W służbie obcej federacji – polscy selekcjonerzy za granicą

Czas czytania: 25 m.
0
(0)

O d lat polska myśl szkoleniowa jest zdecydowanie w odwrocie. Próżno szukać polskich trenerów na ławkach choćby solidnych europejskich klubów, nie mówiąc już o reprezentacjach. A jak było w przeszłości? Faktem jest, że polscy trenerzy nigdy nie mieli takiej marki, jak ich koledzy z innych krajów demokracji ludowej – Jugosławii, Czechosłowacji czy Węgier. A jednak poczet Polaków, którzy pracowali w zagranicznych kadrach narodowych liczy aż dziewiętnaście nazwisk.

Pionier Majowski

Za pioniera uznać należy Edmunda Majowskiego (przyjął to nazwisko w 1937 roku, wcześniej nazywał się Edmund Niechcioł). Urodzony w 1910 roku w Chorzowie napastnik zaczynał karierę w miejscowym AKS Chorzów, ale w pierwszej lidze zadebiutował w 1931 roku już jako zawodnik lwowskiej Pogoni – w drugiej dekadzie dwudziestolecia międzywojennego klubu zaliczającego się do ścisłej krajowej czołówki. Wyróżniający się w lidze zawodnik zagrał ponadto cztery spotkania i strzelił jedną bramkę w biało-czerwonych barwach.

Co ciekawe w swoim debiucie w reprezentacji przeciwko Jugosławii najpierw zszedł z boiska w 28. minucie (jego miejsce zajął chwilowo Władysław Król), a gdy był znów gotowy do gry, wrócił na plac. Takie roszady były wówczas dozwolone w meczach towarzyskich za zgodą rywala. Po wybuchu II wojny światowej został wciągnięty na volkslistę, co umożliwiło mu grę w klubach DTSG Krakau i Germania Königshütte. Po wojnie osiadł w Wiedniu, ale mimo uzyskania austriackiego obywatelstwa wielokrotnie zgłaszał chęć powrotu do ojczyzny. Ostatecznie w 1947 roku uzyskał papiery trenerskie w Austrii, co pozwoliło mu zdobyć pracę trenera w wiedeńskich klubach – Wiener AC i FC Wien.

Później Edmund Majowski trenował jeszcze norweski Sarpsborg FK, a w latach 1956-57 pracował w Iranie z drużyną narodową. Jeśli wierzyć wykazowi meczów na stronie teammelli.com, reprezentacja Iranu nie rozgrywała w tym czasie jednak żadnych oficjalnych meczów. Po okresie spędzonym w Iranie Majowski wrócił do Norwegii, gdzie również otrzymał propozycję pracy z kadrą. W latach 50. reprezentacja Norwegii była co prawda w europejskim futbolu tylko outsiderem, ale aż do dziś żaden Polak nie pracował z inną zagraniczną europejską reprezentacją. Do tego bilansu z norweską kadrą Majowski nie musi się wstydzić – w pięciu meczach jego podopieczni zanotowali trzy zwycięstwa, jeden remis i jedną porażkę. Po norweskim epizodzie Majowski pracował jeszcze jako trener związkowy w Kuwejcie (w latach 1959-68 z przerwami), a następnie prowadził grecki Ethnikos oraz ponownie Sarpsborg. Zmarł w 1982 roku w Wiedniu.

Z kopalnii do USA

Ciekawa jest również historia urodzonego w 1926 r. w Kolonii w rodzinie polskich Żydów Maxa Woźniaka. Gdy w III Rzeszy nasilały się prześladowania ludności żydowskiego pochodzenia, rodzina Woźniaków została deportowana do Polski.

To w Polsce nastoletniego Maxa zastała II wojna światowa, ale po inwazji Związku Radzieckiego na Polskę jego rodzina wyjechała jeszcze dalej na wschód – do Magnitogorska. W 1946 roku Max Woźniak wrócił do Polski, gdzie pracował w kopalni węgla, ale zaczął również grać w piłkę – na pozycji bramkarza w Victorii Świebodzice. Kilka lat później trafił do drugoligowego Górnika Wałbrzych – w pierwszej połowie lat 50. najwyżej notowanego dolnośląskiego klubu.

W latach 1957 – 1959 Woźniak grał już w izraelskim Hapoel Kfar-Saba, zaliczył nawet mecz w reprezentacji Izraela. Wykształcenie trenerskie zdobywał w Niemczech, ale wkrótce wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie osiadł na stałe i kontynuował swoją karierę w zawodzie trenera. W 1967 roku dostał pracę w Los Angeles Toros – pierwszej w LA profesjonalnej drużynie piłkarskiej, występującej w lidze NPSL, będącej protoplastą znacznie bardziej znanej NASL (North American Soccer League). Po poprowadzeniu klubu Makabi Los Angeles do triumfu w rozgrywkach National Challenge Cup (puchar kraju), w 1973 roku Woźniak otrzymał nominację na selekcjonera reprezentacji USA, którą poprowadził w dwóch meczach.

O ile porażkę 0:4 (20 marca 1973 roku w Łodzi na stadionie ŁKS-u, bramki: Lubański trzy, Kasperczak jedna) z mistrzem olimpijskim – Polską – można było jeszcze zrozumieć, o tyle klęska w takim samym rozmiarze z reprezentacją Bermudów sprawiła, że finał tej historii mógł być tylko jeden – Woźniak został zwolniony, a zastąpił go Eugene Chyzowych – Ukrainiec, ale urodzony w 1935 roku w rejonie starosamborskim, będącym wówczas w granicach Rzeczpospolitej. W latach 1976 – 1980 pierwszym trenerem amerykańskiej drużyny narodowej był z kolei Walter Chyzowych, młodszy o dwa lata brat Eugene’a.

Kowalski w Stanach Zjednoczonych

Na przełomie lat 80. i 90. XX wieku piłka nożna w Stanach Zjednoczonych była już na całkiem innym etapie. Drużyna narodowa po czterdziestu latach przerwy zakwalifikowała się na mistrzostwa świata, a przede wszystkim 4 lipca 1988 roku podjęto decyzję o przyznaniu USA organizacji mundialu sześć lat później. Co prawda klęskę (trzy porażki w trzech meczach, bilans bramek 2:8) na turnieju we Włoszech przyjęto w amerykańskiej federacji (USSF) jeszcze ze spokojem, ale słabe wyniki w meczach towarzyskich kilka miesięcy później (m.in. porażka 0:1 z Bermudami) sprawiły, że dotychczasowy selekcjoner Bob Gansler podał się do dymisji, wyprzedzając tym samym zapewne ruch władz związku.

W obliczu rozgrywanego za kilka lat World Cup 1994 USSF zamarzyła sobie znanego zagranicznego trenera. Padały nazwiska Franza Beckenbauera, Rinusa Michelsa czy Johana Cruyffa. Zanim jednak zakontraktowano selekcjonera na stałe, trenerem tymczasowym został John Kowalski – dotychczasowy asystent Ganslera (dostał tę posadę w styczniu 1991 roku). Jan Kowalski urodził się w 1951 roku w Miłkowie koło Karpacza, a za ocean wyemigrował z rodzicami w wieku 14 lat. Nie dane mu było zrobić oszałamiającej kariery piłkarskiej, ale bardzo szybko wyrobił sobie nazwisko jako trener.

