„Cena naszych marzeń. Sportowe biografie bez cenzury” – recenzja

Czas czytania: 5 m.
0
(0)

Wśród wielu książek o sporcie coraz częściej możemy znaleźć ciekawe reportaże, do napisania których sport jest jedynie pretekstem. Czymś takim jest debiut na rynku polskim amerykańskiego dziennikarza Wrighta Thompsona. Jego książka „Cena naszych marzeń” ukazała się w tym roku nakładem wydawnictwa Znak.

Ze wszystkich rzeczy nieważnych piłka nożna jest najważniejsza – mawiał ponoć papież Jan Paweł II. W tym zdaniu słowa „piłka nożna” można spokojnie zastąpić przez „sport”. Zwykła rozrywka bardzo często staje się sprawą życia i śmierci, a sukcesy bądź niepowodzenia sportowe mogą powodować ogromne niepokoje społeczne. Wystarczy przywołać legendarną już „Wojnę futbolową” Ryszarda Kapuścińskiego.

Ale zawirowania wywołane sportem mają też ogromny wpływ na poszczególne jednostki. Właśnie na tym postanowił się skupić Wright Thomson w liczącej 432 strony „Cenie naszych marzeń”. Jaką cenę płaci się za wielki sportowy sukces? Albo inaczej – jak życiową traumę można przekuć na sportowe mistrzostwo?

Urodzony 9 września 1976 r. w Clarksdale stanie Missisipi (USA) Wright Thompson już jako student Uniwersytetu Missouri pełnił funkcję dziennikarza sportowego. Po zakończeniu nauki był felietonistą w „Columbia Missourian School of Journalism”. W późniejszym czasie przeniósł się do „Kansas City Star”, gdzie relacjonował kluczowe wydarzenia sportowe, choćby Super Bowl czy The Kentucky Derby. Napisał m.in. „Ostatnie dni Juventusu”, „Tajną historię Tigera Woodsa” czy „Walkę z cieniem”.

Zajmuje się przede wszystkim dyscyplinami sportu popularnymi w USA (futbol amerykański, baseball, koszykówka), ale nie stroni również od piłki nożnej. W „Cenie naszych marzeń” pojawił się zaledwie jeden rozdział dotyczący soccera, czyli „Raz jest, raz go nie ma” o Leo Messim. Czy Amerykanin może napisać cokolwiek ciekawego o (zapewne) najlepszym piłkarzu w historii, o którym napisano już tysiące stron w wielu krajach?

Okazuje się, że tak. Wright Thompson postanowił pojechać do Rosario i sprawdzić, jak bardzo Messi uwielbiany jest w swoim rodzinnym mieście. No i okazuje się, że niezbyt… Inni autorzy (choćby Guillem Balague) pisali sporo o dziwnych stosunkach Messiego ze swoimi rodakami, ale obraz kreślony przez Thomsona jest zaskakujący. Otóż w Rosario łatwiej jest znaleźć mural Rolling Stones’ów niż Messiego! Autor dotarł też do znajomych genialnego Argentyńczyka i spisał ich ciekawe przemyślenia:

O pierwszej w nocy, pod koniec naszej podróży, usiedliśmy przy stole w ciemnym kącie hotelu Rosario. Panował tu nastrój nasuwający na myśl Hawanę, dystyngowany w jakiś wyblakły, udręczony sposób. Towarzyszył nam Juan Cruz Leguizamon. Rozmawialiśmy już od pawie trzech godzin. Robiło się późno.

– Jak myślisz, czego boi się Leo? – spytałem.

– Że będzie musiał przestać grać – pada odpowiedź.

– Nie mogę sobie wyobrazić pięćdziesięcioletniego Messiego – wyznałem.

– Szczerze mówiąc, ja też nie – stwierdził bliski przyjaciel piłkarza. (s. 168-169)

Może jest tu więc jakaś analogia między Messim i Maradoną – boski Diego po zakończeniu gry w piłkę zagubił się całkowicie (wcześniej też nie było wiele lepiej, ale zawsze mógł odkupić wszystko na boisku), a przyjaciele Messiego obawiają się, że z nim może być to samo. Może nie będzie łamał prawa i wywoływał kolejnych skandali, ale stanie się zwyczajnie nieszczęśliwy.

