Był taki piłkarz – Damian Gorawski, pamiętacie? Na pewno pamiętają kibice Ruchu Chorzów, kojarzą go też krakowscy fani. Zapamiętany głównie z tego, że badania lekarskie przed niemieckim mundialem wykazały u niego wadę serca, a za niego na mistrzostwa pojechał Bartosz Bosacki, który zresztą strzelił dwie bramki Kostaryce. Gorawski to nigdy nie był piłkarz ponad przeciętność, choć trzeba przyznać – solidny ligowiec. Dzięki piłce dorobił się sporych pieniędzy, głównie przez trzy lata gry w Rosji (2005-2008) – najpierw w nieistniejącym już klubie – FK Moskwa, a potem Szynniku Jarosław. Z Rosji oprócz walizki pełnej studolarówek przywiózł mnóstwo barwnych historii.
Kara za pobyt w Nowym Jorku
2005 rok – Damian Gorawski opuszcza szeregi Wisły Kraków. Jak sam przyznaje – miał oferty z niższych lig na Zachodzie, średniaków ligi greckiej, tureckiej i rosyjskiej. Wybrał pieniądze FK Moskwa, które miało ambicje dostać się na ten sam poziom sportowy, co CSKA Moskwa i Spartak. Rosjanie w Gorawskim pokładali spore nadzieje, wszak zapłacono za niego ponad dwa miliony dolarów Wiśle Kraków. Trafił do jednej drużyny z m.in. Jurijem Żenowem (później mecze w Lidze Mistrzów z Zenitem) i Hectorem Bracamonte – znakomitym napastnikiem z Argentyny i Kiryłem Nababkinem. Znają go Ci, którzy oglądają teraz mecze CSKA Moskwa w Lidze Mistrzów
Początek był bardzo udany. Polski pomocnik radził sobie w lidze rosyjskiej, grając w podstawowym składzie FK Moskwa do końca sezonu 2005/2006. Wszystko zmieniło feralne zgrupowanie przed niemieckim mundialem.
– Kiedy dowiedziałem się, że nie mogę pojechać na mundial, bo mam problemy z sercem, w głowie nie miałem absolutnie nic. Kompletna pustka. Pamiętam, że następnego dnia rano spakowałem się i windzie, całkowicie przypadkiem, spotkałem Bartka Bosackiego, który został dowołany przez Pawła Janasa na moje miejsce. Nie miałem do niego żadnej urazy. Życzyłem mu tylko powodzenia i udałem się na lotnisko. Najpierw poleciałem na Śląsk, a potem mój menedżer załatwił mi w Monachium najlepszego kardiologa w Niemczech. Podłączyli mnie do aparatury na całą dobę, przebadali mnie bardzo dokładnie. I wiesz co mi lekarz powiedział? – Jest Pan tu przez pomyłkę, bo jest Pan całkowicie zdrowy. – Z jednej strony – to była dla mnie ogromna ulga, bo w głowie miałem najgorsze myśli – np. o zakończeniu kariery. Z drugiej – byłem rozgoryczony, bo przez błąd lekarza ominęła mnie impreza życia.
– Mój klub – FK Moskwa – był ma zgrupowaniu w Austrii, ale byłem tak rozbity psychicznie, że nie chciałem tam lecieć. Poleciałem na tydzień do Nowego Jorku, aby nieco odreagować ten cały zgiełk wokół mojej osoby. Wróciłem ze Stanów Zjednoczonych, a prezydent FK wlepił mi karę w wysokości piętnastu tysięcy dolarów za opuszczenie zgrupowania. Odzyskałem pieniądze dopiero wtedy, kiedy pokazałem im papierek, że jednak byłem na badaniach. Nie powiedziałem, że badano mnie trzy dni, a nie dziesięć.
Profesjonalizm? Można tylko domniemywać, co czuje piłkarz, który przez drastyczny błąd lekarza traci szansę na spełnienie dziecięcych marzeń o grze na wielkiej imprezie w reprezentacji kraju. Niemniej – jak się później okazało – był to początek końca Gorawskiego w Moskwie.
