Francis Jeffers – fox from the Crox

Czas czytania: 8 m.
0
(0)

Historie Pennanta i Jeffersa w pewnym sensie się przecinają. Obaj się nie przebili w Arsenalu. Trudno też uznać za wielki sukces liderowanie kadrze U-21. Wychowanek Evertonu, jak sam przyznaje, przeliczył się i z perspektywy czasu żałuje tak szybkiego odejścia ze swojego macierzystego klubu. Teraz, w wieku 36 lat, pracuje jako trener napastników The Toffees i choć czuje się niespełniony piłkarsko, to cieszy go ta praca. Podkreśla, że jego kariera może stanowić przestrogę dla młodych angielskich piłkarzy, a on sam może się dzielić swoimi doświadczeniami z podopiecznymi.

Francis Jeffers – biogram

  • Pełne imię i nazwisko: Francis Jeffers
  • Data i miejsce urodzenia: 25.01.1981 Liverpool
  • Wzrost: 178 cm
  • Pozycja: Napastnik

Historia i statystyki kariery

Kariera juniorska

  • Everton

Kariera klubowa

  • Everton (1998-2001, 2003-2004) 77 występów, 20 bramek
  • Arsenal (2001-2004) 39 występów, 8 bramek
  • Charlton Athletic (2004-2006) 24 występy, 5 bramek
  • Glasgow Rangers (2005) 12 występów
  • Blackburn Rovers (2006-2007) 15 występów, 1 bramka
  • Ipswich Town (2007) 9 występów, 4 bramki
  • Sheffield Wednesday (2007-2010) 54 występy, 5 bramki
  • Newcastle United Jets (2010-2012) 26 występów, 2 bramki
  • Motherwell (2011) 14 występów, 2 bramki
  • Floriana (2012) 2 występy, 1 bramka
  • Accrington (2013) 7 występów, 2 bramki

Kariera reprezentacyjna

  • Anglia U-21 (1999-2001) 16 występów, 13 bramek
  • Anglia (2003) 1 występ, 1 bramka

Kariera trenerska

  • Everton U-23 (2017)
  • Everton II (2020-2021) – Asystent
  • Ipswich (2021) – Asystent
  • Oldham Athletic (2022-nadal) – Asystent

Statystyki i osiągnięcia:

Osiągnięcia zespołowe:

Arsenal

  • 1x mistrzostwo Anglii (2002)
  • 2x Puchar Anglii (2002, 2003)

Artykuł jest piątym odcinkiem cyklu Mateusza Opioły pod tytułem: „Zmarnowane talenty”. Pierwszym był niespełniony Amerykanin – Freddy Adu, później na naszych łamach ukazały się też historie  Gaia Assulina, który miał być następcą Messiego oraz upadek kariery Roystona Drenthe, który postanowił być raperem. Jako czwarty pojawił się niesforny dzieciak angielskiego futbolu, czyli Jermaine Pennant. Dziś będzie o Francisie Jeffersie, który miał być tym, kim później został Wayne Rooney. Dlaczego tak się nie stało?

Kolega Rooneya

Francis Jeffers wychował się w Croxteth, wschodniej dzielnicy Liverpoolu – podobnie jak cztery lata od niego młodszy Wayne Rooney. Uczęszczali zresztą do tej samej szkoły. Prywatnie dobrze się znają i przyjaźnią. Francis doskonale pamięta, że na przełomie lat 80. i 90. na każdym kroku dzieciaki biegały za futbolówką. Z rozrzewnieniem wspomina tamte czasy i zauważa, że obecnie młodzież nie garnie się w wolnym czasie do piłki i woli spędzać go przed komputerem.

Kiedy miałem dziewięć albo dziesięć lat, matka musiała szukać mnie na ulicy wśród ogromu grających w piłkę dzieciaków. Obecnie pierwsze, co robią po powrocie ze szkoły, to siadają przed komputerem. Ja zawsze byłem z tymi, którzy mieli piłkę – niezależnie od tego, czy byli moimi kumplami, czy też nie znałem ich w ogóle. Chciałem po prostu znaleźć kogoś, z kim mogłem grać. Wayne tutaj dorastał i robił dokładnie to samo. Gdzie nie spojrzałeś, tam mogłeś dostrzec dzieciaki z piłką. Teraz jest trochę inaczej. Świat się zmienił.

