Wiele było meczów, które wywoływały wśród kibiców dodatkowe emocje. Spotkania, które zapadały w pamięć z uwagi na kontrowersje. Na arenie międzynarodowej mamy też do czynienia z pojedynkami, które potęgują napięcie wśród fanów ze względu na tło polityczne. Dla nas, z różnych powodów wyjątkowa jest rywalizacja z Niemcami czy z Rosją. Dla Greków tym samym będzie rozgrywka z Turkami, a dla Szkotów czy Walijczyków zmagania z Anglikami. W latach 80. dodatkowego kontekstu zyskała rywalizacja na linii Argentyna – Anglia.
Drugie dno, czyli Malwiny
Był piątek, 2 kwietnia 1982 r. Mieszkańcy położonego na południowym Atlantyku archipelagu Falklandów musieli stawić czoła nowej, dramatycznej rzeczywistości. Na wyspach, należących do Wielkiej Brytanii, wylądowały wojska argentyńskie.
Zostały odkryte przez Anglików pod koniec XVI w. Zwierzchnictwo nad nimi sprawowała najpierw Anglia, później Francja i Hiszpania, a od 1771 r. znowu Anglia. W 1820 r. pretensje do tych terenów wysunęła Republika Argentyny. W osadzie Port Louis stworzyli garnizon wojskowy i obóz karny, ale w wyniku buntu, kontrolę nad wyspami przejęli, byli więźniowie. W 1831 r. miasto zostało zburzone, a od 1833 r. wyspy ponownie zajęli Brytyjczycy. W XX w. kolejne rządy chciały pozbyć się kolonii. Była niewygodna z punktu widzenia politycznego i nie przynosiła żadnych dochodów.
Od 1976 r. Argentyną rządziła wojskowa junta. W 1982 r. ludzie zaczęli odczuwać pierwsze skutki gospodarczego kryzysu. Sytuacja polityczna również nie była najlepsza, a władze nie potrafiły wyprowadzić kraju na prostą. Na początku tamtego roku powstał plan przeprowadzenia zwycięskiej operacji zbrojnej. Miała ona podreperować wizerunek rządzących i przywrócić wewnętrzny spokój. Poglądy na temat Falklandów, które w Argentynie nazywa się Malwinami, zawsze były podobne w całym społeczeństwie. Władza chciała to wykorzystać i odwrócić uwagę od problemów wewnętrznych.
Wieści o zajęciu wysp przez Argentynę dotarły do Wielkiej Brytanii w godzinach popołudniowych, a decyzję o ich odbiciu podjęto jeszcze tego samego dnia. Rozpoczęła się wojna. Propozycje pokojowe były odrzucane to przez jedną, to przez drugą stronę konfliktu. 21 maja na wyspach wylądowali brytyjscy komandosi, a 10 dni później odbito stolicę – Stanley. W ciągu kilku następnych tygodni przejęto resztę zajętych przez Argentynę terenów.
W trakcie trwającego 73 dni konfliktu zginęło 907 ludzi. 649 po stronie argentyńskiej i 258 po brytyjskiej. Dodatkowo wielu żołnierzy walczących po obu stronach, popełniło po wojnie samobójstwo. Dzięki zwycięstwu rząd Margaret Thatcher poprawił swoje notowania wśród społeczeństwa, gdyż te przed konfliktem stawały się coraz niższe. W Argentynie upadł rząd Leopoldo Galtieriego, który wkrótce podał się do dymisji, a kraj otrzymał szansę powrotu do demokracji.
Kontekst społeczny
Do Argentyny piłka trafiła dzięki Anglikom. W epoce wiktoriańskiej kraj ten znajdował się w sferze wpływów Imperium Brytyjskiego. Wielu Brytyjczyków wypływało z Southampton, a po przybyciu do Argentyny zbijało fortunę na uprawie pszenicy i hodowli bydła. Zbudowali koleje i w dużej mierze uprzemysłowili kraj. Przybysze nauczyli miejscowych gry w piłkę, którą opierali przede wszystkim na przygotowaniu fizycznym. Jednak na początku XX wieku, mężczyźni o hiszpańsko i włosko brzmiących nazwiskach, wypracowali swój własny styl. Określany był najpierw jako kreolski, a potem już jako latynoski. Ten stał w opozycji do siłowego futbolu brytyjskiego.
