Damian Radowicz – W walce z losem nigdy się nie poddać

Czas czytania: 6 m.
5
(5)

Historia Damiana Radowicza różni się od innych opisywanych na naszej stronie. Nie wygrał on Ligi Mistrzów, nigdy nie zagrał w reprezentacji, a nawet nie zrobił kariery w Ekstraklasie. Jego życiorys jednak pokazuje, że warto walczyć o marzenia.

Damian urodził się w Łodzi. Okres jego dzieciństwa przypadł na czasy, gdy Widzew Łódź przeżywał jeden z najpiękniejszych okresów w swojej historii – dwa razy został mistrzem Polski, a także awansował do Ligi Mistrzów. Trudno zatem się dziwić, że mały chłopiec chciał być taki jak jego idole ze stadionu przy Alei Marszałka Piłsudskiego.

Pierwszy raz na mecz zabrał go ojciec. Było to spotkanie Widzewa Łódź z Neftczi Baku w ramach I rundy kwalifikacyjnej do Ligi Mistrzów. Mistrz Polski wygrał to spotkanie 8:0, a trzema bramkami popisał się Piotr Szarpak, wychowanek małego ChKS-u Łódź, w którym Radowicz właśnie rozpoczął treningi. Z tamtego spotkania najbardziej zapadły mu w pamięci słowa taty: „Jeśli on może tak grać to i Ty możesz”.

Na kolejne szczeble swojej kariery wspinał się powoli. W wieku 18 lat zaczął grać w A klasie dla Czarnych Radomsko, gdzie jakoś szczególnie nie błyszczał. Wciąż jednak szukał swoich szans i dwa lata później trafił na testy do trzecioligowej Omegi Kleszczów. Trenerzy nie byli do niego przekonani, ale finalnie postanowili wziąć go na próbę.

Rok później trafił na testy do klubu swoich marzeń – Widzewa Łódź. Historia sprzed roku zaczęła się powtarzać. Tutaj też szkoleniowcy za bardzo nie wierzyli w jego umiejętności, a wątpliwości potęgował wiek, wszakże miał już 20 lat. Ostatecznie zdecydowano, że wezmą tego Radowicza na pół roku. Ot, małe ryzyko, a nuż coś z niego będzie. 

Sezon rozpoczął w Młodej Ekstraklasie. Najpierw na ławce, a później… stał się wyróżniającym zawodnikiem tych rozgrywek! Nie umknęło to uwadze trenera Andrzeja Kreteka, który postanowił przesunąć piłkarza do pierwszej drużyny. Wkrótce Radowicz tam zadebiutował, spełniając tym samym swoje największe marzenie z dzieciństwa.

Dwa tygodnie przerwy, czyli 704 dni walki

Od tamtego czasu Radowicz sporadycznie występował w meczach Widzewa. Wkrótce także pojechał pierwszy raz na obóz przygotowawczy z pierwszą drużyną. W klubie właśnie pojawił się nowy szkoleniowiec, w czym piłkarz widział swoją szansę, żeby przebić się do wyjściowej jedenastki. Obciążenia na tym etapie przygotowań były duże, a zawodnicy trenowali trzy, a nawet cztery razy dziennie na różnych nawierzchniach – na naturalnej murawie, plaży, hali, a także sztucznej nawierzchni.

Dla mnie to było za duże obciążenie. Wydaję mi się też, że byłem zbyt ambitny. Starsi koledzy, którzy czasem delikatnie narzekali, zrobili czegoś mniej, gdzieś odpuścili, ale żebym ja odpuścił? Nie, to nie wchodziło w grę. Jeśli mieliśmy wykonać dziesięć powtórzeń, to ja wykonywałem dziesięć na pełnych obrotach, czasem dwanaście. Byłem młody, chciałem się pokazać, a to była najprostsza droga. To mnie zgubiło – wspominał dla Weszło.

Robiłem wszystko na pełnych obrotach, ale piątego dnia poczułem nagle ból w okolicach pięty. Zacząłem kuleć, jeszcze dokończyłem trening strzelecki, ale potem poszedłem do rehabilitanta i usłyszałem: „zapalenie Achillesa, dwa tygodnie przerwy”  – opowiadał dla Przeglądu Sportowego.

Dla młodego piłkarza ta informacja brzmiała jak wyrok. Wiedział, że przez to będzie z góry na straconej pozycji w rywalizacji ze swoimi klubowymi kolegami. Wrócił szybko na boisko i rozegrał mecz w rozgrywkach Pucharu Polski przeciwko Stomilowi Olsztyn. Po meczu ból powrócił.

