Hector Veira – opowieść o pedofilu

Czas czytania: 11 m.
5
(1)

„Żeby być na szczycie potrzeba ciężkiej pracy i tytanicznego wysiłku”. Znacie to hasło? Najprawdopodobniej powiedzieli wam to rodzice, nauczyciele czy nieco bardziej rozgarnięci rówieśnicy. I zapewne wspomnieli również i o tym, że „Jeden błąd potrafi przekreślić cały twój wysiłek”. To w sumie dziwne, że na swoją opinię pracujemy latami, a możemy ją bardzo szybko zaprzepaścić jednym gestem, jednym słowem czy jednym strzałem z pistoletu. Bycie złym jest łatwiejsze, bo nie wymaga wysiłku, gdy dobroć choćby pielęgnowana ze starannością może łatwo ulec zniszczeniu. I to z tego biorą się te negatywne emocje czy reakcje. I zapewne tak samo pomyślał pewien argentyński piłkarz – Hector Veira.

Hector Veira – biogram

  • Pełne imię i nazwisko: Hector Rodolfo Veira
  • Data i miejsce urodzenia: 29.05.1946
  • Wzrost: 176 cm
  • Pozycja: Napastnik

Historia i statystyki kariery

Kariera klubowa

  • San Lorenzo (1963-1969, 1972-1973) 128 występów, 67 bramek
  • Huracan (1970-1971) 54 występy, 21 bramek
  • Santos Laguna (1971-1972)
  • Banfield (1974) 16 występów, 9 bramek
  • FC Sevilla (1975-1976)
  • Coritnhians Paulista (1976) 4 występy
  • Club Universidad de Chile (1977) 18 występów, 10 bramek
  • Comunicaciones (1978)
  • Oriente Petrolero

Kariera reprezentacyjna

  • Argentyna (1965-1967) 2 występy

Kariera trenerska

  • San Lorenzo (1980)
  • San Lorenzo (1983-1984)
  • Velez Sarsfield (1984)
  • River Plate (1984-1987)
  • San Lorenzo (1987-1990)
  • Cadiz CF (1990-1991)
  • San Lorenzo (1992-1996)
  • Boca Juniors (1996-1998)
  • Boliwia (1998-2000)
  • Lanus (2000-2001)
  • Newell’s Old Boys (2002)
  • San Lorenzo (2004-2005)
  • Quilmes (2006)

Młodość i kariera piłkarska

Urodzony 29 maja 1946 roku w Buenos Aires w robotniczej rodzinie, Hector od początku chciał zostać piłkarzem. I choć jego ojciec widział go w roli prokuratora rzucającego oskarżenia złym obywatelom, to nie przeszkodził mu w dążeniu do spełnienia dziecięcych marzeń. Owe dzieciństwo, spowite uśmiechem i wygłupami, zakończył wraz z przekroczeniem 12 roku życia i wstąpieniem w szeregi inferiores (młodzież) San Lorenzo. Klub, który był w cieniu innych zespołów z metropolii Buenos Aires, ale przed nimi urodziła się zdolna młodzież. Głównie w ofensywnie, której główny trzonem była fantastyczna piątka, lub jak to mawiają w Argentynie – Los Carasucias. Kim oni byli? Narcisio „El Loco” Doval, Fernando „El Nano” Arean, Victorio „El Manco” Casa, Roberto „El Oveja” Telch i nasz bohater Hector „El Bambino” Veira. Przydomki były nieprzypadkowe, a Veira po prostu w dzieciństwie lubił bajki z Bambim.

Przeczytaj także: „Omar idzie na wojnę”

Zapoczątkowani w 1964 roku przez Jose Bareiro, swoje mistrzostwo zdobyli 4 lata później, za sprawą brazylijskiego trenera Tima. I pomimo faktu, iż Hector Veira  rozegrał dla San Lorenzo 130 spotkań, strzelając 67 goli, to w mistrzowskim sezonie z powodu kontuzji zagrał raptem 4 mecze. Było to tym bardziej smutne, że w roku 1964, jego pierwszym pełnym sezonie w barwach „El Ciclon” Veira zaaplikował bramkarzom 17 bramek, co dało mu koronę króla strzelców.