Ubożsi mieszkańcy kraju mieli pretensje. Odczuwali niechęć do brytyjskich bogaczy. Wykorzystywał to Juan Perón, który w 1946 r. został prezydentem. Znacjonalizował koleje należące do brytyjskich i francuskich firm. Zachęcał też związki zawodowe do wywoływania strajków przeciwko pracodawcom, którzy niechętnie przyznawali pracownikom przywileje. W sporcie, a zwłaszcza w piłce nożnej, widział duże możliwości wpływania na nastroje społeczne. Chętnie więc wspierał te działania z kasy państwowej, licząc, że taka polityka przysporzy mu wyborczych głosów i odwróci uwagę ludzi od ciemniejszych stron jego rządów. Kiedy 14 maja 1953 r. w Buenos Aires Argentyna pokonała Anglię, Juan Perón ogłosił, że dzień meczu będzie co roku obchodzony jako Święto Piłkarzy. Zachwycony zwycięstwem miał powiedzieć:
Znacjonalizowaliśmy koleje, a teraz mamy znacjonalizowany futbol!
Anglia – Argentyna. Rewanż za zadrę sprzed 20 lat.
Pierwszy raz na dużej, międzynarodowej imprezie, obie drużyny spotkały dopiero się w 1962 r. w Chile. Wcześniej bowiem, niezbyt ochoczo brały udział w mistrzostwach świata. Tamto spotkanie nie zapisało się szczególnie w pamięci kibiców. Cztery lata później, na turnieju organizowanym w Anglii, los ponownie zetknął ze sobą oba zespoły. Anglicy wygrali 1:0, ale Argentyńczycy czuli się oszukani. Wszystko za sprawą decyzji niemieckiego arbitra. Delikatnie rzecz ujmując, była ona nieco… kontrowersyjna. W 36. minucie usunął z boiska kapitana Albiceleste. Antonio Ubaldo Rattín był wówczas jednym z najlepszych piłkarzy na świecie i stanowił o sile swojego zespołu. Sędzia Rudolf Kreitlein wcześniej dał ostrzeżenie Argentyńczykowi z powodu jego ostrej gry.
Po jednej z decyzji arbitra, Rattín biegł za arbitrem, grzmiał i pieklił się, wskazując na swoją opaskę kapitańską. Kreitlein, który nie znał ani słowa po hiszpańsku, nie rozumiał, co wykrzykuje zawodnik. Szybko jednak uznał, że to coś niestosownego i wyrzucił piłkarza z boiska za językową przemoc. Rattín był przekonany, że sędzia zrobił to celowo, żeby ułatwić Anglikom odniesienie zwycięstwa. Nie chciał zejść z boiska i na kilka minut gra została wstrzymana. W końcu jednak udało się go przekonać do opuszczenia murawy. Po każdym faulu Anglików Albiceleste domagali się podobnych sankcji dla przeciwników i trzeba uczciwie przyznać, że ich pretensje były uzasadnione. Rudolf Kreitlein opuszczał boisko w asyście policjantów, którzy mieli zadbać o jego bezpieczeństwo. Rok później zakończył międzynarodową karierę.
Ten mecz był najcięższym, jaki kiedykolwiek sędziowałem. To było straszne. Wstyd. Wyrzuciłem Rattina, bo podążał za mną i krzyczał na mnie. Nie miałem wyjścia. Próbował być sędzią. Nie rozumiałem go, ale mogłem czytać w wyrazie jego twarzy i zachowaniu. – Kreitlein o meczu i spornej sytuacji
Rattína ukarano zawieszeniem na cztery mecze. Sam zawodnik po meczu powiedział:
Zostałem wyrzucony z boiska tylko dlatego, że poprosiłem o jedną minutę rozmowy z tłumaczem, ponieważ sędzia nie mógł mnie zrozumieć. Po tym, jak mnie wyrzucił, na boisku pełno było wszelkich rodzajów kopnięć, uderzeń i ostrych wejść, ale nikt nie został wykluczony, więc dlaczego ja? Wszystko, co mogę powiedzieć, to to, że Anglia wygra Puchar Świata, bo sędziowie są po jej stronie.