Będąc szkoleniowcem klubów Hartford Hellions i Pittsburgh Spirits prowadził m.in. Roberta Gadochę, Stanisława Terleckiego, Zdzisława Kapkę, Adam Topolskiego, Piotr Mowlika czy Janusza Sybisa. Wkrótce uzyskał najwyższy stopniem dyplom trenerski w USA. To w połączeniu z pracą z drużynami uniwersyteckimi dało mu etat w USSF. W 1989 roku w pierwszych w historii mistrzostwach świata w futsalu prowadzona właśnie przez Kowalskiego reprezentacja USA zajęła trzecie miejsce, a trzy lata później z tym samym trenerem zdobyła srebrny medal.

Po odejściu Ganslera, Kowalski zgodnie z logiką awansował na stanowisko pierwszego trenera, choć federacja od razu uprzedziła go, że jest to tylko sytuacja tymczasowa i już trwają poszukiwania innego selekcjonera. Ostatecznie Kowalski poprowadził Amerykanów tylko w dwóch meczach (2:2 z Meksykiem, 2:0 z Kanadą) – rozgrywanych w marcu 1991 roku w ramach turnieju North American Nations Cup. Niedługo potem na stanowisko selekcjonera wybrano obieżyświata Borę Milutinovicia, który wcześniej wykręcał dobre wyniki na mistrzostwach świata z innymi drużynami ze strefy CONCACAF – Meksykiem i Kostaryką.

Trener Nowak na Karaibach

Swego czasu wiele mówiło się o tym, że reprezentację Stanów Zjednoczonych poprowadzić może Piotr Nowak, który najpierw wybrał Chicago Fire jako miejsce swojej piłkarskiej emerytury, a potem udanie rozpoczął swoją karierę trenerską już w pierwszym sezonie pracy wygrywając mistrzostwo Major League Soccer z drużyną D.C. United. Koniec końców selekcjonerem Jankesów został Bob Bradley, a Nowaka mianowana jego asystentem i jednocześnie trenerem reprezentacji olimpijskiej.

Później prowadził klub Philadelphia Union, gdzie otrzymał również stanowisko wiceprezesa i niemal nieograniczoną władzę w klubie. Skończyło się na tym, że były reprezentant Polski popadł w konflikty z piłkarzami i kibicami. Ci pierwsi nazywali go katem oraz oskarżali o narażanie na kontuzję, natomiast fani zespołu z Filadelfii narzekali, że Nowak czerpie korzyści z niezrozumiałych transferów i wyprzedaje najlepszych zawodników.

Jako że również wyniki w końcu przestały się zgadzać, w czerwcu 2012 roku Nowak został zwolniony. Posada selekcjonera kadry USA bardzo mocno się oddaliła, ale po Euro 2012 jego nazwisko było wymieniane w kontekście pracy polską drużyną narodową. Ostatecznie to stanowisko zajął Waldemar Fornalik, a sam Nowak wrócił do trenerki dopiero dwa lata później. Początkowo miał być dyrektorem technicznym reprezentacji Antigui i Barbudy i pomagać trenerowi Rolstonowi Williamsowi, ale wkrótce okazało się, że to Polak odpowiada za wyniki. Gdy na początku 2016 roku wrócił do Polski, tak wypowiadał się w wywiadzie z x-news na temat pracy w karaibskiej reprezentacji:

„Praca z reprezentacją Antigui i Barbudy była niesamowitym przeżyciem. Wszystkie zespoły z tamtejszej ligi grają na jednym stadionie. Często trzeba było improwizować. Jednak mimo wszystko było to niezwykle satysfakcjonujące patrzeć, jak ci ludzie chcą trenować po 2-3 godziny dziennie. Oczywiście nie jest to reprezentacja Anglii czy Włoch, ale w rankingu FIFA, 90-tysięczna Antigua i Barbuda jest przed Chinami!”

Trenerscy obieżyświaci

Na miano trenerskich obieżyświatów zasługują Jacek Stefanowski i Ryszard Orłowski – dwaj trenerzy, którzy fachu uczyli się w Stanach Zjednoczonych. Ten pierwszy urodził się za oceanem, ale pierwsze trzy lata życia spędził w Polsce. Mimo że dorastał w USA, został wychowany przez rodziców w polskiej kulturze i tradycji. Po skończeniu studiów pracował jako asystent trenera w drużynach uniwersyteckich. Pierwszą poważną szansę dostał w 2008 roku, gdy został pierwszym trenerem klubu… Sevilla FC. Nie chodzi jednak oczywiście o drużynę ze stolicy Andaluzji, ale portorykański klub o tej samej nazwie.

Po odejściu selekcjonera reprezentacji Portoryko Colina Clarke’a, Stefanowski przez kilka miesięcy przejął jego obowiązki. Trochę inaczej wygląda historia o osiemnaście lat starszego Ryszarda Orłowskiego. W Polsce grał na pozycji napastnika m.in. w Piotrcovii Piotrków Trybunalski i Grunwaldzie Poznań. W 1984 roku wyemigrował z Polski z powodów politycznych i – przez Austrię – trafił do USA. Początki były trudne, ale jak sam przyznaje, w asymilacji bardzo pomógł mu klub Wisła Garfield, który pomógł mu znaleźć pracę i mieszkanie w klubowym hotelu. Po zakończeniu kariery został trenerem reprezentacji Związku Polonijnych Klubów Piłkarskich, gdzie spotkał Jacka Stefanowskiego. Ich drogi ponownie zeszły się w 2013 roku, gdy Stefanowski dostał pracę selekcjonera reprezentacji Nepalu, a jego asystentem został Orłowski. Jak w ogóle do tego doszła?

„To była otwarta oferta pracy z Federacji Nepalu. Razem z trenerem Jackiem Stefanowskim wysłaliśmy nasze CV. Jednym z warunków była znajomość języka angielskiego oraz posiadanie licencji UEFA A, co spełnialiśmy i w ciągu dwóch tygodni po podpisaniu kontraktu byliśmy już na dachu świata” – opowiada w wywiadzie Ryszard Orłowski.

Pierwszą poważną próbą dla polsko-amerykańskiego duetu trenerskiego były kwalifikacje do turnieju AFC Challenge Cup – zaczęło się od wysokiego zwycięstwo z Marianami Północnymi, ale ostatecznie Nepal zajął w grupie trzecie miejsce za Palestyną i Bangladeszem. Później przyszedł czas na mistrzostwa SAFF – Południowoazjatyckiego Związku Piłki Nożnej. W fazie grupowej Nepalczycy pokazali się z bardzo dobrej strony, wygrywając grupę z wyżej notowanymi reprezentacjami Indii, Pakistanu i Bangladeszu.

Na drodze do finału i historycznego wyniku stanęła jednak kadra Afganistanu. Fiaskiem i rozstaniem z reprezentacją Nepalu zakończyły się kwalifikacje do Mistrzostw Świata w Rosji. Nepalczycy przegrali na wyjeździe z Indiami 0:2, a w rewanżu zremisowali 0:0 i już w marcu 2015 roku zakończyli udział w kwalifikacjach mundialu.

Po pracy w Nepalu, Orłowski na krótko zakotwiczył w Anguilli, a później przejął reprezentację Belize. Polski trener prowadził kadrę w pięciu meczach w ramach rozgrywek Copa Centroamericana 2017, zaliczając po drodze jeden remis i odnosząc cztery porażki. Trzeba jednak przyznać, że rywale byli ze zdecydowanie wyższej półki, a w kategorii małego sukcesu należy rozpatrywać bezbramkowy remis z reprezentacją Panamy, która rok później zagrała na rosyjskim mundialu. Jacek Stefanowski kolei wrócił do pracy z kadrą Portoryko, którą doprowadził – po raz pierwszy w historii – do trzeciej rundy kwalifikacji Pucharu Karaibów.