Los spłatał mu brzydkiego figla, toteż w 1970 roku powędrował do Huracanu, któremu kibicowało cała rodzina Veiry, włącznie z nim samym (przyznał się do tego dopiero po zakończeniu kariery zawodniczej). Jednak pomimo przyzwoitej gry, zaczęły go nękać niekończące się urazy. I tak oto jego kariera piłkarska przypominała bardziej zagraniczne wycieczki do SPA po Meksyku (Laguna), Hiszpanię (Sevilla ale bez debiutu), Brazylię (Corinthians), Chile (Universidad de Chile) po Boliwię (Oriente Petrolero) i Gwatemalę (Comunicaciones). Wszędzie tam były to jedynie spotkania, po których przystojny snajper z lat 60-tych przypominał jedynie cień własnego cienia.

W reprezentacji było mu dane odegrać większej roli. Po debiucie w 1965 roku otrzymał on powołanie na Copa Americę, gdzie wszedł na 25 minut w wygranym meczu z Boliwią. Po zdobyciu wicemistrzostwa kontynentu Veira nie dostał już ponownie szansy na reprezentowanie ojczyzny. Choć potem zaczynał się sprawdzać w roli, do której pasował jak ulał do jego dość ekscentrycznego stylu życia…

Początki kariery trenerskiej

W niewiele ponad rok, w okresie rządów junty, Hector uzyskał licencję trenerską i w 1980 roku objął klub, w którym się wychowywał – San Lorenzo. Był to jedynie epizod, albowiem po serii kilku porażek z rzędu działacze podziękowali Bambino za współpracę, by trzy lata później… ponownie go poprosić o pomoc. Jeśli jednak myślicie, że przez trzy lata jedynie się obijał, to jesteście w błędzie.

Ze względu na swój charakter często gościł w studiu telewizyjnym, sypiąc anegdotami na lewo i prawo. To zaowocowało tym, że w 1985 roku jego usługami zainteresowało się River Plate, które miało wkrótce tego nie pożałować. A czemu? Bo w końcu to za jego sprawką, River zgarnęło rok później potrójną koronę złożoną z: mistrzostwa kraju, Copa Libertadores i Pucharu Interkontynentalnego. Przy takich osiągnięciach status kultu, jakim obdarzono Veirę nie śnił się nikomu innemu. Noszony na rękach, pilnowany na każdym spacerze otoczony został bezgraniczną miłością. Jego ofensywny styl gry przypadł do gustu wszystkim, a i piłkarze czuli się dobrze pod jego opieką. Niemniej magiczny dotyk różdżki Bambino, nie dla wszystkich oddziaływał w pełni pozytywnie…

Oskarżenie o gwałt i rozprawa sądowa

Był 17 października roku 1987. Do 10 komisariatu miejskiego w Buenos Aires wpada rozjuszony Luis Jose Candelmo, który nie mógł od 24 godzin zgłosić popełnienia przestępstwa na jego synu Sebastianie. Spisujący zeznania sierżant Mendez, dowiedział się z jego historii, że syn „został zgwałcony przez Hectora Rodolfo Veirę, za każdym razem mocno akcentując jego imię, jak i nazwisko”. Często słyszy się o sytuacjach, w których popularność pomaga w uniknięciu konsekwencji złych czynów. Tym razem chodziło o coś znacznie poważniejszego. Mendez spisywał słowo po słowie, co się wydarzyło w mieszkaniu przy ulicy Doblas 1103, znajdującym się w ścisłym centrum Buenos Aires.

Dla niego samego było to traumatyczne, lecz musiał zachować trzeźwość umysłu. Mimo ogromnych chęci sierżant poprosił ojca chłopaka o wstrzymanie się z ujawnianiem tych faktów mediom, dopóki sami go nie aresztują. Luis co prawda podejrzewał policję o to, że mogą ukręcić sprawie łeb, ale uspokoiła go myśl, że Veira prędzej czy później i tak trafi na okładki gazet. Nieco ponad dzień po tym wydarzeniu, Bambino wylądował w areszcie w świetle błysku fleszy. Nie zabiegając o taką sławę, rozpoczął wieloetapową obronę swojej osoby. Przerażona opinia publiczna, z początku skłonna do obrony Hectora, nagle zmieniła zdanie po tych oto zdaniach:

Zobaczyłem go na ulicy, spacerującego z siatkami z zakupami. Nie chcąc przegapić takiej okazji, podbiegłem do niego i poprosiłem o autograf. On powiedział mi, że zamiast na kartce, da mi autograf na zdjęciach, które trzyma w swoim domu. Byłem u niego w domu z chyba dwie godziny, kiedy przeglądając zdjęcia, zaczął mnie rozbierać. […] Mówił, że to nic strasznego, żebym się nie bał. Na dowód tego, on sam rozebrał się do naga. […] Potem poczułem, jak zaczyna mnie dotykać po całym ciele. Odczuwałem wstręt, ale siłą przycisnął mnie do kanapy i to poczułem w środku mojej pupy. Nie mogłem nic zrobić. Krzyczałem, płakałem, ale on zatkał moją buzię kawałkiem szmaty. Po kilku chwilach poczułem jakąś ciecz na moich plecach

Oto słowa z zeznania 13-letniego Sebastiana Candelmo przed sędzią Eduardo Albano, który nie raz spotykał się z gwałtem. Lecz nigdy nie poczuł takiego przerażenia, gdy padały one z ust dziecka, które było ofiarą. Sprawa była w toku, gdy Veira przedstawił na swoją obronę świadka – 18-letnią Gabrielę, która była córką jego siostry. Potwierdzała ona wersję swojego wujka o tym, że owszem faktycznie chłopiec był w domu, lecz oprócz autografu na plakacie drużyny River, otrzymał także mała symboliczną flagę. W tym oto miejscu całe śledztwo przeszło w ręce komisarza Juana Pirkera, nazywanego w różnych kręgach „Poirotem Argentyny”. Po potwierdzeniu alibi przez Veirę doszło do konfrontacji zeznań.

Pirker, choć był wielkim fanem futbolu, niekoniecznie optował za wersją zeznań trenera. W wyniku konfrontacji, chłopiec, jak i Veira powtórzyli swoje zeznania. Młody Sebastian ze spokojem opisywał wszystkie fakty, które się wydarzyły 16 października, opisując nawet dokładnie pomieszczenie, położenie mebli, jak i przedmioty tam rozłożone. Tymczasem w zgoła odmiennym charakterze, Hector był wyraźnie poddenerwowany, robiąc długie pauzy i jąkając się.

Pogrążanie trenera trwało w najlepsze, kiedy młody chłopiec opisywał dokładnie, że nikogo innego prócz ich samych nie było w domu. Ba, nawet sposób, w jaki Veira go rozbierał, wprawiał w szok obecnych przedstawicieli Temidy. Otóż chłopiec wyznał bowiem, że trener „poprosił go o rozebranie się, by mógł ocenić czy jest na tyle sprawny fizycznie by zostać świetnym piłkarzem”. Veira stopniowo pogrążał się w odmętach kompromitacji, z której nie było już wyjścia. Mimo to brnął w ślepą uliczkę obrony, sądząc, że wymiar sprawiedliwości nie będzie wierzyć w opowieści biednego chłopca, który był instruowany przez rodziców, jak zdobyć pieniądze. Choć faktem, iż rodzina Candelmo nie należała do zamożnych, nijak miało się to do kontrastu samej ich opowieści.

Wyrok sądu mógł być tylko jeden – kara więzienia. Lecz zanim to nastąpiło, do więzienia wpierw trafiła na 3,5 roku Gabriela, za składanie fałszywych zeznań. Miesiąc później sąd orzekł winę Veiry skazując go na 4 lata pozbawienia wolności, lecz ten od razu wniósł o apelację. River Plate po wyroku natychmiast zdymisjonowało trenera, a tego samego dnia od razu przyjęli go do siebie w San Lorenzo, dzięki temu uzyskał możliwość wykonywania swojego zawodu. Radości w tym nie było, a piłkarze nie chcieli mieć specjalnie do czynienia z potencjalnym pedofilem. Sytuacja zrobiła się tak napięta, że i kilku miesiącach, do spółki ze słabymi wynikami także i „El Ciclon” pożegnał Bambino.

A ta walka, stawała się coraz bardziej przegrana…

Wyrok i apelacja

Dnia 4 kwietnia 1988 roku Hector Veira zostaje skazany na 4 lata pozbawienia wolności za usiłowanie popełnienia gwałtu na 13-letnim Sebastianie Candelmo oraz za usiłowanie skorumpowania policjantów w drodze do aresztu. Dlaczego kara dotyczyła jedynie usiłowania? Otóż podczas badania chłopca, lekarze nie znaleźli w odbycie żadnych śladów spermy, tak samo, jak i również na plecach. Pomimo nieco innych zeznań Sebastiana, obronie trenera udało się uniknąć skazania za gwałt, które równało się dużo dłuższej odsiadce.

