Gordon Banks. „Banks of England” – najlepszy angielski bramkarz w historii

Czas czytania: 38 m.
5
(3)

Świat zawdzięcza Anglikom najpoważniejszą z tych niepoważnych rzeczy na świecie – piłkę nożną. Wyspiarze wymyślili futbol, ale świat szybko ich przegonił. Tylko raz zostali mistrzami świata, w dodatku przy pomocy „ścian” na własnych boiskach. Ale nawet wtedy byłoby to niewykonalne, gdyby w bramce nie mieli najlepszego angielskiego bramkarza w historii. 28-letni Gordon Banks zyskał wówczas przydomek „Banks of England”. Pisano, że kiedy on strzeże bramki „Dumnych synów Albionu”, jest ona bezpieczna niczym pieniądze w Bank of England. Niecały rok po zdobyciu mistrzostwa świata Leicester City sprzedało go do Stoke, bo podobno jego forma miała być już tylko gorsza. A on pojechał na jeszcze jeden mundial, wykonał paradę stulecia i otrzymał Order of the British Empire. Po fatalnym wypadku i stracie jednego oka w wieku 34 lat zajął się trenerką, ale dał się jeszcze namówić na grę w Stanach Zjednoczonych, gdzie wybrano go bramkarzem roku.

Naważniejsze informacje

Dane osobowe

  • Imię i nazwisko: Gordon Banks
  • Data i miejsce urodzenia: 30 grudnia 1937, Sheffield
  • Data i miejsce śmierci: 12 lutego 2019, Stoke-on-Trent
  • Wzrost: 1,85
  • Pozycja: bramkarz

Kluby i reprezentacja (oficjalne):

  • Chesterfield (1958-59) – 23 występy
  • Leicester City (1959-67) – 293 występy
  • Stoke City (1967-73) – 194 występy
  • Cleveland Stokers (1967 – wypożyczenie) – 7 występów
  • Hellenic FC (1971 – wypożyczenie) – 3 występy
  • Fort Lauderdale Strikers (1977-1978) – 37 występów
  • St. Patrick’s Athletic FC (1977 – wypożyczenie) – 1 występ
  • Anglia (1963-1972) – 73 występy

Osiągnięcia zespołowe:

  • Leicester City
    -1x Puchar Ligi (1964)
  • Stoke City
    -1x Puchar Ligi (1972)
  • Anglia:
    -1x Mistrzostwo Świata (1966)
    -1x trzecie miejsce na ME (1968)

Osiągnięcia indywidualne:

  • 6x Bramkarz Roku FIFA (1966, 67, 68, 69, 70, 71)
  • 1x w „11 Mistrzostw Świata” (1966)
  • 2x Sportowiec Roku „Daily Express” (1971, 72)
  • 1x Piłkarz Roku w Anglii (1972)
  • 1x Bramkarz Roku w NASL (1977)
  • Order of the British Empire (1970)

– Starzejesz się Banksy, kiedyś łapałeś takie piłki – powiedział Bobby Moore i poklepał Banksa po plecach. Była pierwsza połowa meczu Brazylii z Anglią w Guadalajarze, druga kolejka fazy grupowej MŚ 1970. Kilkanaście sekund wcześniej Jairzinho przedarł się prawym skrzydłem i dośrodkował spod linii końcowej idealnie na głowę Edsona Arantesa de Nascimento, czyli po prostu wielkiego Pelego. „Król futbolu” wyskoczył wysoko i z całą siłą, niezwykle precyzyjnie, po koźle, posłał piłkę głową do siatki. Nie dało się tego zrobić lepiej, więc uniósł ręce do góry i krzyknął „Golo!”. Gola jednak nie było. Gordon Banks jakimś cudem zdołał podbić piłkę, otarła się ona jeszcze o poprzeczkę i wyszła na rzut rożny. Obrona ta została uznana za paradę 100-lecia FIFA. Co ciekawe, sam główny bohater bardziej cenił inne swoje interwencje:

Obrona główki Pelego jest powszechnie uznawana za moją najlepszą paradę w życiu. Ale czy faktycznie była najlepsza? To są zawsze subiektywne oceny. Obroniłem ten strzał w bardzo ważnym meczu, oglądanym przez widzów na całym świecie. Dzień później patrzyłem na nagłówki gazet, a tam widniało moje nazwisko z komentarzem „bramkarz światowej klasy”. Do takiej oceny przyczynił się także Alf Ramsey, który dzień po meczu mówił o mnie dziennikarzowi Brynowi Butlerowi: „Ten występ to kontynuacja, nie kulminacja, jego wspaniałej pracy i rozwoju na przestrzeni lat”.

Jestem oczywiście bardzo dumny z tej interwencji i sprawiła mi ona masę satysfakcji, ale bardziej cenię obronę z meczu z 1971 r. pomiędzy Stoke City i Manchesterem City na Victoria Ground [Banks obronił wtedy główkę z bliskiej odległości w wykonaniu Walijczyka Wyna Daviesa – przyp. BB]. Każdy grający w tym meczu zawodnik Stoke powie wam, że to była moja najlepsza interwencja. Ale jeśli zapytacie Rodneya Marsha, to wskaże na obronę główki Francisa Lee podczas meczu na Maine Road w 1972 r. Jeszcze co innego powie Jimmy Graves – dla niego najlepszą interwencją było wyłapanie „bomby” Alana Gilzeana z sześciu metrów na White Hart Lane. Jimmy lubi opowiadać, że zaraz po tej interwencji podszedł do Alana Gilzeana i szepnął mu: „Gdybym był tobą, Gilly, poddałbym się. Ja już dawno odpuściłem, bo mimo wielu prób nigdy nie pokonałem Banksa”.

Która obrona była więc najlepsza? Strzału Pelego, Francisa Lee, Wyna Daviesa czy Alana Gilzeana? Piękno futbolu polega właśnie na tym, że każdy może mieć swoją opinię. Przypadkowo spotkany w pubie facet może wymienić jeszcze inną sytuację!

Kiedy słyszymy słowa „Gordon Banks”, od razu kojarzymy go z tą główką Pelego. Po tym meczu „Banksy” zagrał jeszcze w trzecim meczu grupowym z Czechosłowacją (zwycięstwo 1:0) i zakończył turniej. Jak się potem okazało – był to jego ostatni mecz na mistrzostwach świata. W ćwierćfinale przeciwko RFN nie wystąpił z powodu zatrucia żołądkowego, a jego koledzy przegrali po dogrywce 2:3. Nie zagrał już nigdy na wielkiej imprezie, a Anglia nigdy niczego już nie wygrała.

Gordon Banks i brudne powietrze w Sheffield

Gordon Banks urodził się 30 grudnia 1937 r. Abbeydale (dzielnica Sheffield). Miał trzech starszych braci – Davida, Michaela i Johna. Biedny John, zwany przez wszystkich „naszym Jackiem”, cierpiał na wadę szpiku kostnego i poruszał się o kulach. Pewnego dnia ojciec poprosił go, aby zaniósł do domu dzienny utarg z jego sklepu. Niepełnosprawnego chłopaka napadli bandyci, okradli i mocno pobili. „Nasz Jack” zmarł kilka tygodni później w szpitalu, a dla młodego Gordona było to bardzo ciężkie przeżycie i pierwsze doświadczenie śmierci kogoś bliskiego. Do tej pory dzieciństwo przyszłego mistrza świata było szczęśliwe, choć biedne. Ojciec pracował w odlewni stali, matka zajmowała się domem, czasem dorabiała sprzątaniem w domach najbogatszych mieszkańców miasta. Rodzina Banksów mieszkała w robotniczej dzielnicy Tinsley, na północno-wschodnich przedmieściach Sheffield, przy drodze wylotowej na Rotherham. Najwcześniejsze wspomnienia małego Gordona to dymiące kominy fabryk i mama, myjąca nieustannie okna. Pył z pobliskich kopalń i hut unosił się w powietrzu, więc okna w domu otwierało się bardzo rzadko. Niestety trzeba było je często myć, choć była to syzyfowa praca – i tak były cały czas brudne.

Sheffield dość mocno ucierpiało podczas niemieckich nalotów w czasie drugiej wojny światowej, więc lata czterdzieste i wczesne pięćdziesiąte do łatwych nie należały. W pierwszej lidze występowały wówczas aż dwie drużyny z miasta: Wednesday i United. Młody Gordon kibicował obydwu, ale na meczach bywał rzadko – po prostu nie było go stać na bilety. Oprócz futbolu pasjonował się kinem i pociągami, potrafił obserwować je godzinami. Generalnie Banksowie wiedli życie typowej angielskiej rodziny robotniczej z Midlands; w sobotę cała rodzina jadła na obiad tradycyjną rybę z frytkami, w niedzielę ojciec szedł do pubu wychylić kilka kufli ze znajomymi, a po powrocie zasiadał z rodziną do uroczystego Yorkshire Pudding. A od poniedziałku znowu „harówa” w odlewni stali.

Kiedy Gordon miał 11 lat, jego ojciec rzucił ciężką, kiepsko płatną pracę i postanowił założyć własny biznes. Kupił dwie stare ciężarówki i chciał zajmować się transportem, ale kilka miesięcy spędził głównie na reperowaniu tych starych gratów. Zrezygnowany w końcu je sprzedał i założył nielegalny punkt bukmacherski. Jego synowie musieli stać na czatach, aby urzędnik czy policjant nie przyszedł i nie zaczął zadawać niewygodnych pytań. Biznes, mimo że nielegalny (a może właśnie dzięki temu), zaczął przynosić niezłe dochody i można było się przeprowadzić z szarej szeregówki w Tinsley do domu jednorodzinnego w Catcliffe, wiosce leżącej pomiędzy Sheffield i Rotherham. Przechodzi tam linia kolejowa na stylowych wiaduktach. Właśnie pod łukiem tego wiaduktu otworzył swój punkt zakładów sportowych Banks senior. Był to teren zaprzyjaźnionego policjanta, więc nie było obawy, że ktoś będzie przeszkadzał w dobrze prosperującym biznesie. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie wspomniany wyżej wypadek „naszego Jacka”.

Pierwsze mecze

Największymi idolami młodego Banksa zawsze byli bramkarze. Podczas nielicznych wizyt na meczach w Sheffield pasjonował się grą Szkota Dave’a McIntosha z Wednesday i Teda Burgina z United. Znał też i cenił świetnego Berta Trautmanna, któremu uroku dodawał jego życiorys – niemiecki lotnik wzięty do niewoli zdecydował się zostać na Wyspach; początkowo wyzywany od „nazistów” i „morderców”, zyskał serca angielskich kibiców kapitalną grą dla Manchesteru City. Na wyobraźnię Gordona działał także George Farm z Blackpool, kolega klubowy legendarnego Stanleya Mathewsa. W końcu w wieku 14 lat „Banksy” sam wreszcie stanął na bramce: został wybrany do szkolnej reprezentacji miasta i zagrał siedem meczów dla Sheffield Schoolboys. Po tych siedmiu występach trener nagle odstawił go od składu bez słowa wyjaśnienia. Została mu więc gra w swojej szkole, którą zresztą rok później skończył. Jak szczerze przyznaje, nie ciągnęło go za bardzo do nauki, więc w wieku 15 lat zakończył edukację i rozpoczął pracę w punkcie sprzedaży węgla.

