Miniony rok przyniósł mnóstwo smutnych informacji dla kibiców piłkarskich. Niebiańską drużynę zasiliło kilku naprawdę dobrych graczy, wspieranych przez trenerów. Niestety śmierć nie wybiera. W ten wyjątkowy dzień wspominamy tych, którzy już grają gdzieś wysoko ponad naszymi głowami.
Jerzy Sadek zmarł jeszcze w zeszłym roku – 4 listopada w Żyrardowie. Napastnik był idolem fanów ŁKS-u, którego barwy reprezentował przez ponad dekadę w latach 1961-72 oraz przez dwa sezony na zakończenie kariery. Wrócił wtedy do ojczyzny po holenderskich wojażach w 1976 roku. W ekstraklasie 102 razy trafił do siatki. Zanotował też osiemnaście występów i sześć goli w kadrze. Po strzale Sadka skapitulował między innymi Gordon Banks. Owo towarzyskie spotkanie zakończyło się remisem 1:1. Miało to miejsce 5 stycznia 1966 r. kilka miesięcy przed momentem, gdy Anglicy zostali mistrzami świata. 73-latka zabiła trzyletnia walka z chorobą nowotworową.
Z podobnych przyczyn 12 listopada zmarł węgierski bramkarz Márton Fülöp. Największą część kariery spędził na Wyspach. Zawodnik takich drużyn, jak Tottenham czy Manchester City. W jego przypadku początkiem tragedii był guz w ręce, który wycięto w 2013 roku. Mimo powodzenia zabiegu, choroba nie ustąpiła i doprowadziła do śmierci 24-krotnego reprezentanta Madziarów. Odejście nastąpiło w młodym wieku, bo ledwie pół roku wcześniej Fülöp skończył 32 lata.
Pierwszą traumą, jaką przeżyła nasza rodzima piłka w bieżącym roku, stała się śmierć Mirosława Sajewicza, która miała miejsce 29 stycznia. Napastnik łódzkiego Widzewa, z którym w latach 1981-82 święcił triumfy na krajowym podwórku. Dwukrotnie został mistrzem Polski u boku ikon polskiej piłki: Zbigniewa Bońka, Władysława Żmudy, Włodzimierza Smolarka czy Józefa Młynarczyka. Ostatni z wymienionych mówi o dawnym koledze z zespołu:
Pamiętam go z czasów, gdy przyszedł do Widzewa. Bardzo zrównoważony, spokojny i przesympatyczny chłopak. Wyróżniał się niezłym uderzeniem i szybkością. Graliśmy razem przez dość krótki okres. Później wyjechał do Finlandii i od tego czasu słyszałem przykre informacje o jego życiu.
Po zakończeniu kariery, Sajewicz mieszkał w Dusznikach Zdroju. Odszedł niedługo przed swoimi 60. urodzinami.
Niemal dokładnie dwa tygodnie później, 13. lutego, zmarł Trifon Iwanow. Bardzo charakterystyczna postać bułgarskiej drużyny z mundialu w Stanach Zjednoczonych, gdzie był jej kapitanem. Biorąc pod uwagę, że w owej jedenastce pierwsze skrzypce grał Christo Stoiczkow, noszenie opaski kapitańskiej zasługuje na szacunek. Bronił barw klubowych Neuchatel Xamax oraz wiedeńskich Austrii i Rapidu. Obrońca pożegnał się ze światem wskutek ataku serca, mając tylko 50 lat.
24 marca walkę z rakiem płuc przegrał 68-letni Johan Cruyff. „Boski Johan” sięgnął szczytów zarówno na boisku, jak i ławce trenerskiej. Z Ajaksem trzykrotnie wzniósł Puchar Europy, z Oranje dwukrotnie zagrał w finale mistrzostw świata – obie decydujące potyczki przegrywając. Postacią ikoniczną pozostaje również w Katalonii, dokąd zawitał wprost z Amsterdamu. Grał w piłkę na Camp Nou przez 5 lat i choć nie wygrał wiele, to o nim nie zapomniano. W 1988 roku wrócił jako szkoleniowiec, doprowadzając Dumę Katalonii do pierwszego Pucharu Europy w historii. 20 maja 1992 podopieczni Cruyffa pokonali Sampdorię Genua. Złotego gola w dogrywce strzelił z wolnego Ronald Koeman. Cruyff zaczynał pracę na Camp Nou i wcale nie były to łatwe początki, gdy przyszło mu się mierzyć z Lechem Poznań w II rundzie PZP. Wówczas zastanawiano się już nad zwolnieniem Holendra. Do wyłonienia zwycięzcy konfrontacji niezbędne okazały się rzuty karne. Historia potoczyć się mogła zupełnie inaczej, gdyby któryś z tych graczy Kolejorza: Jarosław Araszkiewicz, Bogusław Pachelski albo Damian Łukasik, wyszedł zwycięsko z próby nerwów podczas serii jedenastek. Tak się jednak nie stało, a pudło ostatniego z wymienionych pociągnęło za sobą lawinę zdarzeń.
