Według pewnego brazylijskiego powiedzenia, aby zostać bramkarzem, człowiek musi być albo szaleńcem, albo homoseksualistą. Wielu latynoskich golkiperów, których z utęsknieniem wspominamy do dzisiaj, spełniało z powodzeniem ten pierwszy warunek.
Jorge Campos to jeden z nich. Urodził się w Acapulco, blisko Oceanu Spokojnego. Większość dzieciństwa spędzał w pobliżu Pacyfiku. Piłka przez długie lata chowała się dla niego w cieniu surfingu, a kiedy już w nią grał, biegał w napadzie. Dopiero w wieku 22 lat, już jako bramkarz, podpisał swój pierwszy profesjonalny kontrakt z meksykańskim Pumas. Był tam jednak świetny i utytułowany Adolfo Rio, który miał pewne miejsce między słupkami. Jako że Campos w swoim debiutanckim sezonie nie miał szans na występy w podstawowym składzie pełniąc rolę bramkarza, grał jako zawodnik z pola. Ostatecznie strzelił 14 goli i był jednym z najlepszych strzelców drużyny.
Raz bramkarz, raz napastnik
Niziołek – według niektórych źródeł miał poniżej 170 cm wzrostu – przez całą karierę zdradzał inklinacje do gry w ofensywie. Nawet gdy wywalczył już sobie miejsce w bramce, to i tak przy niekorzystnym wyniku na murawie pojawiał się rezerwowy golkiper, a Meksykanin biegł wspierać kolegów w akcjach ofensywnych. Do historii przeszedł po meczu Atlante z Cruz Azul w 1997. Campos tradycyjnie rozpoczął starcie między słupkami, jednak potem postanowił wspomóc napad swojej drużyny i zdobył efektownego gola nożycami. Według legendy podczas każdego meczu pod bramkarskim trykotem miał także zwykły strój meczowy. W całej swojej karierze, w zależności od źródeł, strzelił od 34 do 38 goli.
Meksykanin zasłynął jednak nie tylko dzięki swojej bramkostrzelności. Sławę przynosiły mu także efektowne kolorowe stroje, w których występował. Krótkie rękawy i jaskrawe kolory to element rozpoznawczy trykotu Jorge Camposa. Jak sam przyznał, przy ich projektowaniu najczęściej inspirował się surfowaniem. Po zakończeniu kariery piłkarskiej otworzył własną sieć restauracji typu fast food, w których główną atrakcją były burgery nazywane imionami popularnych piłkarzy. Oprócz Pelego czy Maradony można był zjeść także Jorge Camposa ze składnikami takimi jak szynka, panierowany kurczak, trzy rodzaje sera i plaster ananasa.
Campos to jednak nie tylko ekstrawagancki i nieobliczalny El Loco, ale przy okazji także bardzo dobry bramkarz. W reprezentacji Meksyku rozegrał aż 129 spotkań, co czyni go czwartym piłkarzem z największą liczbą meczów w narodowej kadrze El Tri. Na szczeblu międzynarodowym nie udało mu się jednak strzelić żadnego gola. O jego bramkarskiej klasie świadczy również fakt, że w 1994 roku był na 3. miejscu w rankingu IFFHS. Najlepiej Camposa podsumował jego kolega z boiska Claudio Suarez: – Jorge był nieobliczalny i przez to tak wspaniały. Miał refleks bramkarza i technikę napastnika. Oprócz tego to, co cechuje tylko najlepszych graczy – głowę szaleńca gotowego na wszystko!
Buldog z Paragwaju
Jeszcze lepszym bramkarzem i jeszcze lepszym strzelcem był Jose Luis Chilavert. Mało tego, wielu uważa go za najlepszego bramkarza Ameryki Południowej w historii. Najpiękniejsze lata swojej kariery Paragwajczyk przeżył w Velez Sarsfield, gdzie grał w latach 1991-2000. W tym czasie czterokrotnie sięgnął ze swoim klubem po tytuł mistrza Argentyny, wygrał także Copa Libertadores i Puchar Interkontynentalny. Trzykrotnie wybrano go najlepszych bramkarzem wg IFFHS, a w 1996 roku został obwołany najlepszym zawodnikiem Ameryki Południowej i ligi argentyńskiej. Golkiperem bez wątpienia był wielkim, ale to nie tylko umiejętności demonstrowane we własnym polu karnym przyniosły mu olbrzymią sławę.
Myślisz: „Chilavert”, widzisz świetnie bite przez niego rzuty wolne i rzuty karne. W całej karierze strzelił ponad 60 goli i przez długi czas był najbardziej bramkostrzelnym golkiperem w historii. Do dziś pozostaje jedynym graczem z tej pozycji, który skompletował hat-tricka. W 1999 Velez grał z Ferro Carril Oeste, a Paragwajczyk pierwszego karnego posłał w lewo, drugiego w prawo, a trzeciego w sam środek osiągając bezprecedensowy tryplet. W jednym ze spotkań udało mu się nawet zaskoczyć rywala uderzeniem z własnej połowy boiska. W odróżnieniu od Jorge Camposa gole strzelał także w drużynie narodowej, gdzie jego licznik zatrzymał się na 8 trafieniach. Bramkę z rzutu wolnego zanotował również w swoim pożegnalnym meczu w 2004, kiedy dowodzony przez niego zespół gwiazd Ameryki Południowej wygrał z Resztą Świata 2-1.