Było już o Nepalu, jednak pierwszym Polakiem, który prowadził kadrę narodową na Dalekim Wschodzie był Marek Janota. W latach 1979-1980 był selekcjonerem reprezentacji Indonezji. Akurat o tym trenerze trudno znaleźć więcej informacji – wiadomo jedynie, że w Azji nie odniósł żadnych wartych odnotowania sukcesów, a później trenował jeszcze m.in. Hutnika Warszawa. Również w 1979 roku kilkumiesięczny epizod w roli selekcjonera reprezentacji Kenii zaliczył Grzegorz Polakow – urodzony w 1935 roku w Wilnie piłkarz i trener związany głównie z pomorskimi klubami.

W młodości grał w drużynach młodzieżowych Lechii Gdańsk, ale nigdy nie udało mu się awansować do pierwszego zespołu. Szybko zawiesił buty na kołku i rozpoczął karierę trenerską. W latach 1965-71 w 201 meczach prowadził Arkę Gdynia i do dziś jest pod tym względem klubowym rekordzistą. Jako trener drużyny ekstraklasowej debiutował w 1975 roku, gdy prowadził ŁKS Łódź.

Później w najwyższej klasie rozgrywkowej Polakow był jeszcze trenerem Odry Opole, Stali Stalowa Wola i ponownie Arki Gdynia – z tymi trzema klubami zaliczył spadek do II ligi. Grzegorz Polakow został selekcjonerem reprezentacji Kenii, natomiast już rok później w sąsiedniej Tanzanii znalazł się Sławomir Wolk. Mało znany w Polsce trener w 1980 roku poprowadził nawet tamtejszą drużyną narodową w Pucharze Narodów Afryki. Po porażkach z Nigerią (1:3) i Egiptem (1:2) oraz remisie z Wybrzeżem Kości Słoniowej (1:1) podopieczni Wolka pożegnali się z turniejem już po fazie grupowej.

Od więzienia po słoneczną Dominikanę

Fascynującą biografię mógłby pozostawić po sobie z pewnością Bernard Zgol. Urodził się w bogatej rodzinie w 1928 roku w Hajdukach (od 1934 r. część Chorzowa), nigdy nie był piłkarzem, a mimo to już w wieku 21 lat został trenerem beniaminka Ekstraklasy – Szombierek Bytom. Drugi sezon w elicie skończył się dla Szombierek degradacją, chociaż Zgol został zwolniony jeszcze przed końcem nieudanej kampanii. Po kilku przygodach w mniejszych śląskich klubach ponownie wylądował w elicie jako trener Górnika Radlin w 1955 roku. Pierwszy sezon z Górnikiem zakończył się spadkiem z I ligi, ale już rok później Zgol odzyskał dla Radlina Ekstraklasę. Tylko na rok, bo w 1957 r. podopieczni Zgola znowu okazali się za słabi na rywalizację w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Już rok później polski sąd wojskowy skazał Zgola na dziesięć lat więzienia w sprawie o kryptonimie „Słońce” za współpracę z amerykańskim wywiadem. Odsiedział kilka lat z wyroku, próbował uciec z więzienia, w końcu w 1970 r. polski trener legalnie wyjechał do Niemiec i od tego momentu zaczął przedstawiać się już jako Bernhard Zgoll. Z pomocą FIFA i UEFA oferował swoje usługi zagranicznym federacjom – pracował m.in. w Kenii jako trener młodzieży oddelegowany przez niemiecką federację do programu rozwoju futbolu w tym kraju, na Filipinach przy tworzeniu akademii piłkarskich dla młodych piłkarzy czy w Korei Południowej w roli doradcy tamtejszego związku piłkarskiego.

W 1984 r. Zgoll został na krótko selekcjonerem reprezentacji Kenii, później pracował również jako selekcjoner na Filipinach (brak danych dotyczących okresu, w jakim Zgoll pracował z pierwszą reprezentacją tego kraju) oraz na Dominikanie (1992 rok). Polski trener w środowisku zapamiętany został jako innowator, czasem nawet dziwak. To jego pomysłem był chociażby system dystrybucji butelkowanego mleka. Ze względu na zagraniczne przygody nie bez powodu porównuje się do legendarnego trenerskiego globtrotera Rudiego Gutendorfa (swoją drogą polecam wszystkim zapoznanie się z dziejami tego niemieckiego szkoleniowca, który jako selekcjoner zwiedził pół świata – ja naliczyłem mu… szesnaście reprezentacji narodowych).

Z Okęcia do Afryki

O ile nazwiska Majowskiego, Woźniaka, Polakowa, Janoty czy Wolka będą dla większości kibiców anonimowe, o tyle Ryszarda Kuleszę kojarzyć będzie znacznie szersze grono sympatyków futbolu. Urodził się w 1931 roku w Warszawie. Podczas powstania warszawskiego jego ojciec Władysław został zastrzelony, a sam Ryszard ledwo uniknął śmierci – niemiecki żołnierz rzucił go pod nadjeżdżający czołg. Później został wywieziony na roboty do Niemiec, skąd uciekł i wrócił pieszo do Polski.

Po wojnie rozpoczął przygodę z futbolem – na początku jako junior Okęcia Warszawa, później jako ekstraklasowy piłkarz innych warszawskich klubów (Polonia, Gwardia), a także bydgoskiej Polonii. Jako piłkarz występował na pozycji lewoskrzydłowego lub lewego pomocnika, jednak prawdziwą karierę zaczął robić po zawieszeniu butów na kołku – najpierw jako trener, a następnie działacz piłkarski. Trenował m.in. Lechię Gdańsk, po czym przejął młodzieżowe reprezentacje Polski. W latach 1974-1978 pracował kolejno z kadrami U-21 i U-23, a także jako asystent Kazimierza Górskiego i Jacka Gmocha w pierwszej reprezentacji. Po rozczarowującym argentyńskim mundialu przejął schedę po Gmochu, zostając wreszcie selekcjonerem kadry A.

„Powrót Ryszarda Kuleszy (…) przyjęto jako należną mu satysfakcję. (…) Bezkonfliktowy, zawsze uśmiechnięty Kulesza był przeciwieństwem zadziornego watażki, jakim był Gmoch. Niósł ze sobą spokój, uprzejmość – szukał płaszczyzn porozumienia, kokietował prasę sportową” – czytamy w książce „Wielcy selekcjonerzy” Andrzeja Jucewicza.

Prowadzona przez Kuleszę drużyna narodowa nie awansowała na Mistrzostwa Europy w 1980 roku (w ostatecznej tabeli „polskiej” grupy eliminacyjnej o punkt lepsi od „biało-czerwonych” okazali się dwukrotni wicemistrzowie świata – Holendrzy). Kolejnym etapem miały być kwalifikacje do mundialu w Hiszpanii, których start dla reprezentacji Polski zaplanowano na Malcie.