Był jednym z najlepszych piłkarzy swoich czasów, ale myślę, że również w historii. Także położył podwaliny pod dzisiejsze sukcesy Barcelony, nadając jej filozofię. Zresztą Guardiola w swojej książce też wspominał o zasługach Cruyffa. To, co dziś gra Barcelona jest piękne, właśnie dzięki niemu – Damian Łukasik
Słowa te, wypowiedziane po latach przez Łukasika pomimo goryczy, z jaką wspominać musi były lechita jedyne w swoim życiu zetknięcie się z „Latającym Holendrem” dowodzą szacunku, jak Johan Cruyff sobie wypracował.
3 kwietnia zmarł 84-latek Cesare Maldini. Filar defensywy AC Milan z przełomu lat 50. i 60., a przy okazji ojciec innej legendy Rossonerich – Paolo. Koszulkę Milanu zakładał w ponad 400 spotkaniach. W tym czasie czterokrotnie został mistrzem kraju, wzbogacając kolekcję jednym Pucharem Europy. Wystąpił ze Squadra Azzura na mundialu w Chile.
18 maja w mieleckim szpitalu przestało bić serce Zygmunta Kukli. Był on podporą Stali Mielec w jej najpiękniejszym okresie, gdy mielecki klub dwa razy został mistrzem Polski oraz brylował w europejskich pucharach, konfrontując się takimi tuzami jak Real Madryt. Z Polską pojechał na światowy czempionat do Argentyny w 1978 roku. Dwukrotnie stanął pomiędzy słupkami: przeciwko rywalom z Ameryki Południowej – Peru i Brazylii. Na emeryturze sporo chorował, najpierw pokonał raka, a później – w marcu – doznał udaru, który przyniósł śmierć. Kukla do ostatnich dni pozostawał w bliskich relacjach z kolegami z boiska. Jednym z nich, w Stali oraz zespole Biało-Czerwonych, był Grzegorz Lato. Wyśmienity napastnik zapytany o to, jak pamięta Kuklę, skłonił się też ku refleksji nad życiem.
Był to człowiek o dużej wesołości, bardzo lubiany przez wszystkich. I trenerów, i zawodników. Nigdy nie odmówił pomocy. Szkoda, że go już nie ma. Towarzyszyliśmy mu z kolegami w jego ostatniej podróży z kościoła na cmentarz. W takich momentach człowiek zastanawia się nad sensem walki na tym świecie. Zawsze mówię, że powinniśmy sobie pomagać, nie walczyć.
29 maja odszedł kolejny z polskich napastników. Henryk Kempny kopał piłkę (i to jak!) w ekstraklasowych: Polonii Bytom i Legii Warszawa. Z każdą z tych drużyn po dwa razy został mistrzem Polski. W pod koniec lat 50. kilkunastokrotnie włożył trykot z białym orłem. Zagrał w niezapomnianym przez najstarszych kibiców zwycięskim meczu ze Związkiem Radzieckim na Stadionie Śląskim. Podał do Cieślika przy pierwszym z goli wbitych Lwu Jaszynowi. Swojego boiskowego nauczyciela chwali Jan Banaś:
Bardzo porządny człowiek i bardzo dobry piłkarz, dużo się od niego nauczyłem na treningach. Same superlatywy, nie można powiedzieć nic złego na Henia. W tamtej Polonii była przyjaźń pomiędzy zawodnikami: Szymkowiak czy Trampisz. Szkoda, bo już prawie trzy czwarte składu jest na tamtym świecie – smutną konkluzją zakończył były reprezentant Polski.
Swe życie zakończyło 7 i 8 czerwca dwóch zagranicznych trenerów: 54-letni Nigeryjczyk Stephen Keshi i o 9 lat młodszy Niemiec Sascha Lewandowski. Keshi – legenda Super Orłów, dał o sobie znać także na boisku. Swój kraj reprezentował 64 razy, stanowiąc fundament bloku defensywnego. Wyjechał do Europy, gdzie w latach 1986-93 wkładał strój Anderlechtu, Lokeren, jak i Racingu Strasburg. Zawiesił buty na kołku i został później szkoleniowcem narodowych drużyn z Czarnego Lądu: swej ojczyzny, Togo (osiągnął historyczny awans na MŚ w Niemczech) czy Mali. Zmarł na atak serca.