Najpierw otrzymywałem zastrzyki, które miały zwalczyć ból. Między innymi przez to zrobiły mi się zrosty w ścięgnie. Było tak źle, że ból odczuwałem nawet przy chodzeniu. Nie mówiąc o bieganiu czy grze – wspominał.

W tej sytuacji nie było już innego wyjścia i piłkarz musiał poddać się operacji. Oczyszczono mu ścięgna i rozpoczęto rehabilitację. Kilka miesięcy później wrócił do treningów z pierwszym zespołem, ale po jednym z nich znów zaczął odczuwać ból w nodze.

Historia Radowicza nabierała tragicznego wymiaru. Lekarze nie potrafili określić, co mu dolega i nie mieli żadnej koncepcji na wyleczenie go. Rozpoczął zatem poszukiwania w całej Polsce kogoś, kto byłby w stanie mu pomóc.

Jeździłem do różnych lekarzy w całym kraju, aż w końcu trafiłem do doktora Jaroszewskiego w Poznaniu. Powiedział, że widział gorsze Achillesy i jest mi w stanie pomóc. Kiedy zapadła decyzja, że konieczna jest druga operacja, wszyscy dookoła powtarzali mi, że to już koniec problemów, że teraz będzie dobrze. Oni mi to wmawiali, ja też to sobie wmawiałem – mówił dla Weszło.

Zabieg przeprowadzono inną metodą, a noga miała być już ostatecznie wyczyszczona. Po 16 dniach ściągnięto zawodnikowi szwy, a już dzień później rozeszła się rana. Pojawiło się ryzyko infekcji, które mogło skończyć się nawet amputacją kończyny. Stan ciężki wymagał kolejnej, trzeciej już operacji.

Psychicznie Radowicz znalazł się na dnie. Marzył przecież o powrocie na boisko, a teraz nie mógł mieć pewności czy wróci do pełnej sprawności. W tych chwilach dawał sobie minimalne szanse na powrót do sportu, bo przecież ile razy można zaciskać zęby i walczyć. Samo przejście o kulach 600 metrów na przystanek, aby pojechać na konsultację medyczną, było dla niego olbrzymim wyzwaniem. Przy takim spacerze musiał zatrzymywać się i robić sobie przerwę dobre dziesięć razy.

Wkrótce rozpoczął rehabilitację z Danielem Głowackim z kliniki Sporto. Stopniowo zwiększał on obciążenia, żeby Radowicz mógł wreszcie wrócić do gry w piłkę.

To był trening indywidualny dostosowany do mojego zdrowia, moich słabych i silnych stron. Miałem rozpisaną indywidualną dietę uwzględniającą moje zapotrzebowanie na główne składniki odżywcze, a także witaminy i minerały. Minimalnie osiem godzin snu, zero alkoholu, codzienne rozciąganie, trening motoryczny, masaże, baseny – wszystko po to, żeby stworzyć dla organizmu jak najlepsze warunki powrotu do pełnej funkcjonalności. Ludzie pytali, po co to wszystko, skoro i tak nie zagram… A tu niespodzianka – mówił dla portalu Widzewiak.

31 sierpnia 2013 roku Damian Radowicz wrócił na boisko. 704 dni – ponad 23 miesiące – prawie dwa lata. Tyle trwała jego heroiczna walka o powrót. Zagrał w meczu towarzyskim w barwach trzecioligowego Mechanika Radomsko przeciwko Widzewowi Łódź, czyli klubowi swoich dziecięcych marzeń.

Historia jak z filmu?

Piłkarz uznał, że ta historia nie powinna iść na marne. Razem z przyjacielem filmowcem zrealizowali kilkuminutowy materiał, który przedstawia jaką drogę pokonał, żeby znów zagrać w piłkę. Swoją pracę wrzucili na YouTube i wkrótce o piłkarzu zaczęła pisać cała sportowa Polska.

Ma on pokazać młodym zawodnikom, że nie wolno rezygnować z marzeń. Nawet jeśli spotka nas duże nieszczęście, to trzeba być silnym. Przezwyciężając trudności, sami siebie umacniamy – opowiadał Radowicz o swoim projekcie.

Film kończy się sentencją „niemożliwe nie istnieje”. Niestety, w życiu nie zawsze wszystko wychodzi idealnie jak w filmie. Radowicz dograł rundę jesienną w barwach Mechanika, a wiosnę poświęcił indywidualnym przygotowaniom, które miały pomóc mu wrócić do wielkiego futbolu.

Latem trafił na testy do Śląska Wrocław. Zaprezentował się tam całkiem dobrze, ale trenerzy chcieli jeszcze na spokojnie przeanalizować wyniki badań medycznych. Gdy zobaczyli, jak bardzo rozbudowana jest jego historia kontuzji, zdecydowali się nie podejmować ryzyka.