Oprócz licznych bramek i olbrzymich umiejętności, zasłynął także z licznych boiskowych kontrowersji i głośnych medialnych wypowiedzi. Sam o sobie mówił – Nigdy nie bałem się łamać stereotypów. To wyróżniało mnie spośród innych zawodników. Gdyby porównać bramkarzy do samochodów, to moi konkurenci byliby Fiatami, a ja najnowszym modelem Mercedesa. I rzeczywiście często był kompletnie nieobliczalny. Podczas jednego z meczów eliminacyjnych do Mundialu w 2002 roku opluł Roberto Carlosa i został zawieszony na trzy mecze. Chilavert natychmiast skwitował – Gdybym musiał, zrobiłbym to ponownie, gdyż Roberto Carlos obraził mój kraj! Z kolei w jednym z ligowych spotkań pobił się z rywalem i dostał czerwoną kartkę. – Kreowałem pewien wizerunek. Z taką twarzą było mi znacznie łatwiej grać czarny charakter – powiedział o swojej boiskowej postawie paragwajski buldog, którego do groźnego psa upodobniała wysunięta szczęka.
Na tle innych kolegów po fachu wyróżniał się także tym, że nie istniało dla niego coś takiego jak wspólnota bramkarska. – Według mnie nie można mieć dobrej drużyny bez dobrego bramkarza. Brazylia miała fantastyczną ekipę w 1982, ale miała też Valdira Peresa na bramce. Za każdym razem, gdy przeciwnik atakował, zdobywał bramkę, co potwierdza moją tezę. Zazwyczaj zawodnicy stojący między słupkami nie krytykują swoich kolegów po fachu, licząc się z tym, że i im mogą przydarzyć się wpadki. Chilavert nie miał tez litości dla Bonano, który na Copa Mercosour w 2000 roku pokonał go z rzutu karnego. – Uderzył fatalnie, jakby kopał mokrą gazetę.
Jego humory musieli znosić także reprezentanci Paragwaju. Po zakwalifikowaniu się do Mundialu w 1998 roku Chilavert uznał, że piłkarze powinni podzielić się premiami z członkami sztabu szkoleniowego. Choć reszta zespołu oficjalnie poparła jego pomysł, to według doniesień z szatni ta decyzja kompletnie popsuła atmosferę wewnątrz drużyny. Z kolei w 1999 zapowiedział sztabowi szkoleniowemu, że nie zagra w Copa America, jeśli w kadrze pozostanie 38-letni Carlos Romero. Ostatecznie to legendarny bramkarz zagrał w turnieju, a z drugiego zamieszanego zrezygnowano. Miał także kłopoty z prawem. W 2005 został skazany na pól roku więzienia za posługiwanie się fałszywymi dokumentami przy procesie ze Strasbourgiem. Z kolei kilka lat później Chilavert rozważany był jako jeden z kandydatów na… prezydenta Paragwaju. Nietuzinkowy bramkarz z nietuzinkową karierą pozaboiskową.
Scorpion Kick
Trzeci i najbardziej kontrowersyjny z latynoskich muszkieterów to Rene Higuita. Urodził się w owianym złą sławą Medellin, kojarzonym głównie z narkotykowym bossem Pablo Escobarem. Choć marzeniem Kolumbijczyka była kariera napastnika, to w wieku 17 lat, już jako bramkarz, został piłkarzem Millonarios. Mimo że występował na pozycji numer 1, nie przeszkodziło to młodziutkiemu zawodnikowi strzelić 5 goli w 16 występach. Po roku przeniósł się do Atletico Nacional, klubu ufundowanego przez Escobara i jego wieloletniego wspólnika, Carlosa Molinę.
Dopiero wtedy zaczęła się jego wielka kariera. Nacional z nim w składzie sięgnął po dwa mistrzowskie tytuły, a w 1989 roku został pierwszym kolumbijskim klubem, który wygrał Copa Libertadores. Wkład ekscentrycznego bramkarza w sukces drużyny jest nie do przecenienia. Zwyciężyła ona w finale po serii jedenastek, a Higuita nie tylko obronił cztery rzuty karne, ale także wykorzystał swoją próbę. Dzięki świetnej postawie stał się idolem kolumbijskich kibiców i pewnym punktem reprezentacji Los Cafeteros.