Przed wylotem z kraju doszło do słynnej afery na Okęciu – po latach rozpatrywanej jako jedno z najważniejszych wydarzeń w złotej erze polskiego futbolu. Koniec końców Kulesza – jako ten, który nie potrafi utrzymać dyscypliny w kadrze – musiał odejść, a jego miejsce zajął Antoni Piechniczek, który niespełna dwa lata później ze skonsolidowaną drużyną sięgnął w Hiszpanii po srebrne medale. Jaki finał miałaby ta historia, gdyby na stanowisku pozostał Kulesza? Teraz można tylko gdybać… W 1981 roku Kulesza został – jakby na pocieszenie –selekcjonerem reprezentacji Tunezji, chociaż trzeba pamiętać, że „Orły Kartaginy” nie były wtedy kompletnym piłkarskim outsiderem.

Zaledwie trzy lata wcześniej Tunezyjczycy rywalizowali przecież jako jedyna afrykańska drużyna na mistrzostwach świata, ale już na rozgrywanym w 1980 roku Pucharze Narodów Afryki nie pojawili się, ponieważ w ogóle nie przystąpili do eliminacji.

Marzenia o awansie na mundial w Hiszpanii prysły z kolei jeszcze przed zatrudnieniem Kuleszy. W rozgrywanym dwa lata później afrykańskim czempionacie reprezentacja Tunezji – już pod wodzą polskiego trenera – wprawdzie zagrała, ale w fazie grupowej musiała uznać wyższość Libii (0:2), Ghany (0:1) oraz zremisowała z Kamerunem (1:1). Później Ryszard Kulesza pracował jeszcze z klubami z Tunezji i Maroka (MC Oujda, CS Sfaxien, CA Bizertin), a także jako asystent Andrzeja Strejlaua podczas tournée reprezentacji Polski po Iranie i Egipcie w 1990 roku.

Później pozostawała blisko piłki nożnej, ale już tylko jako działacz. Pełnił rolę przewodniczącego Rady Trenerów, Członka Prezydium PZPN, wiceprezesa ds. trenerskich, szkoleniowych oraz zespołów reprezentacyjnych i trenerów. Był inicjatorem powstania Szkoły Trenerów PZPN przy warszawskim AWF-ie (słynnej potem „kuleszówki”). Czarnymi zgłoskami zapisał się w historii warszawskiej Legii („cała Polska widziała…”). Zmarł w 2008 roku, przegrywając swój ostatni mecz – z chorobą Alzheimera.

Entliczek Piechniczek

Pięć lat po Kuleszy, jego następca na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski również podjął się pracy z kadrą narodową Tunezji. Antoniego Piechniczka przedstawiać raczej nikomu nie trzeba, więc tylko pokrótce przypomnijmy jego życiorys. Urodził się w 1942 roku w Chorzowie. Piłkarzem nie był może wybitnym, jednak rozegrał ponad dwieście meczów w ekstraklasie w barwach Legii Warszawa i Ruchu Chorzów. Z „Niebieskimi” sięgnął nawet po mistrzostwo Polski, a ponadto rozegrał trzy spotkania w reprezentacji Polski. Karierę piłkarską zakończył we francuskim Chateauroux, po czym zajął się trenerką.

Pierwsze znaczące sukcesy odnosił z Odrą Opole – w pierwszym sezonie po objęciu drużyny w świetnym stylu awansował do ekstraklasy, w 1977 roku Odra triumfowała w reaktywowanym po 25 latach Pucharze Ligi, dzięki czemu do Opola zawitały europejskie puchary. W 1978 roku za pracę z Odrą otrzymał nagrodę dla Trenera Roku w plebiscycie tygodnika „Piłka Nożna”. Dlaczego u progu 1981 roku PZPN zdecydował się powierzyć najważniejszą posadę trenerską w kraju człowiekowi ze Śląska?

Ponownie oddajmy głos Andrzejowi Jucewiczowi, który w książce „Wielcy selekcjonerzy” pisze tak: „Zadecydowała o wyborze – jak sądzę – osobowość Piechniczka, który nie był podobny do Gmocha ani do Kuleszy. Był warsztatowcem o dość zdecydowanym sposobie działania.” Wybór Piechniczka na selekcjonera okazał się strzałem w dziesiątkę – „biało-czerwoni” pomimo trudnej sytuacji w kraju bez problemów awansowali na mundial, a potem już na hiszpańskich boiskach zajęli 3. miejsce.

Później Piechniczek pojechał jeszcze z kadrą na MŚ w 1986 roku i – mimo że w słońcu Meksyku drużyna narodowa zaprezentowała się dużo gorzej niż cztery lata temu – do dzisiaj jest jedynym selekcjonerem, który był z reprezentacją Polski na dwóch mundialach. Po turnieju Piechniczek zdobył jeszcze mistrzostwo Polski z Górnikiem Zabrze, po czym kontynuował swoją karierę trenerską za granicą. W 1987 roku wyjechał do Tunezji – w założeniu tylko na urlop i w odwiedziny do Bernarda Blauta, który prowadził tamtejszy klub CO Transports.

W swojej autobiografii „Tego nie wie nikt” Antoni Piechniczek tak opisuje kulisy tego, jak rozpoczynał pracę w Tunezji:

„Piechniczek: – (…) Blaut rozpowiedział Tunezyjczykom, że przyjeżdżam, ale nawet on nie przypuszczał, że tamtejsi działacze tak szybko reagują. Już na lotnisku czekali na mnie zarówno przedstawiciele federacji, jak i najpopularniejszego tamtejszego klubu Esperance Tunis. Blaut mówi na ucho Piechniczkowi, że Esperance to bardzo poważna firma, tunezyjski odpowiednik Górnika albo Legii. Ale przedstawiciele federacji chcą, żeby poprowadził narodową drużynę Tunezji. – Panowie, nie znam tunezyjskiego futbolu – mówi im Piechniczek. – Uważam, że lepiej będzie, jeśli najpierw popracuję w klubie i przejdę cały cykl rozgrywkowy, a za rok możemy znowu się spotkać i zdecydować co dalej.”

Jak ustalili na dzień dobry, tak też się stało. Początkowo były selekcjonerem „biało-czerwonych” prowadził Esperance – w klubie spotkał m.in. Taraka Dhiaba – najlepszego piłkarza Afryki 1997 – czy Nabila Maaloula, który wkrótce wyjechał do niemieckiego Hannoveru 96, a na ostatnim mundialu był obecny jako selekcjoner „Orłów Kartaginy”. Dzięki sukcesom z Esperance (mistrzostwo Tunezji, awans do finału afrykańskiego Pucharu Zdobywców Pucharów) Piechniczek już w 1988 roku stał się jednym z najpopularniejszych ludzi w kraju.

Jego nazwisko w różnych wariantach (Piesznewek, Pisznek, Piechnecek, Pieckniczek i wiele innych) było na ustach wszystkich fanów futbolu w stolicy Tunezji. W 1988 roku w końcu w trybie awaryjnym Piechniczek został trenerem pierwszej reprezentacji właściwie w przededniu turnieju olimpijskiego w Seulu. Turniej zaczął się nieźle – od remisu 2:2 z wyżej notowaną reprezentacją Szwecji, ale potem Tunezyjczycy przegrali z Niemcami Zachodnimi 1:4 i tylko zremisowali 0:0 z Chinami. Po trzech spotkaniach w fazie grupowej Piechniczek skończył swoją przygodę z reprezentacją – przynajmniej na razie, bo rok później tunezyjska federacja jeszcze udała się po prośbie do polskiego trenera, by ten spróbował wprowadzić kadrę na mistrzostwa świata. Także ta kampania zakończyła się niepowodzeniem – w decydującym o awansie na mundial dwumeczu górą byli Kameruńczycy (0:2, 0:1), którzy rok później zrobili furorę na włoskich boiskach.