To po tym spotkaniu wszyscy zaczęli się poważnie zastanawiać nad wprowadzeniem żółtych i czerwonych kartek. Alf Ramsey porównał Argentyńczyków do zwierząt. Co zrozumiałe, wielu z nich odczytało to jako przejaw rasizmu.
Musimy nadal pokazywać nasz najlepszy futbol. Czekamy, aż zderzy się on z właściwym rodzajem przeciwnika, z drużyną, która wychodzi na boisko, by grać w piłkę, a nie zachowywać się jak bestie.
Popularny argentyński dziennik Crónica zamieścił po meczu nagłówek:
Najpierw [Anglicy] ukradli nam Malwiny, a teraz Puchar Świata.
W ciągu 20 lat od pamiętnego meczu na Wembley oba zespoły spotkały się trzykrotnie w spotkaniach towarzyskich. Dwa razy w Londynie (zwycięstwo Anglii i remis) i raz w Buenos Aires (remis). We wspomnieniach kibiców ciągle żywe były wydarzenia z mundialu, a świeżo w pamięci mieli tragiczne wypadki z wojny falklandzkiej. Wszystko to sprawiało, że obok ćwierćfinału z 1986 roku nie można było przejść obojętnie. Spróbujmy to porównać, to tak jakby dziś spotkały się: Rosja z Ukrainą, Tajwan z Chinami, Palestyna z Izraelem czy Kosowo z Serbią.
Specyfika Meksyku
Na mundialu w Meksyku Argentyńczycy z Anglikami spotkali się w ćwierćfinale, podobnie jak w 1966 r. Mecz miał odbyć się 22 czerwca 1986 r. na Estadio Azteca w Mexico City. 100 tys. widzów obserwowało jeden z najbardziej zapadających w pamięć meczów w całej historii mistrzostw świata. Stolica Meksyku leży na wysokości 2290 m n. p. m., czyli tylko trochę niżej niż nasze Rysy. Z uwagi na transmisje telewizyjne, początek spotkania zaplanowano w samo południe czasu miejscowego. Temperatura sięgała 25oC. Niby nie tak gorąco, ale trzeba wiedzieć, że jeśli dodamy do tego 95-procentową wilgotność powietrza i niższe ciśnienie panujące na tej wysokości, to okaże się, że gra w takich warunkach stanowi nie lada wyzwanie.
W 1/8 finału Argentyńczycy po ciężkim boju pokonali Urugwaj 1:0. Grali wtedy w niebieskich bawełnianych koszulkach, które w palącym meksykańskim słońcu, już po paru minutach robiły się ciężkie od potu. Trener Carlos Bilardo chciał jakoś rozwiązać ten problem. Zwrócił się do producenta, żeby przysłano reprezentacji nowe, lżejsze trykoty. Czasu na to było jednak zbyt mało. Selekcjoner wysłał więc swojego współpracownika Rubena Moschelle na ulice Mexico City z misją zdobycia odpowiednich koszulek. Przekopał on sklepiki i bazary, i wrócił do bazy z dwoma niebieskimi trykotami. Trenerzy zważyli obie, ale nie byli w stanie wybrać, w której z nich drużyna ma zagrać. Wtedy pojawił się Diego Maradona, który popatrzył i po chwili powiedział:
Ta koszulka jest niezła. Pokonamy w niej Anglię.
Moschella wrócił więc do sklepu i kupił 38 koszulek wybranych przez kapitana Albiceleste. Na szybko wyhaftowano emblemat argentyńskiej federacji, a na plecach wprasowano numery zawodników. W tak przygotowanych trykotach Argentyńczycy wybiegli na boisko.
