„Siedziałem w swoim domu, w Bauru, w górach. W radiu słuchałem transmisji z finału na Maracanie. W pewnym momencie zamarłem jak cała Brazylia. Kląłem w myślach tego przeklętego Ghiggię, który zabrał nam marzenia. Poprzysiągłem zemstę”.
Tak finał mistrzostw świata z 1950 roku wspominał Pele. W dniu meczu miał dziesięć lat i nosił pseudonim Dico. Te słowa mogłyby być początkiem monologu głównego bohatera filmu akcji, jednak droga Brazylii po pierwsze mistrzostwo świata bardziej przypominała dramat. Od oświecenia, przez wielką tragedię, skończywszy na stworzeniu jednej z najlepszych ekip w dziejach.
Analfabeci uczą inteligencję
Brazylia po raz pierwszy mistrzostwo świata zdobyła w 1958 roku. Do czasu triumfu na szwedzkiej ziemi musiała przebyć długą i trudną drogę, aby marzenia zakochanych od pierwszego wejrzenia w futbolu Brazylijczyków, stały się rzeczywistością. Kluczowe dla rozwoju brazylijskiego futbolu okazało się przeciwstawianie się w latach 20. białej inteligencji, która uważała, że piłka nożna jest dyscypliną przeznaczoną tylko i wyłącznie dla nich. Czarni zawodnicy mogli ich co najwyżej podziwiać na stadionach. Przełomu dokonał w 1923 roku Vasco da Gama. Chcąc przerwać dominację Fluminense, Flamengo i Botafogo, klub zaangażował do swojego zespołu czarnoskórych malarzy pokojowych, kierowców i robotników portowych. Vasco nie dyskryminowało białych, tak jak wyżej wymienione drużyny omijały szerokim łukiem czarnych. Z tą różnicą, że o sile kadry stanowili biali analfabeci, którzy może i nie potrafili pisać oraz czytać, jednak z piłką przy nodze radzili sobie zdecydowanie lepiej od tych, którzy dobrze radzili sobie z piórem w ręku. Kiedy mało wykształcone, acz świetnie grające Vasco rok później po raz drugi wygrało ligę stanową, inteligenci wreszcie skorzystali z tego, od czego wywodzi się nazwa ich klasy społecznej. Dżentelmeni zrozumieli, że bez prymitywów potrafiących być artystami wyłącznie na boisku, nic w futbolu nie osiągną. Rewolucję zazwyczaj wszczynał lud prosty. Nie inaczej było z piłkarską Brazylią.
Bolesna lekcja na Maracanie
Uprawienie piłki nożnej przez robotników i analfabetów oznaczało, że czas beztroskiego kopania dla prestiżu i przyjemności, bezpowrotnie minął. Piłkarzom zaczęto płacić i to tak dobrze, że ci najlepsi nie musieli parać się innymi zajęciami. Mogli skupić się tylko i wyłącznie na futbolu, przez co ich poziom wzrastał.
Infrastruktura i logistyka w brazylijskiej piłce przypominała to, co działo się w Anglii. W 1933 roku w Kraju Kawy powstała zawodowa Liga Carioca de Futebol. Niewiele krajów na świecie miało w latach 30. ubiegłego stulecia nowocześniejsze stadiony niż te w Brazylii. Kraj był gotowy na organizację mistrzostw świata w 1942 roku. Na przeszkodzie stanęła II wojna światowa.
Czempionat w 1950 roku miał być spełnieniem marzeń Brazylijczyków. Na niesamowitej Maracanie Złotą Nikę miała zdobyć niesamowita drużyna. W dwóch meczach grupy finałowej gospodarze zdobyli trzynaście goli. Przez cały turniej Brazylia dbała o najdrobniejsze szczegóły. Za spokój ducha piłkarzy miał odpowiadać ksiądz. W sztabie znalazł się również lekarz, co nie było częstą praktyką w tamtym czasie.