W 1990 roku do Tunisu przyjechał wysłannik klubu Al-Shabab ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, który złożył Piechniczkowi propozycję nie do odrzucenia. Już wtedy arabscy szejkowie mieli poważne argumenty finansowe – trzykrotna podwyżka przekonała szkoleniowca Esperance do zmiany miejsca pracy. Początek Piechniczek miał niezły – w rozgrywkach o Puchar Prezydenta jego drużyna dochodzi do finału, ale później rozgrywki ligowe zostały przerwane w wyniku skomplikowanej sytuacji w kraju spowodowanej agresją Iraku Saddama Husajna na Kuwejt.

To poskutkowało masowym opuszczaniem ZEA przez obcokrajowców. Mało zabrakło, a wyjechałby też Piechniczek, którego w roli trenera pierwszego zespołu widział prezes Panathinaikosu. Pod koniec 1992 roku polski trener został wreszcie selekcjonerem reprezentacji Zjednoczonych Emiratów Arabskich, przejmując schedę po legendarnym Walerym Łobanowskim. W tym czasie Piechniczek dzielił czas między drużynę narodową, a nowy klub – Al-Wahda.

Jako selekcjoner zadebiutował podczas Pucharu Zatoki, na którym Emiratczycy uplasowali się dopiero na czwartej pozycji, ale odnieśli prestiżowe zwycięstwo nad Arabią Saudyjską. Dwa lata później prowadzona ponownie przez Piechniczka reprezentacja ZEA zajęła Pucharze Zatoki już drugie miejsce, w końcowej tabeli oglądając jedynie plecy Saudyjczyków. Najważniejszą misją było jednak wprowadzenie po raz drugi z rzędu kadry na mundial. W kwalifikacjach do MŚ podopieczni Antoniego Piechniczka zawiedli, przegrywając decydującą rywalizację z Japonią. W 1996 roku wrócił na stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski, ale jego druga kadencja kończy się fiaskiem. W późniejszych latach pracował ponownie w krajach Zatoki Perskiej i w Tunezji, a także pełnił funkcję wiceprezesa PZPN (w latach 2004-06 oraz 2008-12) i senatora VII kadencji (2007-11).

Zastąpił mistrza świata

Przy okazji tunezyjskiej przygody Antoniego Piechniczka w ostatnim akapicie wspomniałem o Bernardzie Blaucie – byłym ligowym (dziesięć lat występów w stołecznej Legii) i reprezentacyjnym (36 meczów dla kadry A w latach 1960-71) pomocniku nazywanym czasami „polskim Nettą” w nawiązaniu do wybitnego radzieckiego zawodnika Igora Netto. W ekstraklasie i kadrze A występował również jego brat Zygfryd. Początki jego kariery trenerskiej to głównie praca w roli trenera młodzieży (Legia) czy drugiego trenera (Jagiellonia). Również w charakterze asystenta pracował w Polskim Związku Piłki Nożnej – pomagał kolejnym selekcjonerom: Górskiemu, Gmochowi, Kuleszy i Piechniczkowi.

W 1985 roku w zastępstwie właśnie za Piechniczka poprowadził reprezentację w jednym meczu z Czechosłowacją. Blaut przecierał szlaki ówczesnemu selekcjonerowi w Tunezji (prowadził klub CO Transports) oraz w Zjednoczonych Emiratach Arabskich (Nadi asz-Szarika). Na początku 1990 roku tymczasowo objął stanowisko selekcjonera pierwszej reprezentacji ZEA, zastępując na tym stanowisku słynnego Mario Zagallo – mistrza świata jako piłkarz (1958, 1962) i jako trener (1970). Niewiele zabrakło, by Blaut poprowadził Emiratczyków na mistrzostwach świata we Włoszech, ale przed turniejem tamtejsza federacja zatrudniła szkoleniowca o głośniejszym nazwisku – Carlosa Alberto Parreira, który na mundialu triumfował z reprezentacją Brazylii cztery lata później. Bernard Blaut zmarł w 2007 roku.

Spotkanie z szamanem

Urodzony w 1940 roku w Rudzie Śląskiej Erwin Wilczek to absolutny rekordzista Polski pod względem liczby zdobytych trofeów. Miał to szczęście, że trafił na okres największych sukcesów – przez trzynaście lat występów w tym klubie zdobył dziewięć tytułów mistrza Polski oraz sześć razy triumfował w krajowym pucharze. Z Górnikiem zagrał też w 1970 roku w pamiętnym finale Pucharu Zdobywców Pucharów. W 53. tomie encyklopedii piłkarskiej Fuji autorzy napisali o Wilczku: „Prawdziwy dyrygent zespołu, odgadujący intencje partnerów, a przy tym wyjątkowo skuteczny strzelec. Mówiono o nim »mózg drużyny« i nie był to komplement na wyrost.”

Na koniec kariery wyjechał do francuskiego Valenciennes, gdzie w ostatnim sezonie gry został jeszcze królem strzelców drugiej ligi. Karierę szkoleniową zaczynał pracując w jako trener młodzieży w Górniku Zabrze, ale potem wrócił do Valenciennes – najpierw jako opiekun rezerw, a od 1979 roku pracował już z pierwszą drużyną. Dość nieoczekiwanie otrzymał ofertę pracy w klubie AS Sogara z miasta Port Gentil w Gabonie.

„Kiedy się dowiedziałem, że jest oferta pracy w Gabonie, to nie miałem nawet pojęcia, gdzie to jest. Potem spędziłem w tym kraju siedem lat. To była prawdziwa przygoda życia.” – wspominał Wilczek w książce „Afryka gola! Futbol i codzienność” Michała Zichlarza.

Z AS Sogara Wilczek zdobył trzy mistrzostwa i dwa puchary kraju, a także awansował do finału afrykańskiego Pucharu Zdobywców Pucharów, w którym górą był jednak egipski klub Al-Ahli (0:3, 2:0). Jeszcze raz Wilczek: „Kiedy przyjechałem do Afryki, kompletnie nie miałem pojęcia o ich zwyczajach, tradycji. Wchodzę do szatni, a tu pałęta się nie wiadomo kto. Wysypuje na piłkarzy jakiś proszek i tylko przeszkadza mi w pracy. Powiedziałem mu, żeby się wynosił. Kolega z Francji wziął mnie jednak na bok i delikatnie wytłumaczył, że to »preparatoire psychologique«, tak go tam nazywali. Cały czas kręcił się blisko zespołu. Przed meczem z Egipcjanami w finale mówi, że będzie padać. Tylko się uśmiechnąłem, bo był taki upał, że nie szło wytrzymać, a na niebie żadnej chmury. Zresztą tam mecze zawsze graliśmy o godzinie 15.00, w największym słońcu. Na pięć minut przed rozpoczęciem lunęło. Ten deszcz nam pomógł.”

W 1986 roku Wilczek przez krótki czas pełnił funkcję selekcjonera reprezentacji Gabonu. Dziś prowadzi spokojne życia emeryta, a wolny czas wypełniają mu – jak sam przyznaje – tenis i zakłady bukmacherskie.