Z Rooneyem łączy Jeffersa kilka innych faktów. Obaj debiutowali w barwach Evertonu w wieku 16 lat (Wayne był młodszy o raptem 38 dni). Pierwszy występ dzisiejszego bohatera cyklu przypadł na tzw. Boxing Day w 1997 roku. Ówczesny szkoleniowiec Evertonu, Howard Kendall, zszokował wszystkich, desygnując natychmiast po przerwie do gry nieznanego szerszej publiczności nastolatka. Do tego wszystko działo się na legendarnym Old Trafford, a Czerwone Diabły prowadził Sir Alex Ferguson.

Po pięciu latach i dwóch miesiącach ich ścieżki przecięły się bezpośrednio. Reprezentacja Anglii w lutym 2003 roku podejmowała na Upton Park w towarzyskim spotkaniu Australię. Po 45 minutach w miejsce Jamesa Beattiego i Michaela Owena na murawie zameldowali się właśnie Jeffers z 17-letnim wówczas Rooneyem. Jedyną bramkę dla Synów Albionu strzelił pierwszy z nich. Jak się później okazało, była to nie tylko jego ostatnia bramka w kadrze, ale i ostatni występ.

Zgoła odmiennie potoczyły się losy Rooneya, który został najlepszym strzelcem w historii kadry narodowej, a w klasyfikacji występów ustępuje jedynie Peterowi Shiltonowi. Francis może „poszczycić” się tylko rekordem bramek w kadrze do lat 21, który dzieli wspólnie z wielkim Alanem Shearerem (po 13 goli). Dzisiaj, w różnych rolach, widują się ze sobą codziennie. Były snajper Manchesteru United u schyłku swojej kariery wrócił do macierzystego klubu, gdzie za przygotowanie młodych napastników w klubowej akademii odpowiada właśnie Jeffers. I tak dwaj ulubieńcy kibiców, chłopaki stąd, z Croxteth, wrócili na stare śmieci, choć tylko jeden z nich zrobił karierę na miarę możliwości.

Pamiętne derby

Po wspomnianym debiucie na Old Trafford, Jeffersowi długo przyszło czekać na kolejny występ w pierwszej drużynie. Do końca sezonu 1997/98 nie pojawił się już ani razu na boisku. Podobnie było w pierwszej części kolejnej kampanii. Dopiero w 24. kolejce, 7 lutego 1999 roku, zagrał od początku przeciwko Derby County. Od tego momentu do końca sezonu grał regularnie, tworząc groźny, dobrze uzupełniający się duet napastników z Kevinem Campbellem. 18-latek sześciokrotnie wpisał się na listę strzelców, trafiając do siatki m.in. w derbach Liverpoolu na Anfield osiem minut po wejściu z ławki. Ten mecz jego Everton przegrał, natomiast sezon później na tym samym obiekcie asystował przy jedynym, zwycięskim golu Campbella.

Od tego czasu aż po dziś The Toffies nie potrafili pokonać lokalnego rywala na jego obiekcie. Sam Jeffers spotkania jednak nie dokończył, gdyż na kwadrans przed końcem został wyrzucony z boiska po starciu z Sanderem Wersterveldem (holenderski bramkarz również został ukarany czerwonym kartonikiem). Napastnik doskonale pamięta nie tylko samo zajście, ale i późniejsze wydarzenia z ulic.

Dzień po wygranej, z samego rana opuściliśmy całym zespołem nasz ośrodek treningowy Bellefield, by udać się na wspólne śniadanie i kawę. Za wszystko płacił Walter (Smith, ówczesny szkoleniowiec The Toffies) – to była nasza nagroda za pokonanie The Reds. Pamiętam trąbiące na nasz widok samochody, z okien wystawały zaciśnięte w geście radości pięści. Niesamowite przeżycie. To było coś, co zawsze chciałem osiągnąć – dać naszym fanom powód do dumy. (…) Z Westerveldem zderzyłem się przypadkowo. Myślałem, że uściśniemy sobie dłonie i wrócimy do gry. Tymczasem on złapał mnie za kark i wyprowadził cios. W tym momencie nie powiesz rywalowi: <Przepraszam za tamto zajście> tylko zareagujesz impulsywnie, niezależnie od tego, czy grasz jakikolwiek dowolny mecz ligowy, czy Merseyside Derby.

Ogromnym wsparciem dla młodego napastnika okazał się doświadczony Kevin Campbell. Everton ściągnął go najpierw na wypożyczenie, a następnie definitywnie z tureckiego Trabzonsporu, gdzie nie wiodło mi się najlepiej. W Anglii błyszczał i odbudował się, w czym duża zasługa Jeffersa, z którym doskonale się rozumieli i uzupełniali. Wspólnymi siłami (a raczej golami) wydatnie pomogli swojemu klubowi utrzymać się w Premier League. Campbell bardzo dobrze wspomina tamten okres i cieszy się, że miał możliwość gry z tak utalentowanym graczem jak Francis Jeffers.

Naturalny sposób gry Franny’ego niezmiernie pomógł mi grać swoje. To była prawdziwa przyjemność tworzyć z nim duet na boisku. Pamiętam, że gdy trafiłem do klubu, Jeffers był dzieciakiem. Ale już wtedy dysponował niesamowitą łatwością wykańczania sytuacji strzeleckich i grą bez piłki. Wyglądał na talent czystej wody.

Wyłowiony przez Wengera

Jego wyczyny nie uszły uwadze czołowych klubów ligi. Sam młodzian również zaczął się cenić. Zażądał od klubu nowego, znacznie lepszego kontraktu, a gdy „prośba” ta została odrzucona, zdecydował się wymusić transfer. Smith, kiedy tylko dowiedział się o zamiarach swojego młodego snajpera, wściekł się i rzucił w jego stronę: wynoś się z mojego biura zanim cię zabiję! Tak też zrobił. Kolejnym przystankiem w jego karierze został Arsenal. Arsene Wenger nie zwykł sprowadzać do Londynu wielu Anglików, ale dla Jeffersa, czy bohatera poprzedniego tekstu, Jermaine’a Pennanta, zrobił wyjątek. Dość powiedzieć, że ściągnięty latem 2001 roku za 8 mln funtów zawodnik do dzisiaj jest piętnastym najdroższym piłkarzem sprowadzonym przez Kanonierów. Mniejsze pieniądze kosztowali m.in. Laurent Koscielny, Tomas Rosicky czy Dennis Bergkamp.

Francuski menadżer wypowiadał się o swoim nowym nabytku w samych superlatywach:

Ściągnąłem Francisa, ponieważ jest bardzo dobrym graczem i ma odpowiednią jakość, by tutaj grać. Mimo zaledwie 20 lat, jest świetnym przykładem wartościowego zawodnika z doświadczeniem na szczeblu Premier League. Być może niektórzy są zaskoczeni, iż sięgnąłem po Anglika, ale w pierwszej kolejności patrzę zawsze na jakość, nie na paszport. Francis to lis pola karnego (fox in the box), jakiego potrzebujemy. Choć oczywiście pomimo jego niekwestionowanych umiejętności strzeleckich moim celem będzie zrobienie z niego piłkarza, który nie ma obsesji wyłącznie na punkcie goli.

Wiara Francuza w Jeffersa była na tyle duża, że nie zraziły go nawet coraz częstsze kontuzje wychowanka Evertonu (szczególnie problemy z kostką), które nasilały się z każdym kolejnym sezonem. Sama wiara jednak nie wystarczyła. Do odniesienia sukcesu w Arsenalu brakło Jeffersowi nie tylko zdrowia i umiejętności, ale i samozaparcia, zaangażowania. Dodatkowo trafił na konkurentów, którzy byli praktycznie nie do ruszenia. Przecież tamten Arsenal reprezentowali tacy gracze jak: Thierry Henry, Dennis Bergkamp, Sylvain Wiltord czy Nwankwo Kanu. Po latach Francis zrozumiał, iż porwał się wówczas z motyką na słońce.

Nie mam pojęcia, jak mogłem myśleć, że tak młody dzieciak przebije się do jedenastki w takim klubie? Z czasem przestało mi zależeć. Albo inaczej: nie zależało mi tak mocno, jak powinno. Bawiłem się, imprezowałem, korzystałem z życia. Na treningach nie dawałem z siebie wszystkiego, bo wiedziałem, że w sobotę czy niedzielę i tak nie zagram. Teraz mam do siebie duży żal. (…) O Wengerze nie mogę powiedzieć złego słowa. Starał się mnie motywować, bardziej angażować w treningi, sporo ze mną rozmawiał. Tłumaczył, że muszę <posprzątać> w swojej głowie, bo stracę unikalną szansę w swojej karierze. Nie powiem, że całkowicie się tym nie przejąłem, bo jednak coś udało mi się osiągnąć. Ale z drugiej strony wiem, jak duży potencjał i umiejętności posiadałem i nie wykorzystałem tego w pełni.

Stromy zjazd

Deską ratunku dla tonącego powoli Jeffersa miał być powrót do Evertonu, gdzie został wypożyczony z Arsenalu. Tam chciał się odbudować, pokazać, że wciąż potrafi strzelać bramki. Rzeczywistość brutalnie sprowadziła go jednak do parteru. Mimo plagi kontuzji w drugiej części sezonu 2003/04, David Moyes pomijał Jeffersa. W końcu Anglik nie wytrzymał i ogłosił, że nigdy już dla Moyesa nie zagra. Szkoleniowcowi The Toffies nie spędzało to snu z powiek – Francis nie trafił do siatki ani razu w 18 ligowych spotkaniach. Z wypożyczenia powrócił do Londynu, ale do innej jego części. Arsenal po trzech latach bez żalu sprzedał go do Charltonu za około 1/3 zainwestowanych w niego pieniędzy.

Nowy etap w karierze nie przyniósł przełomu. Wychowanek Evertonu dalej był trapiony przez kontuzje, ale nie tylko za ich sprawą jego kariera chyliła się ku upadkowi. Raptem trzy ligowe gole (z czego dwa w czwartej kolejce przeciwko Aston Villi) w 20 występach nie wystawiają najlepszej recenzji napastnikowi, któremu przepowiadano reprezentacyjną karierę. W klubie, który nie co dzień ściąga graczy za kwotę rzędu 2,6 mln funtów (za taką sumę Charlton sprowadził Jeffersa), postanowiono z niego lekką ręką zrezygnować. Pierwszą część sezonu 2005/06 angielski snajper spędził w Glasgow Rangers, skąd już w grudniu wrócił do Londynu. Od stycznia 2006 roku aż do czerwca nawet nie powąchał murawy. Cały sezon zakończył bez choćby jednej bramki. Wtedy też obie strony „podziękowały” sobie za współpracę, a Jeffers został wolnym zawodnikiem.

W wieku zaledwie 26 lat jeden z najbardziej utalentowanych napastników w Anglii na przełomie wieków zakończył swoją karierę w Premiership. Ostatnim jego przystankiem bylo Blackburn Rovers, dla którego nie zdobył choćby jednej (!) bramki w lidze (trafił jedynie w Pucharze UEFA z Basel). Zatracił nie tylko swój tak chwalony przez Campbella instynkt strzelecki. Nie potrafił też wykorzystać jedynej i jak się okazało ostatniej szansy na „powrót do żywych” i przypomnienie się angielskim kibicom. Podczas dwumiesięcznego pobytu na wypożyczeniu w Ipswich (marzec i kwiecień 2007), gdzie zdobył cztery gole i dołożył trzy asysty w dziewięciu występach, jego gra przypadła do gustu sternikom klubu tak bardzo, iż postanowili złożyć wychowankowi The Toffees ofertę kontraktu. Nie jedną, nie dwie, a trzy. Ostatnia przebijała nawet jego zarobki w Blackburn. Z tylko sobie znanych powodów Anglik nie przystał na tę ostatnią. Dwie pierwsze Rovers odrzuciło.

