„Nikt nie da ci tyle, ile obieca ci Widzew” – miłośnicy polskiej piłki dobrze znają tę anegdotkę. Zarządzanie finansowe w klubie czterokrotnego mistrza Polski bywało różne, dlatego w 2015 r. prawie zniknął on z futbolowej mapy Polski. Udało się go jednak wskrzesić, a proces tego odrodzenia opisał Bartłomiej Stańdo w książce „Widzew. Reaktywacja”. Ukazała się ona w maju tego roku nakładem wydawnictwa SQN.
Byłem mile zaskoczony właśnie taką publikacją krakowskiego wydawnictwa. Świetnie pamiętam wielki Widzew z lat dziewięćdziesiątych (lat osiemdziesiątych niestety już nie), ale po dwukrotnym mistrzostwie Polski i występach w Lidze Mistrzów zazwyczaj bywało gorzej niż lepiej. Nawet nie wszyscy łodzianie interesują się zbytnio losami Widzewa, bo przecież bardzo silną pozycję w mieście ma też ŁKS. A jednak książka „Widzew. Reaktywacja” ukazała się. I bardzo dobrze!
Zanim przejdę do oceny książki, standardowo słów kilka o autorze. Bartłomiej Stańdo to łódzki dziennikarz, związany przede wszystkim z mediami dotyczącymi Widzewa. Po reaktywacji w 2015 r. pracował jako wolontariusz w klubowym dziale marketingu, redagował oficjalną stronę, był także reporterem i komentatorem WidzewTV. Przede wszystkim jest jednak wielkim kibicem Widzewa, który z bliska obserwował wszystko, co działo się w klubie od pamiętnego 2015 r.
Oczywiście w tym momencie nasuwa się sugestia, że skoro jest kibicem Widzewa, w dodatku osobiście zaangażowanym w odbudowę klubu, to z pewnością nie może być obiektywny. Nic bardziej mylnego. W swojej książce nie stroni od opisywania spraw przykrych i błędnych decyzji osób zarządzających Widzewem. Często prezentuje różne punkty widzenia, ale unika ocen, z którymi wielu mogłoby się nie zgodzić.
Na pewno zawiedzeni mogli czuć się piłkarze, którzy dawali z siebie wszystko w trudnych, pionierskich czasach reaktywacji, a klub rezygnował z nich, kiedy zaczynało się robić lepiej. Ot, choćby taka historia Kamila Bartosa:
Bartłomiej Stańdo staje tutaj pośrodku, prezentuje argumenty obydwu stron. Jednak według mnie klub zachował się nie w porządku wobec zawodnika. Zawsze mnie irytuje podejście, że „widzewiak” czy inny człowiek danego klubu „z krwi i kości” musi godzić się na mniejszą pensję czy w ogóle gorsze traktowanie, podczas gdy zwykli najemnicy dostają dużo więcej. To właśnie szczególnie zasłużonych dla klubu trzeba doceniać, podczas gdy inni na uznanie powinni sobie zapracować. Ale pewnie jestem naiwny. W każdym razie cieszę się, że Bartłomiej Stańdo opisał takie historie bez emocji, bez stawiania się zdecydowanie po którejś ze stron, za to maksymalnie szczegółowo.
Inną obawą przed lekturą książki było to, że skoro pisze kibic Widzewa i człowiek mocno zaangażowany w reaktywację, może wyjść z tego zbyt słodka historia. Na szczęście nie ma tego. Już powyższa historia pożegnania Kamila Bartosa to udowadnia, zresztą było też wiele innych fragmentów, w których autor opisywał kłótnie w zarządzie, nietrafione decyzje marketingowe czy zupełnie bezsensowne transfery.
Pracujący w klubie i znający wielu jego ludzi autor może również przekazać sporo ciekawostek. Spodobał mi się choćby fragment o rozstaniu się z Franciszkiem Smudą – jakby nie było, legendą Widzewa. Co ciekawe, do jego zwolnienia przyczyniła się inna klubowa legenda:
Ciekawy jestem, czy Franciszek Smuda ma jakikolwiek żal do swojego byłego zawodnika o tę sytuację. Tego z książki Bartłomieja Stańdy się nie dowiemy, pewnie trzeba by było zapytać Smudę. Może imponować postawa Tomasza Łapińskiego, który dobro klubu przedłożył nad lojalność wobec trenera. No i do tego niezwykła ciekawostka z dawnych lat, że Smuda mógł już nie być trenerem Widzewa podczas tego słynnego meczu z Legią na stadionie przy ul. Łazienkowskiej.