Decydujący mecz z Urugwajem miał być formalnością. Brazylia jednak przegrała, a z drużyny szykowanej na pierwsze mistrzostwo nic nie zostało. Piłkarze popadli w depresję, nie tyle ze względu na poczucie straconej szansy, co zaszczucie społeczne. Liczba samobójstw w kraju była porównywalna do liczby Amerykanów, którzy pozbawili siebie życia w wyniku ,,Czarnego czwartku”. Komentator Ary Barroso po traumatycznym finale zakończył karierę. Białe stroje reprezentacji odeszły do lamusa. Uznano je za przeklęte. W konkursie na kolor nowych trykotów wygrał kanarkowy, stąd obecna nazwa reprezentacji Brazylii, czyli ,,Canarinhos”. Powrócił temat dyskryminacji czarnoskórych zawodników. Największymi winowajcami klęski, którą Eduardo Galeano opisał jako ,,najdonośniejszą ciszę w historii futbolu” obarczono bramkarza Moacira Barbosę oraz obrońców Juvenala i Bigode. Na całe szczęście dla dalszych losów brazylijskiej piłki nożnej ktoś poszedł po rozum do głowy i uznał, że problemem nie jest kolor skóry, a psychika. Drużynę z 1950 roku przegrała finał w głowach. Ofensywny kwintet Ademir, Zizinho, Friaca, Jair i Chico (razem 17 goli) spisywał się rewelacyjnie, dopóki na ich barkach nie spoczęła ogromna presja związana z decydującym meczem. Mentalność zgubiła brazylijskich futbolistów także w 1954 roku w Szwajcarii, kiedy to zamiast grać w z Węgrami w piłkę, zawodnicy zdecydowali się stoczyć szereg pojedynków na pięści.
Z meteorologiem, ale bez papierosów i kobiet
W 1958 roku wszystko miało się udać. Klęskę sprzed ośmiu lat pamiętał jedynie rezerwowy wówczas Nilton Santos. Selekcjoner Vicente Feola spoglądał nie tylko na boiskowe popisy swoich podopiecznych, ale także na ich wyniki testów psychologicznych i na inteligencję. Legendarnego Garrinchę przed usunięciem z reprezentacji ratował tylko i wyłącznie niesamowity talent. Podobno w zadaniu polegającym na narysowaniu pierwszej skojarzonej rzeczy, znakomity skrzydłowy narysował… koło. Kiedy psychiatra Joao Carvalhaes zapytał Garrinchę, co ma oznaczać ten rysunek, piłkarz odparł, że to głowa innego gracza Botafogo Quarentinhi. Obaj spędzali ze sobą mnóstwo czasu po treningach, nierzadko w towarzystwie kobiet i alkoholu. Didi z kolei narysował dom, który miał postawić za premię otrzymaną po zdobyciu mistrzostwa świata.
Na wiele miesięcy przed szwedzkimi mistrzostwami, do Skandynawii wysłano delegację, mającą monitorować tamtejsze ośrodki treningowe. Sprawdzono 20 obiektów. Sztab uzupełniono o psychologa, dentystę i meteorologa. Pojawił się również specjalista od rozpracowywania przeciwników. Lekarze mieli pełne ręce roboty. Niezbyt dobrze prowadzący się piłkarze mieli problemy z krążeniem i trawieniem. Niektórzy cierpieli na anemię. Kilku z nich miewało chroniczne problemy ze zdrowiem, ponieważ zaniedbali je wychowując się w biedzie. Nim kadra udała się do Szwecji, spędziła kilka tygodni w Minas Gerais. Ten stan klimatem najbardziej przypominał Szwecję. Turniej zaczął się 8 czerwca. Gospodarze gościli ,,Canarinhos” już od kwietnia. Federacja zapłaciła kobietom pracującym w szwedzkim hotelu równowartość trzymiesięcznej pensji, ponieważ chciała, aby zawodników obsługiwali wyłącznie mężczyźni. Chciano zminimalizować ryzyko turniejów romansów piłkarzy. Zawodnicy nie mogli palić papierosów i czytać gazet.
Wyklęte cheerleaderki
Brazylijczycy zaczęli mecz od wygranej 3:0 z Austrią. W ich składzie próżno było jednak szukać nastoletniego Pelego oraz naturszczyka Garrinchę. Pojawili się oni dopiero w trzecim spotkaniu przeciwko Związkowi Radzieckiemu, wygranym 2:0. Dzięki ich obecności łatwiej grało się również Vavie, który pierwszą szansę otrzymał kolejkę wcześniej, przy okazji bezbramkowego remisu z Anglią. Cała trójka znalazła się w jedenastce m.in. dzięki protestom kibiców, którzy okupowali siedzibę piłkarskiego związku w Rio de Janeiro.