Miałem piętnaście lat, wciąż rozwijałem się fizycznie i przewalanie węgla osiem godzin dziennie sprawiało, że w weekend nie miałem na nic siły. Kochałem futbol, ale w soboty nie byłem w stanie grać – chodziłem popatrzeć na mecze lokalnych drużyn (zarabiałem trzy funty tygodniowo, część tej kwoty oddawałem mamie, więc dalej nie miałem pieniędzy na bilety na Wednesday bądź United). Pewnego sobotniego popołudnia wybrałem się na mecz Millspaugh. Stałem przy linii i czekałem na rozpoczęcie, aż nagle podszedł do mnie ich trener. – Ty młody chyba grałeś dla Sheffield Schoolboys, prawda? – zapytał. – Nasz bramkarz się nie zjawił, może chciałbyś zabronić?

Mecz zakończył się remisem 2:2, a Banks wypadł na tyle dobrze, że trener zaproponował mu regularną grę dla Millspaugh. Po kilku miesiącach przeszedł do grającego w Yorkshire League (był to wówczas najwyższy poziom amatorski, piąta liga) zespołu Rawmarsh Welfare. Pierwszy jego występ skończył się porażką 2:12, drugi 1:3 i mu podziękowano. Porzucił marzenie o karierze piłkarskiej, zamienił stanowisko w punkcie sprzedaży węgla na pracę pomocnika murarza i zastanawiał się, co dalej. Znowu poszedł na mecz Millspaugh i historia zatoczyła koło – podstawowy bramkarz nie przyszedł, zagrał „Banksy” i już został w drużynie. Od poniedziałku do piątku podawał cegły, w soboty grywał dla Millspaugh i tak powoli toczyło się jego życie w Sheffield. Plusem ciężkiej fizycznej pracy było to, że jego muskulatura prezentowała się coraz lepiej.

Masz potencjał, aby stać się dobrym bramkarzem. Chciałbym cię zaprosić na testy do młodzieżowego zespołu Chesterfield. Zostało sześć meczów do końca sezonu i jeśli pokażesz się z dobrej strony, będziemy mogli porozmawiać o kontrakcie – zagadnął go elegancki pan po jednym z meczów dla Millspaugh. Pojawiła się nowa iskierka nadziei na zawodowa karierę.

Hartowanie stali

Na mecze Chesterfield FC chodziło średnio 9 tysięcy ludzi. Gordon Banks pojawił się tam w marcu 1953 r. i zagrał we wspomnianych sześciu meczach. Musiał zrobić dobre wrażenie, bo zaproszono go na pierwszy trening przed nowym sezonem w lipcu. Menedżer Ted Davison zaproponował mu półprofesjonalny kontrakt – miał trenować we wtorki i czwartki wieczorem oraz być do dyspozycji w sobotę na mecz, drużyny młodzieżowej bądź rezerwowej. Wielu nastolatków podpisywało takie kontrakty i nigdy potem nie zaistnieli w poważnej piłce, poza tym Chesterfield grał w zaledwie trzeciej lidze, ale Gordon był tak szczęśliwy, jakby właśnie dołączył do Manchesteru United. W tym momencie marzenie o karierze zawodowego piłkarza znów stało się realne, poza tym 3 funty tygodniowo za dwa treningi i mecz to lepsza opcja niż 3 funty za pięć dni ciężkiej harówy na budowie.

Dobre występy w drużynie młodzieżowej sprawiły, że „Banksy” szybko trafił do rezerw i mógł zdobywać kolejne szlify w dorosłym futbolu. Była to też dobra szkoła dla jego psychiki, bo rezerwy Chesterfield – mówiąc delikatnie – nie stanowiły zbyt dobrego zespołu. W sezonie 1954-1955 wygrali zaledwie 3 spotkania z 42 rozegranych, a młody bramkarz puścił w nich aż 122 bramki. Nie były to najlepsze statystyki, ale jednocześnie te występy stanowiły świetne przetarcie, bo większość meczów bardziej przypominała treningi strzeleckie. Podczas spotkania z rezerwami Leeds Gordon Banks po raz pierwszy zagrał przeciwko prawdziwej futbolowej gwieździe. Potężny walijski napastnik John Charles (potem zaliczył kilka świetnych lat w Juventusie) dochodził właśnie do siebie po kontuzji i trener wystawił go w rezerwach. Walijczyk zanotował hat-tricka w tym wygranym przez Leeds 5:0 meczu, ale jednocześnie powiedział Gordonowi kilka ciepłych słów na temat jego występu.

Kolejne spotkanie z piłkarskim idolem miało miejsce w zupełnie innej scenerii. „Banksy” na treningi do Chesterfield wyruszał ze swojego Cattclife, a następnie w Sheffield spotykał się z Paulem Brownem (były zawodnik Sheffield United) i razem jechali dalej. Pewnego dnia po drugiej strony ulicy zauważyli Teda Burgina, bramkarza United i wielkiego idola młodego Gordona. Oglądając parady Burgina z trybun Bramall Lane, uważał go za superbohatera i nadczłowieka. Teraz uciął sobie z nim krótką pogawędkę i zobaczył faceta mówiącego ze specyficznym miejscowym akcentem, przypominającego mu agenta ubezpieczeniowego, który od czasu do czasu odwiedzał jego rodziców.

Od tej pory widziałem Burgina, mojego wielkiego bramkarskiego idola, w zupełnie innym świetle – jako zwykłego faceta, zmierzającego na obiad do baru z rybą i frytkami. W tamtym momencie, na przedmieściach mojego miasta, dotarło do mnie, że zawodowi piłkarze to zwykli śmiertelnicy. Przestałem już ich idealizować. Może byłoby przesadą powiedzieć, że skończyły się czasy niewinności, ale ważna część mojego dzieciństwa właśnie umarła.

Prawdziwa gra

Gordon Banks po prostu przeszedł na drugą stronę rzeki – przestał podziwiać wielkich piłkarzy, bo sam zaczął stawać się jednym z nich. Świetnie radził sobie w młodzieżowej drużynie Chesterfield, która w sezonie 1955/1956 niespodziewanie dotarła do finału młodzieżowego Pucharu Anglii. Rywalem był Manchesterem United, słynne „Busby Babes”, które wygrywały te rozgrywki latach 50. hurtowo. Finał składał się z dwumeczu, w pierwszym starciu 18-letni Banks miał okazję wystąpić przed 34 tysiącami kibiców na Old Trafford. Przytłoczeni zawodnicy Chesterfield przegrywali już 0:3, ale w końcówce Manchester zwolnił i skończyło się dającym nadzieję wynikiem 3:2 dla gospodarzy. W rewanżu, przy 14 tysiącach widzów (na mecze pierwszej drużyny chodziło średnio o 5 tysięcy mniej…), mecz zakończył się remisem 1:1. Tytuł trafił do Manchesteru, ale Banks i jego koledzy mogli posmakować futbolu przez duże „P”.

Dobre występy w rezerwach i drużynie młodzieżowej zbliżały Banksa do debiutu w „jedynce”, który ostatecznie nastąpił w listopadzie 1958 r. Nowy menedżer Duggie Livingstone nie był zadowolony z formy Rona Powella, który właśnie zbliżał się do jubileuszu 300-setnego występu w bramce Chesterfield FC.

Po meczu „Sheffield  Green ‘Un napisał: Debiutant Gordon Banks zanotował bardzo solidny występ w bramce”. Spałem dobrze tej nocy, mogę was zapewnić.

Banks wystąpił w zremisowanym 2:2 meczu z Colchester United. W nocy przed debiutem nie mógł spać, dlatego dopiero po nim odreagował cały ten stres. Od tej pory zaczął grać regularnie i Ron Powell musiał cierpliwie czekać na swój występ nr 300. Po sezonie, w którym „Banksy” wywalczył przebojem miejsce w pierwszym składzie, pełen nadziei czekał na nowe rozgrywki. Nie planował żadnych zmian, jednak życie bywa zaskakujące.

Latem 1959 r. przyjechał na trening i Duggie Livingstone zaprosił go do gabinetu. 23 występy w lidze i 3 w pucharze wystarczyły, aby Banksem zainteresowało się pierwszoligowe Leicester City. Oferowali 7 tysięcy funtów. Duggie Livingstone powiedział wprost, że nie chce go sprzedawać i wiąże z jego grą dla Chesterfield FC wielkie nadzieje. Decyzja jednak należała do młodego bramkarza. Po krótkiej chwili wahania podpisał przygotowany kontrakt, gwarantujący mu pensję 15 funtów na tydzień.

Byliśmy już wtedy z Urszulą małżeństwem i mieszkaliśmy w Treeton, małej górniczej wiosce nieopodal Chesterfield. Kiedy wróciłem do domu, nagle uzmysłowiłem sobie, że podjąłem decyzję o swojej przyszłości bez konsultacji z nią. Ale nie musiałem się martwić, bo była zachwycona:

– Ile będą ci płacić? – zapytała Urszula.

– Lepiej usiądź – odpowiedziałem.

Wziąłem głęboki oddech: – Piętnaście funtów tygodniowo! – powiedziałem triumfalnie.

Urszula klasnęła w ręce i porwała mnie do tańca. Zatańczyliśmy wkoło kuchni, aby uczcić nasze szczęście.

Urszula to była pierwsza, największa i jedyna życiowa miłość Gordona Banksa. W 1955 r. upomniało się o niego wojsko i wyjechał do Zachodnich Niemiec w ramach służby w Royal Corps of Signals. Grał w reprezentacji swojego regimentu i zdobył Puchar Renu. Największą zdobyczą była jednak Urszula – młoda i piękna Niemka, w której zakochał się bez pamięci. Uczucie było odwzajemnione, więc niebawem przyjechała do niego do Anglii. W 1959 r. byli już małżeństwem.

Wembley po raz pierwszy

Banks przybył do Leicester w lipcu 1959 r. i był pod wrażeniem bazy treningowej – wreszcie poczuł, że jest w klubie naprawdę profesjonalnym. Na pierwszych zajęciach poproszono zawodników o przygotowanie się do sesji zdjęciowej dla prasy. Banks zobaczył w szatni sześć zielonych koszulek: jak to, przecież barwy „Lisów” są niebiesko-białe?! Szybko dotarło do niego, że to są bluzy bramkarskie i jest zaledwie jednym z sześciu bramkarzy w kadrze zespołu. Doświadczeni Johnny Anderson i Dave MacLaren mieli walczyć o pozycję numer jeden, a „Banksy” był wśród czwórki młokosów, która miała walczyć o pozostanie w klubie na dłużej.

Menedżer Matt Gillies był pod wrażeniem treningów i czterech meczów towarzyskich w wykonaniu nabytku z Chesterfield i już w pierwszej kolejce wystawił go w zespole rezerw. Oznaczało to, że jest numerem dwa, tuż za plecami Dave’a MacLarena, który wystąpił przeciwko West Hamowi. Gordon Banks zachował czyste konto w rezerwach przeciwko Southend United (mecz zakończył się bezbramkowym remisem). 9 września 1959 r. Leicester City podejmował na Filbert Street Blackpool w obecności 28 tysięcy widzów. W programie meczowym widniało nazwisko Dave’a MacLarena, jednak zmagał się on z kontuzją i ostatecznie nie był w stanie wystąpić. Zastąpił go Banks i wypadł bardzo dobrze, a mecz zakończył się remisem 1:1. Debiutant jedynie żałował, że nie miał okazji zagrać przeciwko wielkiemu Stanleyowi Mathewsowi, który akurat niezbyt dogadywał się z trenerem Ronem Stuartem, grał mało i niebawem przeszedł do Stoke City. Trzy dni później wystąpił na St. James’ Park przeciwko Newcastle (porażka 0:2) i musiał ustąpić wracającemu do zdrowia MacLarenowi. Jednak w kolejnych pięciu meczach Leicester straciło aż 14 goli, a menedżer Matt Gillies widział przyczynę w słabszej formie bramkarza. Gordon Banks znowu wszedł do gry. Nie uchronił zespołu przed porażką 2:3 z Manchesterem City na wyjeździe, następnie przyszedł remis 2:2 na Filbert Street z Arsenalem i wysoka porażka 1:6 z Evertonem na Goodison Park. Problem nie leżał w bramkarzu, lecz w całej drużynie, bo Banks grał dobrze i zachował miejsce w składzie do maja 1960 r. Nie był to najlepszy sezon Leicester City, klub zakończył ligę dopiero na 12. miejscu. Był to jednak świetny sezon w wykonaniu Banksa, który zaczynał jako jeden z czterech pretendentów do miejsca numer 3 w hierarchii bramkarzy, a skończył jako bezsprzeczny numer 1. Ostatecznym potwierdzeniem jego pozycji było sprzedanie latem 1960 r. Andersona i MacLarena.