Dolar i I know Grabowski

Na Czarnym Lądzie korzenie zapuścił Wiesław Grabowski, który pochodzi z Zabrza i był nawet w sztabie szkoleniowym Jacka Gmocha na mistrzostwach świata w Argentynie w 1978 roku, ale wykształcenie zdobył w Szkole Trenerów w Kolonii. Początkowo Grabowski trafił do Zambii, której selekcjonerem był w latach 1983-84, jednak swoją ziemię obiecaną znalazł w sąsiednim Zimbabwe.

Mieszkający od lat w Harare (swego czasu w bliskim sąsiedztwie Roberta Mugabe) parał się różnymi pracami. Był trenerem, właścicielem szkółki piłkarskiej, prezesem klubu piłkarskiego DT Africa United czy wreszcie wziętym menedżerem. Ponownie zaglądamy do książki „Afryka gola! Futbol i codzienność”: „Dzięki niemu do naszej ligi trafiły potem całe zastępy utalentowanych zawodników z tego kraju, z Princem Matore, Shingayi Kaonderą, Dicksonem Choto czy Takesure Chinyamą na czele. Mógł też grać w Polsce najlepszy i najdroższy zawodnik w historii Zimbabwe, ale tak się nie stało. W 2001 roku do Górnika miał przejść Benjamin »Benjani« Mwaruwari. Obiecującego i strzelającego mnóstwo goli napastnika polski menedżer z Harare oferował klubowi z Zabrza. Tam stwierdzono wtedy, że… nie chcą kolejnego piłkarza z Afryki, bo w składzie byli już Kaondera oraz Choto.” Swego czasu Grabowski był tam tak popularny, że profesor Zbigniew Religa żartobliwie komentował: „W Zimbabwe są dwie waluty: miejscowy dolar oraz »i know Grabowski«”.

Grabowski kilkukrotnie prowadził też reprezentację Zimbabwe – zwykle w trudnych momentach, gdy tamtejsza federacja była na musiku. Po raz ostatni miało to miejsce w 2002 roku. Początki były bardzo udane – kadra Grabowskiego z dobrej strony zaprezentowała się podczas tournée po krajach Zatoki Perskiej. Wobec trudnej sytuacji gospodarczej w kraju i nieporozumień na tle rasowym, sukcesy białego trenera nie były na rękę prezydentowi Mugabe. W rządowej gazecie „Herald” wydrukowano list, z którego wynikało, że Grabowski jest rasistą i prowadzi działalność antyrządową. Koniec końców pretekst do zwolnienia Polaka trafił się sam – zebrany naprędce przez Grabowskiego zespół sensacyjnie przegrał 0:2 z Suazi w ramach Cosafa Cup.

Korupcyjna przeszłość Wiśniewskiego

Urodzony w 1956 roku Andrzej Wiśniewski nie zrobił oszałamiającej kariery jako piłkarz. Przez większość kariery występował na pozycji forstopera w mniejszych stołecznych klubach. Karierę, a właściwie przygodę z futbolem, zakończył w Hutniku Warszawa – klubie, który umożliwił mu potem pracę w charakterze szkoleniowca – najpierw był trenerem młodzików, potem asystentem trenera seniorów, aż w końcu sam został pierwszym trenerem.

W latach 90. pracował w klubach z Mazowsza, ale nigdy nie w ekstraklasie. W 2001 roku prowadził jeszcze drugoligowy Orlen Płock, a wkrótce potem dość nieoczekiwanie otrzymał ofertę pracy z reprezentacją Palestyny. Przez rok pracy z kadrą tego kraju Wiśniewski poprowadził drużynę tylko w dwóch meczach o stawkę – obu przegranych z reprezentacjami Syrii (1:2) i Iraku (0:2) w ramach Pucharu Azji Zachodniej. Sam Wiśniewski tak wspominał swój pobyt w Palestynie:

„Muszę powiedzieć tak, że pracując w Palestynie, praktycznie na rok mojej pracy osiem miesięcy przebywałem na różnych turniejach. Nie ukrywam, że obserwowałem treningi wybitnych szkoleniowców. Obserwowałem treningi reprezentacji Japonii, Iranu, Kuwejtu. Kataru. Uważam, że był to bardzo poważny i potężny staż. Mało trenerów z Polski miało taką możliwość.”

W 2006 roku doczekał się debiutu wEekstraklasie, zastępując na ostatnie cztery kolejki sezonu Jana Żurka na stanowisku trenera Polonii Warszawa. Nie udało mu się jednak uchronić „Czarnych Koszul” przed degradacją, pożegnał się z posadą trenera, ale został w klubie jako dyrektor sportowy. Trzeba wspomnieć tu również o jego udziale w aferze korupcyjnej. W sierpniu 2010 roku został oskarżony o ustawianie meczów Unii Janikowo. Wiśniewski przyznał się do winy i dobrowolnie poddał się karze.

Jego jądra składały się do oklasków

Wojciech Łazarek do historii polskiej piłki przeszedł m.in. dzięki barwnym bon mottom. „Graliśmy tak dobrze, że moje jądra składały się same do oklasków”, „Trzeciak wyskoczył do piłki jak niewyżyty kabanos”, „Gramy na typowe udo. Albo się udo, albo się nie udo”, „Niekiedy pojęcie tej pracy przypomina całowanie tygrysa w dupę. Przyjemność żadna, a ryzyko duże”, „Z budowaniem drużyny jest podobnie jak z robieniem słonia. Dużo kurzu, szumu, a efekt za dwa lata” – to tylko niektóre z wypowiedzi popularnego „Baryły”.

Łazarek urodził się w 1937 roku w Łodzi i właśnie głównie w łódzkich klubach występował na pozycji prawego łącznika w trakcie kariery piłkarskiej. Zaczynał w drużynach młodzieżowych Metalowca, potem grał w Starcie i ŁKS-ie, a na koniec w Lechii Gdańsk. Znacznie więcej osiągnął jako trener. Pierwszym poważnym sukcesem był awans do ekstraklasy z Zawiszą Bydgoszcz, ale swój najlepszy czas Łazarek przeżywał na początku lat 80. w Lechu Poznań, z którym dwukrotnie zdobył tytuły mistrza Polski (pierwsze w historii klubu), a także dwa razy triumfował w krajowym pucharze.

W 1986 roku pracował jeszcze krótko w szwedzkim Trelleborgu, ale gdy po mundialu w Meksyku zwolniła się posada selekcjonera reprezentacji Polski, to właśnie Łazarek został najważniejszym trenerem w kraju. Nie dysponował już jednak tak dobrymi piłkarzami, jak jego poprzednicy, wskutek czego Polska po raz pierwszy od mundialu w 1970 roku nie przebrnęła eliminacji do MŚ. Mimo to w latach 90. Łazarek nie miał problemów ze znalezieniem zatrudnienia – pracę klubach ekstraklasowych (ŁKS, Wisła Kraków, Widzew) przeplatał egzotycznymi wyjazdami (Izrael, Egipt, Arabia Saudyjska).

W 2002 roku „Baryła” został selekcjonerem reprezentacji Sudanu. Prowadzone przez polskiego trenera „Pustynne Jastrzębie” nie zdołały awansować do Pucharu Narodów Afryki (w kwalifikacjach minimalnie lepsze były reprezentacje Beninu i Zambii), a po słabym starcie w kwalifikacjach do mistrzostw świata w 2006 roku (jeden punkt w trzech meczach z Egiptem, Beninem i Libią) Łazarek pożegnał się z posadą. Warto dodać, że na czas jego pracy w Sudanie przypadł kolejny etap trwającej przez kilkadziesiąt lat wojny domowej w Sudanie – konflikt w Darfurze.

Łazarek tak wspominał pracę w warunkach wojennych: „Kłopoty były i to niemałe. Ten cały konflikt osłabił federację piłkarską i ona nie mogła funkcjonować normalnie. Poza tym pamiętam taką sytuację, mieliśmy właśnie wybrać się na prestiżowy mecz z Egiptem. I nagle dowiaduję się, że trzech moich kluczowych piłkarzy weszło w konflikt z prawem. Próbowałem łagodzić, tłumaczyć, jak są dla nas ważni, ale wszystko na nic. Nie pojadą i koniec. Musi ich spotkać kara. Inaczej to wygląda w Europie, a inaczej w Sudanie.”

Bójta się Wójta!

Jeśli Wojciech Łazarek jest barwną postacią w polskim futbolu, to co powinniśmy napisać o Januszu Wójciku? Urodzony w 1953 roku obrońca był wychowankiem warszawskich klubów. Młody Wójcik występował także w klubie Rawalpindi z Pakistanu oraz kanadyjskim polonijnym Toronto Falcons. Szybko zorientował się jednak, że jako piłkarz nie zrobi wielkiej kariery, więc już przed trzydziestką postawił na edukację trenerską. Początkowo pracował głównie w mniejszych klubach w Warszawie i okolicach, prowadził także reprezentację Polski U-16.

Większy rozgłos przyniosła mu dopiero praca w Jagiellonii Białystok, którą wprowadził – po raz pierwszy w historii klubu – do ekstraklasy. Powoli piął się po szczeblach kariery, aż w 1989 roku przejął reprezentację olimpijską, w której akurat znalazło się wielu utalentowanych piłkarzy – z czasem do jego kadry trafiali m.in. Tomasz Wałdoch, Marek Koźmiński, Piotr Świerczewski, Jerzy Brzęczek, Andrzej Juskowiak czy Wojciech Kowalczyk.

Janusz Wójcik nie był kapitalnym strategiem, ale świetnie spisywał się w roli motywatora – potrafił dotrzeć do młodych piłkarzy. Słynął z niecodziennych metod motywacji i nieparlamentarnych wypowiedzi (chociaż jak na ironię po latach został parlamentarzystą): „Kiełbasy do góry i golimy frajerów!”, „Biało-czerwona na maszt i ładujemy frajerów w kakao!” Kadra olimpijska Wójcika w turnieju olimpijskim w Barcelonie doszła aż do finału, zdobywając ostatni jak dotąd medal olimpijski dla reprezentantów Polski w grach zespołowych.

Wydawać mogło się, że właśnie „Wujo” będzie lekiem na chude lata pierwszej reprezentacji, a srebrni medaliści z Barcelony szybko zagoszczą w kadrze A. Tak się jednak nie zostało – w Polskim Związku Piłki Nożnej do popularnego trenera podchodzono raczej sceptycznie. Na posadę selekcjonera Janusz Wójcik musiał poczekać jeszcze kilka lat, a wcześniej został trenerem stołecznej Legii, która co prawda chwilę wcześniej grała w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów, ale w ekstraklasie spisywała się znacznie poniżej oczekiwań. Zmieniło się to pod wodzą Wójcika, który uczynił z „Wojskowych” klub walczący o mistrzostwo Polski. Legia co prawda zakończyła sezon 1992/93 na pierwszym miejscu, ale po „niedzieli cudów” tytuł mistrzowski został jej odebrany przez PZPN.

W czasie pracy z Legią Wójcik cały czas romansował z federacją Zjednoczonych Emiratów Arabskich, którą chciała go zatrudnić już po igrzyskach w Barcelonie. Gdy zimą 1994 roku Emiratczycy odezwali się ponownie, „Wujo” spakował walizki i ruszył nad Zatokę Perską, by przejąć olimpijską kadrę ZEA. Powód rozstania z Legią był prosty: „kasa misiu, kasa”. Wójcik miał za zadanie awansować na Igrzyska Olimpijskie do Atlanty, ale ta misja skończyła się niepowodzeniem. Wreszcie w 1997 roku został selekcjonerem reprezentacji Polski.

Miał być tym, który jako pierwszy wprowadzi drużynę narodową na mistrzostwa Europy. „Biało-czerwoni” trafili jednak w eliminacjach do grupy śmierci – z Anglią, Szwecją i Bułgarią. Zaczęło się obiecująco – od zwycięstwa na wyjeździe nad Stoiczkowem i spółką, ale potem Wójcik obrał skrajnie defensywną taktykę z Anglikami, co skończyło się hat-trickiem Scholesa i porażką 1:3, a w decydującym o udziale w barażach meczu ze Szwedami w Chorzowie, po błędzie Jerzego Brzęczka i golu Fredrika Ljungberga, grający już tylko o pietruszkę goście wygrali 1:0. Tym samym obalony został mit o Januszu Wójciku, który miał zbawić reprezentację Polski. Od tego czasu jego kariera zaczęła przypominać równię pochyłą. Wciąż miał jeszcze na tyle głośne nazwisko, by załapać się w klubach ekstraklasowych: Pogoni, Śląsku, Świcie czy Widzewie, ale w żadnych z tych miejsc nie jest dziś raczej bardzo dobrze wspominany.

Miał też problemy z wymiarem sprawiedliwości: w 2006 roku został złapany na prowadzeniu samochodu pod wpływem alkoholu, a dwa lata później policja zatrzymała go za ustawienia meczów Świtu Nowy Dwór Mazowiecki. Komisja Dyscyplinarna PZPN ukarała go czteroletnią dyskwalifikacją, a w 2014 roku usłyszał werdykt: dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat oraz kara grzywny za przestępstwa korupcyjne. W 2003 roku Janusz Wójcik został selekcjonerem reprezentacji Syrii.

„Wyjazd załatwił mi Michał Listkiewicz. To on skontaktował mnie z prezesem Syryjskiego Związku Piłki Nożnej, wcześniej wystawiwszy mi bardzo dobrą opinię. Ów prezes nazywał się Buzo i był też generałem syryjskiej armii (…) Dużo udzielał się też w FIFA i UEFA. Listek również współpracował (i nadal współpracuje) z FIFA, dobrze znał Buzo, więc bez problemu mógł załatwić mi tę robotę.” – wspomina Wójcik w swojej autobiografii „Wójt. Jedziemy z frajerami. Całe moje życie.”

Sam „Wujo” syryjski etap swojej kariery opisuje jako pasmo niekończących się sukcesów, ale fakty były trochę inne. W rzeczywistości przez pół roku poprowadził kadrę tylko w czterech meczach towarzyskich, w których zaliczył jedno zwycięstwo (8:2 z Jemenem), dwa remisy (0:0 z Jordanią i 1:1 z Arabią Saudyjską) i jedną porażkę (0:1 z Libanem). Janusz Wójcik zmarł w 2017 roku.

Król Czarnego Lądu

Last but not least – to określenie pasuje do Henryka Kasperczaka, który prowadził aż pięć afrykańskich reprezentacji. Największe sukcesy w piłce klubowej odnosił jako pomocnik Stali Mielec, z którą dwukrotnie zdobywał mistrzostwo Polski. Był członkiem drużyny Kazimierza Górskiego – trzeciej drużyny świata w 1974 roku i wicemistrza olimpijskiego dwa lata później. Pod koniec kariery wyjechał do Francji – najpierw przez dwa lata grał w FC Metz, a następnie został trenerem tego klubu. Przez kilkanaście lat pracy w klubach francuskich wyrobił sobie bardzo dobrą markę.