Najśmieszniejszy trener w karierze
Wiecie co od zawsze budziło u mnie śmiech politowania? Kiedy polski piłkarz opowiada w mediach, dlaczego nie wyszło mu w zagranicznym klubie. Niekompetentny trener, układy w drużynie, kontuzje… Jedno z moich życiowych credo jest takie, że czas zawsze oddzieli parodystów od poważnych ludzi. W tym wszystkim nie chodzi o to, aby Gorawskiego obrażać. Jednak gdyby moje credo było mottem Gorawskiego, ten pewnie dwa razy ugryzłby się w język zawczasu.
– W FK Moskwa spotkałem chyba najśmieszniejszego trenera w karierze, teoretyka, nie mającego kontaktu z drużyną – Leonida Słuckiego. Słuckij mnie nie lubił i z wzajemnością. Kiedyś graliśmy z Kryliami Sowietow w lidze i ten zaczął na mnie wrzeszczeć, że po raz kolejny straciłem piłkę. Wcześniej zamieniłem się stronami z kolegą i pewnie Słucki nas pomylił. Nie wytrzymałem i powiedziałem to, co w sobie dusiłem od dawna. Wyraźnie i z odpowiednim akcentem – „Idi na chuj”.
Pokłócił się z trenerem – padły ostre słowa. Wam też się zdarza? Na pewno kiedyś Wam puściły nerwy. Powiedzenie mówi, że na ojca obrażać się nie wolno, a ja rozszerzyłbym to jeszcze o trenera drużyny. Mówi Wam coś nazwisko Słuckij? Jeszcze za czasów pracy z Gorawskim wyglądał tak:
Dobrze, idę o zakład, że część z Was parsknęła w tym momencie śmiechem, bo pewnie to najśmieszniejszy gość od czasów przybycia do Polski Staszka Levego na jego składaku wraz z całą ołomuńską szajką. Daję Wam teraz minutę, żebyście się zastanowili, gdzie teraz jest Leonid Słuckij, bo komuś na pewno może się skojarzyć.
Dzisiaj Leonid Słuckij jest – w opinii wielu – najlepszym rosyjskim trenerem. W nagrodę za znakomite wyniki w CSKA Moskwa został trenerem reprezentacji Rosji, którą ma poprowadzić na MŚ w 2018 roku. Na stanowisku zastąpił słynnego Fabio Capello. Słucki obraca się m.in. w takim towarzystwie:
OK, może rzeczywiście Słuckij to nie jest ikona stylu, ale za to znakomicie odnajduje się w roli trenera. A zarzuty polskiego – jakbyście to określili – grajka – o brak kompetencji są – sami przyznacie – żałosne. Los wyśmiał Gorawskiego do tego stopnia, że kiedy Gorawski został odsunięty od drużyny Górnika Zabrze, jego trener „oprawca” awansował do ćwierćfinału Ligi Mistrzów ze swoim CSKA. Czyli – jak łatwo wywnioskować – Polak mógł sobie go obejrzeć tylko w telewizji i sobie pobluzgać do – co najwyżej – do ekranu. Popatrzcie tylko na powyższe zdjęcie i oceńcie sami. Prowadzony przez niego zespół mistrza Rosji odpadł dopiero w ćwierćfinale po dwóch porażkach 0:1 z Interem Mediolan – późniejszym triumfatorem. Człowieka obok Słuckiego chyba przedstawiać Wam nie muszę.
A o to dalsza część historii:
– To był pierwszy i ostatni raz. Dostałem porządną nauczkę, że swojego szefa trzeba szanować – nawet wtedy, gdy go nie akceptujemy. Przemilczeć, ugryźć się w język i odreagować później, kopiąc w drzwi. Słucki po meczu podał mi rękę w szatni, a ja już wiedziałem, że jestem spalony. Później na spotkaniu z radą drużyny powiedział, że nie pozwoli sobie na takie zachowanie i odsyła mnie do rezerw. Przy okazji na opowiadał, że z Gorawskim trudno się pracuje, bo on nawet swojej żony nie szanuje. Tyle, że ja… nie mam żony.
Pamiętajcie, zawsze jest różnica. Tomasz Kłos ryzykował u swojego trenera w Niemczech, bo chciał grać w reprezentacji Polski, a Gorawski nagrabił sobie u Słuckiego, bo brakło mu lodu na głowę.
Mściwi Ruscy
Decyzja Słuckiego była bezlitosna. Gorawski z sowitym kontraktem, ale o karierze w Rosji mógł zapomnieć. Całą rundę miał spędzić w rezerwach rosyjskiego średniaka.
Graliśmy przeważnie na sztucznej murawie i to było niedobre, bo dużo chłopaków łapało kontuzję. Poziom był jednak wysoki, a ja imponowałem swoją grą. Słuckij przez to chciał mnie przyjąć z powrotem do pierwszej drużyny, a ja uniosłem się honorem i odmówiłem, będąc przekonanym, że w czerwcu już mnie w FK Moskwa nie będzie. Jednak ja zostałem i zaczęli się na mnie mścić. W jednym z meczów dostałem czerwoną kartkę za wślizg – nie trafiłem w piłkę, tylko w nogi przeciwnika, czyli normalna sytuacja na boisku. Kiedy spojrzałem na wyciąg bankowy, brakowało 10 tysięcy dolarów. Taka była kara. Wytłumaczyłem prezydentowi FK sytuację i zwrócili kasę.
Moskiewski klub obracający milionami, z m.in. Bracamonte i Maxi Lopezem ściągniętym z FC Barcelony w składzie mści się na polskim piłkarzu w rezerwach. Nonsens, sami przyznajcie. Był tam jeszcze Maxi Moralez. Fani Serie A będą wiedzieć o kogo chodzi – dzisiaj facet gra w Atalancie Bergamo i jest wyceniany na 5 mln euro.
Dominator Walerij Pietrakow
Gorawski sprzedał jeszcze jedną anegdotę o trenerze z szatni FK Moskwa.
Z innym trenerem, Walerijem Pietrakowem, było śmiesznie, jak i tragicznie. Sylwetką przypominał amerykańskiego aktora – Alexa Baldwina. Kiedyś parodiowałem trenera w szatni, kiedy ten stanął za moimi plecami. Koledzy patrzyli na to, ale nie mieli możliwości nic powiedzieć. Na szczęście nic mi nie zrobił. Słyszałem o innym rosyjskim trenerze, który jednym ciosem powalił swojego zawodnika w szatni. Pietrakowa się baliśmy. Po zwycięskich meczach nas całował. Po porażkach krzyczał prosto w oczy – „Psie, zajebię Cię!”
Pietrakow to oryginał. Po moim przyjściu do FK Moskwa pojechaliśmy na obóz w góry. W drużynie oprócz mnie i Mariusza Jopa nikt nie miał sport-testerów. Po pierwszym bieganiu moje tętno wynosiło 200. Mówię do Mariusza, że nie można tak trenować, bo nie jesteśmy końmi. Po trzech dniach odezwało się moje ścięgno Achillesa. Mariusz poradził: nie rezygnuj, jesteś nowy, jak to będzie wyglądało? Piątego dnia Achilles aż mi skrzypiał – czułem, że zaraz go zerwę. Nazajutrz nie mogłem już ruszać stopą, więc Pietrakow dał mi dwa dni wolnego. Wróciłem do treningów i odnowiła się kontuzja. Pietrakow wziął mnie do siebie na rozmowę i mówi: „Jebany Polaku. Zapłaciliśmy za ciebie tyle pieniędzy, a ty znów jesteś kontuzjowany.”. (…) Półtora miesiąca leczyłem uraz.
Mariusz Jop – to ten, który swoją interwencją odebrał swojemu zespołowi – Wiśle Kraków – tytuł mistrza Polski.
Sprawdziłem. Czy rzeczywiście Pietrakow to trener – sadysta? Oto słynniejsi piłkarze, którzy u niego trenowali – Paweł Pogrebniak, Kirył Kombarow, Dinar Bilaletdinow. Abstrahując już od tego, że u niego pracowało dużo polskich ligowców: Skerla, Pareiko, Kokoszka, Stevanović. Oni dali radę, Gorawski nie.
Fałszywi koledzy
Codziennie idąc do szkoły/pracy, gdziekolwiek, musicie mieć do czynienia z ludźmi, których nienawidzicie i to wcale nie musi być czymś uzasadnione. Nie lubicie i już, bo ktoś pluje jak mówi albo ma wkurzający tembr głosu. Czasami trudno wytłumaczyć powody, dla którego za kimś nie przepadacie. Jednak – i tutaj pewnie się ze mną zgodzicie – dla szeroko pojętego dobra trzeba przezwyciężyć swoją niechęć, bo niechęć to słabość, a słabości okazuję tylko i wyłącznie słabi.
– Siedząc na ławce rezerwowych, zastanawiałem się, co za ludzie są u mnie w drużynie. Albo jestem manekinem i nikt mnie nie zauważa, albo czegoś nie rozumiem.
Mowa tutaj o sezonie 2007/2008. Oto koledzy Gorawskiego: Roman Hubnik (potem Bundesliga), Sergiej Siemak (przedstawiać nie trzeba, reprezentant Rosji), o czym już wspominałem – Kirył Nababkin (CSKA Moskwa), Pablo Barrientos (odszedł z FK za 4 mln euro. Serie A, teraz liga argentyńska), Maxi Lopez (pamiętają go kibice FC Barcelony, potem kariera w Serie A, dzisiaj Torino, Maxi Moralez (Atalanta Bergamo), Alekxandru Epureanu (znany z wieloletniej gry w Dynamie Moskwa), Hector Bracamonte – o nim też szerzej wspomniałem. Reasumując, czas zweryfikował poszczególnych piłkarzy, a szczególnie Gorawskiego, który przegrał rywalizację o miejsce w składzie z Sergiejem Semakiem.
– W FK Moskwa mieliśmy dwóch Rumunów, których nie cierpiałem. Nigdy nie podawałem im ręki, bo to chytrzy ludzie, którzy nigdy nie przyznają się do błędu. Taki sam był nasz kapitan z Mołdawii.
Jak wyżej. Hipokryzja wylewa się uszami,
– Lubię pożartować, a miejscowi byli na to oporni. Mariusz Jop powtarzał: przystopuj, oni tego nie rozumieją. Dlatego podobało mi się, jak bawią się chłopaki z Hiszpanii czy Argentyny. Przy kolacji śpiewali, grali na gitarze. Maxi Lopez, który przyszedł do nas z Barcelony, to gość totalnie wyluzowany, żyjący bezstresowo. Obcokrajowcy szybko wracali do równowagi po przegranym meczu. Ruscy wrzeszczeli na siebie, wszczynali awantury. Potem w domu odreagowywali, pijąc wódkę po pół szklaneczki duszkiem.
Po pierwsze, zawsze dziwię się piłkarzom, którzy zdradzają na łamach prasy sekrety z szatni. Czy ktoś taki wzbudza szacunek w oczach kolegów? A po drugie – jestem ciekaw, skąd Gorawski wie, co się działo u jego kolegów, Rosjan, w domu.
Zabawa w Rosji
Piłkarzom można zazdrościć podróży po świecie. Robert Lewandowski kiedyś wspominał, że dzięki piłce był w krajach, do których pewnie nigdy by nie zawitał. Akurat mówił to w kontekście Azerbejdżanu.
– Przez pierwsze pół roku nie cierpiałem Moskwy. Potem przekonałem się, że to miejsce, gdzie nie ma czasu na nudę. Życie młodych Rosjan zaczyna się po 22. Przychodzą do knajpy, siedzą tam ze cztery godziny, a potem dopiero uderzają na dyskotekę. (…) Czasami poznają dziewczyny, które zapraszają do klubu, a potem zabawa trwa do siódmej, osmej rano. Potem zmiana lokalu, after party i koniec imprezy. Budzą się gdzieś w południe z nosem białym od wciągania. Niemniej, w Moskwie jest jakaś siła, która człowieka tam trzyma, zwłaszcza młodego człowieka. Można się tam wyszaleć pod każdym względem.
– Kilka razy byłem w ekskluzywnych klubach i większego przepychu w życiu nie widziałem. Przy wejściu stoi selekcjoner i robi „face control”. Jeśli coś mu się nie podoba, wracasz na koniec kolejki. Wystrój bije po oczach. Mały stolik dla czterech osób kosztuje dwa tysiące dolarów. Najdroższy – dziewięć tysięcy. Nie ma kłopotu z ich zapełnieniem. Na weekendy przylatują ludzie z Europy i nie tylko. Bawiłem się na wspólnej imprezie z Kylie Minogue. Jeśli jakiś oligarcha ma urodziny, zaprasza do towarzystwa gwiazdy pokroju Minogue czy Naomi Cambpell. Mają tylko siedzieć w towarzystwie i zgarniają za to po sto tysięcy dolarów. Kiedyś widziałem słynnego tenisistę – Marata Safina, który bawił się w klubie, a z nim wianuszek dziewczyn.
Widzicie? Można być miernym piłkarzem, a nawet miernym tenisistą, żeby w Moskwie korzystać z życia.
Życie w Rosji
Jednym z ważniejszych argumentów przemawiających za grą w danej części świata są warunki życia. To ze względu na to niektórzy uznani w Europie piłkarze wybierali lub wybierają Cypr zamiast Polski. Damian Gorawski w Moskwie nie miał poważnych powodów do narzekania.
– Zdarzało mi się wracać do mojego mieszkania o czwartej w nocy i nawet nad ranem Moskwa jest zakorkowana. Jadąc z jednego krańca Moskwy na drugi, można spędzić w samochodzie ponad cztery godziny. Dlatego wolałem podróżować metrem. Pamiętam, że dwa razy ukradli mi tam telefon komórkowy. Telefon trzymam zawsze w kieszeni spodni, ale skubnięcie takiego telefonu to robota dla pięcioletnich dzieci, które z tego żyją. Takie dzieci widziałem na ulicach, w dziurawych butach- i to w zimie, przy minusowych temperaturach. To dzieci ulicy.
W Moskwie widać pozostałości po komunizmie. W każdej kamienicy na klatce schodowej siedzi „babuszka”, która w poprzednim systemie obserwowała prywatne życie mieszkańców, zdawała raporty. Na przykład obserwowała, czy młoda dziewczyna zaprasza kogoś na noc. Moja „babuszka” zawsze pytała mnie przy wejściu, do kogo idę. Mieszkałem tam od roku, ale miała kiepską pamięć.
Gorawski jeszcze opowiada – jak to w FK Moskwa wlepili mu karę za odmowę noszenia obciachowych klubowych dresów.
Skąd ten tekst – zapytacie. Otóż historia ma tę szlachetną cechę, że weryfikuje. Retro stoi na straży historii, również tej najnowszej, dlatego zwracamy uwagę na częsty proceder wśród polskich piłkarzy. Opowiadanie bzdur na łamach prasy. Czym to jest powodowane? Może podrażnioną ambicją? Przecież poważni ludzie potrafią chować urazy. Przy okazji jeszcze mogliście przeczytać o życiu w Moskwie, bo piłkarzom się zazdrości. Pomyślcie tylko – gracie w piłkę – albo jak Gorawski – nie gracie, tylko grzejecie ławę. Co miesiąc wpływa na Wasze konto kilkadziesiąt tysięcy dolarów – w dodatku w mieście możecie naprawdę zaszaleć.
Natchnieniem do napisania tekstu było to, co powiedział w rozmowie ze mną Artur Wichniarek – tutaj
Czy mogłem wyciągnąć więcej ze swojej kariery? Pewnie mogłem, ale z drugiej strony – popatrz. Ilu wyjeżdża na Zachód i zaraz wraca? Teraz menedżer załatwi Ci kontrakt, jedziesz do Niemec, Francji albo Włoch, podpisujesz dokumenty i siedzisz trzy lata na ławce rezerwowych. Zamiast zapytać się, ilu teraz jest Polaków w silnych europejskich ligach, powinieneś zapytać, ilu z nich zostanie tam zapamiętanych.
Wniosek jest prosty. Pieniądze Ci się kiedyś skończą, a wraz z myślami z serii „co dalej”, przyjdzie ci refleksja w pewien jesienny wieczór. Kurde, czy w miejscu, w którym byłem, zostawiłem po sobie coś wartościowego? Zostawiam Was z tym przemyśleniem.
Wypowiedzi Gorawskiego pochodzą z autoryzowanych wywiadów prasowych
KAMIL ROGÓLSKI