Sezon 1960/1961 w lidze zakończył się 6. miejscem – dużo lepiej niż rok wcześniej, ale też bez wielkich rewelacji. Choć z pewnością na uwagę zasługuje wygrana nad późniejszym mistrzem Tottenhamem na White Hart Lane 3:2. Jednak zdecydowanie dużo bardziej godna uwagi była przygoda „Lisów” z Pucharem Anglii. Przedstawiciele First Division zaczynali od trzeciej rundy, w której Leicester bez większych problemów pokonał Oxford United 3:1, a w czwartej 5:1 Bristol City. Natomiast od piątej rundy zaczęła się prawdziwa droga przez mękę i seria powtórzonych meczów (pewien przeżytek Pucharu Anglii, który trwa do dzisiaj, na co narzekał ostatnio Jürgen Klopp). W pierwszym meczu z Birmigham City padł remis 1:1, więc dopiero w powtórce na Filbert Street „Lisy” zapewniły sobie awans (2:1). W ćwierćfinale najpierw padł bezbramkowy remis z Barnsley, by cztery dni później wygrać na wyjeździe 2:1. W półfinale na „Lisy” czekał klub z rodzinnego miasta Banksa – Sheffield United. Po dwóch bezbramkowych remisach, dopiero w trzecim starciu udało się awansować po zwycięstwie 2:0. A tam czekał już świeżo upieczony mistrz Tottenham, z którym „Lisy” wygrały w lidze 3:2.

W sobotę 6 maja 1961 r. na Wembley zgromadziło się 100 tys. kibiców. Dużo kontrowersji wzbudziła decyzja menedżera „Lisów” Matta Gilliesa – odstawił on od składu najlepszego napastnika drużyny, Walijczyka Kena Leeka, który trzy dni przed meczem wypił kilka piw za dużo. Zastąpił go rezerwowy Hughie McIlmoyle i nie uniósł ciężaru tego spotkania. Gordon Banks daje do zrozumienia w swojej autobiografii, że Matt Gillies popełnił błąd; z Kenem Leekiem w ataku mieliby dużo większe szanse na sukces. Walijczyk w ostatnim meczu sezonu wygranym 3:2 z Birmingham City strzelił jedną bramkę i od dwóch gazet dostał najwyższą notę za występ. Następnie poprosił o transfer i przeszedł do Newcastle United. Matt Gillies pokrętnie się tłumaczył przed zarządem z odstawienia Leeka na Wembley; mówił o obniżce formy napastnika. Mleko się jednak rozlało, Puchar Anglii zdobył Tottenham, pokonując gładko Leicester 2:0 po bramkach Bobby’ego Smitha i Terry’ego Dysona.

Porażka w finale Pucharu Anglii to coś okropnego. Kiedy przegrywaliśmy w lidze, nie mogłem się doczekać następnego spotkania i szansy na rewanż. Nie ma natomiast takiej możliwości po meczu finałowym. Depresja i rozczarowanie siedzi w tobie przez długie tygodnie. Oprócz pragnienia indywidualnej i zespołowej chwały, chcieliśmy zdobyć puchar dla naszych kibiców, którzy dawali nam niesamowite wsparcie przez cały sezon.

Dwa mecze w jeden dzień

Rozczarowanie przegranym finałem na Wembley chyba faktycznie było duże, bo sezon 1961/1962 zakończył się dla Leicester bez większej historii. W lidze zajęli dopiero 14. miejsce, a w FA Cup potknęli się już na pierwszej przeszkodzie w postaci Stoke City (porażka 2:5 w powtórzonym meczu). Ten sezon był jednak szczególny pod tym względem, że Banks miał okazję jedyny raz zaprezentować się w europejskich pucharach z Leicester. Tottenham zdobył dublet, więc wystartował w Pucharze Europejskich Mistrzów Klubowych, a do Pucharu Zdobywców Pucharów trafił finalista, czyli Leicester. W pierwszej rundzie „Lisy” bez większych problemów poradziły sobie z północnoirlandzkim Glenavon FC, w drugiej trafiły na Atletico Madryt. Na Filbert Street gospodarze długo prowadzili 1:0, by stracić gola w 89. minucie. W rewanżu porażka 0:2 (mimo że Banks obronił karnego wykonywanego przez Enrique Collara) odarła Wyspiarzy ze złudzeń i uzmysłowiła im siłę futbolu kontynentalnego. Pucharowa przygoda Gordona Banksa była krótka i nieudana, na swoją legendę zapracował później w reprezentacji Anglii. Zresztą jego początki w narodowym zespole są dość mocno powiązane z dwumeczem z Hiszpanami.

W 1961 r. zagrał dwa mecze w kadrze U-23 przeciwko Walii i Szkocji. Powołał go Walter Winterbottom, prowadzący reprezentację Anglii przez 15 lat bez większych sukcesów. Dwa tygodnie przed pierwszym meczem z Altetico Matt Gillies zawołał Banksa do swojego gabinetu:

– Dobre wieści, Gordon – powiedział. – Walter Winterbottom powołał cię na mecz z Portugalią.

Radość szybko zmieniła się w zakłopotanie, kiedy okazało się, że mecz z Portugalią i z Atletico jest tego samego dnia (25 października 1961 r.). „Banksy” wpadł na szalony pomysł – zagra dwa mecze jednego dnia! Mecz Anglia-Portugalia był zaplanowany na godz. 14:30, czyli powinien skończyć się ok. godz. 16.30. Drogę z Londynu do Leicester można przebyć w dwie godziny, także „Banksy” mógłby pojawić się na Filbert Street o 18.30. Początek starcia z Atletico Madryt był zaplanowany na 19:30, więc miałby całą godzinę na przygotowanie się do meczu! Ostatecznie Walter Winterbottom pozostawił Banksa na ławce i stamtąd bramkarz obserwował wschodzącą gwiazdę 19-letniego Eusebio (Anglia wygrała 2:0). Już dwadzieścia minut po ostatnim gwizdku sędziego był w swoim starym Fordzie, pędząc na północ. Dotarł do Leicester na pół godziny przed pierwszym gwizdkiem sędziego meczu pucharowego, był więc jeszcze czas na rozgrzewkę. Ciekawostką jest fakt, że następny raz Leicester grało w europejskich pucharach dopiero w sezonie 1997/1998 i w pierwszej rundzie Pucharu UEFA znowu odpadło po dwumeczu z Atletico. Hat-trick został skompletowany w sezonie 2016/2017, kiedy to niespodziewany mistrz Anglii został wyeliminowany w ćwierćfinale Ligi Mistrzów znowu przez „Atleti”.

Sezon 1961/1962 zakończył się kolejnym rozczarowaniem dla Banksa, liczył bowiem na wyjazd na mundial do Chile. Mimo że Walter Winterbottom powołał dwóch bramkarzy z Sheffield, żaden z nich nie był Banksem (do Ameryki Południowej pojechali Ron Springett i Alan Hodgkinson). Anglia zaliczyła kolejny nieudany mundial (porażka w ćwierćfinale z Brazylią 1:3) i zbliżała się era selekcjonera Alfa Ramseya, który niespodziewanie sięgnął po mistrzostwo Anglii z Ipswich Town w 1962 r.

Wembley po raz drugi

Sezon 1962/1963 zaczął się od porażki na Craven Cottage 1:2, w dodatku w tym meczu „Banksy” złamał nos. Szybko jednak wrócił do gry i w kwietniu pojawiła się nawet szansa na dublet: „Lisy” były na czele tabeli i dotarły do półfinału Pucharu Anglii. Po ciężkiej zimie, kiedy to wiele meczów przekładano, rozgrywki gnały w szalonym tempie. 27 kwietnia 1963 r. na stadionie Hillsborough w rodzinnym Sheffield, przy 65 tysiącach widzów na trybunach, Banks i spółka mierzyli się z rosnącym w siłę Liverpoolem Billa Shankly’ego.

Zgodnie z niedzielnym wydaniem „News of the World” Liverpool oddał 34 strzały na bramkę. My oddaliśmy tylko jeden. Ten występ przeciwko Liverpoolowi był moim najlepszym w całej karierze, jeśli chodzi o futbol klubowy. Nigdy wcześniej ani później nie byłem też tak zapracowany podczas meczu.

„Lisy” wygrały 1:0 i awansowały do finału FA Cup. Niestety końcówka sezonu nie była zbyt dobra. Banks z powodu kontuzji opuścił trzy spotkania (pauzowało też wtedy z powodu urazów trzech innych kluczowych zawodników) i Leicester zanotowało serię trzech porażek. „Lisy” skończyły ligę na rozczarowującym 4. miejscu, więc jedyną szansą na trofeum pozostał FA Cup. W finale na Wembley 25 maja 1963 r. rywalem Leicester był Manchester United. „Czerwone Diabły” prowadziły 2:0 po bramkach Szkotów Denisa Lawa i Davida Herda, ale dziesięć minut przed końcem kontaktowego gola strzelił Ken Keyworth. Nadzieje „Lisów” pogrzebał jednak w 85. minucie nie kto inny, jak Gordon Banks. Wypuścił piłkę z rąk po dośrodkowaniu Johnny’ego Gilesa i David Herd wbił ją do pustej bramki, ustalając wynik spotkania na 3:1 dla Manchesteru.

Nasze rozczarowanie, jeśli to w ogóle możliwe, było jeszcze większe niż po porażce ze Spurs dwa lata wcześniej. Wtedy byliśmy skazywani na porażkę i polegliśmy po dzielnej walce, ale tym razem faworytem było Leicester. Wszyscy zagraliśmy bardzo źle i nasz wielki dzień zakończył się „klapą”. Jak powiedział podczas kolacji nasz kapitan, Colin Appleton: – Dostaliśmy dziś ważną lekcję, chłopaki. Ale, jasna cholera, nie mam pojęcia, do czego nam to potrzebne!