Droga do ósemki najlepszych
W grupie Anglicy nie zachwycali. Dość powiedzieć, że nawet po zwycięstwie 3:0 z Polską nie byli jeszcze pewni awansu. Przegrali z Portugalią i zremisowali bezbramkowo z Marokiem. Dopiero dzięki Marokańczykom, którzy pokonali Portugalię, awansowali do 1/8 finału. Bobby Robson długo szukał optymalnego ustawiania drużyny. Skład wykrystalizował się w pojedynku z naszą reprezentacją. W bramce niepodzielnie panował Peter Shilton, jeden z najlepszych na tej pozycji. O obliczu obrony decydowali lewy obrońca Kenny Sansom, twardo grający stoperzy, czyli Terry Butcher (którego styl gry był adekwatny do nazwiska) i Terry Fenwick (trzy żółte kartki w turnieju) oraz solidny Gary Stevens, grający na prawej stronie. W środku pola rządził Glenn Hoddle, a wspierał go nieco cofnięty Peter Reid. Na prawej flance grał Trevor Steven, a na lewej nieustępliwy Steve Hodge, który zastąpił w składzie kontuzjowanego Bryana Robsona (w grafice to wygląda nieco inaczej, ale przecież wszyscy wiemy, że to Hoddle był rozgrywającym). W ataku partnerem Gary’ego Linekera, który ośmieszył polską obronę, był Peter Beardsley. Po zwycięstwie nad Polską, w 1/8 finału w takim samym stosunku pokonali Paragwaj. Z meczu na mecz grali coraz lepiej.
Drużyna argentyńska turniej zaczęła od zwycięstwa 3:1 z Koreą Południową. Jej piłkarze nie przebierali w środkach. Sam Maradona wspominał później, że kilkanaście razy był faulowany, a w jednym z wejść przebito mu getry i ochraniacze. W kolejnym spotkaniu mierzyli się z mistrzami świata Włochami. Po bardzo dobrym meczu zremisowali 1:1. W ostatnim grupowym pojedynku odprawili Bułgarów 2:0. W fazie pucharowej trafili na Urugwaj, z którym na mistrzostwach grali ostatnio w 1930 r. Urusi musieli uznać wyższość swoich sąsiadów i Argentyna zameldowała się w ćwierćfinale.
Mówi się, że tamte mistrzostwa Maradona wygrał sam. Warto jednak przypomnieć, kto mu w tym pomógł. Między słupkami stał Nery Pumpido. Przed nim ustawionych było trzech stoperów. José Luis Brown, który miał za zadanie wszystko czyścić i dwóch kryjących obrońców. Bardzo pewny w grze Oscar Ruggeri i José Luis Cuciuffo, który często wykorzystywał swoje umiejętności techniczne w ofensywie. Nieco szerzej po bokach ustawieni byli cofnięci skrzydłowi. Na prawej stronie, od początku turnieju grał pracowity i ambitny Ricardo Giusti. W meczu z Anglią, na lewej flance wystąpił ofensywnie grający Julio Olarticochea. Dotąd był on żelaznym rezerwowym, ale w ćwierćfinale zastąpił pauzującego za kartki Oscara Garrégo i miejsca w podstawowej jedenastce już nie oddał. W środku boiska rolę defensywnego pomocnika spełniał Sergio Batista. Przed nim ustawieni byli solidny Héctor Enrique i znakomity, grający bardzo widowiskowo Jorge Burruchaga. Atak stanowili filozof futbolu Jorge Valdano i podwieszony za nim boski Diego.
Pierwszy gwizdek
Maradona w swojej autobiografii El Diego pisał, że mecz z Anglią był dla Argentyńczyków niczym finał. Przed spotkaniem starano się nie mieszać futbolu i polityki, ale w tym przypadku nie było to proste:
Chociaż mówiliśmy przed meczem, że piłka nożna nie ma nic wspólnego z polityką, z wojną o Malwiny, wiedzieliśmy, że wielu Argentyńczyków tam straciło życie, że zabijali ich jak kaczki… I to była zemsta, to było… odzyskanie czegoś z Malwin. Wszyscy mówiliśmy przed meczem, że nie należy mieszać rzeczy, ale to było kłamstwo – kłamstwo. Nic, tylko o tym myśleliśmy – kurwa, to nie był tylko kolejny mecz!
Sędzią spotkania był Ali Bennaceur, pierwszy Tunezyjczyk w tej roli na mistrzostwach, dla którego był to drugi prowadzony mecz w turnieju. Na liniach pomagali mu Berny Ulloa Morera z Kostaryki i Bułgar Bogdan Dotchev. Skład trójki sędziowskiej był więc dość egzotyczny.