Bartłomiej Stańdo bardzo płynnie opisuje drogę Widzewa od wesołych treningów z trenerem naturszczykiem w IV lidze, aż do dzisiejszego klubu ekstraklasowego. W tym czasie trenerzy zmieniali się w Łodzi dość często, a w książce znajdziemy też ciekawe kulisy negocjacji i ostatecznego ich wyboru:
Oczywiście czytelnik mało zorientowany w świecie polskiej piłki nożnej może nie rozumieć przymiotnika „nawałkowy”, ale jak dla mnie jest to świetna ciekawostka. Znajdziemy ich w książce Bartłomieja Stańdy dużo, dużo więcej.
Na pewno można się zastanowić, czy jest to pozycja skierowana do kibiców Widzewa, czy do czytelnika „szerszego”. Nie da się ukryć, że niezwykle dokładna relacja z zaledwie ośmiu lat (2015-2023; zdarzają się oczywiście retrospekcje, które pozwalają lepiej zrozumieć pewne wydarzenia z historii najnowszej) funkcjonowania jednego klubu może być zbyt szczegółową historią dla czytelnika np. ze Szczecina czy Krakowa. Także przede wszystkim książkę powinni przeczytać fani Widzewa – dla nich jest to pasjonująca i szczegółowa opowieść o pasji kibiców, dzięki której klub przetrwał być może największy zakręt swojej historii.
A nie-kibice Widzewa? W Łodzi byłem zaledwie kilka razy w życiu, a poza tym moje sympatie trochę bardziej skłaniają się do ŁKS-u niż Widzewa. A mimo tego książkę połknąłem w dwa dni z wielką ciekawością. Napisana jest żywo i z polotem; mamy sporo ciekawostek, a jednocześnie nie jest przeładowana szczegółami. W latach 2015-2023 przez Widzewa przewinęło się wiele ważnych postaci polskiej piłki, więc choćby z tego względu warto poczytać. A pomijając już wiedzę o polskiej piłce, nawet ktoś średnio się nią interesujący może polubić tę książkę ze względu na samą opowieść: jak pasja kibiców i niekiedy szalone, spontaniczne akcje pozwoliły „ożywić trupa”, jakim latem 2015 r. w świecie polskiego futbolu był Widzew.
Pomijam oczywiście aspekt moralny, czy skoro w klubie nie ma kompletnie pieniędzy (jak w Widzewie w 2015 roku, ale i też parę lat wcześniej), to sprawiedliwym jest ogłosić upadłość takiego klubu i założyć zupełnie nowy (choćby w tej czwartej lidze), który de facto kontynuuje tradycje tamtego, tyle że nie musi spłacać jego długów. Doczepić w ten sposób można się do wielu, choćby do Lecha Poznań, zwanego z tego powodu często Amicą Wronki. Ale to już zupełnie odrębny temat.
NASZA OCENA: 8/10
Książka Bartłomieja Stańdy „Widzew. Reaktywacja” to bardzo udany debiut tego młodego dziennikarza. Kapitalna porcja historii ukochanego klubu dla kibiców Widzewa, a dla pozostałych po prostu ciekawa opowieść o wielkiej futbolowej pasji. Czyta się ją bardzo dobrze i polecam z czystym sumieniem. Dodam jeszcze słowa uznania dla wydawnictwa SQN, które zdecydowało się ją wydać, mimo że pewnie poza Łodzią nie ma co liczyć na rekordowe wskaźniki sprzedaży. Jako miłośnik piłki nożnej i dobrej książki, zwyczajnie dziękuję.
BARTOSZ BOLESŁAWSKI
Nasz partner Sendsport przygotował dla Was zniżki! Książka Widzew. Reaktywacja oraz wiele innych tytułów taniej o co najmniej 10%.