Hector utracił tym samym wolność i jego życie stało się bardziej pasiaste i mocno w kratkę. Obrona trenera wniosła apelację, a dalszy przewód sądowy tej sprawy, przejął szósty wydział sądu w Buenos Aires. Podczas niemal trzyletniego procesu, wyrok dla Veiry był jeszcze niekorzystny, bo tym razem kara ta wyniosła 6 lat. W ciągu tego okresu Bambino mógł dalej wykonywać swój zawód, lecz chętnych na jego zatrudnienie nie było zbyt wielu.

Zainteresowanie przejawili działacze Velezu Sarsfield, którzy w 1991 roku postanowili go przyjąć do siebie, ale z warunkami takimi jak np. zakaz zbliżania się do sekcji młodzieżowych, czy z zakazem przeniesienia do pierwszej drużyny zawodników poniżej 18 roku życia. Mimo to, działacze „El Fortin” szybko pozbyli się Veiry, nim na dobre zaczął pracę. Decyzję przyspieszyła sprawa sądowa, gdzie na jaw spływały kolejne fakty z tej przerażającej historii. Żeby jednak dodać historii większej pikanterii na pożegnanie trenera, piłkarze Velezu w geście solidarności rozbili Huracan aż 5-0.

Nowe dowody i skandaliczne ułaskawienie

Kara więzienia została podwyższona po tym, jak Hector za pomocą zatrudnionych w domu sprzątaczek, kazał usuwać wszelkie dowody mogące go jeszcze bardziej obciążyć. Jednak śledczy, jak i lekarze przekazali opinii publicznej nowe dowody ze śledztwa. Na kolejnych badaniach medycznych wyszło, że Sebastian miał na lewym uchu wyraźny ślad ugryzienia przez człowieka i dodatkowe ekspertyzy dowiodły, że ślady te zrobił Veira. Spermę zaś udało się odnaleźć na ubraniach chłopca, co dało koronny argument obrońcom trenera, by uznać to za próbę, a nie gwałt w sam sobie. Bambino tym samym stał się już El Pedófilo i zakończył swoje barwne życie playboya. Ale trafił się akurat rok 1992, kiedy to z niebios przyszedł mu sojusznik ze szkolnej ławki, który tak się akurat złożyło, że był… prezydentem Argentyny.

Carlos Menem od trzech lat był prezydentem kraju, który przechodził kolejną rewolucję gospodarczą po okresie rządów junty. Napływ zagranicznych inwestorów oraz prywatyzacja sprawiły, że inflacja spadła, a PKB poszybowało ekstremalnie w górę. Niestety okupowano to podwyższeniem bezrobocia, a społeczeństwo było coraz bardziej niezadowolone. Jednocześnie mocny piętnem odciskały się sławetne ułaskawienia dla generałów junty z Videlą na czele.

Na podobną łaskę liczył też i Veira, ale musiał się początkowo się rozczarować. Menem jednak o nim nie zapomniał i zainterweniował osobiście 8 września 1992 roku, kiedy otrzymał list od obrońców trenera. Pod groźbą dymisji wszystkich zasiadających w Sądzie Najwyższym, skrócono karę do trzech lat. Jako że było to już ponad 1/3 wykonanego wyroku 17 września 1992 roku orzeczono zwolnienie Bambino z więzienia za dobre sprawowanie.

Sędzia Eduardo Albano, który prowadził od początku tę sprawę, nie ukrywał, że Menem był jego przyjacielem. Ich znajomość od czasów szkolnych potwierdziła przypuszczenia, że będzie starał się on uwolnić Veirę jak najszybciej. Odmówił jednak komentarza dotyczącego nacisków „z otoczenia prezydenta” na jego osobę, ale można się domyślić, że w istocie mogło być coś na rzeczy.