Reprezentacja Anglii

W czasie treningu wielu piłkarzy skupia się na szlifowaniu swoich dobrych stron. Oczywiście też to robiłem, ale równie dużo czasu poświęcałem pracy nad swoimi bolączkami. Zawsze miałem problemy z dośrodkowaniami z lewej strony [właśnie takie dośrodkowanie wypuścił podczas finału z Manchesterem – przyp. BB] i chciałem zmierzyć się ze swoimi demonami. Spędziłem godziny podczas treningów, aby trenować wyjścia do dośrodkowań z lewej strony. Myślałem nad pracą nóg, ustawieniem, techniką chwytu. Pracowałem też nad różnymi sposobami piąstkowania, analizowałem, co jest najlepsze w danej sytuacji. Po puszczonych golach w meczu, całą sobotnią noc i prawie całą niedzielę głowiłem się, co można było zrobić lepiej. (s. 166)

Gordon Banks był typem człowieka, którego niepowodzenia tylko motywują do jeszcze cięższej pracy. Końcówka sezonu 1962/1963 w klubie była bardzo smutna, jednak właśnie wiosną 1963 zaczęła się wielka przygoda Banksa z reprezentacją Anglii. Miał już za sobą występy w młodzieżówce i powołania do „jedynki” (spotkanie z Portugalią, po którym pędził do Leicester na mecz PZP), ale 6 kwietnia 1963 r. wreszcie zadebiutował w bramce pierwszej reprezentacji Anglii. Szansę dał mu nowy selekcjoner Alf Ramsey, który wprowadził swoje porządki do pracy z kadrą. Jego poprzednik Walter Winterbottom uważał się jedynie za przewodniczącego komitetu, a wybór zawodników do kadry traktował jako kompromis różnych poglądów. Ta metoda średnio się sprawdziła, za Waltera Winterbottoma Anglia skompromitowała się na mundialu w Brazylii, przegrywając 0:1 z amatorami z USA, zanotowała także dwie spektakularne porażki z Węgrami (3:6 na Wembley i 1:7 w Budapeszcie), niczego nie ugrała na czterech kolejnych turniejach o mistrzostwo świata. Alf Ramsey jednoosobowo podejmował decyzje i brał za nie całkowitą odpowiedzialność. Na początku był pewien opór ze strony działaczy, naciskali na niego zwłaszcza przed wyborem ostatecznej kadry na mundial 1966, ale postawił na swoim. Wiedział, czego chce i jak to osiągnąć, a Gordon Banks był ważnym elementem jego układanki.

Debiut przypadł w prestiżowym meczu ze Szkocją na Wembley w ramach British Home Championship, najstarszym turnieju piłkarskim, który powstał w 1884 r. (dziesięć lat przed pierwszym meczem piłkarskim na ziemiach polskich). Jak sama nazwa wskazuje, w rozgrywkach brały udział Anglia, Szkocja, Walia i Irlandia Północna. 6 kwietnia 1963 r. Anglia przegrała na Wembley z niesionymi dopingiem tysięcy Szkotów gośćmi 1:2.

– Wiedziałem, że przebudowali ten stadion. Ale nie miałem pojęcia, że przenieśli go do zasranego Glasgow! – skomentował atmosferę tego meczu Jimmy Graves.

Banks mimo porażki wypadł dobrze i 8 maja 1963 r. zagrał na Wembley przeciwko Brazylii. Tym razem jeszcze nie spotkał się z Pele, który akurat leczył kontuzję. Alf Ramsey ostrzegał go przed rzutami wolnymi w wykonaniu skrzydłowego Pepe. Jak to zazwyczaj bywa, właśnie Pepe strzelił jedyna bramkę dla gości z wolnego (padł remis 1:1). Selekcjoner „zjechał” bramkarza za tego wolnego, ale i tak dał mu zagrać jeszcze pięć razy w tym roku. „Banksy” wystąpił w niezwykle prestiżowym meczu Anglia vs Reszta Świata (23 października 1963 r.), rozegranym z okazji 100-lecia the Football Association. Była to okazja do spotkania z legendarnym Lwem Jaszynem, który okazał się niezwykle sympatycznym człowiekiem, non stop żartującym na temat realiów życia w Związku Sowieckim.

Sezon ligowy 1963/1964 dla Leicester zakończył się bez wielkiej historii, „Lisy” zajęły 11. miejsce w tabeli, a z Pucharu Anglii wyeliminował ich Leyton Orient. Jednak sezon 1963/1964 to także czwarta edycja Pucharu Ligi, uboższego krewnego Pucharu Anglii. Tak jak i dzisiaj, cieszy się on dużo mniejszym prestiżem niż Premier League czy FA Cup, ale zawsze jest to jakaś okazja do zdobycia trofeum… Gordon Banks był z pewnością zadowolony z wyeliminowania West Hamu, gdzie miał kolegów z reprezentacji (6:3 dla Leicester w półfinałowym dwumeczu). W finale też był mecz i rewanż – po 1:1 na Victoria Ground w Stoke-on-Trent, „Lisy” zwyciężyły na Filbert Street 3:2. 23 kwietnia 1964 r. Leicester City zdobył swoje pierwsze trofeum w historii (klub powstał w 1884 r. jako Leicester Fosse FC)!

Rok 1964 to także kolejne siedem meczów w reprezentacji Anglii, w tym zwycięstwo 10:0 nad USA w Nowym Jorku (Alf Ramsey traktował to jako zemstę za porażkę na MŚ 1950, dlatego Anglicy nie mieli litości i zaaplikowali Amerykanom dwucyfrową liczbę goli) i udział w „małym Pucharze Świata” w Brazylii. Banksa ominęła druga okazja do zagrania przeciwko Pelemu – akurat w meczu z Brazylią trener postawił na Tony’ego Waitersa. Kiedy niedługo później Santos FC przyjechał na tournée do Anglii, miał zagrać na Filbert Street z Leicester. Z powodu złych warunków pogodowych mecz odwołano, a Santos FC zagrał na Craven Cottage w Londynie z Fulham. Banks stracił trzecią szansę zmierzenia się z „królem futbolu! Wtedy myślał, że już nigdy nie będzie takiej okazji. Co się jednak odwlecze…

Przemyślenia po meczach z Polską

W pierwszej części sezonu 1964/1965 Banksowi zaprzątały głowę negocjacje w sprawie zwiększenia tygodniówki. Jako pierwszy bramkarz reprezentacji i doświadczony ligowiec miał prawo oczekiwać znacznej podwyżki, ale ostatecznie stanęło w grudniu na 60 funtach tygodniowo. Władze Leicester City oglądały każdego pensa kilka razy i nie płaciły zawodnikom tyle, ile wiele innych klubów First Division. To był też jeden z powodów, dlaczego „Lisy” nie zdobywały trofeów, a kolejny sezon przyniósł tylko znowu rozczarowania – 18. miejsce w lidze i odpadnięcie z Pucharu Anglii po meczu z Liverpoolem (późniejszym zdobywcą FA Cup). Udało się jedynie dotrzeć do finału Pucharu Ligi, gdzie jednak lepsza okazała się Chelsea FC. W 1965 r. Gordon Banks rozegrał siedem meczów w reprezentacji, co było zadziwiającą regularnością – tyle samo rozegrał w 1963 i 1964 r. Trzeba jednak dodać, że wśród tych 21 spotkań nie było żadnego o naprawdę wielką stawkę. Początek sezonu 1965/1966 Banks stracił z powodu złamania nadgarstka w sparingu z Northampton Town. Kolejny sezon klubowy raczej do zapomnienia: 7. miejsce w lidze i odpadnięcie z obydwu pucharów po porażkach z Manchesterem City. To jednak nie było istotne – zbliżała się impreza życia Gordona Banksa.

W 1966 r. Anglia zagrała dwa razy z Polską: 5 stycznia na Goodison Park i 5 lipca – w próbie generalnej – na Stadionie Śląskim w Chorzowie. W obydwu meczach Banks zagrał i miał ciekawe obserwacje:

Kibice na stadionie gorąco oklaskują spektakularne parady, jednocześnie zupełnie nie doceniają na pozór łatwych obron, które wynikają z odpowiedniego ustawienia. Świetnym przykładem jest mecz Anglia – Polska, rozegrany na Goodison Park w styczniu 1966 r. Podczas pierwszej połowy Roger Hunt wykonał swój popisowy numer i uderzył bardzo mocno z dystansu, piłka jednak leciała w środek bramki. Polski bramkarz Marian Szeja wybił się wysoko w górę i spektakularną paradą przeniósł piłkę nad poprzeczką. Ta niezwykle efektowna i akrobatyczna obrona została nagrodzona owacją na stojąco przez kibiców na stadionie Evertonu. Kilka minut później miałem podobny strzał, uderzał z takiej samej odległości polski napastnik Sadek. Przewidziałem, gdzie poleci piłka, czekając na nią w odpowiednim miejscu. Wyskoczyłem lekko do góry i złapałem ją bez problemu, w ogóle nie rzucając się na ziemię. Widownia w ogóle nie zareagowała, była zupełna cisza. Polak swoją paradą sprokurował rzut rożny dla rywala, ja wykonałem na pozór prostą interwencję i mogłem od razu rozpocząć nową akcję swojej drużyny.

5 lipca 1966 r. Anglia w generalnej próbie przed mundialem na własnych boiskach mierzyła się z Polską na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Wyspiarze lądowali na lotnisku w Katowicach i Gordon Banks nawet nie zorientował się, że mecz odbył się w innym mieście. Było to jedno z tych spotkań, w których nikt nie chciał odnieść kontuzji, więc bez wielkiej historii (Anglia wygrała 1:0). Bardziej w pamięć przyszłego mistrza świata wrył się przytłaczający obraz stolicy Górnego Śląska.

Po wyjściu z samolotu od razu zauważyliśmy, jak naprawdę wygląda życie za żelazną kurtyną. Nawet w słonecznym lipcu Katowice wydawały się szare i złowieszcze. Panorama miasta prezentowała się ponuro i niebezpiecznie, wszędzie straszyły nas brudne bloki i dymiące kominy, fabryki, szyby kopalniane i koła zębate. Ludzie wyglądali bardzo biednie, a te kilka aut, które udało nam się zauważyć, zdawały się należeć do dawno minionej epoki. Jimmy Graves przyglądał się temu chwilę, po czym zwrócił się do Alfa: – Ok, Alf, wykonałeś plan. Teraz zabierz nas szybko do samolotu i wracajmy do domu!

Szczęśliwie nikt z Anglików nie doznał w tym meczu kontuzji i bez problemów dotarli do ojczyzny. Za sześć dni Gordon Banks i spółka mieli rozpocząć walkę o mistrzostwo świata.

Futbol wraca do domu

– Football is coming home – mówili Anglicy podczas Euro 2020, mówiło się tak również podczas MŚ w 1966 r. Zanim jednak turniej w ogóle się rozpoczął, organizatorzy przeżyli wielki stres. Złota Nike, nagroda dla mistrzów świata w piłce nożnej, 20 marca 1966 r. została skradziona. Była wystawiona w Westminster Central Hall przy okazji wystawy rzadkich znaczków. Złota Nike zniknęła, mimo że znajdowała się za specjalną gablotą i chroniło ją pięciu strażników!

W ten feralny dzień popełniono błąd. Najważniejszy z czuwających przy symbolu mistrzów miał wolne, a pozostali raczyli się filiżanką typowej angielskiej herbaty z mlekiem. W tym czasie złodziej wkradł się tylnymi drzwiami i – jak podają źródła – miał sporo czasu na dokonanie zuchwałego czynu. O tym, że Nike nie ma na swoim miejscu, strażnicy dowiedzieli się dopiero kilka godzin później. Czemu się jednak dziwić, skoro herbata z mlekiem taka dobra… (Damian Bednarz, „Pies, który uratował mistrzostwa świata”).

Rząd brytyjski poruszył niebo i ziemię, aby znaleźć trofeum przed startem turnieju. Aresztowano podejrzanego o kradzież Edwarda Bletcheya, na wszelki wypadek wykonano też wierną replikę Złotej Nike. Oryginału wciąż jednak nie było. Od wielkiej kompromitacji ratował Anglików…pies Pickles.

Zapakowane w gazetę trofeum leżało sobie w żywopłocie ogrodowym w Belulah Hill w południowym Londynie. Tydzień po kradzieży na paczkę natrafił przypadkiem spacerujący tam pies Pickles. Jego właściciel, David Corbett, obawiał się, że w środku może być bomba (były to czas aktywności irlandzkich bojówkarzy z IRA). Odważył się jednak rozpakować znalezisko i o wszystkim zawiadomił policję. Bohaterski pies Pickles został zaproszony na bankiet po zdobyciu mistrzostwa świata przez gospodarzy. Niestety, zaledwie rok później udusił się zaplątaną smyczą podczas pościgu za kotem.

