Wiele osób zajmujących się piłką zachwyca się obecnie takimi piłkarzami, jak Odegaard, czy Haaland. Jest to nowe, świetne pokolenie norweskiego futbolu, który sprawia wrażenie powoli wstającego z kolan. Mało kto jednak pamięta, że w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, Norwegowie przeżywali niewątpliwie najlepszy czas w swojej piłkarskiej historii. Apogeum tego okresu był mundial rozgrywany w 1998 roku na francuskiej ziemi.
Co było wcześniej?
Norwegia z reguły nie była uznawana za zespół, który można traktować jako jeden z czołówki. Zazwyczaj była zaliczana do grupy europejskich średniaków, choć nie zawsze tak było. W latach 30. potrafili nawet zdobyć brązowy medal na Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie (1936), gdy turniej piłki nożnej miał na nich jeszcze odpowiedni splendor. Co ciekawe, w meczu o podium, pokonali oni reprezentację Polski
Mieli przyjemność również wystąpić dwa lata później na mundialu we Francji. Tam jednak trafili na obrońców tytułu z Włoch i odpadli po dogrywce, przegrywając 1:2.
Po tym, jak świat powoli budził się z wojennego koszmaru, wstawała z kolan również piłka nożna. O ile część zespołów, które były mocne przed II wojną światową, były w stanie wrócić na swój pierwotny poziom, tak jednak większość musiała budować swoją siłę na nowo. Takim zespołem była Norwegia, która po 1945 roku starała się przynajmniej nawiązać do niezłych w ich wykonaniu lat 30. Niestety okazało się, że nie jest to proste, ponieważ nie było wówczas takiego pokolenia piłkarzy, którzy mogli dać obywatelom Norwegii radość z oglądania piłki nożnej. Piłkarze z tego kraju przez bardzo długie lata stali się jednym z pośmiewisk Europy, którzy regularnie zamykali tabele kolejnych cykli eliminacyjnych. Były co prawda wyjątki od tej kiepskiej reguły, ale jednak nie można było szukać jakichś pozytywnych przesłanek dla tego zespołu.
Wszystko zmieniło się w latach 90., kiedy zespół przejął Egil Olsen. Szczególnie mocno poznali tego trenera polscy piłkarze, którzy za kadencji Andrzeja Strejlaua i Lesława Ćmikiewicza dwukrotnie przegrali z jego ekipą w eliminacjach mundialu 1994 roku. Spowodowało to, że Norwegowie po raz pierwszy od 1938 roku zagrali w finałach mistrzostw świata. Tacy piłkarze, jak Fjortoft, Berg, czy Alf – Inge Haaland (tak tak, to ojciec Erlinga) w końcu dali swoim kibicom trochę radości. Pech jednak chciał, że podobnie, jak w 1938 roku trafili na Włochów oraz na Meksyk i Irlandię. Olsen i jego zespół nie wyszedł z grupy, ale w końcu ponownie ktoś usłyszał o norweskiej piłce reprezentacyjnej.
Lifting kadry Norwegii i kwalifikacje mundialu 1998
Egil Olsen po tym, jak Norwegowie nie wyszli z grupy, baczniejszym okiem spojrzał na młodszą generację piłkarzy w swoim kraju. Zauważył na horyzoncie takich zawodników, jak Solskjaer, Solbakken, Tore – Andre Flo i połączył ich z generacją mundialu ’94. Zanim w pełni oni weszli do składu reprezentacji Norwegii, zespół Olsena musiał przełknąć gorzką pigułkę, którą był brak awansu do mistrzostw Europy w 1996 roku. Wydawało się, że znowu kadra Norwegii wraca do swojego starego porządku. Okazało się jednak, że EURO 1996 było jedynie etapem przejściowym.
W kwietniu 1996 roku rozpoczęły się kwalifikacje do kolejnego wielkiego turnieju, czyli mundialu we Francji. Norwegowie trafili w drodze losowania do grupy 3, która okazała się wówczas jedną z najłatwiejszych w całych eliminacjach. Zespół Olsena mierzył się o awans na mundial z Węgrami, Finlandią, Szwajcarią i Azerbejdżanem. Mając piłkarzy z Premier League w składzie, grających bardzo twardo, trudno było oczekiwać czegoś innego, niż wyjazdu do Francji.
Kwalifikacje rozpoczęli od dwóch efektownych zwycięstw w Oslo – odpowiednio 5:0 z Azerbejdżanem i 3:0 z Węgrami. Następnie w nieco trudniejszych okolicznościach wygrali w Bernie 1:0 ze Szwajcarią, by w Oslo stracić pierwszego gola z dwóch w całych eliminacjach w rywalizacji z Finlandią. Drugiego gola podopieczni Olsena stracili w następnym meczu z Węgrami, by od tej pory już do końca eliminacji mieć czyste konto.
Kolejne wygrane nad Finlandią, Azerbejdżanem i Szwajcarią sprawiły, że Norwegowie suchą stopą przeszli przez cykl eliminacyjny mundialu we Francji. Nikt wówczas pewnie nie spodziewał się, że będą to ostatnie piękne chwile reprezentacyjnej piłki w Norwegii. Kibice żyli chwilą i nie chcieli nawet sobie wyobrażać, że wywalczony awans na turniej we Francji może być swego rodzaju klątwą. Losowanie przyniosło im dosyć ciekawe zestawienie rywali, ponieważ trafili w grupie na przyszłych wicemistrzów świata, Brazylię, a także wiecznie nieobliczalne Maroko i Szkotów, którzy podobnie, jak Norwegowie nigdy później nie zagrali na wielkiej imprezie.
Norwegia i sam mundial
Norwegowie trafili do grupy A, co obecnie wydaje się niezwykłym zjawiskiem. Był to bowiem jeden z ostatnich turniejów, w którym gospodarz nie trafiał do pierwszej grupy i nie grał w meczu otwarcia. Mundial w 1998 roku rozpoczynał bowiem mecz Brazylii ze Szkocją, który „Canarinhos” wygrali 2:1. Norwegowie z kolei rozpoczęli turniej od remisu z Maroko, w którym można było spotkać między innymi Naybeta, który później radził sobie bardzo dobrze w Deportivo La Coruna. Zawodnicy Olsena musieli dwukrotnie gonić wynik, co ostatecznie udało się Danowi Eggenowi w 60. minucie spotkania. Pojedynek zakończył się wynikiem 2:2.
Następny mecz ze Szkotami, którzy okazali się potem outsiderem grupy, również sprawił Norwegom problemy. Co prawda w starciu na Parc Lescure w Bordeaux nie musieli gonić wyniku, gdyż od 46. minuty prowadzili po bramce Havarda Flo, jednak po raz kolejny brakowało koncentracji piłkarzom Olsena. Gol w 66. minucie Craiga Burleya sprawił wówczas, że po dwóch meczach Norwegowie mieli ledwie dwa punkty i w perspektywie starcie z najlepszym zespołem grupy.
Mało kto mógł zatem przypuszczać, że w następnym spotkaniu przeciwko Brazylii, w której składzie byli tacy piłkarze, jak Dunga, Roberto Carlos, Rivaldo, czy Ronaldo podopieczni Olsena będą w stanie nie tyle wygrać, co w ogóle powalczyć z naszpikowaną gwiazdami ekipą Mario Zagallo.
Norwegowie mieli nóż na gardle, a w zasadzie już przesuwał im się on po szyi. Okazało się jednak, że chwycili rywala za rękę i odciągnęli ten nóż od swojego ciała. Na Stade Velodrome długo utrzymywał się remis 0:0, kiedy w 78. minucie Bebeto uradował kibiców „Canarinhos”. Nikt wówczas już nie miał wątpliwości, że Brazylia wyjdzie z grupy z kompletem punktów. Norwegowie pokazali jednak ogromną wolę walki i w pięć minut Tore Andre Flo i Kjetil Rekdal sprawili sensację, pokonując późniejszych wicemistrzów świata i wychodząc dzięki temu z grupy.
1/8 finału okazała się jednak trudnym doświadczeniem dla zespołu Olsena. Pech chciał, że znowu z turnieju wyrzucili ich Włosi. Historia zatoczyła koło, ponieważ sześćdziesiąt lat wcześniej, też we Francji, również miał miejsce mecz Włochy – Norwegia podczas fazy pucharowej mistrzostw świata. 27 czerwca 1998 roku na tym samym Stade Velodrome, na którym pokonali Brazylię, marzenia ekipy ze Skandynawii pogrzebał Christian Vieri, który strzałem w 18. minucie wyrzucił Norwegię z turnieju.
Ten mecz okazał się gwoździem do trumny piłki norweskiej. O ile jeszcze zagrali w EURO 2000, w którym nie wyszli z grupy, tak już po 2000 roku nigdy później nie zagrali na wielkiej imprezie. Najbliżej było w kampanii Korea – Japonia 2002, kiedy w kwalifikacjach mierzyli się między innymi z Polakami, którzy po szesnastu latach awansowali ich kosztem na mundial. Wydaje się jednak, że obecne pokolenie na czele z Odegaardem, czy Haalandem jest w stanie przełamać klątwę norweskiej piłki.
WOJCIECH ANYSZEK