Prawie rok temu odszedł „Król Futbolu” – wielki Brazylijczyk Pele. Edson Arantes de Nascimento jako jedyny w historii trzy razy świętował tytuł mistrza świata. Przez wielu uważany jest za najlepszego piłkarza w historii. A jakim był człowiekiem? Na te pytania stara się odpowiedzieć w swojej biografii francuski dziennikarz Stephane Cohen.
Książka o bardzo prostym tytule „Pele” ukazała się w listopadzie nakładem wydawnictwa Albatros. To samo wydawnictwo, mimo że nie jest jakoś specjalnie nastawione na tematykę sportową, jako pierwsze zareagowało także na śmierć boskiego Diego Maradony i przygotowało po jego odejściu drugie polskie wydanie, kultowej już „Ręki Boga” Jimmy’ego Burnsa. Sporo książek o Pelem (na czele z jego autobiografią, wydaną u nas w 2006 r.) już powstało, ale ta jest pierwszą napisaną po jego śmierci i obejmującą całość życiorysu.
Nazwisko autora do tej pory niewiele mi mówiło. Z notki na okładce można się dowiedzieć, że Stephane Cohen pracował choćby w „L’Equipe” i ma także wiele wspólnego z telewizją. Na równi z historią piłki nożnej interesuje się literaturą. A przede wszystkim, że spędził w Brazylii parę lat, szukając śladów Pelego.
Trzeba przyznać, że ten miks zainteresowania litraturą i dogłębnej pracy źródłowej przyniósł naprawdę dobry efekt. Książka Stephane’a Cohena to nie jest tylko wyliczanka kolejnych meczów, bramek i sukcesów Edsona Arantesa de Nascimento. Z jednej strony dowiadujemy się masy ciekawostek (np. że urodził się tak naprawdę dwa dni przed oficjalną datą urodzin, a jego imię miało brzmieć Edison, na cześć wynalazcy żarówki, a Edson to efekt literówki w urzędzie), a z drugiej nie jest przeładowana mało istotnymi szczegółami. Nie wiem, na ile znany jest fakt, że dla najbliższych Pele zawsze funkcjonował jako Dico – nie znałem tego przed lekturą książki.
Osią, wokół której obraca się opowieść francuskiego dziennnikarza, są kolejne bramki „O Rei” (króla), których nastrzelał grubo ponad 1000. Na tę tysięczną czekał z zapartym tchem cały świat, choć jak to w takich sytuacjach bywa – okazało się, że to ostatecznie była bramka numer 1002. Nie brakuje oczywiście opisów wszystkich najważniejszych wydarzeń Pelego z jego życia sportowego. Ale dla mnie najciekawsze były analizy jego życia pozapiłkarskiego. I trzeba przyznać, że tutaj autor obszedł się z nim dość ostro, bo z książki wyłania się postać osoby dość pazernej oraz łasej na pochwały i atencję, na czym często cierpiała najbliższa rodzina. Zresztą pierwsze małżeństwo rozpadło się przede wszystkim przez to, że Pelego po prostu nigdy nie było w domu. Częste zdrady też na pewno nie pomagały.
O ile Pele jako piłkarz był spełniony, o tyle w roli aktora czy muzyka (próbował sił w obydwu dziedzinach) poszło mu mocno tak sobie…
Pele stał się bohaterem kultury popularnej w Brazylii, ale być może akurat pod tym względem wolałby tego uniknąć…
Stephane Cohen prowadzi nas po życiu wielkiego piłkarza bardzo sprawnie, proporcjonalnie dozując tematy i ich objętość. Możemy się dowiedzieć, dlaczego Pele jest bardzo szanowany w swoim kraju, ale jednak bardziej kochany był Garrincha… Poznamy też kulisy tego, jak Pele „podpadł” swoim rodakom w 2014 r. i dlaczego Maracana nie została nazwana jego imieniem. Rzetelnie też autor opisuje działalność trzykrotnego mistrza świata jako ministra sportu.
Wreszcie wiele jest o życiu rodzinnym Pelego, udanym w różnym stopniu, w zależnosći z czyjego punktu widzenia patrzymy. Także sporo jest o jego nieślubnych dzieciach i ich trudnej walce o uznanie. Mamy o jego trzech żonach i licznych kobietach „pomiędzy”. Dowiemy się także o stosunkach rodzinnych i kłopotach syna Edinho czy dziwnej uległości wobec niego młodczego brata Zoci.
Na wielki plus zaliczam przedostatni rozdział pt. „Dziedzictwo”, w którym Stephane Cohen daje się ponieść trochę swoim zamiłowaniom literackim i w swoistym eseju próbuje odpowiedzieć na pytanie, czy Pele zaiste jest najlepszym piłkarzem w historii. Jako świetny statystyczny dodatek trzeba uznać wykaz wszystkich meczów i bramek „Króla Futbolu” na końcu książki.
NASZA OCENA: 9/10
„Pele” autorstwa francuskiego dziennikarza Stephane’a Cohena to kawał dobrej lektury, dzięki której poznamy dokładnie wielkiego Brazylijczyka jako piłkarza i człowieka. Akcenty są dobrze wyważone, nie jest to ani przesłodzona opowieść, ani jednocześnie nie czepia się autor głównego bohatera na siłę. A to wszystko napisane płynnie, ciekawie, dzięki czemu lektura biegnie szybko. Szczerze polecam.
BARTOSZ BOLESŁAWSKI