Dziś Jacek Gmoch wśród młodszych czytelników jest raczej bardziej znany z rysowania strzałek. Trochę starsi kojarzą go z… charakterystycznej szczęki, która doczekała się nawet swoich historii. Jedną z nich był sparing bokserski na treningu Legii. Naprzeciw siebie stanęli Kazimierz Deyna oraz Gmoch, a zawodnicy zebrani dookoła widowiska krzyczeli „wal byle gdzie, i tak trafisz w szczękę”. Były selekcjoner reprezentacji Polski, sympatyczny i ciekawie wypowiadający się w telewizji człowiek, postanowił zebrać swoje wspomnienia w książce.
[wp-review id=”15567″]Od dawna było jasne, że Jacek Gmoch w końcu wyda książkę. Sam powtarzał w telewizji, że jest w trakcie spisywania wspomnień. To miało być coś innego, niż „Alchemia Futbolu” wydana w 1978 roku we współpracy z Tadeuszem Olszańskim. Pozycja sprzed 40 lat skupiała się na tak zwanej „myśli trenerskiej”. Trochę czasu upłynęło, a trener Gmoch zdał sobie sprawę, że chciałby przekazać młodszym pokoleniom wiele anegdot. Zaznacza, że wielu rzeczy już nie pamięta. Książka ma się ukazać 9 maja nakładem wydawnictwa W.A.B. Dwóch dziennikarzy – Arkadiusz Bartosik oraz Łukasz Klinke – zaproponowało wydanie pozycji w formie wywiadu, a nie samodzielnie napisaną przez trenera książkę. Gdyby nie ta współpraca, to wiele wątków mogłoby zostać pominiętych z uwagi na luki w pamięci. Podczas czytania pozycji „Najlepszy trener na świecie” można zauważyć, że Jacek Gmoch wiele rzeczy sobie przypomina, nie zawsze przy pierwszym pytaniu.
Uwagę przykuwa okładka i kontrowersyjny, chwytliwy tytuł. W książce znajdziemy archiwalne zdjęcia, jedna prawdziwą „bombą” jest treść. Lekko spisana rozmowa z inteligentną osobą przenosi nas w czasie. Myślicie, że przez ponad 300 stron będziecie czytać tylko o piłce? Błąd. Autorzy chcieli sportretować człowieka. Poruszane są tematy młodości, pierwsze randki, nauka, przygoda z piłką. Jacek Gmoch wiele ciepłych słów poświęca swojej żonie Stefanii, która miejscami wplątana jest w dialogi (np. nieoczekiwane wejścia do pokoju i wtrącenia do dyskusji, które mądrze wprowadzono w książkę). Podkreśla też, że żona… nie widzi już dla niego ratunku.
Kompletnie mnie ignoruje i nie mogę się jej wygadać. Uważa, że w moim przypadku to już tylko oddział zamknięty. Ma dosyć piłki. Dlatego mamy dwa telewizory. Ja zawsze wędruję przed ten gorszy, a ona ogląda jakieś śpiewające bzdety na lepszym. A przecież nic nie może się równać z porządnym meczem…
Główny bohater widzi swoją zasługę w sukcesie na mundialu. To on był twórcą banku informacji, kiedy pracował przy reprezentacji. Przypomina nawet, że ma artykuł z niemieckiego „Spiegla”, w którym zaznaczają, że Polska była prekursorem zbierania materiałów i nowoczesnych analiz przedmeczowych. Znajdziemy też sporo o Legii Warszawa czy greckich klubach. Dowiecie się, który grecki piłkarz nie podawał do swoich kolegów, bo był daltonistą i ich nie rozpoznawał. Przeczytacie o pedikiurzystce w reprezentacji, która dbała o to, aby „bęcwałom” nie wrastały paznokcie. Rozmowa z Jackiem Gmochem przenosi nas również do czasów PRL-u i strasznej wojny. Zapamiętał wiele faktów, choć ta skończyła się, kiedy miał sześć lat. Bezwzględni Niemcy, którzy nie oszczędzali nawet dzieci, dokarmianie ludzi w pociągach, ucieczka ojca z obozu, czy rozkopywanie zbiorowych mogił. Niektóre ze wspomnień są wstrząsające. Ukazano człowieka z innej epoki.
Może to niepopularne, może ktoś się obrazi, ale uważam, że nasze pokolenie – dzieci, które przetrwały wojnę – miało łatwiej w życiu. Nie mieliśmy konkurencji. Wiele dzieciaków umarło, a do końca lat 50. był niski przyrost naturalny, co od razu na wstępie dawało duży handicap. Było nam łatwiej o pracę, łatwiej o kariery. To między innymi dlatego mogłem jednocześnie studiować dziennie na Politechnice Warszawskiej i grać w Legii.
To nie wszystko. Dowiemy się, że były selekcjoner szykowany był na księdza, ale nieumyślne podpalenie kościoła utwierdziło wszystkich, że się nie nadaje. To tak z przymrużeniem oka. Mógłbym napisać, jak wyglądał mundial 1978 okiem Gmocha, ale nie będę zdradzał wszystkiego. Jedynym minusem jest brak krytyki wobec konkretnych osób. Wbijane są małe „szpilki”, jedna ewidentna skierowana w stronę Włodzimierza Lubańskiego, lecz nic więcej. Główny bohater na samym początku podkreślił, że woli opowiadać o tym co dobre. Warto kupić wywiad-rzekę z Jackiem Gmochem. Nie tylko ozdobimy swoją półkę. Będziemy mądrzejsi o doświadczenia osoby, która przeżyła więcej, niż zdajemy sobie sprawę. To tylko kropla w morzu wspomnień wspaniałego człowieka, który przez 346 stron opowiada o sobie – „Najlepszym trenerze na świecie”.
MARIUSZ ZIĘBA