Coś podobnego Wright Thomson opisuje przy okazji Michaela Jordana. „Jego Powietrzność” wygrał absolutnie wszystko, zarobił wiele milionów dolarów i właściwie powinien wieść bardzo przyjemne życie koszykarskiego emeryta. Wciąż jednak prześladuje go liczba 99 – dokładnie tyle kilogramów ważył Jordan w swoim najlepszym okresie. Teraz jest oczywiście dużo więcej, a on zastanawia się, czy kiedykolwiek będzie jeszcze ważył 99 kg… Dla kogoś, kto swoją fizycznością zadziwiał cały świat, pogodzenie się ze starzeniem jest dużo trudniejsze niż dla „przeciętnego” człowieka.

W przypadku Michaela Jordana cieniem na jego życiu kładzie się przedwczesna śmierć ojca. I tutaj mamy analogię z kolejnym opisywanym bohaterem w „Cenie naszych marzeń”. Dan Gable to mistrz olimpijski z Monachium z 1972 r. i absolutna legenda amerykańskich zapasów. Niezwykłe piętno na jego psychice wywarła tragiczna śmierć starszej siostry, bestialsko zgwałconej i zamordowanej przez chłopaka z sąsiedztwa. Wright Thompson w mistrzowski sposób opisuje, jak Dan Gable ten niezwykły ból wykorzystał w celu motywacji do katorżniczych treningów, które pozwoliły mu być niepokonanym przez lata. Jednocześnie pisarz pokazuje nam, jakim ciężkim przeżyciem dla Gable’a jest każda porażka – także porażka młodego chłopaka z jego klubu, nawet jeśli on osobiście go nie trenuje.

Wright Thompson opisuje kilkanaście poruszających historii i w każdej z nich możemy znaleźć coś szczególnego. Często dodatek „bez cenzury” w tytule jest jedynie chwytem reklamowym, który ma za zadanie zwiększyć sprzedaż. Tutaj jednak faktycznie oddaje styl autora:

Zanim Eric Abel dołączył do zaufanego kręgu rodziny Williamsów jako adwokat, Ted zdążył już nałożyć ekskomunikę na Bobby Jo. Na życzenie swojego klienta Abel wykreślił ją z testamentu. Mówi, że przez dziewięć lat jego zażyłości z Williamsami Ted wspominał przy nim o Bobby Jo raptem ze trzy razy i za każdym razem nazywał ją „pieprzoną, syfilityczną cipą”.

Claudię też nazywał „cipą”. Oraz „spasioną suką”. John Henry usłyszał od niego natomiast, że jest jego „niespełnionym życzeniem aborcji”. I on, i Claudia próbowali zrozumieć ataki wściekłości ojca i odpowiedzieć na pytanie, czemu w ogóle przyszli na świat. (s. 326-327)

W ten sposób do swoich dzieci zwracał się legendarny baseballista Ted Williams… Jakimś wytłumaczeniem może być jego ciężkie dzieciństwo. A może właśnie dzięki surowej matce osiągnął mistrzostwo w baseballu? Osobowość człowieka jest niezwykle skomplikowaną układanką, co Wright Thompson bardzo dokładnie analizuje.

(Gwoli ścisłości trzeba napisać, że fraza „bez cenzury” jest wynikiem inwencji tłumacza, po angielsku tytuł brzmi: „The Cost of These Dreams: Sports Stories and Other Serious Business”).

Oprócz poruszających opowieści książka „Cena naszych marzeń” może też być pouczająca dla polskiego czytelnika. Nigdy jakoś specjalnie nie interesowałem się historią Stanów Zjednoczonych (poza ich udziałem w obydwu wojnach światowych i Zimnej Wojnie), więc obszerne relacje na temat zamieszek w Ole Miss (University of Mississippi w mieście Oxford) w 1962 r. na tle rasistowskim czy wspomnienia z przejścia huraganu Katrina przez Nowy Orlean w 2005 r. były czymś naprawdę wciągającym. Zresztą przy okazji tego drugiego tematu Wright Thompson zaprezentował kapitalne tło historyczne miasta , co świetnie skorelowało mi się z czytanym niegdyś dziełem Leopolda Tyrmanda „U brzegów jazzu”.