Pojedynek obserwowało 114 500 kibiców. Po pierwszej połowie mogli jednak czuć się rozczarowani. Gra toczyła się głównie w środku pola. Niewielką przewagę uzyskali tam lepsi technicznie Argentyńczycy. Oba zespoły oszczędnie gospodarowały siłami. Nie szarżowali, nie atakowali za wszelką cenę. Skupiali się głównie na grze obronnej. Anglicy najlepszą okazję do zdobycia bramki zmarnowali w 13. minucie, kiedy po błędzie Pumpido, Beardsley nie trafił z ostrego kąta do pustej bramki. Dla Shiltona największym zagrożeniem był natomiast Diego Maradona. Swoimi rajdami i celnymi podaniami stwarzał dogodne sytuacje partnerom, ale angielska obrona nie dawała się zaskoczyć. Mimo że był pieczołowicie pilnowany, sam też próbował szczęścia. Po przerwie widowisko nabrało jednak rumieńców i zgromadzeni na trybunach fani dostali to, na co czekali. A nawet więcej…
Ręka Boga
Kilka minut po wznowieniu gry, Maradona otrzymał podanie od Olarticochei w środkowej strefie boiska. Ruszył środkiem z piłką przy nodze, minął kilku rywali i na 20. metrze podał do Valdano. Odbił ją angielski obrońca Sansom i spadała na siódmy metr. Do futbolówki wyskoczyli Shilton i Maradona, ale mierzący 1,83 m angielski bramkarz, zrobił to na tyle nieudolnie, że Argentyńczyk zdołał umieścić piłkę w siatce. Tunezyjski sędzia uznał bramkę, ale wśród świadków tego meczu długo trwały dyskusje czy zrobił słusznie. Diego ze wzrostem 1,67 m, nawet przy wyjątkowej skoczności nie był w stanie wzbić się na tyle wysoko, żeby mieć głowę wyżej od rąk Shiltona. Wyciągnął więc lewą rękę z opaską kapitańską i wepchnął ją do bramki. Anglicy protestowali u sędziego liniowego, potem u głównego, ale nic to nie zmieniło. W jednym z wywiadów dla BBC Maradona powiedział:
To był uczciwie zdobyty gol, bo uznał go sędzia. A kim ja jestem, żeby wątpić w uczciwość sędziów?
Po tym, jak w powtórkach telewizyjnych wyszło na jaw, że Maradona z premedytacją zdobył bramkę ręką, wielu zarzucało mu nieuczciwość. Kiedy po mundialu wrócił do Włoch, w obronę wziął go legendarny Silvio Piola:
Wszystkim tym, którzy mówią ci, że jesteś nieuczciwy, bo strzeliłeś gola ręką, powiedz, że we Włoszech, mają jednego uczciwego mniej… Bo ja też strzeliłem gola ręką, kiedy grałem dla Nazionale przeciwko Anglikom i wszyscy się cieszyli!
Tunezyjski sędzia tłumaczył się później, że w tej sytuacji oślepiło go słońce. W 2001 r. z okazji 15. rocznicy meczu udzielił wywiadu argentyńskiemu Olé:
Po tym, jak Maradona strzelił, przez chwilę się zawahałem. Później jednak zobaczyłem, jak Dotchev ruszył w kierunku środka boiska. Ponieważ był w lepszej sytuacji ode mnie, postanowiłem zaufać jego osądowi. Bez względu na to, co się stało, uważam, że dobrze się spisałem.
Sam Diego tak zapamiętał tę bramkę:
Czasem czuję, że ta pierwsza, strzelona ręką, podoba mi się bardziej. Teraz mogę już powiedzieć to, czego w tamtej chwili nie mogłem. To, co w tamtej chwili określiłem „ręką Boga”. Jaka tam ręka Boga, to była ręka Diego! To jak zwędzić Anglikom portfel.
Nikt tego nie zauważył w tamtej chwili – cały rzuciłem się do przodu. Nawet sam nie wiem, jak udało mi się skoczyć tak wysoko. Wsadziłem lewą rękę i głowę do tyłu, bramkarz Peter Shilton, nawet nic nie zauważył, i to Fenwick, który biegł z tyłu, pierwszy reklamował rękę. Nie dlatego, że ją widział, ale dlatego, że nie mógł zrozumieć, jak wygrałem pojedynek powietrzny z bramkarzem. (…) Byłem trochę niepewny, bo biegłem, ciesząc się z gola, z zaciśniętą lewą pięścią i patrząc kątem oka na to, co robią sędziowie – czy sędzia nie zacznie czegoś podejrzewać! Na szczęście niczego nie podejrzewał. W tym czasie wszyscy Anglicy już protestowali i Valdano mówił do mnie: „Ciii!”, kładąc palec na ustach, jakby to było coś tajemniczego.