Przyjęta została natomiast oferta w wysokości 700 tysięcy funtów ze strony Sheffield Wednesday. Po kilku latach Anglik znalazł klub na dłużej. Jego przygoda z Sheffield, storpedowana przez urazy, nie przebiegła tak, jak życzyłby sobie tego sam piłkarz. Zatrważająco niska liczba zdobytych bramek (jedynie pięć trafień), stosunkowo niewiele rozegranych spotkań (60 występów w trakcie trzech sezonów) i na dokładkę czerwona kartka, otrzymana za uderzenie głową rywala, co skutkowało odsunięciem od składu i wystawieniem na listę transferową – to cały bilans kariery wychowanka Evertonu w tym klubie.

Po wygaśnięciu kontraktu zgłosiło się po niego Newcastle. Tylko to… z Australii – Jets. Trafił tam m.in. dzięki byłemu graczowi Leeds, Michaelowi Bridgesowi, który zachwalał go sztabowi Jets i gwarantował, że będzie stanowił dla klubu realne wzmocnienie. Branko Culina, szkoleniowiec australijskiego zespołu, podjął ryzyko. I choć Jeffers w trakcie dwóch spędzonych tam sezonów (przerwanych epizodem w szkockim Motherwell) nadal nie robił tego, do czego od czasów juniorskich miał smykałkę, tj. nie strzelał goli, to zbierał pochwały za swoją grę. Z drugiej strony Culina podkreśla kilka aspektów, przez które być może nie zrobił kariery na miarę swoich możliwości.

Od początku jego pobytu w Newcastle zauważyłem, że nie jest już typowym łowcą bramek, <poacherem>. Pomagał budować grę, dawał nam punkt oparcia w ataku. Jego zdolność do przytrzymania piłki i podłączania w ten sposób reszty zespołu do gry była dokładnie tym, czego potrzebowaliśmy. (…) Gdybym zaś miał wskazać na jego niedostatki, to wymieniłbym brak pasji, zacięcia do gry i czerpania z niej radości, a także problemy kondycyjne i zdrowotne.

W wieku 31 lat najlepszy strzelec w historii angielskiej młodzieżówki zaakceptował ofertę z… ligi maltańskiej. We Florianie nie zagrzał jednak długo miejsca. Jeffers tłumaczy, że rozstał się z klubem po zaledwie dwóch występach ze względu na jego niewypłacalność. W tym czasie jego wizerunek nadszarpnęła afera w social media. Z konta na Twitterze podszywającego się pod oficjalny profil piłkarza ukazała się wiadomość, w której rzekomo sam gracz krytykował poziom rozgrywek na Malcie, pisząc o „najgorszej lidze, w jakiej kiedykolwiek występował”. Karierę zakończył po cichu niespełna rok później jako piłkarz czwartoligowego Accrington Stanley.

Podczas gdy wielu piłkarzy szczytową formę osiąga (bądź prezentuje ją dalej) po trzydziestce lub tuż przednią, wielki talent angielskiej piłki kopał w tym wieku futbolówkę „rekreacyjnie” w Australii i na Malcie. Zamiast osiągnięć piłkarskich, zapamiętany będzie prędzej z racji wspomnianej afery twitterowej czy zaatakowania swojego teścia przy pomocy… miotły. Dziś z pasją, której brakowało mu na murawie, opowiada o pracy w roli trenera młodzieży. Oby na tej płaszczyźnie spełnił się bardziej niż jako piłkarz.

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Narcoball” – książka o tym, jak kartele zawłaszczyły kolumbijski futbol

Pablo Escobar kochał trzy rzeczy: władzę, pieniądze i futbol. Dwie pierwsze z jego pasji zostały bardzo dokładnie przedstawione w książkach i filmach. Nikt jednak...

Skradziona Złota Piłka – dlaczego Raul nie wygrał plebiscytu „France Football” w 2001 r.?

W Madrycie nieprzyznaniu Viniciusowi Juniorowi Złotej Piłki towarzyszą szok i niedowierzanie. Podobne reakcje w stolicy Hiszpanii miały miejsce 23 lata temu, gdy plebiscytu magazynu...

Wspomnienie dawnej potęgi – wizyta na meczu Asseco Resovia – Steam Hemarpol Norwid Częstochowa

W ostatnich latach sportowym skojarzeniem z Częstochową jest piłka nożna. Dzieje się tak za sprawą Rakowa, który jest czołową drużyną futbolowej Ekstraklasy i mistrzem...