Dobrym przykładem był anonimowy wywiad z jednym z sędziów w 1997 roku. Ten przyznał się, że jeśli ktokolwiek z Sądu Najwyższego, miał jakieś wątpliwości co do przedwczesnego wypuszczenia Veiry z celi, był osobiście wzywany do Casa Rosada, gdzie na stole prezydenckim leżały dwie koperty. W jednej było pismo dymisjonujące z urzędu a w drugiej gruby plik z banknotami. Co prawda wszystko to, co się działo w siedzibie prezydenta, było rzecz jasna bezprawne. No, chyba że obok prezydenta akurat „przypadkiem” siedział minister sprawiedliwości…

W areszcie śledczym Devoto, w którym Veira odbywał swoją karę, w trakcie zwalniania trenera doszło w więzieniu do buntu, który zakończył się dopiero po kilku godzinach walki. Osadzeni wyraźnie nie zgadzali się z przedwczesnym wypuszczeniem pedofila i zorganizowali płomienny występ więzienny w Buenos Aires. W jej wyniku śmierć poniosło dwóch więźniów. I nie byłoby pewnie w tej informacji nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jedna z ofiar… dzieliła wspólnie celę z Veirą. Liczba przypadków zaczęła dość drastycznie wzrastać. Jednak czy to nie ten sam przypadek sprawił, że ponownie został zatrudniony w San Lorenzo? Podziw budził także fakt, że na stanowisku pozostał przez 4 lata. Jeszcze dziwniejszy był fakt, że „El Ciclon” wygrał w 1995 roku Torneo Clausurę. Jednak w ciągu tego całego okresu wyniki były dość przeciętne i w połowie roku 1996 pożegnano go po raz trzeci w karierze trenerskiej. Lecz nawet będąc na trenerskim aucie, wciąż był chodliwym towarem dostarczającym cytaty dla mediów:

Technologia? To czyste szaleństwo. Jednym przyciskiem oglądasz NBA a jak naciśniesz drugi to za chwilę oglądasz defiladę wojskową w Moskwie”

Możemy postawić autobus w polu karnym, ale przeciwnik może nam i tak strzelić bramkę przez jego okno”

Narzekasz na upały w Buenos Aires? Nie dziwię ci się, bo nawet Tarzan dostałby tu ataku serca”

Synu… Moja praca jest cięższa od hydraulika na Titanicu!”

Widziałeś to Mariano? Ten bramkarz ma taki refleks, że nawet stojąc przed plutonem egzekucyjnym, złapałby wszystkie te pociski z karabinu maszynowego”

Dalsza kariera trenerska

W styczniu 1997 roku trafiła się intratna oferta z Boca Juniors. Było to prestiżowe wyróżnienie i choć dalej kibice kręcili nosem, to udało mu się wywalczyć z klubem wicemistrzostwo Apertury 1997. Wśród z pewnością cennych osiągnięć, te największe pochodzi od rozwinięcia talentu Juana Romana Riquelme, ale też i braci Schelotto. Układanki tej nie był w stanie ułożyć do końca, bo w kwietniu 1998 roku powiedziano mu „adios pedofilo!” po serii kiepskich wyników i konfliktu w szatni.

Jednocześnie w tym samym roku sąd zarządził dla Hectora kolejny cios – zapłatę 110 tysięcy pesos za straty moralne i zniszczoną psychikę swej ofiary Sebastiana Candelmo. Sąd argumentował to tym, że chłopiec „przechodził silną depresję, która wycofała go z życia społecznego, psując także relacje z rówieśnikami. Także i w życiu dorosłym te problemy stale się pogłębiały”. Veira nie mając wyjścia, wpłacił całość, ale możliwie jak najszybciej chciał się odciąć od tej bolesnej kartki z historii. Na zaproszenie do kolejnej pracy nie musiał czekać latami, bo w kwietniu 1998 roku przejął reprezentację Boliwii. Niestety słabe wyniki trzymały się jego osoby dość mocno w eliminacjach do mundialu w Korei i Japonii. Efektem było zakończenie współpracy jesienią 1999 roku.

Do Argentyny powrócił na otwarcie 2000 roku, będąc kopalnią anegdot i celnych ripost w „La Última Palabra” w Fox Sports. Jeśli było coś w tym poruszającego, to na pewno w sercach działaczy Lanus, którzy w listopadzie owego roku postanowili go zatrudnić… ale tylko do maja 2001. I chyba można się domyślić, że znów poszło o wyniki i jednocześnie deklarując, że to był już jego ostatni epizod trenerski.