Choć Lewandowski nie ma za sobą doświadczeń piłkarskich, nie przeszkodziło mu to wyrobić sobie marki niezłego trenera. Pamiętany będzie głównie z pracy na BayArena. W Leverkusen przeszedł od szkolenia młodzieży, przez rezerwy aż do pierwszej drużyny. Ostatnim wyzwaniem w życiu był drugoligowy Union Berlin. Zmarł śmiercią samobójczą 8 czerwca.
Polskie środowisko trenerskie 8 lipca musiało pogodzić się ze stratą swojego mentora. Na 78 wiosnach zatrzymał się licznik dla Rudolfa Kapery. Z czynnym uprawianiem piłki dał sobie on spokój, mając 28 lat i nigdy nie wybijając się ponad niższe ligi. Jeszcze kiedy grywał, zrobił kurs trenerski na AWF Warszawa. Najbardziej zasłużył się dla piłki młodzieżowej i w przekazywaniu swej wiedzy innym szkoleniowcom. Założył też znaną szkółkę SEMP Ursynów. Rzemiosła nauczyli się od niego: Piotr Stokowiec, Maciej Skorża czy Leszek Ojrzyński. Ostatni z wymienionych nie szczędzi miłych słów w kierunku człowieka, któremu zawdzięcza wiele:
Autorytet. Na AWFie prowadził specjalizację trenerską II klasy. Był też szefem rady trenerów przy PZPNie. Miał wpływ na przebieg kariery wielu swoich uczniów. Bardzo uczciwy, konkretny człowiek. Nie lubił półśrodków i wymagał tak od siebie, jak od innych ogromnie dużo. Zresztą, ja też jestem podobny, nie owijam w bawełnę. Super, że miałem okazję spotkać go na swojej drodze. Wpoił mi podstawowe zasady. Zderzyliśmy się nawet przeciwko sobie. Ja prowadziłem młodych zawodników z Łomianek, a on SEMP. Później dzwonił do mnie, gdy trenowałem klub w ekstraklasie i wciąż próbował mi podpowiadać.
Dziś mija tydzień od śmierci ostatniego z bohaterów, którzy zasilili niebiańską reprezentację: Carlosa Alberto Torresa. Zmarł w wieku 72 lat. Prawy obrońca przywdziewał koszulkę największych brazylijskich zespołów: Fluminense, Santosu i derbowego rywala Flu – Flamengo, choć tam zaliczył wyłącznie epizod przed wyjazdem do USA. Został mistrzem świata z Canarinhos, podczas pierwszego meksykańskiego mundialu – w 1970 roku, nosząc opaskę kapitańską. Nie dziwi, że po tak udanej grze w piłkę próbował swoich sił w trenerskim fachu. Był obieżyświatem: nauczał zawodników z klubów w Meksyku, USA oraz obejmował stanowisko selekcjonera Omanu i Azerbejdżanu. Z pracą w piłce pożegnał się… po spotkaniu z reprezentacją Polski w Baku, 4 czerwca 2005 roku. Nad Wisłą sporo ludzi pamięta ten mecz ze względu na wydarzenia w końcówce. Do tego grona należy Tomasz Frankowski – przed 11 laty kadrowicz Pawła Janasa.
Azerbejdżan domagał się rzutu karnego. Doszło do scysji z sędzią, ten wyrzucił na trybuny trenera, który wcześniej spoliczkował arbitra. Zagrzała się głowa, chyba bardzo zależało mu na dobrym wyniku – w następujący sposób Carlos Alberto utkwił w głowie „Franka”.
Były gracz Wisły poznał też syna triumfatora mistrzostw sprzed 46 lat – Alexandre Torresa. Obaj spotkali się w szatni japońskiego Nagoya Grampus Eight, a Alexandre opowiadał o ojcu mówiąc, że „trochę lepiej grał w piłkę”.
Kultywowanie pamięci o zmarłych jest smutnym obowiązkiem wszystkich, którzy tylko mogą to robić. Z drugiej zaś strony, znicze na grobach, w sercach oraz umysłach powinny palić się nie tylko od święta, a przez cały rok.
JAKUB BARANKIEWICZ
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE.