Polska piłka ręczna — historia pięknej dekady

Czas czytania: 18 m.
4.4
(7)

W ostatnich kilkunastu latach sporo radości fanom polskiego sportu dostarczyła piłka ręczna. Przez długi czas dyscyplina ta była w cieniu. Mecze reprezentacji Polski odbywały się w małych halach i nie były oglądane przez tłumy kibiców. Brakowało sukcesów, pieniędzy i zainteresowania. W końcu wszystko się zmieniło. Narodowa drużyna zaczęła odnosić świetne wyniki, co przełożyło się na wzrost popularności szczypiorniaka w naszym kraju. Styczeń zaczął nam się kojarzyć nie tylko z Turniejem Czterech Skoczni, ale także z wielkimi turniejami piłkarzy ręcznych.

Narodziny drużyny

Był 4 lutego 2007 roku. Na skoczni w Titisee-Neustadt Adam Małysz odniósł zwycięstwo w zawodach Pucharu Świata w skokach narciarskich. Dzień wcześniej Orzeł z Wisły również okazał się najlepszy. Kiedy polski skoczek cieszył się z wygranej, komentujący narciarski konkurs Włodzimierz Szaranowicz ogłosił, że jesteśmy wicemistrzami świata i że narodziła się właśnie wielka drużyna. O kogo chodziło? O polskich szczypiornistów, gdyż tego samego dnia, o tej samej porze, na niemieckiej ziemi nie tylko Małysz walczył ku chwale polskiego sportu.

W Kolonii odbył się finał mistrzostw świata w piłce ręcznej. Gdy turniej się zaczynał, nikt nie spodziewał się, że w decydującym meczu wystąpi reprezentacja Polski. Dla Biało-czerwonych sam udział w mistrzostwach już był osiągnięciem. W tym miejscu pozwolę sobie na małą prywatną opowieść. Jak już wspomniano, o jednej porze odbywały się konkurs ukochanych przez Polaków skoków narciarskich oraz jeden z najważniejszych meczów w historii polskich gier zespołowych.

Były to czasy, gdy sukcesy naszych sportowców nie zdarzały się tak często, jak obecnie. Adam Małysz wespół z niewielką grupą innych sportowców dźwigał wówczas polski sport. I nagle w ciągu kilku miesięcy przyszły dwa wielkie osiągnięcia w grach zespołowych. Pod koniec 2006 roku wicemistrzami świata zostali nasi siatkarze, na początku 2007 w ich ślady poszli szczypiorniści.

Nie mogło więc dziwić, że kochający sport nastolatek chciał zobaczyć zarówno zwycięstwo Małysza, jak i bój o złoto piłkarzy ręcznych. Tak oto mój tata poszedł do pokoju na poddaszu i przyniósł malutki telewizor. Następnie ustawił go obok większego, głównego odbiornika, służącego nam na co dzień. Mogłem dzięki temu obejrzeć na raz oba wydarzenia tak ważne dla polskiego sportu.

Były to czasy, gdy jeszcze nie oglądało się kilku wydarzeń jednocześnie na kilku urządzeniach. Obecnie nikogo nie dziwi, gdy kibic ogląda jeden mecz na telewizorze, drugi ma włączony na laptopie, a dodatkowo zerka na telefon lub tablet, by podglądać trzeci. Kilkanaście lat temu taki sposób śledzenia sportu był prawdziwą awangardą.

Polacy przegrali w finale z Niemcami 24:29, ale nasz kraj oszalał na punkcie szczypiorniaka. Piłka ręczna wkroczyła w Polsce do głównego nurtu. Zaczęła się piękna era w polskich dziejach tej dyscypliny, chociaż sukcesy zdarzały się już wcześniej.

Dawne sukcesy

W 1976 roku odbyły się igrzyska olimpijskie w Montrealu. Były one niezwykle udane dla polskich gier zespołowych. Medale z Kanady przywiozły bowiem aż trzy nasze drużyny. Złoto po porywającym finale z ZSRR wywalczyli siatkarze Huberta Jerzego Wagnera. Piłkarze Kazimierza Górskiego sięgnęli po srebro, co w kraju uznano za porażkę, wszak polscy futboliści bronili złota z Monachium, a dwa lata przed montrealskimi igrzyskami zachwycili świat, zajmując trzecie miejsce na mundialu.

Piłkarze ręczni prowadzeni przez trenera Stanisława Majorka stanęli na najniższym stopniu podium. Biało-czerwoni już wtedy liczyli się w rywalizacji z najlepszymi. Dwa lata wcześniej zajęli czwarte miejsce na mistrzostwach świata. Medal zdobyty w Montrealu był pierwszym krążkiem tak wielkiej imprezy dla polskich szczypiornistów.

Cztery lata później w Moskwie nie udało się powtórzyć sukcesu, skończyło się siódmym miejscem. Za to w roku 1982 przyszedł kolejny medal dużej imprezy. Nie tylko wspominani do dziś piłkarze Antoniego Piechniczka zajęli wówczas, w trudnych czasach stanu wojennego, trzecie miejsce na mundialu. Zrobili to także szczypiorniści. Do sukcesu w turnieju rozgrywanym w RFN poprowadził ich trener Zygfryd Kuchta, który jako zawodnik był jednym z medalistów wspomnianych igrzysk w Montrealu.

W 1984 roku władze ZSRR zdecydowały o bojkocie igrzysk olimpijskich w Los Angeles. Była to odpowiedź na wcześniejszy bojkot Amerykanów, którzy nie pojechali na poprzednie igrzyska do Moskwy. Większość państw bloku wschodniego musiała podporządkować się Sowietom. Zrobiła to również Polska. Nasi sportowcy nie udali się do Stanów Zjednoczonych, wielu z nich straciło życiową szansę na najważniejszy medal. Polski sport długo odczuwał skutki tamtych wydarzeń i nie potrafił się podnieść przez wiele lat.

Kraje socjalistyczne zorganizowały alternatywę dla amerykańskich igrzysk. Były nią zawody Przyjaźń ’84. Rozgrywano je w dziewięciu krajach bloku wschodniego. Ich poziom był wysoki, ale start w tej imprezie nie mógł zastąpić sportowcom smaku rywalizacji olimpijskiej. Mecze męskiego turnieju piłki ręcznej rozgrywane były w NRD. Reprezentacja Polski prowadzona już przez Stefana Wrześniewskiego zdobyła brązowy krążek. Był to bez wątpienia sukces Biało-czerwonych, ale każdy z zawodników marzył o medalu zupełnie innej imprezy.

Przyjście Wenty

Przez kolejne lata polski szczypiorniak nie odnosił tak wielkich sukcesów. Reprezentacja naszego kraju zajmowała dalsze miejsca w dużych turniejach lub w ogóle nie brała w nich udziału. Zmiana nastała dopiero wówczas, gdy trenerem narodowej kadry został Bogdan Wenta. Ogłoszono to 28 października 2004 roku. Nikt wówczas nie spodziewał się, że będzie to tak ważna data dla polskiej piłki ręcznej.

Wenta osiągnął dużo w karierze zawodniczej. Grał w reprezentacjach Polski i Niemiec. Z tą ostatnią zdobył brązowy medal mistrzostw Europy w 1998 roku, wystąpił na igrzyskach olimpijskich w Sydney dwa lata później. Występował w słynnej FC Barcelona, później był graczem klubów Bundesligi. Gdy rozpoczął piastowanie funkcji selekcjonera, nad polską piłką ręczną w końcu zaświeciło słońce. Nowy trener wykorzystał zagraniczne doświadczenie, sprawił, że jego nowi zawodnicy uwierzyli w siebie. Tak na łamach swojej autobiografii spisanej wspólnie z Dariuszem Faronem i Wojciechem Demusiakiem opowiadał Grzegorz Tkaczyk, jeden z najważniejszych graczy ówczesnej reprezentacji Polski:

Zmiana naszej mentalności to bez wątpienia największa zasługa Wenty. Wbił nam do głów, że potrafimy grać w piłkę ręczną. Wcześniej wszyscy mieliśmy do czynienia ze starą szkołą trenerską, więc po kilku tygodniach pracy pod skrzydłami nowego selekcjonera byliśmy w szoku. Zmienił praktycznie wszystko, dając zawodnikom duży kredyt zaufania. Jego największą przewagą nad innymi szkoleniowcami było to, że zrobił wielką karierę jako zawodnik, znalazł się na światowym topie. Na starcie taki gość jest dużo większym autorytetem dla podopiecznych, więc szybko nas kupił. Jego słowa traktowaliśmy jak świętość, byliśmy w stanie pójść za nim w ogień. Zaczął walczyć nie tylko o swoje sprawy, ale też o dobro drużyny, stawiając się związkowi, co wcześniej się nie zdarzało. Dbał o detale. Myślał o tym, żebyśmy mogli wyspać się na normalnych łóżkach, a nie o metr za krótkich, żebyśmy jedli odpowiednie posiłki i tak dalej. Były to rzeczy, na które poprzedni trenerzy nie zwracali uwagi.   

Pierwszym sukcesem Wenty był awans na mistrzostwa Europy 2006. Na rozgrywanym w Szwajcarii turnieju Polacy zajęli dziesiąte miejsce. Nikt wówczas nie przypuszczał, że już rok później dojdzie do wydarzenia, o którym wspominaliśmy na początku naszej opowieści.

Wicemistrzostwo świata

Powróćmy zatem do turnieju, który dał nam tak wiele radości. Awans do niemieckich mistrzostw świata rodził się w bólach. Biało-czerwoni o wyjazd do Niemiec rywalizowali z Grecją. Wyjazdowy mecz zakończył się pięciobramkową porażką. Na szczęście we Wrocławiu Polacy wygrali różnicą dziewięciu trafień i mogli cieszyć się z wyjazdu na mundial.

W pierwszej rundzie reprezentacja Polski najpierw bardzo pewnie pokonywała drużyny z Ameryki Południowej – Argentynę i Brazylię. Wówczas zespoły z tamtej części świata nie były jeszcze tak groźne, jak obecnie. Prawdziwą weryfikacją umiejętności miał być zatem mecz z reprezentacją Niemiec.

Dodatkowym smaczkiem towarzyszącym tej rywalizacji był fakt, że wielu naszych zawodników grało na co dzień w niemieckich klubach. Obecność polskich szczypiornistów w zespołach Bundesligi świadczyła o tym, że z reprezentacją Polski należało się liczyć. Nikt jednak nie przypuszczał, że Biało-czerwoni mogą zajść tak daleko.

Niemcy jako pierwsi z grona najmocniejszych przekonali się o sile Polaków. Drużyna Wenty wygrała z gospodarzami mistrzostw 27:25 i wygrała grupę. Tak rozpoczął się polski marsz po największy sukces od wielu lat.

Zimnym prysznicem była dla nas dziewięciobramkowa porażka z Francją. Tak wspominał ten mecz na łamach autobiografii Grzegorz Tkaczyk:

Brutalnie sprowadzono nas na ziemię. Liczyliśmy się z tym, że możemy przegrać z Francją, ale nie tak wysoko. Paradoksalnie ta klęska nam pomogła. Obgadaliśmy później kilka spraw i atmosfera w kadrze zmieniła się na lepsze.

Kolejnym przeciwnikiem była Islandia. Mecz był bardzo wyrównany i obfitujący w gole. Ostatecznie Polacy wygrali 35:33. Wysokie zwycięstwa nad Tunezją i Słowenią dały nam awans do ćwierćfinału z pierwszego miejsca.

Rywalem w walce o półfinał była reprezentacja Rosji. Spotkanie rozgrywane w Hamburgu było niezwykle dramatyczne. Mocno zapisało się na kartach polskiego szczypiorniaka. Wspaniale bronił Sławomir Szmal. To właśnie wówczas Polska usłyszała o tym wybitnym bramkarzu, który później, przez wiele lat, będzie jednym z najlepszych zawodników w tej dyscyplinie i jednym z najpopularniejszych polskich piłkarzy ręcznych. Stanie się postacią kultową.

Jego świetne obrony poprowadziły nas do zwycięstwa 28:27, chociaż decydującą interwencję zanotował Mariusz Jurasik. Na sekundy przed końcem piłka po rzucie Aleksieja Rastworcewa trafiła w głowę polskiego prawoskrzydłowego i wyszła poza boisko. W tym momencie wybrzmiała syrena. Polska weszła do półfinału mistrzostw świata!

Do tej pory mecze polskich piłkarzy ręcznych na mistrzostwach świata były transmitowane w kodowanym Polsacie Sport. Gdy jednak drużyna Bogdana Wenty doszła tak daleko, telewizja postanowiła pokazać decydujące spotkania na antenie głównego Polsatu, by każdy polski kibic mógł zobaczyć walkę o medale.

Polacy zagrali w półfinale z Danią, a areną rywalizacji znów była hala w Hamburgu. Dla wielu osób ten mecz był pierwszą przygodą z piłką ręczną. Dyscyplina w końcu trafiła pod strzechy, wyszła z kodowanych kanałów, trafiając na ogólnopolską antenę. Wreszcie szczypiorniak doczekał się wielkiego zainteresowania. Była to duża sprawa dla całego środowiska.

1 lutego o 20 rozpoczął się mecz, który przeszedł do historii polskiego sportu. Bój z Duńczykami był szalenie emocjonujący, stał się prawdziwym dreszczowcem. Tym razem wspomniany Sławomir Szmal nie miał takiego dnia jak podczas spotkania z Rosją. Sztab trenerski reprezentacji Danii rozpracował polskiego bramkarza. Po kilkunastu minutach Szmal został zmieniony przez Adama Weinera, który bronił znakomicie.

Do wyłonienia zwycięzcy potrzebne były dwie dogrywki. Ostatecznie cieszyli się Polacy, którzy wygrali 36:33.   Dziennikarz „Przeglądu Sportowego” Wojciech Osiński tak wspominał tamte chwile na łamach książki „Wszystko w naszych rękach” swojego redakcyjnego kolegi Piotra Wesołowskiego:

Do półfinału z Duńczykami nasz zespół był porozbijany kontuzjami i chorobami, a jednak zdołał się pozbierać i po dwóch dogrywkach pokonał Skandynawów. W tamtym spotkaniu było tyle emocji, że już nawet nie pamiętam poszczególnych zdarzeń. Zapadła mi jednak w pamięć niesamowita gra naszego rezerwowego bramkarza Adama Weinera. To był chyba jego mecz życia!

O finale z Niemcami pisaliśmy już na wstępie naszej opowieści. Po porażce zawsze jest niedosyt, ale tego dnia żaden polski kibic nie zamierzał narzekać. Reprezentacja Polski została wicemistrzem świata w piłce ręcznej. Drużyna Bogdana Wenty zapisała piękną historię, rozbudzając nadzieję na kolejne sukcesy.

Wielkie nadzieje

Srebrny medal mistrzostw świata nie był jedynym osiągnięciem naszej kadry w 2007 roku. Biało-czerwoni znów zaprezentowali klasę i kolejny raz zrobili to na niemieckiej ziemi. Triumfowali w prestiżowym Superpucharze – turnieju rozgrywanym od 1979 roku w Niemczech z udziałem medalistów igrzysk olimpijskich oraz mistrzostw świata i Europy. W finale nasza drużyna pokonała jedną bramką Szwecję.

2008 rok rozpoczął się od mistrzostw Europy. Tym razem Polacy jechali na turniej w zupełnie innej roli niż dotychczas. Po tym, co pokazali rok wcześniej na mundialu, należeli do grona najpoważniejszych kandydatów do medali europejskiego czempionatu.

Turniej odbywał się w Norwegii. Apetyty na medal były mocno rozbudzone. Tym większe rozczarowanie przyniósł pierwszy mecz, w którym Biało-czerwoni przegrali pięcioma bramkami z Chorwacją. Zwycięstwa nad Słowenią i Czechami dały nam awans do kolejnej rundy z drugiego miejsca.

Następną fazę ekipa Bogdana Wenty rozpoczęła od dramatycznego spotkania z Norwegią. Bój ze drużyną ze Skandynawii zakończył się remisem, a polscy kibice powoli musieli przyzwyczajać się do tego, że mecze naszych szczypiornistów będą w kolejnych latach przyprawiały o szybsze bicie serca. Sporo kosztowała nas dziesięciobramkowa porażka z Danią. Ten mecz zamknął nam drogę do walki o podium.

Kiedy schodziliśmy z parkietu, wiedzieliśmy, że nie mieliśmy nic do powiedzenia. Żegnaliśmy się z medalowymi nadziejami, a milczący Duńczycy jechali dalej – wspominał w autobiografii Grzegorz Tkaczyk.

Na koniec Polska wysoko pokonała Czarnogórę. Nasz zespół zajął ostatecznie siódme miejsce. Trudno ocenić ten wynik. Po sukcesie odniosionym na mistrzostwach świata w Niemczech zapanował smak na kolejny medal. Trzeba jednak docenić to, że w Norwegii zawodnicy Bogdana Wenty osiągnęli najlepszy rezultat w historii polskich startów w mistrzostwach Starego Kontynentu.

Kilka miesięcy później naszych szczypiornistów czekało kolejne wyzwanie. Była nim rywalizacja o awans na igrzyska olimpijskie. Po raz ostatni na tej imprezie polscy piłkarze ręczni zagrali w 1980 roku. Kibice mieli nadzieję, że najmocniejsza od lat reprezentacja w końcu przerwie złą passę.

Turniej kwalifikacyjny odbył się w Hali Stulecia we Wrocławiu. Łatwo można było zauważyć, jak wielką popularność zdobyła w naszym kraju piłka ręczna. Jeszcze do niedawna szczypiorniści grali przy prawie pustych trybunach, teraz mogli liczyć na żywiołowy doping kibiców, którzy do ostatniego miejsca wypełnili wrocławski obiekt.

Rywalami były Szwecja, Islandia i Argentyna. Awans uzyskiwały dwie najlepsze drużyny. Już pierwszy mecz dostarczył kosmicznych emocji. Polacy i Szwedzi zdobyli po 22 bramki i oba zespoły musiały zadowolić się remisem. W kolejnym spotkaniu wysoko ograliśmy solidną Islandię. Dwubramkowe zwycięstwo nad Argentyną przypieczętowało awans. Niespodziewanie w kwalifikacjach przepadła Szwecja. Obok Biało-czerwonych olimpijską przepustkę wywalczyli Islandczycy. Na igrzyska do Pekinu nasz zespół jechał, podobnie jak kilka miesięcy wcześniej na mistrzostwa Europy, z dużymi nadziejami.

Najlepsi sportowcy z całego świata w sierpniu 2008 roku przyjechali do Pekinu. Reprezentacja Polski była faworytem pierwszego meczu z Chinami, chociaż pojawiły się pewne obawy z racji tego, że rywale grali przed własną publicznością. Końcowy wynik – zwycięstwo Polaków różnicą czternastu bramek – pokazał, że nie należało obawiać się przeciwnika.

Poprzeczka była ustawiona dużo wyżej w spotkaniu z Hiszpanią. Na parkiecie było mnóstwo emocji, ale polscy zawodnicy schodzili z niego pokonani. Ulegli drużynie z Półwyspu Iberyjskiego zaledwie jednym golem. Grzegorz Tkaczyk, na łamach cytowanej wcześniej książki, wspominał tamtą porażkę w gorzkich słowach:

Przegraliśmy to spotkanie na własne życzenie. Kwadrans przed końcem prowadziliśmy pięcioma bramkami, ale w ostatniej fazie meczu rzuciliśmy dwa gole, tracąc przy tym osiem. Katastrofa. Długo wydawało się, że jesteśmy lepszym zespołem, a tu nagle frajersko roztrwoniliśmy całą przewagę.

Mecz z Brazylią był trudniejszy, niż mogłoby się wydawać, na szczęście Polacy wygrali trzema bramkami. Jeszcze więcej radości dało nam, również trzybramkowe, zwycięstwo nad broniącą złotego medalu sprzed czterech lat Chorwacją. Na koniec fazy grupowej nasz zespół zremisował z Francją i awansował do ćwierćfinału z drugiego miejsca.

Przeciwnikiem w walce o najlepszą czwórkę była Islandia, z którą Polacy, jak już wspomniano, wysoko wygrali w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk. Mało kto obawiał się rywala. Wydawało się, że olimpijski medal jest na wyciągnięcie ręki.

Niestety, Islandczycy wygrali 32:30. Była to jedna z najboleśniejszych porażek w historii drużyny Bogdana Wenty. Na domiar złego, tego samego dnia z turniejem olimpijskim pożegnali się także nasi siatkarze, którzy przegrali z Włochami.

Niedoceniana Islandia doszła aż do finału, w którym musiała uznać wyższość Francji. Piotr Wesołowski tak opisywał na łamach wspomnianej książki „Wszystko w naszych rękach” pierwsze chwile po ćwierćfinałowej porażce:

Nasze asy płakały ze złości. Widok siedzących na boisku rosłych facetów, którym łzy płynęły po policzkach, ściskał za gardło. Wielu naszych reprezentantów zdawało sobie sprawę, że wymarzony medal był na wyciągnięcie ręki, a drugiej szansy na taki sukces mogą już nie dostać.

Polacy, po wygranych meczach z Koreą Południową i Rosją, zajęli w turnieju olimpijskim piąte miejsce. Potwierdzili tym samym przynależność do ścisłej światowej czołówki, ale brak miejsca na podium stanowił duży niedosyt.

Kolejny medal

Mimo nieudanych igrzysk świat piłki ręcznej wiedział, że reprezentacja Polski jest jego ważną częścią. Potwierdzeniem tego były mistrzostwa świata, które w 2009 roku odbyły się w Chorwacji.

Po dwóch pierwszych meczach były powody do dużego zadowolenia. Najpierw nasza drużyna wysoko ograła Algierię, następnie dwoma golami zwyciężyła Rosję. W trzecim spotkaniu doszło jednak do niespodzianki. Przegraliśmy jedną bramką z Macedonią. W kolejnych latach reprezentacja tego kraju osiągnie kilka przyzwoitych wyników, aliści wówczas mało kto spodziewał się jej zwycięstwa nad wicemistrzami świata.

Wygrana nad Tunezją miała być obowiązkiem. Ów obowiązek Polacy spełnili, zwyciężając różnicą czterech trafień. Szalenie ważny był mecz z Niemcami. Od wyniku tego spotkania zależało to, z jaką liczbą punktów przystąpimy do kolejnej fazy mistrzostw. Rzuciliśmy naszym zachodnim sąsiadom zaledwie 23 gole. Oni nam – 30.

Reprezentacja Polski zajęła w grupie trzecie miejsce. Przed nią były drużyny, z którymi przegrywała. Oznaczało to, że do drugiej rundy zespół Bogdana Wenty przystępował bez punktów. Wydawało się, że szanse na półfinał są mikroskopijne. Teraz nie wszystko zależało od nas, ale także od korzystnego układu innych meczów.

Nasi szczypiorniści robili swoje. Najpierw musieli wszak wykonać założone przed nimi zadanie, czyli wygrać trzy kolejne mecze, a potem dopiero czekać na to, co zrobią inni. Na początek pokonali Danię, później rozbili Serbię. Nadzieja wracała.

27 stycznia doszło do jednego z najbardziej niesamowitych momentów w dziejach polskiego sportu. To, co tego dnia wydarzyło się w hali w Zadarze, było czymś, o czym mówiło się jeszcze przez wiele lat i mówi się do dziś.

Rywalem Polaków była Norwegia. Wszystko ułożyło się w następujący sposób – przepustkę do półfinału zdobywał zwycięzca meczu. Remis sprawiał, że w najlepszej czwórce znajdą się Niemcy. Teraz wszystko zależało od nas i od Norwegów. Niemieccy szczypiorniści trzymali kciuki za to, by żadna drużyna nie rzuciła więcej goli od drugiej.

Mecz był bardzo wyrównany. Na 15 sekund przed końcem był remis 30:30, który cieszył Niemców. Piłkę mieli Norwegowie. Ich trener poprosił o czas. I właśnie wówczas z ust Bogdana Wenty padły najsłynniejsze słowa w dziejach polskiej piłki ręcznej:

Panowie, słyszycie? Jak wprowadzą siódmego zawodnika, mają 15 sekund. Przerywać i mamy pustą bramkę. Tylko spokojnie, mamy dużo czasu. Dawaj, bronimy to!

Po chwili zawodnicy wrócili na parkiet. Nasi rywale, grający w końcówce bez bramkarza, wznowili grę. Artur Siódmiak przejął piłkę, zrobił dwa kroki, rzucił przez całe boisko. W tym momencie narodziła się historia, która do dziś wyciska łzy z oczu. Umieszczona w pustej bramce piłka zdmuchnęła norweskie i niemieckie marzenia, a Polakom dała awans do półfinału mistrzostw świata. Tak wyglądał jeden z najbardziej niezwykłych momentów w historii polskiego sportu.

Miałem w głowie, że nie ma bramkarza. Nie wiedziałem, ile zostało czasu. Nie było też czasu, by spojrzeć na zegar. Jedyne, co usłyszałem to: rzucaj. No to rzuciłem – wspominał Siódmiak w wywiadzie dla Polskiego Radia.

Rzut Siódmiaka stał się czymś więcej niż tylko golem. Zapisał się w historii polskiego sportu niemal jako termin językowy. Coś jak „gest Kozakiewicza”, czy „pompka Królaka”. Był dla polskiego szczypiorniaka tym, czym dla polskiej piłki nożnej bramka Jana Domarskiego zdobyta w 1973 roku na Wembley.

W półfinale za mocni okazali się gospodarze. Polska przegrała w Zagrzebiu z Chorwacją 23:29. Tę porażkę osłodziło jednak zwycięstwo w meczu o 3. miejsce z Danią. Polacy wygrali walkę o brąz 31:23 i drugi raz z rzędu stanęli na podium mistrzostw świata.

Igrzyska nie dla nas

Rok później polscy piłkarze ręczni wyruszyli do Austrii, by walczyć o medal mistrzostw Europy. Znów były duże nadzieje i, co najważniejsze, była też świetna gra Polaków. Zawodnicy Bogdana Wenty zaczęli od zwycięstw nad Niemcami i Szwecją. Na koniec pierwszej fazy zremisowali po emocjonującym boju ze Słowenią.

Kolejna runda rozpoczęła się dla nas od pięknego zwycięstwa nad Hiszpanią. Później przyszedł czas na dramatyczny, zakończony jednobrakową wygraną mecz z Czechami. Porażka różnicą pięciu goli z Francją wiele nie zmieniła. Biało-czerwoni mieli już zapewniony udział w półfinale.

Znów na drodze do finału dużej imprezy stanęli naszym szczypiornistom Chorwaci. I znów okazali się lepsi, chociaż nie brakowało kontrowersji związanych z pracą arbitrów. Zewsząd słychać było narzekanie, Bogdan Wenta też miał dużo uwag do postawy sędziów. Fakty były jednak takie, że Chorwacja wygrała 24:21.

Podłamani Polacy przegrali także mecz o brąz. Przy okazji wróciły smutne wspomnienia z igrzysk w Pekinie, gdyż znów przegraliśmy z Islandią – tym razem 26:29. Nasza drużyna nie zdobyła medalu, ale kolejny raz podbiła serca kibiców. Czwarte miejsce wywalczone w Austrii było poprawieniem najlepszego polskiego wyniku w mistrzostwach Europy.

W 2011 roku Polacy przystąpili do walki o sukces w mistrzostwach świata. Mundial tym razem odbył się w Szwecji i nie okazał się dla nas tak udany, jak dwa poprzednie. Zaczęło się od czterech zwycięstw – nad Słowacją, Argentyną, Chile i Koreą Południową. Na zakończenie pierwszej fazy przyszła porażka z gospodarzami.

W drugiej rundzie Biało-czerwoni rozegrali dwa bardzo wyrównane, kończone jednobramkowymi wynikami mecze. Najpierw przegrali z Danią, następnie pokonali Serbię. Porażka różnicą czterech trafień z Chorwacją pozbawiła nas marzeń o medalu. Przegraliśmy także mecz o 7. miejsce z Węgrami. Ósma pozycja świadczyła o ciągłej obecności Polaków w czołówce, ale marzenia zawodników i kibiców sięgały zdecydowanie wyżej.

Rok 2012 był szczególnie ważny, gdyż odbywały się wówczas igrzyska olimpijskie. Zanim nasi piłkarze ręczni przystąpili do walki o wyjazd na największą sportową imprezę, pojechali do Serbii, by stoczyć walkę o jak najlepszy wynik w mistrzostwach Europy.

Na inaugurację turnieju Polska przegrała z gospodarzami, ale później wysoko pokonała Słowację, a następnie po zaciętym boju zwyciężyła Danię. W drugiej rundzie doszło do jednego z najbardziej niezwykłych meczów w dziejach piłki ręcznej, chyba nie tylko polskiej.

Naszym rywalem była Szwecja. Do przerwy Skandynawowie prowadzili różnicą… jedenastu goli. Wydawało się, że odrobienie strat jest niemożliwe. Jednak polscy szczypiorniści wierzyli, że mecz wcale nie jest przegrany. W drugiej połowie dokonali czegoś zupełnie niezwykłego. Po końcowej syrenie na tablicy wyników widniał rezultat 29:29. Kolejny raz nasi piłkarze ręczni zagwarantowali nam emocjonalny odlot.

Dużo działo się też w kolejnych dwóch meczach – przegranym z Macedonią i wygranym z Niemcami. Ostatecznie zajęliśmy dziewiąte miejsce, które zagwarantowało udział w kwalifikacjach olimpijskich.

Turniej, w którym Polacy walczyli o wyjazd na igrzyska, odbył się w kwietniu w hiszpańskim Alicante. Rywalami byli gospodarze oraz reprezentacje Serbii i Algierii. Dwie najlepsze drużyny zapewniały sobie wyjazd do Londynu.

W pierwszym meczu nasz zespół męczył się z Algierią, ale ostatecznie zwyciężył. Oznaczało to, że wygrana nad Serbią, która w pierwszym spotkaniu przegrała z Hiszpanią, da nam awans na igrzyska. Znów były ogromne emocje, lecz tym razem bez szczęśliwego końca. Jeszcze na nieco ponad trzy minuty przed końcem Polacy prowadzili dwoma golami. Końcówka jednak ułożyła się zupełnie nie po ich myśli. Serbowie odrobili straty. Remis 25:25 sprawiał, że szanse na awans były już tylko teoretyczne.

Trzeba było wprawdzie tylko zremisować z Hiszpanią. Gospodarze byli jednak nakręceni, grali bez presji, gdyż mieli już zapewnioną olimpijską przepustkę. A Biało-czerwoni wciąż nie mogli się otrząsnąć po wypuszczeniu z rąk zwycięstwa nad Serbią. Gospodarze wygrali różnicą jedenastu bramek. Hiszpania i Serbia awansowały na igrzyska. Polaków w Londynie zabrakło.

Po turnieju kwalifikacyjnym Bogdan Wenta podał się do dymisji. Zakończyła się prawdopodobnie najważniejsza era w polskiej piłce ręcznej. Pod wodzą Wenty reprezentacja Polski odnosiła wielkie sukcesy, zdobyła dwa medale mistrzostw świata, rozkochała w sobie kibiców, dostarczając im niezwykłych emocji.

Nowy trener

Do rozegranych w 2013 roku mistrzostw świata w Hiszpanii polscy piłkarze ręczni przystąpili pod wodzą nowego trenera. We wrześniu 2012 roku został nim Niemiec Michael Biegler. Polacy rozpoczęli turniej od zwycięstw nad Białorusią i Arabią Saudyjską, po czym przyszła minimalna porażka ze Słowenią. Fazę grupową kończyliśmy wygranymi meczami z Serbią i Koreą Południową.

Naszym rywalem w 1/8 finału była reprezentacja Węgier. Doszło do dużego rozczarowania, gdyż Biało-czerwoni przegrali różnicą ośmiu trafień i zostali sklasyfikowani na dziewiątym miejscu. Wydawało się, że to zmierzch pięknych czasów polskiej piłki ręcznej.

Lepiej powiodło się Polakom na mistrzostwach Europy, które w 2014 roku gościły w Danii. Zaczęło się od dwóch jednobramkowych porażek – z Serbią i Francją. Później nasza drużyna pokonała Rosja i z drugiego miejsca awansowała do kolejnego etapu.

Tam gracze Bieglera wygrywali z Białorusią i Szwecją, później przegrali z Chorwacją. Na koniec ulegli Islandii w meczu o 5. miejsce. Szósta lokata w mistrzostwach Europy wydawała się całkiem przyzwoitym wynikiem.

Ponownie na podium

W 2015 roku doszło do pierwszych od dziesięciu lat mistrzostw świata rozegranych poza Europą. Turniej gościł w Katarze, a Biało-czerwoni mieli wielką ochotę, by nawiązać do medalowych czasów.

Początek nie był udany. Polacy przegrali z Niemcami. Szybko pozbierali się po porażce z rodakami swojego trenera i pokonali Argentynę. Potem przyszły zwycięstwa nad Rosją i Arabią Saudyjską, a na koniec pierwszej fazy przegrana z Danią.

W fazie pucharowej nasi szczypiorniści wreszcie zaprezentowali to, co pokazywali w najlepszych latach. Najpierw wyeliminowali Szwecję, a następnie po emocjonującym boju wyrzucili z turnieju Chorwację, dzięki czemu zameldowali się w najlepszej czwórce.

Czekali tam gospodarze. O okolicznościach towarzyszących występowi reprezentacji Kataru na mistrzostwach świata w 2015 roku można byłoby napisać oddzielny tekst. W drużynie wystąpiło wielu naturalizowanych zawodników. Nie obyło się też bez kontrowersji sędziowskich. Uwagi do pracy arbitrów można było mieć także po meczu półfinałowym. Sytuacje sporne często były gwizdane na korzyść naszych rywali. Trzeba jednak też dodać, że Polacy byli tego dnia nieskuteczni. Przegrali 29:31 i musieli zmobilizować się do walki o brąz. Gospodarze osiągnęli największy sukces w historii katarskiej piłki ręcznej, chociaż w finale przegrali z Francją.

Mecz o trzecie miejsce przeciwko Hiszpanii był niezwykłym widowiskiem, jednym z najwspanialszych w dziejach polskiego szczypiorniaka. W końcówce Polacy przegrywali i wydawało się, że skończą mistrzostwa poza podium. Zbliżyli się jednak do Hiszpanów na jedną bramkę, a na dwie sekundy przed końcową syreną rzut życia oddał Michał Szyba. Doprowadził do dogrywki, wprowadzając polskich kibiców w euforię.

W dogrywce było mnóstwo emocji, ale nasi szczypiorniści nie wypuścili z rąk zwycięstwa. Wygrali 29:28 i zdobyli brązowy medal. Był to wielki sukces. Reprezentacja Polski udowodniła, że wciąż należy do światowej czołówki.

Zmierzch pięknej ery

Rok 2016 był rokiem szczególnym dla polskiej piłki ręcznej. Po pierwsze nasz kraj organizował mistrzostwa Europy. Po drugie reprezentacja Polski walczyła o awans na igrzyska olimpijskie. Był jeszcze trzeci powód wyjątkowości tego roku, ale o tym opowiemy później.

Turniej o mistrzostwo Starego Kontynentu odbył się w styczniu i został rozegrany w Ergo Arenie na granicy Gdańska i Sopotu, w katowickim Spodku, we wrocławskiej Hali Stulecia oraz w Tauron Arenie Kraków.

W pierwszej fazie nasza drużyna wygrała wszystkie mecze. Pokonała Serbię, Macedonię Północną i Francję. Cieszyło zwłaszcza zwycięstwo nad Trójkolorowymi, którzy w XXI wieku dominowali w światowym szczypiorniaku.

Niestety w drugiej rundzie już tak dobrze nie było. Najpierw Polacy przegrali z Norwegią. Nadzieja na awans do półfinału odżyła po wygranej nad Białorusią, ale w decydującym meczu nasz zespół wysoko przegrał z Chorwacją. Na koniec mistrzostw Polska pokonała Szwecję, ale stawką tego meczu było tylko siódme miejsce. Po turnieju Michael Biegler podał się do dymisji. Nikt jednak nie zapomni o sukcesie, jakim było zdobycie medalu mistrzostw świata w Katarze.

W kwietniu naszą drużynę czekało kolejne wyzwanie. Biało-czerwoni przystąpili do kwalifikacji olimpijskich. Nowym selekcjonerem został Tałant Dujszebajew – w przeszłości świetny zawodnik, później utytułowany trener.

Miejscem rywalizacji o olimpijskie przepustki była trójmiejska Ergo Arena. Polacy wykorzystali wsparcie kibiców i wygrali wszystkie mecze – z Macedonią Północną, Chile i Tunezją. W dobrym stylu awansowali na igrzyska.

Najważniejsza impreza sportowa na świecie tym razem odbywała się w Rio de Janeiro. Polscy szczypiorniści pojechali do Brazylii z nadzieją, ale chyba nie tak dużą, jak osiem lat wcześniej przy okazji igrzysk w Pekinie.

Zaczęło się bardzo źle. Drużyna Dujszebajewa przegrała dwa pierwsze mecze – Z Brazylią i Niemcami. Przełamała się w starciu z Egiptem, a następnie zwyciężyła Szwecję. Niestety później przyszła porażka ze Słowenią. Wydawało się, że Polacy tym razem nie oczarują świata.

W ćwierćfinale czekała Chorwacja. To drużyna z Bałkanów była faworytem. Jednak Polacy znów pokazali, że nigdy nie odpuszczają. W Polsce była wtedy noc, ale przed telewizorami zasiadło wielu kibiców. Z pewnością nie żałowali poświęcenia kilku godzin snu, gdyż zobaczyli piękną walkę Biało-czerwonych, którzy wygrali 30:27.

Zaczęto wierzyć w medal. Od podium dzielił nas już tylko krok. Kolejnym przeciwnikiem była Dania. Znów nieprzespana noc dla wielu polskich kibiców, znów niezapomniane emocje. Niestety, tym razem nie było szczęśliwego zakończenia. W czasie, gdy po brązowy medal w konkursie rzutu młotem sięgał na stadionie lekkoatletycznym Wojciech Nowicki, polscy piłkarze ręczni żegnali się z marzeniami o finale. Duńczycy, późniejsi mistrzowie, wygrali 29:28. 

Szansa na medal wciąż była, lecz niestety ostatecznie została niewykorzystana. W spotkaniu o brąz Polska przegrała z Niemcami 25:31. Tak zakończyła się wspaniała dekada polskiej piłki ręcznej. Dekada, w ciągu której Biało-czerwoni zdobyli trzy medale mistrzostw świata, zajmowali czołowe lokaty na mistrzostwach Europy, otarli się o podium igrzysk olimpijskich.

Na początku podrozdziału wspomnieliśmy o tym, że 2016 rok był wyjątkowy z jeszcze jednego względu. Stało się tak, ponieważ w maju polska piłka ręczna odniosła ogromny sukces. Zawodnicy Vive Kielce wygrali Ligę Mistrzów! Zespół prowadzony był, podobnie jak reprezentacja Polski, przez Tałanta Dujszebajewa. W półfinale kielczanie pokonali Paris Saint-Germain, a w meczu finałowym dokonali czegoś niemożliwego – przegrywali z węgierskim Veszprem już dziewięcioma golami, lecz odrobili straty i wygrali w rzutach karnych.

Nasza opowieść skupia się na wielkich meczach męskiej reprezentacji Polski. Aliści warto wspomnieć w tym miejscu także o innych sukcesach, które tworzyły wielkość opisywanej dekady. Triumf w Lidze Mistrzów 2016 nie był jedynym osiągnięciem Vive. Kielecki klub już wcześniej zajmował czołowe lokaty w najważniejszych klubowych rozgrywkach. Z powodzeniem w europejskich pucharach reprezentowała nasz kraj także Wisła Płock. Oba kluby do dziś spisują się bardzo dobrze w zawodach międzynarodowych.

Należy też pamiętać o dobrych wynikach kobiecej reprezentacji Polski. Na uwagę zasługuje zwłaszcza to, że Biało-czerwone dwa razy z rzędu (w 2013 i 2015 roku) zajmowały czwarte miejsce na mistrzostwach świata. Polską drużynę prowadził wówczas Duńczyk Kim Rasmussen. Nie udało się Polkom wdrapać na mundialowe podium, ale polscy kibice i tak mogli czuć dumę.

Piłka ręczna odchodzi w cień

Lata 2007-2016 były piękne dla polskiej piłki ręcznej. Najwięcej radości dała nam męska reprezentacja. Warto pamiętać o zawodnikach, którzy w tak piękny sposób reprezentowali nasz kraj. Nasza opowieść skupiała się na drużynie, dlatego też pojedyncze nazwiska rzadko się w niej przewijały. Poza wymienionymi Szmalem, Tkaczykiem, Jurasikiem czy Siódmiakiem warto wspomnieć też o kilku innych zawodnikach, lecz trudno wymienić wszystkich graczy, którzy decydowali przez lata o sile Biało-czerwonych.

Na pewno żaden kibic szczypiorniaka nie zapomni o Bartoszu i Michale Jureckich, Krzysztofie i Marcinie Lijewskich, Mariuszu Jurkiewiczu czy Karolu Bieleckim. Najbardziej niezwykła jest historia tego ostatniego. 11 czerwca 2010 roku w meczu towarzyskim z Chorwacją w Kielcach doszło do tragicznej sytuacji. Bielecki został przypadkowo trafiony kciukiem w lewe oko przez Josipa Valcicia. Efektem zdarzenia było pęknięcie gałki ocznej. Mimo starań lekarzy nie udało się uratować oka. Dramat Bieleckiego mocno przeżył także Valcić. Chorwat podobno przepłakał całą noc.

W lipcu Karol Bielecki dokonał czegoś, co wydaje się nieprawdopodobne. Urodzony w Sandomierzu zawodnik wznowił karierę. Wkrótce wrócił do reprezentacji. Pokazał wielki, niesamowity charakter.

Kiedy ukazuje się ten tekst, w polskich i szwedzkich halach trwają mistrzostwa świata piłkarzy ręcznych. Gdy opisywałem największe sukcesy polskiego szczypiorniaka, kadra, którą od lutego 2019 roku prowadzi Patryk Rombel rywalizuje w drugiej fazie turnieju. Nie ma już szans na awans do ćwierćfinału, ale następcy Gladiatorów zbierają doświadczenie, by w przyszłości nawiązać do sukcesów starszych kolegów.

Opisana w tym tekście dekada dała nam wiele radości i, co istotne, podniosła piłkę ręczną z grona dyscyplin niszowych do głównego nurtu. Obecnie nasza kadra nie odnosi tak dobrych wyników, ale popularność szczypiorniaka w naszym kraju wciąż jest duża.

Reprezentacja Polski piłkarzy ręcznych dostarczyła nam wielu wrażeń, dała tak ogromny ładunek emocji, że nigdy nie zapomnimy o jej wielkich sukcesach. Piękną dekadę najlepiej mogą podsumować słowa, które po meczu o 3. miejsce na igrzyskach w Rio padły z ust komentatora TVP Jacka Laskowskiego:

Wywalczyliście przez te dziesięć lat medal, którego nie wybiłaby żadna mennica. Wybiliście medal naszych serc.

Źródła, z których korzystałem:

  • Piotr Wesołowski – „Wszystko w naszych rękach. Droga na szczyt”
  • Grzegorz Tkaczyk, Dariusz Faron, Wojciech Demusiak – „Grzegorz Tkaczyk. Niedokończona gra”
  • „Przegląd Sportowy”
  • Artykuł na portalu PolskieRadio24.pl – https://polskieradio24.pl/5/4147/Artykul/2597094,Krzyczeli-rzucaj-no-to-rzucilem-Artur-Siodmiak-bohater-horroru-z-Norwegia-konczy-45-lat

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 4.4 / 5. Licznik głosów 7

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Grzegorz Zimny
Grzegorz Zimny
Absolwent pedagogiki na Uniwersytecie Rzeszowskim. Fan historii sportu, ze szczególnym uwzględnieniem piłki nożnej. Pisał teksty dla portalu pubsport.pl. Od 2017 roku autor artykułów na portalu Retro Futbol, gdzie zajmuje się zarówno światową piłką nożną, jak i historiami z lokalnego, podkarpackiego podwórka, najbliższego sercu. Fan muzyki rockowej i książek.

Więcej tego autora

Najnowsze

Walka w Pucharze Polski, przyjazd finalisty, piłkarskie losy Rafała Kurzawy – reminiscencje po meczu Stali Rzeszów z Pogonią Szczecin

Pierwsza runda Pucharu Polski przyniosła sporo emocji. Jednym z najciekawiej zapowiadających się meczów była rywalizacja pierwszoligowej Stali Rzeszów z występującą w rozgrywkach PKO BP...

„Igrzyska życia i śmierci. Sportowcy w powstaniu warszawskim” – recenzja

Powstanie Warszawskie to czas, gdy wielu Polaków zjednoczyło się w obronie stolicy Polski. O sportowych bohaterach walk zbrojnych przeczytacie poniżej. Autorka Agnieszka Cubała jest pasjonatką historii...

„Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka”. Nowa książka Anity Werner i Michała Kołodziejczyka

Cztery lata po premierze niezwykle ciepło przyjętej książki „Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka”, Anita Werner i Michał Kołodziejczyk powracają z nowymi reportażami, w...