W ostatnich latach bardzo często mówiło się o klubie z Dortmundu „Polska Borussia”, z racji tego, że występowało w niej trzech reprezentantów biało-czerwonych. Ba, zdarzało się nawet, że na stanowisku komentatorskim występował „czwarty z Borussi”, który jednak jak się wydaje, nie pobierał pensji w klubie. Niewielu jednak wie, że główny rywal BVB, czyli Schalke 04 ma równie wiele, o ile nie więcej, wspólnego z naszym krajem.
Schalke zostało założone 4 maja 1904 roku i zgodnie z niemiecką tradycją w nazwie klubu pojawia się ta data. Początkowo, jak wiele innych zespołów, miał charakter drużyny dla górników z Zagłębia Ruhry, którzy w wolnym czasie pasjonowali się futbolem. W tym czasie spory odsetek mieszkańców tego regionu stanowili przybysze ze Wschodu, głównie Polacy z Mazur i terenów ówczesnych Prus. To również oni znaleźli się wśród założycieli klubu, który początkowo nosił nazwę Westfalia Schalke. W początkowych latach istnienia niemiecka Federacja Piłkarska uznaje ich za dziką drużynę, stąd zespół rozgrywa głównie mecze z lokalnymi przeciwnikami. Sytuacja zmienia się w 1912 roku, kiedy to następuje fuzja z Turnverein 1877 Schalke, czyli ekipą, która już jest członkiem związku piłkarskiego. Wspólna egzystencja trwa do 1924 roku, kiedy to następuje ponowne rozłączenie i powstaje zespół FC Schalke 04.
Pierwsze lata klubu są nierozerwalnie związane z mieszkańcami pochodzącymi z ziem polskich oraz z potomkami polskich imigrantów. W annałach zapisały się nazwiska Gwiazda i Grzella, którzy występowali w pierwszych spotkaniach zespołu. Schalke było nawet dość pogardliwie nazywane „kluczem Polaczków” i to nawet w samym Gelsenkirchen, ponieważ nie wszystkim podobało się, że robotnicy z Polski w Niemczech mają swój klub. Później jednak sytuacja nieco się zmieniła, klub zyskiwał sympatyków i nikt już nie traktował go, jako wybitnie polskiego.
Po I Wojnie Światowej znowu można było jednak powiedzieć, że Schalke staje się klubem mocno związanym z Polską. O jego sile stanowili bowiem głównie potomkowie polskich imigrantów. Kiedy na początku lat 30-tych w Niemczech do władzy doszedł Adolf Hitler i NSDAP, to właśnie Schalke święciło największe triumfy. To najlepszy okres w historii klubu, który w 1934, 1935, 1937, 1939, 1940, 1942, sięgał po mistrzostwo Niemiec. W tym czasie w jego składzie aż roiło się od polskich nazwisk. Pierwsze tytuły mistrza Niemiec: Fritz Szepan, Walter Badorek, Alfred Jacyk (albo Jaczek), Ferdinand Zajons, Otto i Hans Tibulski, Valentin Przybylski, Ernst Kalwitzki, Adolf Urban (historię tego piłkarza możesz przeczytać tutaj), Emil Czerwinski. Wszyscy pochodzili z polskich rodzin, wyjeżdżających z Mazur, Śląska czy Wrocławia. To swoisty paradoks, że potęgę klubu w lidze rządzonej przez faszystów budowali przybysze z kraju, który był ze wszech miar pogardzany. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że większość z nich czuła większy związek z krajem urodzenia niż z ziemią, z której pochodzili ich rodzice.
Wracając jednak do potomków polskich imigrantów, należy wspomnieć o najlepszych z nich. Najbardziej znanym z nich był Ernst Kuzorra, który urodził się już w Gelsenkirchen po tym, jak jego rodzice przyjechali tam z okolic Ostródy. W przededniu II Wojny Światowej był jednym z najlepszych niemieckich piłkarzy, został nawet powołany do kadry III Rzeszy na igrzyska olimpijskie w Amsterdamie, jednak tam nie wystąpił. W Schalke był legendą, a jego imię nosi ulica znajdująca się niedaleko stadionu. Jego szwagrem był kolejny Mazur Fritz Szepan, który był nawet kapitanem niemieckiej kadry. Co ciekawe opaskę nosił nawet w meczu z Polską w 1934 roku w Warszawie. Warto dodać, że kapitanem biało-czerwonych był Rosjanin Jerzy Bułanow.
Później przyszła II Wojna Światowa, która nieco zatrzymała exodus Polaków do Niemiec. W naszym kraju sytuacja była jednak nie do pozazdroszczenia, dlatego od czasu to czasu co odważniejsi próbowali przedostać się za zachodnią granicę, gdzie widzieli szanse na lepszy byt. Do takich właśnie należał kolejny nasz rodak w Schalke Waldemar Słomiany, pierwszy Polak w Bundeslidze, który przed długie lata występował w Górniku Zabrze. Po wyjeździe do Niemiec dość szybko dostał się do klubu z Zagłębia Ruhry, z którym dochoszedł do finału Pucharu Niemiec, gdzie jednak jego zespół przegrał z Bayernem Monachium. Potem Słomiany odszedł do Arminii Bielefeld, gdzie wplątał się w skandal korupcyjny kończący jego karierę.
Kolejną chlubną kartę zapisali w Schalke Tomaszowie Wałdoch i Hajto (sprawdź jego historię), tworzący jedną z najlepszych par stoperów w Bundeslidze, doprowadzając klub z Gelsenkirchen do wielu sukcesów, z Pucharem i wicemistrzostwem Niemiec na czele. Występy w Bundeslidze i Lidze Mistrzów przysporzyły obu Polakom wielu fanów. Wałdoch zresztą po dziś dzień pracuje w klubie, trenując młodzież. Z pewnością to właśnie ta dwójka jest najlepiej kojarzącymi się z Schalke Polakami.
Nie wolno jednak zapomnieć o jeszcze jednym naszym reprezentancie, czyli Sebastianie Pniowskim, znanym bardziej jako Boenisch, który przecież przez kilka sezonów występował w drużynie z Gelsenkirchen. Zaliczył co prawda tylko kilkanaście spotkań w barwach drużyny Königsblauen, ale reprezentował klub między innymi w Pucharze UEFA. Jego losy dobrze obrazują, jak pokrętne mogą być ludzkie życiorysy. Jego prababcia, Ślązaczka niemieckiego pochodzenia, która podczas wojny straciła męża, została zmuszona do zmiany nazwiska na Pniowski. Jego ojciec, który postanowił w 1987 roku wyjechać z Polski, wrócił do rodowego nazwiska i przyjął niemieckie obywatelstwo. Sebastian najpierw reprezentował naszych zachodnich sąsiadów, by potem dołączyć do naszych szeregów. Schalke
To wszystko trochę tak jak z polskimi śladami w Schalke. Mieszają się one w narodowościowym tyglu, przenika się nienawiść wyrażana do „klubu Polaczków” z uwielbieniem dla Kuzorry, któremu poświęcono ulicę przy stadionie. Uciekinier Słomiany niejako przetarł szlaki dla wyjeżdżających już na luksusowe kontrakty Hajto i Wałdocha. Ten drugi, syn stoczniowca z Gdańska, pozostaje w Niemczech, gdzie w juniorach szkoli swojego syna, dorastającego już za naszą zachodnią granicą. Miejmy nadzieję, że na klanie Wałdochów nie skończą się polskie ślady w Königsblauen i niebawem w derbach Zagłębia Ruhry nie będziemy mieli tak zdecydowanego faworyta.
KUBA KĘDZIOR