Kolejny mecz także był męczarnią dla zespołu z Ameryki Południowej. O wyeliminowaniu Walii w ćwierćfinale przesądził jedyny gol, zdobyty przez Pelego. Tak tamten mecz i strzelca bramki wspominał walijski skrzydłowy Cliff Jones:
Mogliśmy wygrać, gdyby grał nasz lider John Charles. Na Pelem w ogóle się nie koncentrowaliśmy. Wiedzieliśmy o nim tylko tyle, że to 17-letni, podobno zdolny dzieciak. Bardziej staraliśmy się powstrzymać Garrinchę i Didiego. Tymczasem wystarczyło pół godziny przeciwko Pele, aby wiedzieć, że plan należy zmienić. I tak się nie udało, ponieważ było widać, że mamy do czynienia z piłkarzem wybitnym.
Dopiero półfinał przeciwko Francji było zapowiedzią tego, że po boisku biegają przyszli mistrzowie globu. Duet Raymond Kopa – Just Fontaine był bezradny wobec ofensywnej siły ,,Canarinhos”. Równie nikłe szanse mieli Szwedzi, choć ich ofensywę stanowiły gwiazdy ligi włoskiej. Decydujące boje zakończyły się wygranymi Brazylii 5:2. Jedyny problem, jaki mieli Brazylijczycy przed finałem były… koszulki. Oni i Szwedzi grali w strojach o podobnym kolorze. Losowanie wygrali Szwedzi i to oni mogli zagrać w swoich klasycznych, żółtych trykotach. ,,Canarinhos” zostali zmuszeni wybrać się do Sztokholmu i… kupić niebieskie stroje w jednym z tamtejszych sklepów. Brazylijczycy odgryźli się Szwedom już w dniu finału, kiedy to nakazali cheerleaderkom opuszczenie stadionu. Atrakcyjne Szwedki miały rzekomo odwracać uwagę piłkarzy od wydarzeń na murawie. Obsesja mistrzostwa była nieprawdopodobna.
Kopiując Węgrów
Decydujące mecze Brazylii były perfekcyjne. Pele i Vava strzelali bramki. Akcje zaczepne napędzali skrzydłowi: Garrincha i Mario Zagallo. Niemal każda akcja rozpoczynała się od rozgrywającego Didiego. Innowacyjny system 4-2-4 także był jednym z kluczy do sukcesu. Brazylijczycy w 1953 roku przegrali finał Copa Amnerica z Paragwajem. Ówczesny selekcjoner mistrzowskiej ekipy Manuel Fleitas Solich zastosował nową taktykę z czwórką obrońców, dwoma środkowymi pomocnikami, niezwykle ofensywnie usposobionymi skrzydłowymi oraz dwoma środkowymi napastnikami. System ten na wyższy poziom wprowadzili Węgrzy, z którymi Brazylia rok później także przegrała, już na mistrzostwach świata. Dwie bolesne lekcje wystarczyły Brazylijczykom. Z czasem to oni stali się pionierami w taktyce. Na MŚ 1962 zagrali ustawieniem 4-3-3 z Mario Zagalo wspomagającym lewego obrońcę, 37-letniego Niltona Santosa. Lekko zmodyfikowana taktyka 4-3-3 zaskoczyła rywali również w 1970 roku w Meksyku. O zmianę strategii apelowała znany sportowy działacz Joao Lyra Filho, który miał już dość ofensywnie grającej, acz przegrywającej drużyny narodowej. Filho nie miał tyle szczęścia, co Joao Saldanha, który kilka lat później jako dziennikarz także zajadle krytykował grę reprezentacji, by z czasem stać się jej trenerem. Lyra Filho miał wiele racji w tym, co mówił, jednak w decydującym momencie Vicente Feola zaufał tylko i wyłącznie sobie. Na początku szwedzkiego czempionatu, jego piłkarze dobrze spisywali się w defensywie (pierwszy stracony gol dopiero w półfinale), jednak zespołowi brakowało mocy w ataku. Stąd decyzja o wprowadzeniu do składu kiepskich w testach psychologicznych Pelego, Garrinchy i Vavy kosztem Joela, Mazzoli i Didy.
Tak rodził się zespół, uważany przez wielu za jeden z najlepszych w dziejach dyscypliny. Jedyni mistrzowie świata, który tytuł obronili na innym kontynencie niż go zdobyli. Pierwsi, który zdobyli Puchar Świata poza własnym kontynentem. Wszystko zaczęło się od tragedii ,,Maracanazo”. Czy ,,Mineirazo”, które współczesne pokolenie przeżyło w 2014 roku będzie równie skutecznym katharsis?
SEBASTIAN CHROSTOWSKI
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE