Mundial w 1994 roku to jak dotąd ostatni wielki międzypaństwowy turniej, w którym nie zagrała piłkarska reprezentacja Francji. Oto historia o tym, w jak spektakularny sposób Trójkolorowym wymknęła się szansa na wyjazd do Stanów Zjednoczonych.
W latach 1990-1993 francuska piłka przeżywała całkiem niezły okres. W 1991 roku Olympique Marsylia zagrał w finale Pucharu Europy. Co prawda, l’OM przegrali walkę o trofeum z Crveną Zvezdą, ale już sam awans do decydującego meczu był dużym osiągnięciem.
Kilka miesięcy po meczu l’OM – Crvena Zvezda reprezentacja Francji przypieczętowała awans na Euro 1992. Do Szwecji, gdzie rozgrywane były mistrzostwa Starego Kontynentu, Trójkolorowi pojechali w gronie faworytów, ale w kraju Trzech Koron sukcesu nie odnieśli.
W 1992 roku przed szansą na duży sukces stanęło także AS Monaco. które dotarło do finału Pucharu Zdobywców Pucharów. Trofeum jednak nie zdobyło, bo mocniejszy okazał się Werder Brema.
Prawdziwy, wielki piłkarski triumf zawitał na francuską ziemię dopiero rok później. Marsylia awansowała do finału Ligi Mistrzów. Tym razem nie dała sobie wydrzeć zwycięstwa i wspaniały puchar z uszami zawitał na Lazurowe Wybrzeże. W takich okolicznościach i atmosferze Francuzi mieli prawo oczekiwać, że ich reprezentacja zakwalifikuje się do mundialu 1994. Tym bardziej że sytuacja wyjściowa przed decydującymi meczami była naprawdę komfortowa.
1 punkt
Tamte eliminacje Francuzi rozpoczęli od porażki z Bułgarią w Sofii. Później jednak wygrali pięć kolejnych spotkań, z Austria (dwa razy), z Finlandią, z Izraelem oraz ze Szwecją. Zajmowali miejsce premiowane awansem i nic nie wskazywało na to, że jesienią 1993 roku trójkolorowy okręt wpadnie na skały.
Wciąż jeszcze daleko od katastrofy Francuzi byli w sierpniu, gdy serię ich wygranych przerwali Szwedzi. Na słynnej Råsundzie padł remis 1 do 1. Zwycięstwo Francuzom wydarł w 89. minucie sprytną podcinką napastnik Borussii Mönchengladbach Martin Dahlin. Na zwycięską ścieżkę Francja wróciła 16 dni później, dzięki pewnej, choć niełatwej, wygranej w Tampere z Finlandią.
Po tym spotkaniu selekcjoner Gerard Houllier i jego podopieczni w zasadzie mogli już przyjmować gratulacje za awans na mundial. Wystarczyło bowiem w październiku na własnym boisku nie przegrać z outsiderami z Izraela. A nawet gdyby coś poszło nie tak, zostawał jeszcze pojedynek przeciw Bułgarii na zakończenie eliminacji. Słowem, w dwóch meczach należało zdobyć 1 punkt, by cieszyć się z wyjazdu do Stanów Zjednoczonych.
Siła w ataku
W pierwszej połowie lat 90-tych Francuzi dysponowali znakomitą ekipą. Może nawet nie gorszą niż w 1998 roku, kiedy zdobywali mistrzostwo świata. Bramkarz Bernard Lama oraz obrońca Alain Roche byli pewnymi punktami silnego PSG. W klubie z Paryża błyszczał też David Ginola, z kolei Marcel Desailly, Basile Boli, Franck Sauzée i Didier Deschamps świetnie radzili sobie w Marsylii, jednej z najlepszych klubowych ekip tamtych czasów. Najwiekszą siłę Francji stanowili jednak napastnicy. Panów Erica Cantony i Jeana-Pierre’a Papina nikomu przedstawiać nie trzeba. Obaj znajdowali się wtedy w ścisłej czołówce najlepszych atakujących na Starym Kontynencie.
Park Książąt w szoku
Francja podejmowała Izrael 13 października na stołecznym Parc des Princes (Park Książat). Niespodziewanie to goście otworzyli wynik meczu. Piłkę do siatki skierował Ronen Harazi. 11 minut później był już remis, bo sprzed pola karnego trafił Franck Sauzée. A jeszcze przed przerwą prowadzenie Trójkolorowym dał kapitalnym strzałem David Ginola. Francuzi mogli już bukować bilety do USA.
Jednak w końcówce tego spotkania stała się rzecz, którą do dziś trudno wytłumaczyć. Izraelczycy, niemający już wtedy żadnych szans na awans, najpierw wyrównali po strzale Eyala Berkovicha, a potem w doliczonym czasie strzelili zwycięskiego gola. Wygraną zapewnił im duet Ronny Rosenthal – Reuven Atar. Ten pierwszy, nieprzypadkowo noszący przydomek Rocket Ronny, pognał lewym skrzydłem i zagrał do wbiegającego w pole karne Atara. Zawodnik Maccabi Haifa w ekwilibrystyczny sposób kopnął futbolówkę, a ta wpadła do siatki obok bezradnego Bernarda Lamy. Tego samego dnia najgroźniejsi rywale Francji, Bułgarzy oraz Szwedzi wygrali swoje spotkania eliminacyjne. Sytuacja przed ostatnim meczem kwalifikacji wciąż była otwarta.
Porażka z Izraelem była pierwszą, jaką Francuzi ponieśli na Parc des Princes od 6 lat. Poprzednio taka sytuacja miała miejsce w listopadzie 1987 roku, kiedy musieli uznać wyższość NRD. Z kolei Izraelczycy zdobyli 3 gole na wyjeździe po raz pierwszy od września 1974 roku. Pokonali wtedy Myanmar, a mecz odbył się – co bardzo ciekawe – w… Teheranie, stolicy Iranu.
Bez wiz
Miesiąc po klęsce Francuzi mogli się zrehabilitować. Okazją ku temu było spotkanie z Bułgarią na Parc des Princes przypadające na 17 listopada. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały jednak, że będzie to bardzo trudny mecz. Rywale mieli bowiem znakomitą ekipę. Christo Stoiczkow, Krasimir Bałakow, Emil Kostadinow, Ljubosław Penew, Jordan Leczkow – to były nazwiska, które wtedy wiele znaczyły w świecie piłki. Zresztą Bułgarzy wciąż mieli szanse na awans. Warunkiem gry na mistrzostwach było zwycięstwo nad Francją.
Ale i stojący przed wielką szansą Bułgarzy mieli swoje problemy. Okazało się bowiem, że dwaj kluczowi zawodnicy, Kostadinow i Penew, nie posiadają wiz do Francji. Receptę na rozwiązanie kłopotu podał inny kadrowicz Georgi Georgijew. Pomocnik przypomniał sobie, że niedaleko miasta Miluza, gdzie na co dzień grał w klubie, jest przejście graniczne pomiędzy Francją a Niemcami, na którym strażnicy nie zatrzymują aut posiadających francuskich i niemieckich rejestracji. Pomysł został podchwycony. Zresztą nie było innego wyjścia. Kostadinow i Penew wsiedli do samochodu kierowanego przez Georgijewa i cała trójka spokojnie znalazła się we Francji.
Kogut na murawie
Wypełniony po brzegi Parc des Princes najpierw zobaczył nieco zabawną scenkę, jak zawodnicy bezradnie próbowali złapać koguta, który wszedł na murawę i wcale nie zamierzał jej opuścić. Zszedł z niej dopiero po kilku chwilach, z własnej woli, dumny z tego, że żaden z graczy go nie schwytał.
Już bez drobiu na boisku, rozgorzała piłkarska walka. W 31. minucie Papin zgrał piłkę do Cantony, a ten potężnym strzałem pokonał Borisława Michajłowa. Radość Les Blues była ogromna. Znów kontrolowali sytuację.
Ale demony dały spokój Francuzom jedynie na kilka minut. Krasimir Bałakow dośrodkował z rzutu rożnego, pojedynek główkowy wygrał Emil Kostadinow i Bernard Lama musiał wyciągać futbolówkę z siatki.
Kat Kostadinow
Minuty upływały, a wynik się nie zmieniał. Francuzom w zasadzie to pasowało, bo przecież remis dawał im awans.
Na sekundy przed katastrofą, tuż przed końcem podstawowego czasu gry, Trójkolorowi mieli rzut wolny na wysokości pola karnego rywali. Piłka trafiła do Davida Ginoli. Pewnie gdyby ją przetrzymywał, to któryś ze zniecierpliwionych Bułgarów, sfaulowałby go i Francja pojechałaby na mundial. Jednak Ginola zdecydował się na dośrodkowanie. Było bardzo niecelne, Bułgaria przejęła futbolówkę i ruszyła z kontrą. Po chwili w niezłej, ale niełatwej sytuacji znalazł się Kostadinow. Skrzydłowy FC Porto z ogromną siłą huknął na bramkę Lamy. Piłka odbiła się od poprzeczki i wpadła do siatki. – Bóg jest Bułgarem – krzyczał do mikrofonu bułgarski komentator Nikołaj Kolew, a Kostadinow utonął w objęciach kolegów.
Po chwili sędzia zakończył mecz. Bułgarzy wznieśli ręce w geście zwycięstwa, a Francuzom nie pozostało nic innego, jak schować się w szatni.
Głowa Ginoli
Francuzi byli przerażeni. Wiedzieliśmy, że tak będzie i na tym właśnie opierała się nasza taktyka. Grali na remis i nie szukali wygranej. Nie zasłużyli na kwalifikację. Uderzyliśmy ich tam, gdzie bolało najbardziej
Christo Stoiczkow ostro komentujący grę francuzów
Z kolei Zlatko Jankow, kolega reprezentacyjny Stoiczkowa, tak opisywał swoje spostrzeżenia po meczu: – Pamiętam twarz Papina. Był blady. Wyglądał, jakby był bardzo chory.
Następnego dnia gazeta „L’Equipe” opatrzyła swoją okładkę zdjęciem Cantony strzelającego na bramkę Michajłowa i wymownym tytułem „Inqualifiable”, który możemy przetłumaczyć jako „Nie do opisania”. Co ciekawe, tego samego tytułu dziennik użył w wydaniu z 9 marca 2017 roku, dzień po słynnej porażce PSG z Barceloną 1 do 6.
Do historii przeszedł także komentarz Gerarda Houlliera, który powiedział o Ginoli, że „wysłał pocisk Exocet prosto w serce francuskiego futbolu” i że „popełnił zbrodnię przeciwko drużynie”.
Po tak spektakularnej porażce nad Sekwaną i Loarą zaczęło się poszukiwanie winnych. Kozłem ofiarnym, również dzięki komentarzowi Houlliera, zrobiono Ginolę.
Jeszcze wiele lat później Houllier atakował swoje byłego podopiecznego w mediach. Powiedział między innymi, że Ginola nalegał, aby wystawić go w podstawowym składzie zamiast Cantony i Papina. Zawodnik oczywiście stanowczo zaprzeczył tym doniesieniom.
Francuzi lubią patrzeć, jak odpadają głowy, gdy jest kryzys. A nasza porażka z Bułgarią była kryzysem narodowym. Jak dobrze udokumentowano w historii, lubimy ucinać głowy we Francji. Musieli znaleźć głowę i wybrali moją.
David Ginola po meczu z Bułgarią
Po porażce z Bułgarią pracę stracił Houllier. Również dla Ginoli nastał w zasadzie kres kariery reprezentacyjnej. Co prawda, kolejny selekcjoner, Aime Jacquet, powoływał go do kadry, ale nigdy nie powierzył mu pierwszoplanowej roli. Nie zabrał go na Euro 1996, ani na mistrzostwa świata 1998.
DOMINIK GÓRECKI