Anglia jako gospodarz wszystkie mecze rozgrywała na Wembley. Selekcjoner Alf Ramsey najpierw wytypował 40 zawodników, z których na trzy tygodnie przed pierwszym meczem wybrał ostateczną 22-osobową kadrę na mundial. Gordon Banks był oczywiście pewniakiem, jego zmiennikami zostali Ron Springett (Sheffield Wednesday) i Peter Bonetti (Chelsea).

Nie było nigdy wcześniej jakiejkolwiek ceremonii otwarcia turnieju sportowego, która mogłaby się równać z inauguracją MŚ 1966. Pogoda dopisała: błękitne niebo i ciepły słoneczny wieczór. Na stadionie zgromadziły się tysiące kibiców z całego świata, była Królowa i Książę Edynburga. Świat futbolu z zapartym tchem czekał na rozpoczęcie tego, co później nazwano pierwszym nowoczesnym turniejem o Puchar Świata.

Gordon Banks i spółka o godz. 19.30 grali mecz otwarcia z Urugwajem. Rywale głównie się bronili, „Banksy” nie miał dużo roboty i mógł podziwiać umiejętności techniczne Latynosów, zwłaszcza napastnika Penarolu Pedro Rochy. „Urusi” zaprezentowali typowy antyfutbol, mimo gwizdów publiczności grali na czas i „dowieźli” do końca korzystne dla nich 0:0. Nie na to liczyło 87 tysięcy kibiców zgromadzonych na Wembley.

W bazie w Hendon Hall Hotel rozpoczęły się przygotowania do drugiego meczu z Meksykiem. Trener Alf Ramsey stwierdził, że z Urugwajem źle pracowały skrzydła i zmienił Johna Connelly’ego na Martina Petersa oraz Alana Balla na Terry’ego Paine’a.

16 lipca 1966 r. Anglicy znowu bili głową w mur. Wreszcie w 37. minucie Bobby Charlton rozpoczął bieg z piłką od połowy boiska, a że nie miał pomysłu, komu podać, huknął z lewej nogi na bramkę Ignacio Calderona. Piłka wpadła tuż obok słupka i była to jedna z najpiękniejszych bramek tych mistrzostw. Wynik na 2:0 ustalił Roger Hunt w 75. minucie, dobijając piłkę odbitą przez bramkarza z kilku metrów. Ten sam zawodnik strzelił dwie bramki 20 lipca 1966 r. w ostatnim meczu grupowym z Francją. Anglia bez większych problemów awansowała do fazy pucharowej z pierwszego miejsca w grupie A, a Gordon Banks mógł się cieszyć z czystego konta w każdych z trzech meczów.

Wojna z Argentyną

Anglicy zrobili swoje, a dużo większe emocje były w innych grupach. Odpadli dwukrotni mistrzowie świata Brazylijczycy (kontuzjowany Pele nie mógł im pomóc). Sensację sprawiła Korea Północna, która wyrzuciła za burtę Włochów. Gordon Banks oglądał to wszystko w telewizji, ponieważ mistrzostwa świata po raz pierwszy były transmitowane na żywo.

W ćwierćfinale zaczynały się schody, bo na Anglików czekała Argentyna. Latynosi jeszcze w latach pięćdziesiątych zyskali przydomek „Aniołów o brudnych twarzach” (odsyłam do świetnej książki Jonathana Wilsona o tym tytule), ale po odejściu generacji świetnych piłkarzy zaczęli uprawiać „antyfutbol”. Po prostu dążyli do zwycięstwa za wszelką cenę, często kosztem ducha fairplay.

Argentyńczycy grali bardzo agresywnie, ale kartek jeszcze wówczas nie było. W 35. minucie niemiecki sędzia Rudolf Kreitlein usunął z boiska kapitana Argentyny Antonio Ubaldo Rattina. Powód? Ciągłe kłótnie z arbitrem i kwestionowanie jego decyzji. Ponoć sędzia nawet nie rozumiał słów Rattina, ale miał mu wystarczyć sam wyraz jego twarzy. Argentyńczyk nie chciał zejść z boiska, zaczęła się wielka awantura, interweniować musiała policja. W końcu po 10 minutach można było wznowić grę, ale wydarzenie to wpłynęło na dalszą grę.

Anglicy wygrali 1:0 po bramce Geoffa Hursta w 78. minucie. Po meczu posypały się kary – federacja Argentyny dostała najwyższą dopuszczalną wówczas grzywnę, czyli tysiąc franków szwajcarskich. Rattin został zawieszony na cztery mecze, a jego koledzy Ferreiro (za próbę pobicia Kreitleina) i Onega (za oplucie działacza FIFA) na trzy. Od razu pojawiła się teoria spiskowa, że Europa dyskryminuje Amerykę Łacińską. W drugim ćwierćfinale Anglik Finney wyrzucił z boiska dwóch Urugwajczyków i dwukrotni mistrzowie świata ulegli Niemcom 0:4. A jeśli dodamy do tego polowanie na kości Brazylijczyków (w fazie grupowej) przez Żeczewa z Bułgarii czy Moraisa z Portugalii, to wszystko zaczyna do siebie pasować.

Żadnego spisku Europy (w szczególności Niemców i Anglików) nikt nie udowodnił, ale faktem jest, ze mecz ten miał wielki wpływ na antagonizm angielsko-argentyński, który eskalował w latach osiemdziesiątych. Alf Ramsey zabronił Cohenowi wymienić się koszulką z Gonzalezem, a po meczu powiedział: – Nasz najlepszy futbol nadejdzie w starciu z odpowiednim rywalem – zespołem, który będzie grał w piłkę, a nie zachowywał się jak zwierzęta.

Pomijając całą otoczkę meczu (w Argentynie piłkarze byli witani przez prezydenta, żywiono więc ogólne poczucie krzywdy), wystąpiła w nim po raz pierwszy złota jedenastka Anglików. W meczach grupowych Alf Ramsey jeszcze szukał optymalnego zestawienia i ostatecznie takim okazała się jedenastka, która wybiegła przeciwko „Albicelestes”:

Banks – Cohen, J. Charlton, Moore, Wilson – Stiles, R. Charlton, Peters – Ball, Hurst, Hunt.

Geoff Hurst w tym meczu wystąpił po raz pierwszy w wyjściowej jedenastce i to jego bramka zapewniła awans do półfinału. A trzeba pamiętać, że zastąpił uwielbianego Jimmiego Greavesa, kontuzjowanego w meczu grupowym z Francją.

Według mnie przyczyną wszystkich kłopotów było spotkanie się dwóch drużyn bardzo różniących się pod względem kultury futbolu. Niby obie te kultury grały według tych samych zasad, ale już interpretacja tych zasad był zupełnie inna. Stąd się wzięły wszystkie kłopoty i kontrowersje.

Sen się spełnia

W półfinale na Anglików czekała Portugalia z genialnym Eusebio, która w ćwierćfinale „urwała się ze stryczka” w starciu z fenomenalną Koreą Północną.

Jeśli ktoś by mnie zapytał, który mecz z moim udziałem w reprezentacji był najpiękniejszy pod względem istoty futbolu, bez wahania wskazałbym na półfinał z Portugalią.

26 lipca 1966 r. na Wembley Alf Ramsey po raz pierwszy wystawił skład tak sam jak w poprzednim meczu. Tuż przed rozpoczęciem spotkania sporo stresu przeżył Gordon Banks. Był to czas, kiedy bramkarze nie używali jeszcze rękawic (Banks czynił to wyjątkowo, kiedy grano w deszczu i błocie). Zawsze przed meczem żuł gumę, aby mieć w ustach dużo śliny i móc spluwać na dłonie (stały rytuał bramkarzy, także po wprowadzeniu do użytku rękawic bramkarskich). Zawodnicy mieli już wychodzić na boisko, kiedy Banksy poprosił Harolda Shepherdsona (asystent Ramseya) o gumę.

– Nie mam żadnej – odpowiedział Shepherdson.

– Harold, ja muszę mieć gumę!

– Co się dzieje? – wkroczył Ramsey, widząc zdenerwowanie Banksa. Kiedy poznał przyczynę, kazał Haroldowi lecieć po gumę.

– A gdzie ja teraz do cholery kupię gumę do żucia?!

– Nie wiem, ja jestem trenerem, a nie pierdolonym właścicielem kiosku!

Zrobiło się nerwowo, aż wreszcie Jack Charlton przypomniał sobie, że przy jednej z bram Wembley jest kiosk.

– Gordon po prostu musi mieć tę gumę – powiedział Ramsey. – Zapierdalaj po nią!

Biedny Harold Shepherdson nie miał wyjścia i na kilka minut przed rozpoczęciem półfinału z Portugalią biegał wokół Wembley w poszukiwaniu kiosku. Jednocześnie Ramsey kazał kapitanowi Bobby’emu Charltonowi opóźniać, ile się da, wyjście na mecz. Na szczęście przedłużył się występ zespołu muzycznego na murawie.

Często wyobrażam sobie, jaką minę musiał mieć sprzedawca, który dosłownie na minutę przed półfinałem, zobaczył u siebie zziajanego członka sztabu reprezentacji, który chciał jak najszybciej kupić gumę Beechnut.

Ledwo żywy Shepherdson w ostatniej chwili dopadł do Banksa w tunelu i wręczył mu tę nieszczęsną gumę. Bramkarz mógł wykonać swój zwyczajowy rytuał (zawsze odrywał trzy osobne kawałki) i rozpocząć walkę o finał mistrzostw świata.

– Jest i Gordon Banks, żuje gumę i wygląda na niezwykle zrelaksowanego! – mówił komentator meczu, kiedy Banks jako ostatni wybiegał na murawę. Gdyby tylko wiedział, jaki właśnie stres przeżył bramkarz i cały sztab reprezentacji…

A mecz faktycznie był piękny, zwłaszcza w porównaniu do bijatyki z Argentyną. W 30. minucie strzelał Roger Hunt, bramkarz portugalski zblokował to uderzenie, ale Bobby Charlton przytomną dobitką zza pola karnego wyprowadził Anglię na prowadzenie. Kilka minut później Banks w świetnym stylu obronił uderzenie Eusebio z woleja. Kiedy w 80. minucie świetnym uderzeniem z pierwszej piłki trafił do siatki Bobby Charlton, wydawało się, że jest po meczu. Dwie minuty później Banks popełnił błąd – wyszedł do dośrodkowania, ale zaliczył „pusty przelot” i piłka po główce rywala zmierzała do siatki. Ręką zatrzymał ją Jack Charlton.

Do jedenastki podszedł Eusebio. „Banksy” z Alfem Ramseyem analizował przed meczem sposób strzelania karny przez „Czarną Perłę z Mozambiku”. Wychodziło, że zawsze strzelał w prawy róg bramkarza. Alan Ball też pokazywał Banksowi, że strzał pójdzie w prawo. Jednak wtedy do Eusebio podszedł portugalski kapitan Mario Coluna i coś mu szepnął do ucha. Eusebio kiwnął głową. Banks był pewny, że Portugalczyk zmienił zdanie. Poszedł więc w swój lewy róg, a piłka spokojnie wpadła do siatki z jego prawej strony… Była to pierwsza bramka stracona przez Anglię na tych mistrzostwach. Udało się jednak utrzymać prowadzenie 2:1 do końca. W drugim półfinale Republika Federalna Niemiec zwyciężyła ze Związkiem Radzieckim w takich samych rozmiarach.