Później Radowicz poszedł sprawdzić się w pierwszoligowym Widzewie, ale tam już samemu uznał, że na tym etapie powinien znaleźć miejsce, gdzie będą mniejsze obciążenia dla jego organizmu.

Odpowiednią indywidualizację treningów miał zapewnić piłkarzowi, występujący w trzeciej lidze Sokół Aleksandrów Łódzki. Pięć dni po podpisaniu kontraktu w swoim drugim spotkaniu doznał kolejnej poważnej kontuzji: zerwane więzadła krzyżowe przednie, zgnieciona chrząstka i uszkodzone więzadła poboczne. Co w tamtych chwilach czuł zawodnik, najlepiej oddadzą fragmenty jego wpisu na blogu:

„Koszt takiej operacji prywatnie to około 6-8 tysięcy, a na fundusz zdrowia trzeba czekać. Nie mogę stawać na tej nodze do operacji, jak również 6-8 tygodni po operacji. Cała rehabilitacja trwa od operacji minimum 6 miesięcy… W głowie miałem wszystkich, których zawiodłem. Rodzinę, która mi tyle pomagała i była ze mną na dobre i na złe. Prezesów, trenera i zawodników z Sokoła, którzy pozyskali mnie z nadziejami, a ja w drugim meczu odpłacam im się kontuzją. Wreszcie tym ludziom, którym dałem motywację w swojej determinacji i motywacji w powrocie na boisko. I co? Po tym wielkim powrocie doznaję jednej z najcięższej z możliwych kontuzji…

Miałem wrócić do poważnej piłki! Miałem pokazać, że można się podnieść! Miałem wielkie plany… i co? Chce mi się płakać, jestem załamany”.

Nie drzwiami to oknem

Kontuzje nie pozwoliły Radowiczowi zrobić kariery piłkarskiej, więc szukał swojej alternatywnej sportowej drogi. Zrozumiał, że z bagażem trudnych doświadczeń może pomóc bardziej w innych miejscach niż na boisku.

Jestem dietetykiem sportowym, ukończyłem kurs żywienia i suplementacji w sporcie. Wiedziałem, że swoją przyszłość chcę związać ze sportem (…). Czuję, że mogę pomóc trenerom i młodym zawodnikom. Jestem otwarty na kontakt z ludźmi, chcę zrobić coś dobrego. Zdaję sobie sprawę, że kluczowa tutaj jest wiedza, bo przecież gdyby mnie ktoś dokładnie przebadał i stwierdził, że mam małą elastyczność tego Achillesa, można by zrobić plan ćwiczeń, które zapobiegłyby późniejszej kontuzji – opowiadał w Przeglądzie Sportowym.

Gdy wracał do zdrowia po zerwaniu więzadeł, zaczął wrzucać na YouTube relacje ze swojej rehabilitacji, gdzie dzielił się wskazówkami i radami. Założył też szkółkę piłkarską, a w latach 2017 – 2021 był trenerem przygotowania motorycznego w Akademii Widzewa. Dzisiaj jest prezesem piłkarskiego centrum sportowego Futbol Elite, który blisko współpracuje z łódzkim klubem.

Widzew Łódź na Twitterze: „Nareszcie! Damian Radowicz wraca do Widzewa i może mieć duży wpływ na jego przyszłość i rozwój. Sprawdźcie, jak sam zapatruje się na nową misję 🙂 –> https://t.co/4YCQKZWI67 https://t.co/fZawjSW3R0” / X

Robię to, co robię, bo wierzę, że moja kontuzja to nie był przypadek, tylko to były zaniedbania z przygotowania motorycznego i żywienia, bardzo złego żywienia. Nie miałem siły i elastyczności mięśni. Wszedłem na zbyt duże obciążenia jak na moje możliwości i przyszła kontuzja – mówił na Football Conference.

Wszystko z myślą przewodnią: zrobić wszystko, aby innych nie spotkało to, co spotkało jego.

Mariusz Włodarski

Źródła:

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 5

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img

Więcej tego autora

Najnowsze

“Nie poddawaj się! Lukas Podolski. Dlaczego talent to zaledwie początek” – recenzja

Autobiografie piłkarzy, którzy jeszcze nie zakończyli jeszcze kariery, budzą kontrowersje. Nie można bowiem w takiej książce stworzyć pełnego obrazu danej osoby. Jednym z takich...

Resovia vs. Stal – reminiscencje po derbach Rzeszowa

12 kwietnia 2024 roku Retro Futbol gościło na wyjątkowym wydarzeniu. Były nim 92. derby Rzeszowa rozegrane w ramach 27. kolejki Fortuna 1. Ligi. Całe...

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.