Warto dodać, że pretekstem do obydwu tych rozdziałów były sukcesy drużyn futbolowych: zwycięstwo Ole Miss Rebels w lidze uniwersyteckiej 1962 oraz zdobycie przez New Orlean Saints Super Bowl w 2010 r. Jeśli do historii z Nowego Orleanu dodamy postać Steve’a Gleasona, który w 2010 r. prowadził „Świętych” do zwycięstwa, a zaledwie rok później zaczął chorować na stwardnienie zanikowe boczne – mamy przepis na naprawdę wzruszającą i pouczającą historię.

A sześcioletnie, bezowocne poszukiwanie jednego z rywali wielkiego Muhammada Alego? Takich historii w książce „Cena naszych marzeń” jest dużo, dużo więcej. Na sam koniec Wright Thompson jeszcze raz zaskakuje – w krótkim rozdziale opisuje swojego zmarłego ojca i wyraża żal, że nigdy nie zabrał go na jeden z najbardziej prestiżowych turniejów golfowych w Auguście. Bywał tam wielokrotnie jako akredytowany dziennikarz, ale jakoś zabrakło czasu, żeby „za kulisy” wciągnąć ojca. Były takie plany, ale rak trzustki okazał się szybszy…

NASZA OCENA: 9/10

Książka „Cena naszych marzeń. Sportowe biografie bez cenzury” to kawał reportażu z najwyższej półki. Poza tym, że wszystkie historie są świetnie opisane, to same w sobie są niezwykle ciekawe i przekazują dużo wiedzy o Stanach Zjednoczonych oraz dyscyplinach sportowych w Polsce mniej znanych. I mimo że czasem tłumacz automatycznie „football” tłumaczy jako „piłkę nożną”, choć z pewnością chodzi o futbol amerykański, to w żadnym stopniu nie umniejsza to wielkiej wartości dzieła Wrighta Thomsona. Nie waham się nazywać tego dziełem, bo autor pisze świetnie, na ważne tematy, doszukując się rzeczy, o których niekiedy nikt by nie pomyślał. Polecam tę książkę nawet osobom nieinteresującym się sportem w ogóle, bo jest po prostu bardzo dobra.

BARTOSZ BOLESŁAWSKI

Nasz partner Sendsport przygotował dla Was zniżki! Książka Historia mundiali. Tom 1. 1930-1974 oraz wiele innych tytułów taniej o co najmniej 10%.

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Bartosz Bolesławski
Bartosz Bolesławski
Psychofan i zaoczny bramkarz KS Włókniarz Rakszawa. Miłośnik niesamowitych historii futbolowych, jak mistrzostwo Europy Greków w 2004 r. Zwolennik tezy, że piłka nożna to najpoważniejsza spośród tych niepoważnych rzeczy na świecie.

Więcej tego autora

Najnowsze

Debiut trenera Wojciecha Bychawskiego – wizyta na meczu OPTeam Energia Polska Resovia – Sensation Kotwica Port Morski Kołobrzeg

Retro Futbol obecne było na kolejnym meczu koszykarzy OPTeam Energia Polska Resovii w hali na Podpromiu. Rzeszowska drużyna tym razem rywalizowała z Sensation Kotwicą...

Ostatni pokaz magii – jak Ronaldinho poprowadził Atletico Mineiro do triumfu w Copa Libertadores w 2013 r.?

Od 2008 r. Ronaldinho sukcesywnie odcinał kupony od dawnej sławy. W 2013 r. na chwilę znów jednak nawiązał do najlepszych lat swojej kariery, dając...

Zakończenie jesieni przy Wyspiańskiego – wizyta na meczu Orlen Ekstraligi Resovia – AP Orlen Gdańsk

Już wkrótce redakcja Retro Futbol wyda napakowany dużymi tekstami magazyn piłkarski, którego motywem przewodnim będzie zima. Idealnie w ten klimat wpisuje się zaległy mecz...