Finał został zaplanowany na 30 lipca 1966 r. na godz. 15.00. Na Wembley oczywiście. Tego dnia „Banksy” z kolegami wybrał się rankiem na spacer, a po powrocie próbował czytać gazetę. Nic z tego – kompletnie nie rozumiał zdań, które miał przed oczami. Harold Shepherdson tym razem zadbał o gumę do żucia.

Stojąc podczas prezentacji zwróciłem uwagę, jak idealnie uporządkowaną fryzurę miał Alan Ball. Jak czerwone były jego włosy. Jak był dużo niższy ode mnie. Pomiędzy włosami widać mu było piegi. Zastanawiałem się, czy w ogóle wie, że na czubku głowy też ma piegi.

O tym właśnie myślał „Banksy” tuż przed najważniejszym meczu w swoim życiu. Anglicy przede wszystkim nie chcieli za szybko stracić bramki, ale nie udało im się tego uniknąć. Ray Wilson za krótko wybił dośrodkowanie, piłka trafiła pod nogi Helmuta Hallera, który mocnym strzałem z kilkunastu metrów pokonał Banksa. Sześć minut później wyrównał Geoff Hurst, niemal kopiując swojego gola z ćwierćfinału z Argentyną. W 78. minucie strzałem z bliska Martin Peters dał Anglikom prowadzenie 2:1 i prawie 100 tysięcy ludzi na Wembley rozpoczęło świętowanie. Jednak Niemcy zawsze grają do końca – Wolfgang Weber w 89. minucie strzałem z bliska wyrównał i konieczna była dogrywka. Według Banksa gol w ogóle nie powinien zostać uznany – w bramkowej akcji piłkę zagrał ręką Karl-Heinz Schnellinger, co zresztą sędziemu Gottfried Dienstowi ze Szwajcarii sygnalizowali to tuż przed bramką Bobby Moore i Martin Peters.

W 101. minucie padł jeden z najsłynniejszych goli w historii piłki nożnej. Właściwie w ogóle nie wiadomo, czy piłka po strzale Geoffa Hursta przekroczyła linię bramkową, ale azerski (wówczas sowiecki) sędzia boczny Tofiq Bahramov wskazał na środek boiska. Wzbudził tym wielką radość Anglików i gorące protesty Niemców. Do dziś jest to chyba najsłynniejszy człowiek futbolu z Azerbejdżanu, jego imieniem nazwano narodowy stadion w Baku, wydał także dwie książki autobiograficzne. A wszystko dzięki tej kontrowersyjnej decyzji.

W 120. minucie Geoff Hurst dobił Niemców, ustalił wynik finału na 4:2 i stał się pierwszym w historii (i jak do tej pory jedynym) autorem hat-tricka w finale MŚ.

Do dzisiaj ciężko mi uwierzyć, że w 120 minucie tak ciężkiej gry, Bobby Moore potrafil nie tylko spokojnie przyjąć w naszym polu karnym rozpaczliwe dośrodkowanie Niemców, ale jeszcze popatrzeć do przodu i posłać bardzo dokładne długie podanie do Geoffa Hursta, który strzelił gola. Kto jeszcze byłby w stanie tak się zachować w ostatniej minucie dogrywki w finale MŚ?

Mistrz świata za słaby na Leicester

W momencie triumfu w mistrzostwach świata Gordon Banks miał 28 lat. To nie był zaawansowany wiek, zwłaszcza jak na bramkarza. Z wielką dawką pozytywnej energii wrócił do Leicester, mimo że z „Lisami” nie miał możliwości walki o najwyższe cele (w lidze kręcili się przeważnie w środku tabeli). Trochę to dziwne, że najlepszym angielskim bramkarzem nie interesował się wówczas klub z topu, ale Banks był zadowolony ze swojego pewnego miejsca w bramce drużyny z Filbert Street. Jego problemem było jednak to, że coraz bardziej żądny gry stawał się zdolny 18-letni wychowanek „Lisów” Peter Shilton.

W pewien wtorkowy wieczór w kwietniu 1967 r. trener Leicester Matt Gillies zaprosił Banksa na rozmowę:

Gordon, rozmawiałem z zarządem na twój temat. Doszliśmy do wniosku, że najlepsze lata są już za tobą i powinieneś odejść.

Banksa zamurowało. Dopiero co wygrał mistrzostwo świata z reprezentacją, w sześciu meczach puścił zaledwie trzy gole, a tutaj mówią mu, że jest za słaby na klub ze środka tabeli First Division. Jego żona Ursula nie mogła w to uwierzyć. Koledzy z drużyny nie byli jednak bardzo zdziwieni. Richie Norman, jeden z najlepszych kolegów Banksa z drużyny, powiedział mu, że niespełna 18-letni Shilton postawił zarządowi ultimatum: albo będzie grał w pierwszym składzie, albo odchodzi. Banks nie miał pretensji do ambitnego młokosa. Miał je do zarządu za to, że się ugiął pod jego presją. Trafił na listę transferową. Cena: 50 tys. funtów.

Pytały o niego Manchester United i Liverpool, na przejście do West Hamu namawiali go jego koledzy z reprezentacji: Bobby Moore, Martin Peters i Geoff Hurst. Ostatecznie konkretną ofertą złożyło Stoke City. Banks zdecydował się – postrzegał Stoke jako drużynę środka tabeli z potencjałem na więcej. Zapytał, czy zarząd zamierza mu zapłacić jakąś odprawę za siedem lat gry.

– Zdecydowaliśmy, że nic ci nie zapłacimy – oznajmił mu Matt Gillies. Zdenerwowany Banks trzasnął drzwiami i rzucił tylko do czekającego menedżera Stoke, że z transferu nici. – Ja to załatwię – powiedział Tony Waddington, który przyjechał załatwić transfer. Ostatecznie okazało się, że Leicester zapłaci Banksowi 2000 funtów jako loyalty payment. Po tym zdecydował się odejść. Dopiero po latach dowiedział się, że tę kasę wyłożyło Stoke…

22 kwietnia 1967 r. (zaledwie 12 dni po ostatnim występie w barwach „Lisów”) Banks zadebiutował w nowej drużynie (wówczas byłe możliwe transfery w trakcie rundy). Stoke przegrało na wyjeździe z Chelsea 0:1. Tony Waddington był jednak optymistą i zapewniał Banksa, że najlepsze dopiero przed nim i całą drużyną.

Drużyna budowana z doświadczonych zawodników radziła sobie całkiem nieźle, meldując się przez dwa kolejne sezony w czołówce. 1 marca 1969 r. Stoke grało na wyjeździe z Sunderlandem i na 15 minut przed końcem Banks dostał kolanem w głowę od Malcolma Moore’a. Nie mógł kontynuować gry, nie było wówczas zmian, więc do bramki wszedł napastnik David Herd.

„Dajcie mi bluzę Gordona. Nie puszczę ani jednego gola!”

Kiedy Gordon obudził się w szpitalu, dowiedział się od pielęgniarki, że ma ostry wstrząs mózgu. Chwilę później pojawił się Frank Mountford, były zawodnik i działacz Stoke.

„Jak się spisał Herdy? Faktycznie nie puścił ani jednego gola? – zapytał Banks.

„Tak, jednego nie puścił. Puścił cztery!” – odpowiedział Frank.

Przygody w tropikach

Stoke w latach 60. było średniakiem ligi angielskiej, ale na początku 70. sytuacja zaczęła się zmieniać. Jednym z ciągnących zespół do góry był Gordon Banks. Cały czas imponował formą, a przecież zbliżał się mundial w Meksyku, gdzie „Dumni Synowie Albionu” mieli bronić tytułu mistrzów świata. Był to ostatni wielki turniej Banksa, jak się później okazało.

Anglia trafiła do grupy z Brazylią, Czechosłowacją i Rumunią. Kiedy w maju wylatywali do Meksyku, kończyła się działalność The Beatles (definitywny koniec grupy ogłoszono 30 grudnia 1970 r.). Banks czuł, że kończy się era – podobnie mogło być za chwilę z wielką reprezentacją Anglii, mistrzami świata. W 1968 r. po raz pierwszy zagrali w finałach Euro, we Włoszech zdobyli brązowe medale. Jednak ta wspaniała generacja piłkarzy była coraz starsza i Meksyk jawił się jako ostatnia szansa na zdobycie czegoś wielkiego.

Plan przygotowań obejmował mecze towarzyskie z Kolumbią w Bogocie i z Ekwadorem w Quito. Przed nimi Anglicy zatrzymali się na dwa tygodnie w Guadalajarze, aby przyzwyczajać się do tropikalnych warunków. Trenowali niezwykle ciężko, a 32-letni Banks był w życiowej formie.

Reprezentację Anglii zakwaterowano w hotelu El Tequendama, ponoć najlepszym w mieście. Takiej biedy, jak w stolicy Kolumbii, Banks nie widział od czasów swojego wojennego dzieciństwa. Alf Ramsey nakazał pić wodę tylko z butelek otwieranych w obecności Anglików, piłkarze nie mogli też wychodzić na spacery daleko od hotelu. Wszystko po to, aby uniknąć kłopotów, co się jednak nie udało.

20 maja 1970 r. Anglia wygrała 4:0 z Kolumbią w Bogocie, zagrały także rezerwy w nieoficjalnym meczu. Po nim Bobby Moore, Bobby Charlton, Nobby Stiles i Peter Thompson poszli na zakupy do sklepu z biżuterią „Green Fire”, który mieścił się w hotelowym lobby. Kupili prezenty dla swoich kobiet i wyszli, po czym wybiegła menedżerka Clara Padilla i stwierdziła, że w sklepie brakuje bransoletki o wartości 600 dolarów. Anglicy powiedzieli, że nie mają z tym nic wspólnego, podpisali stosowne oświadczenia. Wydawało się, że sprawa jest zamknięta.

Cztery dni później Anglicy wygrali 2:0 w Quito z Ekwadorem po golach Francisa Lee i Briana Kidda. Podobnie jak w Kolumbii, rezerwowi zagrali z ekwadorskimi ligowcami mecz nieoficjalny. Wrócili do Bogoty do El Tequendama Hotel, aby się trochę zrelaksować przed powrotem do Meksyku. Podczas oglądania filmu w hotelu, dwóch miejscowych urzędników podeszło do Bobby’ego Moore’a. Gdzieś go zabrali.

– Nothing special – pomyślał Banks. Jako kapitan drużyny Moore wiele razy był gdzieś proszony, choćby do wywiadów dla lokalnych mediów. Kiedy jednak wszyscy byli już na lotnisku i chcieli wsiadać do samolotu, kapitana ciągle brakowało. Okazało się, że został aresztowany za kradzież bransoletki wartej 600 dolarów. Oskarżyła go Claudia Padilla. Co więcej – twierdziła, że pomógł mu w tym Bobby Charlton! Moore został w kolumbijskim więzieniu, a reszta drużyny wyleciała do Meksyku. Samolot był gruchotem, do tego doszły straszne turbulencje i piłkarze postanowili napić się alkoholu dla uspokojenia. Sir Alf Ramsey kategorycznie tego zabraniał, ale udało się poza jego wiedzą załatwić kilka małych wódek i soków od obsługi samolotu.

Jeff Astle przesadził z alkoholem i wszyscy widzieli, jak zataczał się po wyjściu z samolotu. Jeszcze w Anglii udzielił wywiadu, w którym mówił, jak bardzo lubi piwo. Meksykańskiej prasie było w to graj: – Przyleciała  Anglia – drużyna pijaków i złodziei – grzmiał magazyn „Esto”.