Gol stulecia
Pierwsza zdobyta przez Maradonę bramka zapisała się w historii z uwagi na swoją kontrowersyjność. To, co zrobił kilka minut później, przeszło do historii jako gol stulecia. Gdyby w szkole uczono o historii futbolu, trafienie to pokazywano by już na pierwszych lekcjach jako jedno z najpiękniejszych. Przyjął podanie od Enrique na własnej połowie, uwolnił się od dwóch rywali, uciekł trzeciemu, minął czwartego, tuż przed polem karnym piątego, zwodem położył na ziemi Shiltona i skierował piłkę do bramki. Komentator BBC był zachwycony tak samo, jak każdy miłośnik futbolu:
That was just pure football genius.
Chyba nie ma tutaj nikogo, kto by choć raz nie widział tej bramki. Gdyby jednak ktoś taki się znalazł… nie, to niemożliwe. Oto cała akcja w zwolnionym tempie:
Raz jeszcze oddajmy głos Maradonie, który tak opisał bramkę w El Diego:
Prawdą jest, a też się to opowiada jako legendę, że widziałem Valdano biegnącego po mojej lewej i wychodzącego na pozycję przy drugim słupku.. Było tak: wystartowałem za połową boiska, po prawej; wypuściłem, obróciłem się i przebiegłem pomiędzy Beardsleyem i Reidem; tam już postawiłem sobie bramkę na celowniku, chociaż jeszcze brakowało mi paru metrów… Zwodem do środka minąłem Butchera i od tej chwili zaczął mi pomagać Valdano, bo Fenwick, który był ostatni, nie wychodził! Czekałem na niego, żeby oddać do środka, co było logiczne… Gdyby Fenwick mi wyszedł, podałbym do Valdano i zostałby sam na sam z Shiltonem… Ale Fenwick nie wychodził! No to stawiłem mu czoło, zrobiłem zwód do środka i poszedłem po zewnętrznej, do prawej… Fenwick kosił mnie w sposób straszny! Podbiegłem dalej i już miałem przed sobą Shiltona… (…) ale Brodaty (Bóg) mi pomógł, Brodaty mnie obudził… Myk… Zrobiłem tak i Shilton dał się nabrać na zwód, dał się nabrać… No to podbiegłem i zrobiłem: pyk, do środka… W tej samej chwili Butcher, wielki blondyn, który znowu mnie dopadł, dał mi takiego kopa! Ale mnie o już nie obchodziło, nic a nic… Strzeliłem gola życia.
Światełko w tunelu
Minęło 10 minut drugiej połowy, a Anglia przegrywała już 0:2. Argentyńczycy starali się kontrolować grę i utrzymać korzystny wynik. Lwy Albionu przejęli inicjatywę, stwarzali swoimi akcjami zagrożenie pod bramką rywali, ale nic z tego nie wynikało. W 69. minucie kapitalnie z rzutu wolnego uderzył Glenn Hoddle, ale i tym razem Pumpido stanął na wysokości zadania. W 75. minucie na boisku pojawił się ciemnoskóry John Barnes, po raz pierwszy w turnieju. To on wprowadzał najwięcej zamieszania w szyki obronne Argentyńczyków. Sześć minut po wejściu przeprowadził efektowny rajd lewą stroną i znakomicie dośrodkował prosto na głowę Linekera. Ten z paru metrów nie dał szans bramkarzowi i strzelając szóstego gola w turnieju, zapewnił sobie koronę króla strzelców.
Trzy minuty przed końcowym gwizdkiem, Barnes znowu pokazał klasę w indywidualnej akcji. Tym razem przejął piłkę bliżej środka, przebiegł przy linii kilkadziesiąt metrów i ponownie świetnie dograł tuż przed bramkę Pumpido, gdzie Linekerowi tym razem przeszkodzili obrońcy.
Anglikom zabrakło jednak czasu. Niedługo później wybrzmiał końcowy gwizdek arbitra, który Argentyńczycy powitali tańcem radości. Byli już w półfinale. Jako jedyny zespół spoza Europy. Być może gdyby Bobby Robson wcześniej wprowadził rewelacyjnego Barnesa, zdołaliby wyrównać. Gdyby sędzia nie uznał pierwszej bramki dla Argentyny… no, ale pozostaje tu tylko gdybanie. Uznał.