Uwielbienie nie znikało nawet po wpadkach. Ta najmniej chlubna zdarzyła mu się podczas Mistrzostw Świata w 1990 roku. W trakcie dogrywki 1/8 finału z Kamerunem zaczął kiwać się z Rogerem Millą, który odebrał mu piłkę i posłał ją do pustej bramki, co zadecydował o końcu przygody Los Cafeteros z Mundialem. Trener Kolumbii Franciso Maturana mimo wszystko był zachwycony postawą swojego zawodnika. – Bez dwóch zdań jest wybawcą Kolumbii, a nie jakimś szalonym bramkarzem, za którego niektórzy go uważają. Wyprowadza piłkę dokładnie i z wielką pewnością.
Zostanie zapamiętany jednak głównie dzięki temu, co zrobił podczas towarzyskiego meczu z Anglikami w 1995 roku. Higuita wybił uderzenie Jamiego Redknappa w zupełnie niekonwencjonalny sposób – wyrzucił ręce w przód i uderzył piłkę wyciągniętymi ponad głową stopami, co został nazwane scorpion kick. Co prawda sędzia uniósł chorągiewkę w górę, ale wątpliwe, aby Kolumbijczyk był w stanie to dostrzec. – Takie rzeczy może robić tylko jedna osoba na świecie. Mam olbrzymi repertuar takich zagrań, ale nie planuje ich zawczasu – powiedział o swoim wyczynie, dzięki któremu nudny bezbramkowy remis Kolumbii z Synami Albionu zostanie zapamiętany na zawsze.
Niebezpieczne znajomości
Rosnąca sława Higuity nie umknęła także Pablo Escobarowi, który był zapalonym kibicem. W 1987 roku zaprosił golkipera na pogawędkę o piłce nożnej. Podobne zaproszenie wystosował cztery lata później, kiedy już teoretycznie siedział w więzieniu, które w rzeczywistości było luksusową willą ( o całym wydarzeniu możesz przeczytać tutaj). Choć nikt nie miał wątpliwości, że golkiper nie mógł odmówić narkotykowemu bossowi, to jego zdjęcia z uśmiechem na twarzy w obecności najgroźniejszego gangstera Kolumbii wywołały oburzenie opinii publicznej i powszechny niesmak. Fotografia miała też dla bramkarza znacznie większe konsekwencje niż tylko krytyka w mediach.
Gdy Escobar porwał córkę Carlosa Moliny, byłego wspólnika, z którym wcześniej zdążył się poróżnić, to drugi z narkotykowych bossów postanowił wykorzystać Higuitę, na zdjęciu z narkotykowym bossem roześmianego od ucha do ucha, do przekazania okupu. Długowłosy golkiper przewiózł na umówione miejsce walizkę z łączną sumą prawie 400 tysięcy dolarów i ostatecznie Claudia Molina wyszła na wolność. Szczęśliwy tatuś z wdzięczności wręczył bramkarzowi 64 tysiące dolarów, czym szczęśliwy Higuita niezwłocznie pochwalił się w mediach.
To był dla niego błąd katastrofalny w skutkach. Według kolumbijskiego prawa jakiekolwiek czerpanie korzyści z porwania, nawet przypadkowe, było przestępstwem. W 1993 Higuitę bez sądu zamknięto w areszcie, gdzie spędził prawie 7 miesięcy. Zwolniony został dopiero po przeprowadzeniu strajku głodowego. Choć nigdy nie usłyszał formalnych zarzutów, to przez odsiadkę nie zagrał podczas Mistrzostw Świata w 1994 roku. – Oni zabrali mi szansę bycia z moją drużyną narodową, z moją rodziną. Kiedy okazałem się niewinny, opublikowali tylko małą wzmiankę. Mało kto wie, że zostałem oczyszczony z zarzutów. Szybko jednak wrócił do gry i już w 1995 dotarł z Nacionalem do drugiego finału Copa Libertadores. Wcześniej w półfinale popisał się cudownym golem pod poprzeczkę, a jego zespół po serii jedenastek wyeliminował faworyzowane River Plate.
Choć przez większość piłkarskich środowisk Higuita będzie postrzegany jako ten bramkarz od scorpion kick i afer związanych z Pablo Escobarem (zresztą długo po odsiadce w ciele golkipera została wykryta kokaina, przez którą został zdyskwalifikowany), to nie można nie docenić jego wkładu w rewolucję gry bramkarskiej. – Uważam, że bramkarze powinni mieć większą swobodę ekspresji. Jeśli atakujemy, lubię podejść do linii środkowej i wymienić kilka podań – mówił o sobie. Świetnie grał nogami i przez kolegów z drużyny był uważany jako równorzędny partner w rozgrywaniu akcji. Jednocześnie był postacią nietuzinkową i niebanalną. – Kiedy zakończę karierę, moje imię nadal pozostanie w umysłach i na ustach ludzi. Zapamiętają mnie jako piłkarza, który wniósł nieco magii w ich zwyczajne życie.
Trzech szalonych bramkarzy, którzy zachwycali świat bramkarskimi umiejętnościami i skłonnością do strzelania goli. Postacie ekstrawaganckie, kontrowersyjne, charyzmatyczne i kochane przez kibiców. A czy Ty masz swojego kandydata do miana tytułu El Loco?
FILIP BŁAJET