W sprawę Bobby’ego Moore’a zaangażował się nawet premier Harold Wilson, który chciał dzwonić do prezydenta Kolumbii. Ostatecznie Kolumbijczycy nie znaleźli cienia dowodu na kradzież – Clara Padilla twierdziła, że widziała, jak Moore zwinął ją do lewej wewnętrznej kieszeni marynarki. Problem w tym, że w angielskich marynarkach… nie było wówczas lewej wewnętrznej kieszeni. Kolumbijczycy wypuścili w końcu kapitana reprezentacji Anglii, ale z pewnością nie były to wymarzone przygotowania dla obrońców tytułu.

Dopiero jakiś czas potem Anglicy odkryli, że 8 miesięcy wcześniej pewna gwiazda Hollywood również została oskarżona o kradzież w „Green Fire”. Wówczas jej agenci zapłacili, aby sprawa nie nabrała rozgłosu. Dla Moore’a i Ramseya honor był jednak ważniejszy niż święty spokój i udowodnili fałszywość oskarżenia.

Przed rozpoczęciem turnieju Alf Ramsey miał jeszcze smutny obowiązek „odpalenia” sześciu zawodników z szerokiego składu. Co ciekawe, jednym z nich był młody Peter Shilton, który zajął miejsce Banksa w Leicester. Alf Ramsey nalegał, aby Anglicy mieli swojego kucharza, a nawet swój autobus i swojego kierowcę. Spotkało się to wówczas z niechęcią miejscowych, którzy oskarżali Brytyjczyków o arogancję.

Pele i Banks

Na początek był mecz z Rumunią 2 czerwca w Guadalajarze. Meksykanie wrogo odnosili się do Anglików – wszyscy pamiętali dramatyczny mecz z Argentyną w 1966 r. Anglia wygrała 1:0 po golu Geoffa Hursta w meczu bez większej historii.

Przed kolejnym Alf Ramsey poprosił Banksa na krótką rozmowę w cztery oczy. Bramkarz przestraszył się, bo dokładnie rok wcześniej w taki sam sposób (wówczas Anglicy byli na tourne po Meksyku) trener poinformował go o śmierci ojca. Tym razem była to radosna nowina. Dzwonili z Buckingham Palace aby poinformować, że Banksowi przyznano Order of the British Empire! Była to wspaniała dawka motywacji przed meczem z Brazylią.

W nocy z 6 na 7 czerwca najdłużej śpiący Anglik przespał może dwie godziny. Meksykanie urządzili „kocią muzykę” pod oknami hotelu, wdarli się także do środka i dobijali się do drzwi pokoju Banksa oraz Alexa Stepneya! Dopiero ściągnięta naprędce dodatkowa ochrona wyrzuciła natrętnych Meksykanów.

Brazylijczycy w pierwszym meczu pokonali 4:1 Czechosłowację, a wszystkich czarował Pele, będący w apogeum swoich możliwości. Na stadionie w Guadalajarze zebrało się 72 tysiące widzów (według innych źródeł 66 tysięcy). Po zaledwie dziesięciu minutach Jairzinho przedarł się prawym skrzydłem i dośrodkował do Pelego. „Król futbolu” strzelił głową i krzyknął „gol”, będąc przekonanym, że Banks nie obroni. Reszta jest historią, dokładnie opisaną na początku tego artykułu. Parada ta stała się znakiem rozpoznawczym Banksa, mimo że Anglicy ostatecznie przegrali – w 59. minucie Jairzinho znów został sam na prawym skrzydle i tym razem mocnym strzałem nie dał szans „Banksy’emu”.

Anglia przegrała 0:1, ale wciąż miała wszystko w swoich rękach – trzeba było jedynie wygrać z Czechosłowacją w ostatnim grupowym meczu. I Anglicy uczynili to – wygrali 1:0 po golu Alana Clarke’a z karnego, choć Czechosłowacy sprawili im sporo kłopotów. Po meczu z Brazylią Alf Ramsey pozwolił piłkarzom spotkać się z rodzinami. Ursula z dziećmi były akurat w Anglii, ale Banks mógł się pochwalić mamie i cioci Dorothy swoim OBE. Któż by się spodziewał wtedy, że mecz z Czechosłowacją to ostatni występ Banksa na mistrzostwach świata…

Message in a Bottle…

Ćwierćfinał z RFN był zaplanowany na niedzielę 14 czerwca w samo południe (jak większość spotkań podczas tego mundialu). W piątek Alf Ramsey pozwolił piłkarzom na wypicie jednego piwka do kolacji. Na nieszczęście Banks z tego skorzystał… Podczas pisania swojej autobiografii nie pamiętał już, czy butelkę otworzono przy nim, czy nie… Faktem jest, że pół godziny po wypiciu tego piwa poczuł się bardzo źle.

Neil Phillips, reprezentacyjny lekarz, stwierdził lekkie zatrucie, ale zapewnił, że do rana wszystko będzie w porządku. Noc była ciężka, większą jej część „Banksy” spędził w łazience, ale rano czuł się na tyle dobrze, że pełen optymizmu wsiadł w autobus wiozący ich z Guadalajary do Leonu (tam miał się odbyć mecz z Niemcami Zachodnimi). W czasie drogi znowu się pogorszyło, a leki w ogóle nie pomagały. Droga dłużyła się w nieskończoność, a po dotarciu na miejsce Banks od razu poszedł do łóżka. Potem większość czasu spędzał w toalecie, na nieszczęście swojego współlokatora Alexa Stepneya.

Rano w dniu meczu wydawało się być lepiej. Trzy godziny przed pierwszym gwizdkiem Alf Ramsey i Harold Shepherdson wzięli Banksa na placyk przed hotelem i zrobili lekki trening. Intensywność była na poziomie 80-latka, ale „Banksy” wykonywał wszystkie ćwiczenia i można było poczuć lekki optymizm. Poszedł do pokoju i liczył, że się jeszcze godzinkę prześpi i będzie gotowy do gry. Nic z tego. Po kilkunastu minutach choroba wróciła ze zdwojoną siłą. Trener zwołał odprawę w hotelowym lobby i podjął ostateczną decyzję – w bramce zagra Peter Bonetti. Załamany i bardzo słaby Banks został w hotelu.

Transmisja w meksykańskiej telewizji odbywała się z 50-minutowym poślizgiem. Banks widział bramki Alana Mullery’ego i Martina Petersa; wierzył, że zagra z kolegami w półfinale. Jakieś 25 minut przed końcem regulaminowego czasu gry, kiedy w telewizji Anglia wciąż prowadziła 2:0, drzwi jego pokoju otworzyły się i zobaczył smutnych kolegów.

– Jak się skończyło?

– Przegraliśmy 2:3 po dogrywce – powiedział Bobby Moore.

– Nie chrzań, ile było? – wściekł się Banks, myśląc, że robią sobie z niego żarty.

– To koniec Banksy, jedziemy do domu – dodał smutny Alan Ball.  

 – Chłopaki, dajcie spokój, nie jestem w nastroju do żartów!

Za chwilę do pokoju wszedł Bobby Charlton, a łzy kapały mu po policzkach. Gordon Banks zrozumiał, że to nie są głupie żarty i Anglia naprawdę odpadła. Banks zerknął na telewizor, gdzie Anglia wciąż prowadziła 2:0. Wyłączył go natychmiast i nigdy później nie obejrzał dalszej części tego meczu.

Niektórzy obwiniali o porażkę rezerwowego bramkarza Petera Bonettiego. Na pewno nie było mu łatwo w ostatniej chwili wskoczyć do składu na tak ważny mecz. Mógł się lepiej zachować przy strzale Beckenbauera w 68. minucie (piłka przeszła mu pod brzuchem), ale przy pozostałych dwóch bramkach nie miał wiele do powiedzenia, a i sporo wybronił. Gordon Banks pisze w autobiografii, że ponoć Ramsey dramatyzował po meczu: „dlaczego ze wszystkich moich zawodników akurat Banks musiał zachorować!?”. Nigdy nie dowiemy się, co by było, gdyby nie wypił tego przeklętego piwa.

Oczywiście pojawiły się teorie spiskowe o specjalnym podtruciu Banksa. Ale przecież inni zawodnicy też pili to piwo, a tylko on zachorował. Chyba raczej dopadł go zwyczajny pech. A Niemcy w półfinale po epickim boju przegrali z Włochami 3:4.

Drugie wielkie Stoke

Dwa razy w swojej historii Stoke City było naprawdę wielkie. Po raz pierwszy w sezonie 1946/1947, kiedy to w ostatnim meczu sezonu stracili tytuł mistrzowski. Po raz drugi na początku lat 70. pod wodzą Tony’ego Waddingtona. Gordon Banks miał przyjemność być w tej drugiej drużynie. Przeszedł tam, bo wierzył w potencjał tej drużyny. Zaczął się on realizować w sezonie 1970/1971. Wygrana 5:0 z Arsenalem (26 września 1970 r.) zwiastowała, że klub jest na dobrej drodze. W marcu 1971 r. Stoke przegrało z Manchesterem United, a publiczność na Victoria Ground zgotowała owację na stojąco George’owi Bestowi, który ograł pięciu rywali, posadził Banksa „na tyłku” i trafił do siatki. Best był już wtedy coraz bardziej celebrytą, a coraz mniej piłkarzem, ale wciąż potrafił pokazać szczyptę piłkarskiego geniuszu. Zaledwie dwa miesiące później panowie znów się spotkali – tym razem w Belfaście, podczas meczu Irlandia Północna vs Anglia. George Best strzelił wtedy swoją najlepszą bramkę, która nie została uznana. Kiedy Banks podrzucił piłkę, aby ją daleko wykopać, Best uprzedził go i sprytnym kopnięciem przelobował bramkarza, a następnie głową skierował piłkę do bramki. Oczywiście nawet po wielu latach panowie nie zgadzali się w ocenie tej sytuacji – Banks twierdził, że słusznie nie uznano gola, Best natomiast nie dopatrywał się tam złamania przepisów. Przy okazji Banks podkreślił, że nigdy nie oceniał Besta za jego pozaboiskowe wybryki. Dla niego zawsze był to piłkarski true genius.

Mimo pojedynczych spektakularnych zwycięstw (jak to z Arsenalem), Stoke nie miało szans na mistrzostwo. Co innego krajowe puchary. W sezonie 1970/1971 dotarli do półfinału FA Cup, gdzie czekał na nich właśnie Arsenal. W pierwszym meczu na Hillsborough padł remis 2:2 po zaciętym boju, potrzebna była powtórka. W niej lepsi byli już „Kanonierzy”, wygrywając 2:0. Rok później mieliśmy deja vu – znowu Stoke trafiło na Arsenal w półfinale i znowu odpadło po powtórce (1:1 i 1:2). Nawet po wielu latach Banks nie mógł przeboleć tych porażek.

Upłynął już regulaminowy czas gry i wiedziałem, że po wykonaniu rzutu wolnego sędzia skończy mecz. Wyszedłem więc do piłki, żeby ją złapać i zaklepać zwycięstwo 2:1 oraz awans do finału. Jednak wpakował się mi w plecy John Radford, przez co wypuściłem piłkę i koledzy musieli wybijać na rzut rożny. Po nim Arsenal strzelił na 2:2. Do dzisiaj nie mam pojęcia, dlaczego sędzia nie zagwizdał oczywistego faulu na mnie. Prawdziwy kryminał, do dzisiaj ta rana ropieje. Nie tylko ja się czułem oszukany, podobnie Widzieli to wszyscy zawodnicy Stoke – wspominał po wielu latach końcówkę pierwszego półfinału z 1971 r. Banks (cytat z książki „Gordon Banks 1937:2019”).