Wypowiedzi pomeczowe
Trener Argentyny Carlos Bilardo w pomeczowych wypowiedziach podkreślał klasę i umiejętności Maradony:
Cieszę się, że jako jedyny zespół z Ameryki Południowej bronimy honoru tego kontynentu w mundialu. Nie widziałem pierwszej bramki Maradony, nie mogę więc wypowiadać się na ten temat. Anglicy buli groźni aż do ostatnich minut, ale my na szczęście mieliśmy w swych szeregach Maradonę. Dla nikogo już dziś nie ulega wątpliwości, że jest to najlepszy gracz świata. Wszystkie mecze w tym mundialu były trudne, ale ten był najważniejszy. Druga bramka Maradony jest jedną z najpiękniejszych, jakie widziałem w życiu. Teraz odlatuję specjalnym samolotem do Puebla, by obejrzeć naszych przyszłych przeciwników.
Wtórował mu były selekcjoner reprezentacji, Cesar Luis Menotti, który doprowadził Argentynę do triumfu w 1978 r.:
Argentyńczycy byli zdecydowanie lepszą drużyną w tym meczu. Niepotrzebnie jednak prowadząc 2:0, cofnęli się do obrony. W sumie jednak zaprezentowali wysoki poziom, a mecz był momentami znakomity. Bramka Maradony była majstersztykiem.
Selekcjoner reprezentacji Anglii Bobby Robson odpierał zarzuty o zbyt defensywnej grze, a przyczyn porażki upatrywał w kontrowersyjnej pierwszej bramce:
Nie uważam, że zagraliśmy zbyt defensywnie. Przegraliśmy, ponieważ Argentyńczycy opanowali środek boiska. Rywale grali świetnie, moi piłkarze dali z siebie wszystko, ale nie mogli zapobiec porażce. W takich spotkaniach niezwykle ważne jest strzelenie pierwszej bramki. Moim zdaniem Maradona zdobył ją ręką, a żadnych wątpliwości nie ma w tej sprawie nasz bramkarz Peter Shilton. Uważam, że uznanie tej bramki jest niewybaczalne w spotkaniu o tak wielką stawkę. Nie pilnowaliśmy indywidualnie Maradony, ponieważ nie chciałem dezorganizować w ten sposób linii defensywnych. Maradona to wielki piłkarz, jego druga bramka była wspaniała, choć sprawiła nam tyle bólu.
Argentyńczycy bardzo emocjonalnie podeszli do tego meczu. Dla Anglików nie miał on takiego wielowymiarowego znaczenia. Albiceleste udanie zrewanżowali się za porażkę sprzed 20 lat. Dla piłkarzy z Ameryki Południowej było to jednak coś więcej niż mecz:
To było coś więcej, niż wygrać mecz, to było coś więcej niż wyeliminować Anglików. W jakiś sposób obwinialiśmy angielskich piłkarzy za to, co się wydarzyło, za wszystko, co wycierpiał naród Argentyny. Wiem, że to się wydaje szalone, głupie, ale tak było, naprawdę tak czuliśmy. Emocje były silniejsze od nas – broniliśmy naszej flagi, zabitych chłopaków, tych, którzy przeżyli… Myślę, że dlatego mój gol był taki ważny. W rzeczywistości, oba były ważne, oba miały swój smaczek.
To, co Argentynie odebrano w 1966 r., Diego własnoręcznie zabrał na Estadio Azteca. Mecze między tymi ekipami zawsze będą dostarczać wielu emocji, zwłaszcza na dużych turniejach. Mimo tylu lat, które upłynęły. I to jest właśnie to, za co kochamy futbol.
BARTOSZ DWERNICKI
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE
Jeśli pasjonuje Cię historia piłki nożnej i chcesz dołączyć do naszej ekipy, to nie czekaj, zrób to jak najszybciej. Prześlij nam swój tekst lub po prostu zgłoś się, pisząc na naszego Facebooka. Mamy wolne miejsca na prawym skrzydle i lewej obronie. Wielu pasjonatów właśnie przez Retro Futbol – znalazło później pracę w mediach.