Jednak Hector nie tylko na sali sądowej zmieniał zdanie. Dlatego też na kilkanaście tygodni trafił do Newell’s Old Boys w 2002 roku, a swoje ostatnie osiem miesięcy spędził… w San Lorenzo. I dopiero wtedy ogłosił definitywne rozstanie z zawodem trenerskim, w pełni poświęcając się pracy eksperta w telewizji. Choć co prawda jeszcze w 2007 roku negocjował możliwość pracy w Al-Sadd w Katarze oraz River Plate, to efektem finalnym stało się jedynie odbywanie rozmów bez pokrycia, nawet w postaci papierka do podpisu.

Życie po życiu

Później mogliśmy go ujrzeć w humorystycznym „Sin codificar” czy epizodycznej roli aktorskiej w telenoweli „Botineras” w 2009 roku. Ten ostatni był serialem „kryminalnym” toczącym się w świecie piłkarskim, gdzie piłkarze, kobiety i morderstwa chodziły ze sobą w parze. Serial ten udanie parodiował środowisko piłkarskie w Argentynie. Autoironią i dystanse, niewątpliwie wykazali się uczestniczący w tym projekcie – Hector Veira i Guillermo Coppola, dawny menadżer Maradony. Całość zwieńczyło wydanie biografii „Bambino Veira. Charakter rodem z Buenos Aires”, która od strony humoru był dziełem atrakcyjnym, ale za to skutecznie pomijającym wątek Sebastiana Candelmo.

Hector w grudniu 2010 roku został sekretarzem ds. kibicowskich w San Lorenzo, to i tej funkcji zrzekł się dwa lata później by w pełni oddać się telewizyjnej pasji komentowania. Co ciekawe, była to jedyna posada, z której zrezygnował dobrowolnie. Wcześniej bowiem, jako trener nigdy nie zamierzał odchodzić, więc to szefostwo za każdym razem było stroną dymisjonującą.

Opowieść ta dobiega już do końca, z którego widać już raczej niewiele. Od sprawy Candelmo, Veira ucieka do dzisiaj i nie zamierza do niej wracać, raz za razem powtarzając:

Gwałtu się nie dopuściłem, a reszta to był wymysł tej przeklętej rodziny, która potrzebowała pieniędzy. I znalazła je właśnie u mnie”.

Wyrok sądu orzekł jednak coś innego i choć swoje już odpokutował, łatki pedofila z siebie już nie zdejmie. Niezwykle intrygujące jest to, że ta afera nie sprawiła, że definitywnie zniknął z życia publicznego, a wręcz przeciwnie – utrzymała go. Teraz uświadamiamy sobie jak specyficzny klimat, otaczający to środowisko ustanowił oazę spokoju dla Bambino. Ocena jego przypadku jest bowiem kłopotliwa z racji tego, jak społeczeństwo ostatecznie podchodzi do jego osoby. Zamiast całkowitej alienacji, uzyskał niemałą akceptację i przebaczenie, pomimo iż temat pedofilii w Argentynie jest w istocie bardzo śliski. Tak bardzo, że w przypadku zwykłego człowieka, skończyłoby to jego żywot w Kraju Srebra. Tym razem sława okazała się glejtem, bezcennym dla niego tak, jak jego cytaty:

Hotel jak hotel, jest dość stary. Tak stary, że sobie myślę, że zabito w nim Draculę”

Życie w okolicach stadionu San Lorenzo przypomina piekło. Słyszałem nawet, że tam ukradli Rambo jego spluwę”

Kiedy patrzę na Ivana de Pinedę [argentyński aktor] to mam istny sztorm w moich majtkach”

W Europie jak rzucają w piłkarzy kamieniami to odwołuje się spotkania. U nas w Argentynie mówimy na to mżawka i gramy dalej”

MICHAŁ BOROWY

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 1

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

Filmy sportowe w zimowej otulinie

Sport i kino przeplatają się wzajemnie. Wybitne filmy często mają w tle wątki sportowe. Równie często rywalizacje sportowe są przenoszone na szklany ekran. W...

„Novak Djoković. Tenisista wszech czasów” – recenzja

Każdy fan tenisa ma swoją wersję, kto jest najlepszym tenisistą wszech czasów. Wiele jednak przemawia za tym, że jest nim Serb Novak Djoković. Jego...

„Calcio” – recenzja

Książka „Calcio. Historia włoskiego futbolu” autorstwa Johna Foota to biblia dla fanów włoskiej piłki. Ponad 700-stronicowe dzieło po raz kolejny ukazało się w tym...