Rok później „Garncarze” również zostali skrzywdzeni i znów był w to zamieszany John Radford. W powtórce strzelił zwycięskiego gola z ewidentnego spalonego, ponieważ arbiter liniowy wziął za obrońcę… sprzedawcę programów meczowych, który kręcił się w pobliżu murawy. Kiedy w 2011 r. Gordon Banks jako honorowy prezes Stoke City (objął tę funkcję w 2000 r. po śmierci Stanleya Matthewsa) oglądał kolejny finał FA Cup z udziałem „The Potters” (niestety przegrany 0:1 z Manchesterem City), wciąż nie mógł przeboleć tych dwóch półfinałowych porażek z Arsenalem.

Gordon Banks i spółka wreszcie jednak wywalczyli swoje upragnione trofeum – był to Puchar Ligi w sezonie 1971/1972. Potrzebowali na to aż 12 spotkań, a w półfinale z West Hamem mierzyli się aż cztery razy (mecz, rewanż + dwie powtórki)! Pierwszy mecz odbył się 8 grudnia, a czwarty 26 stycznia. W tym ostatnim starciu „Garncarze” wygrali 3:2, a w finale czekała Chelsea. „The Blues” byli faworytem, ale Stoke wygrało 2:1, a decydującą bramkę strzelił 35-letni George Eastham. 4 marca 1972 r. miał 35 lat i 161 dni, stał się wówczas najstarszym zdobywcą tego trofeum. Banks do swojej gabloty dorzucił drugi Puchar Ligi (pierwszy zdobył w 1964 r. z Leicester). Dla Stoke było to pierwsze (i jedyne, jak do tej pory) trofeum krajowe, więc świętowanie w mieście trwało bardzo długo.

Sezon 1971/1972 to był w ogóle maraton dla „The Potters”; rozegrali 67 meczów o stawkę, nie wliczając towarzyskich. Banks zmęczył się okrutnie tym sezonem, ale był on dla niego bardzo udany, bo dziennikarze wybrali go najlepszym zawodnikiem rozgrywek. Po raz drugi w historii ta prestiżowa nagroda powędrowała do bramkarza, wcześniej w 1956 r. dostał ją Bert Trautmann. Trzeci był Pat Jennings, który został uhonorowany w 1973 r.

Przedwczesny koniec

Banks przed sezonem 1972/1973 był pełen optymizmu. Uważał, że „Garncarzy” stać na wygranie ligi i namówił Geoffa Hursta transfer do Stoke. Zaczęło się obiecująco. 21 października 1972 r. przegrali wprawdzie na Anfield 1:2, ale już za kilka dni można było te punkty odrobić. Dzień po starciu z „The Reds” Banks pojawił się na Victoria Ground, aby przejść drobne zabiegi u fizjoterapeuty. Był trochę poobijany po meczu. Chciał po tym szybko wrócić do domu swoim Fordem Consulem, aby spędzić popołudnie z rodziną. Jechał krętą i wąską drogą, przed nim wlókł się stary samochód. Zniecierpliwiony Banks zdecydował się na manewr wyprzedzania. Zjechał na prawy pas i nagle z przodu pojawił się pojazd. Nacisnął hamulce z całej siły, chwilę później usłyszał huk rozbijanego szkła i „światło zgasło”.

Po trzech dniach opatrunki zdjęto i swoim lewym okiem Banks mógł zobaczyć, jak pokiereszowaną ma twarz. Zaczęła się powolna rehabilitacja. Był wciąż podstawowym bramkarzem reprezentacji, więc jego kontuzja poruszyła media, Tony Waddington musiał zorganizować kilka konferencji prasowych, fotoreporterzy czatowali też pod domem Banksa w Madeley Heath. Po sześciu tygodniach Banks oznajmił trenerowi, że chciałby wrócić do treningów.

Po początkowych postępach w prawym oku, nagle stracił tam wzrok całkowicie. Mimo wszystko próbował wrócić do gry, trener dał mu 6 miesięcy na przyzwyczajenie się do nowej sytuacji. Po tym okresie zaprosił go do gabinetu i zapytał, czy może grać.

 – Tony, jesteś świetnym trenerem. Zawsze byłeś w porządku wobec mnie, więc ja chcę być w porządku wobec ciebie. Myślę, że obaj dobrze wiemy, jaka jest odpowiedź.

– Obserwowałem cię podczas treningów. Myślę, że wciąż jesteś w stanie dla nas grać.

– Jestem w stanie , ale nie na takim poziomie, jak do tej pory. A nie chcę grać za zasługi, to byłoby nieuczciwe wobec ciebie, klubu, a przede wszystkim wobec samego siebie.

Działo się to latem 1973. Kariera bramkarska Gordona Banksa właśnie dobiegła końca.

Życie po życiu

Klub zachował się wspaniale wobec Banksa. Dał mu pracę w roli trenera młodzieży i zorganizował pożegnalny mecz. Przyjechali wszyscy koledzy z mistrzowskiej reprezentacji i kilka gwiazd zza granicy. W barwach Stoke wystąpili Bobby Charlton i Eusebio.

W 1976 r. do Banksa zadzwonili z Ameryki. Fort Lauderdale Strikers z Florydy chcieli go zatrdnić. – Tylko tam potrzebowali ślepego bramkarza – mówił po latach Banks. Ale pieniądze dawali dobre, poziom nie był najgorszy, a i życie na Florydzie nie do pogardzenia. 26 meczów, 29 puszczonych goli – najmniej w lidze. „Strikers” odpadli w play-offach z New York Cosmos, a Banks został wybrany najlepszym bramkarzem ligi. W przerwie między jednym a drugim sezonem w Ameryce, zagrał jeden mecz ligowy w barwach irlandzkiego St. Patrick’s Athletic F.C. Wciąż miał to coś, ale dobiegał już czterdziestki. Postanowił zakończyć z graniem na dobre.

Tony Waddington obiecał Banksowi, że zawsze może wrócić do pracy w Stoke, ale w międzyczasie sam zrezygnował. Banks nie miał więc do czego wrócić w Stoke, ale udało mu się zaczepić w Port Vale. Niedługo potem przeniósł się do Telford, gdzie został pierwszym trenerem. Skończyło się kompromitacją… Trudno stwierdzić, czy bardziej dla Banksa, czy dla klubu. Stanęło na tym, że odsunięty od prowadzenia drużyny Banks sprzedawał w kiosku bilety na mecze tej półamatorskiej drużyny!

Po tych wątpliwej przyjemności przygodach Banks zniechęcił się do trenowania i rozpoczął pracę przedstawiciela handlowego w branży motoryzacyjnej. Założył też Gordon Banks Hospitality Company, która przy okazji finału Pucharu Anglii 1987 r. wpędziła go w kłopoty. Część piłkarzy, która dostała od FA bilety na ten mecz, zwyczajnie je sprzedała. Banks odkupił te wejściówki na rynku i zaoferował swoim klientom. FA uznała jednak, że mistrz świata łamie zasady fair play i czerpie korzyści ze sprzedaży biletów, które powinny być darmowe. Za karę przez siedem lat nie dostał ani jednego biletu na finały Pucharu Anglii.

Jednocześnie jego firma dealerska zaczęła podupadać, co wpędziło powiązaną z nią Gordon Banks Hospitality Company w kłopoty finansowe. Z pomocą ruszył Leicester, który zorganizował specjalny mecz pokazowy dla swojej legendy (z którą się tak brzydko pożegnał w 1967 r.). Kiedy Banks stanął trochę na nogi, zaangażował się w sprzedaż paneli do basenów. Działał w tym biznesie z Rogerem Huntem i Tonym Greenem, przez chwilę współpracował też z nimi Ronnie Simpson z legendarnej ekipy Celtiku. Cały czas też udzielał się w eventach rocznicowych mistrzów świata z 1966 r. Emeryturę spędził w domku na wsi. Od 2015 r. chorował na raka nerki. Zmarł we śnie w nocy z 11 na 12 lutego 2019 r. w Stoke-on-Trent.

Wpływ Banksa na historię polskiej piłki

Gordon Banks zagrał przeciwko Polsce dwa razy w barwach reprezentacji Anglii. W klubowej rywalizacji nie było mu dane mierzyć się z polskimi drużynami, bo jego Leicester i Stoke jako ligowe średniaki raczej „nie wychylały nosa” poza Wyspy Brytyjskie. Ale możemy sobie wyobrazić, że gdyby nie fatalny wypadek samochodowy, zagrałby 17 października 1973 r. na Wembley przeciwko Polsce. Czy puściłby pod brzuchem strzał Jana Domarskiego, który dał drużynie Kazimierza Górskiego awans na MŚ w RFN? Tego nie dowiemy się nigdy. Bohaterem dzięki temu został polski bramkarz Jan Tomaszewski, który 12 lutego 2019 r. żegnał Banksa takimi słowami:

Anglicy już nigdy nie będą mieli takiego bramkarza. Był nie tylko wybitnym piłkarzem, ale też skromnym człowiekiem. Spotkałem się z nim kilka razy na różnych uroczystościach i nigdy nie dał po sobie poznać, że jest wielką gwiazdą. Każdego traktował jak równego sobie. Odszedł nie tylko fenomenalny bramkarz, ale przede wszystkim człowiek – mówił „Tomek” na łamach „Przeglądu Sportowego”.

Anglia wciąż czeka na taką bramkarza, który dorówna legendzie Gordona Banksa.

BARTOSZ BOLESŁAWSKI

Wszystkie cytaty, o ile nie zaznaczono inaczej, pochodzą z książki Gordona Banksa „Banksy. The Autobiography”, wydanie drugie z 2003 r. (tłumaczenie własne autora tekstu).

Źródła:

Gordon Banks, Norman Giller, Banks of England, London 1980.

Gordon Banks, Les Scott, Banksy. The Autobiography, London 2003.

Damian Bednarz, Pies, który uratował mistrzostwa świata, „Retro Futbol”, 26 marca 2016 r.

„Drugiego takiego już nie będzie”. Gordon Banks nie żyje, „Przegląd Sportowy”, 12 lutego 2019 r.

Leszej Jarosz, Najważniejsze mecze w historii (6): Anglia – Argentyna (1966, MŚ), sport.tvp.pl, 8 kwietnia 2020 r.

Jim Morris, Gordon Banks – A Biography, Amberley 2013.

Harry Lime, Gordon Banks 1937-2019, Milton Keynes 2019.

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 3

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Bartosz Bolesławski
Bartosz Bolesławski
Psychofan i zaoczny bramkarz KS Włókniarz Rakszawa. Miłośnik niesamowitych historii futbolowych, jak mistrzostwo Europy Greków w 2004 r. Zwolennik tezy, że piłka nożna to najpoważniejsza spośród tych niepoważnych rzeczy na świecie.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.

Mário Coluna – Święta Bestia

Mozambik dał światu nie tylko świetnego Eusébio. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi też Mário Coluna, który przez lata był motorem napędowym Benfiki i razem ze swoim sławniejszym rodakiem decydował o obliczy drużyny w jej najlepszych czasach. Obaj zapisali też piękną kartę występami w reprezentacji.

Trypolis, Londyn, Perugia, Dubaj – Jehad Muntasser i jego wszystkie ścieżki

Co łączy Arsene’a Wengera, rodzinę Kaddafich i Luciano Gaucciego? Wszystkich na swojej piłkarskiej drodze spotkał Jehad Muntasser, pierwszy człowiek ze świata arabskiego, który zagrał w klubie Premier League. Poznajcie jego historię!