Na swojej liście sukcesów z tego okresu Kasperczak ma m.in. Puchar Francji, tytuł Trenera Roku 1990 wg „France Football” czy awans do ćwierćfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. W 1993 roku rozpoczął swoją pracę szkoleniową na „Czarnym Lądzie”. Został selekcjonerem reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej, która rok wcześniej sprawiła niespodziankę na Pucharze Narodów Afryki i sięgnęła po mistrzostwo kontynentu. Kasperczakowi nie udało się co prawda obronić tytułu, ale wstydu jego drużyna bynajmniej nie przyniosła. „Słonie” zajęły w afrykańskim czempionacie trzecie miejsce, przegrywając w półfinale z Nigerią, która ledwie dwa miesiące później była rewelacją mistrzostw świata w USA.

Trener Kasperczak jeszcze dziś, po wielu latach, denerwuje się na wspomnienie nieszczęsnego półfinału z Nigeryjczykami. Nie potrafił mówić o tym, co wyprawiał arbiter tego spotkania Mohamed Ali Bujsaim (…) W ostatniej minucie spotkani polski trener został zresztą przez sędziego ukarany czerwoną kartką i dogrywkę oraz serię karnych, którą Super Orły wygrały 4:2, oglądał już z trybun.

Po zakończeniu Pucharu Narodów Afryki Kasperczak został selekcjonerem reprezentacji Tunezji. W 21. tomie encyklopedii piłkarskiej Fuji Stefan Szczepłek tak opisywał kulisy zatrudnienia Kasperczaka przez Tunezyjski Związek Piłki Nożnej:

„Do hotelu »Diplomat« w centrum Tunisu przybyła delegacja tunezyjskich działaczy, do czego w jakimś stopniu przyczynił się pracujący tam wtedy Bernard Blaut, proponując Henrykowi Kasperczakowi pracę w charakterze trenera reprezentacji. Polak nie wiedział jednak co ma zrobić. Oferta Tunezyjczyków była bowiem jedną z wielu, jakie w tym czasie otrzymał. Mógł zostać na Wybrzeżu Kości Słoniowej, mógł udać się za bajeczną gaże nad Zatokę Perską, czy też wrócić do któregoś z francuskich klubów pierwszej ligi. Zastanawiał się dwa miesiące i przyjął ofertę Tunezji. Dwa lata później (…) stał się jednym z najpopularniejszych ludzi w kraju, przyjmowanym – kiedy chciał – przez prezydenta Ben Alego.”

Praca Kasperczaka z „Orłami Kartaginy” była początkowo pasmem sukcesów. W 1996 roku awansował z drużyną na Igrzyska Olimpijskie, które jednak skończyły się dla Tunezyjczyków na fazie grupowej (0:2 z Portugalią, 0:2 z USA, 1:1 z Argentyną). Kilka miesięcy przed startem w Atlancie podopieczni polskiego trenera zajęli drugie miejsce w Pucharze Narodów Afryki, przegrywając z finale z Republiką Południowej Afryki 0:2. Dwa lata później prowadzona przez „Henriego” reprezentacja Tunezji przygotowała się już do startu w mistrzostwach świata we Francji, po tym, jak zdecydowanie wyprzedziła w grupie eliminacyjnej Egipt i Liberię z George’em Weahem.

Rok 1998 był jednak dla polskiego trenera o wiele gorszy. W Pucharze Narodów Afryki odpadli w ćwierćfinale – po przegranej z gospodarzem turnieju, Burkina Faso. Francuski mundial skończył się dla Kasperczaka już po… dwóch meczach. Tak, dwóch, bo po porażkach w meczach otwarcia (0:2 z Anglią) i o wszystko (0:1 z Kolumbią), tunezyjska federacja nie wytrzymała ciśnienia i zdymisjonowała go bez dania szansy poprowadzenia drużyny w spotkaniu o honor z przefarbowaną na blond reprezentacją Rumunii.

Mimo przedwczesnego zwolnienia Kasperczak cieszył się w Afryce taką renomą, że gdy tylko któraś z czołowych reprezentacji kontynentu akurat szukała selekcjonera, w gronie kandydatów był Polak. Tak było, gdy wolna była posada trenera „Faraonów” (w 2004 roku, ostatecznie wybrano Marco Tardellego) czy nigeryjskich „Super Orłów”.

„To musi być ktoś z nazwiskiem i dużymi osiągnięciami, jak Bruno Metsu czy Henri Kasperczak. Ale z tego, co wiem, Kasperczak nie pali się do pracy u nas, a na siłę nikt go nie będzie ciągnął. Poza tym federacja musi znaleźć fundusze na zatrudnienie zagranicznego szkoleniowca. Musi go też zaakceptować minister sportu. To rząd finansuje przecież futbolowy związek” – wyjaśniał Samm Adu, nigeryjski korespondent francuskiej agencji AFP.

W 2000 roku Kasperczak zastąpił Henriego Michela na stanowisku selekcjonera reprezentacji Maroka, ale pracował tam tylko kilka miesięcy z powodu nieporozumień z tamtejszymi działaczami. Po nieoczekiwanej porażce z Gabonem w kwalifikacjach mistrzostw świata polski szkoleniowiec pożegnał się z posadą – oficjalnie ze względu na zły stan zdrowia. Szybko znalazł jednak pracę w Mali, gdzie otrzymał misję przygotowania drużyny do rozgrywanego w 2002 roku na malijskich boiskach Pucharu Narodów Afryki.

Do reprezentacji wprowadzał takich piłkarzy jak Seydou Keita czy Mahamadou Diarra – później graczy odpowiednio Barcelony i Realu. Mali zajęło na tym turnieju czwarte miejsce, co zostało przyjęte jako duży sukces, a w nagrodę Kasperczak otrzymał nawet kawałek ziemi w okolicach Bamako.

„Dostałem tę ziemię, ale nie wiedziałem, co z nią zrobić. Przecież nie będę jej uprawiał. Powiedziałem chłopakom: »Jak chcecie, to weźcie ją ode mnie«. Zdaje się, że teraz zajmuje się nią Djibril Sidibe.” – wspominał później „Henri”.

W międzyczasie Kasperczak pracował też w innych miejscach: był trenerem francuskiej Bastii, emirackiego Al-Wasl, chińskiego Shenyang Sealion czy wreszcie Wisły Kraków, z którą wywalczył mistrzostwo Polski i toczył pasjonujące boje w Pucharze UEFA. Kilkukrotnie w trakcie całej kariery szkoleniowej wymieniany był jako kandydat do objęcia reprezentacji Polski, ale nigdy nie znalazł uznania Polskiego Związku Piłki Nożnej. Do pracy selekcjonera wrócił w 2006 roku, gdy został trenerem „Lwów Terangi”. Mimo że wśród kandydatów do tej roli wymieniało się takie nazwiska jak Ruud Gullit, Philippe Troussier, Claude Le Roy, Stephen Keshi czy nawet Marcello Lippi, zdecydowano się zatrudnić Polaka. To pokazuje, jak wielkim uznaniem cieszył się wówczas w Afryce Kasperczak.

Jednym z głównym jego zadań miało być zdyscyplinowanie piłkarzy grających w znanych europejskich klubach, ale niepokazujących pełni swojego potencjału w kadrze. Ile zarabiał wówczas selekcjoner czołowej afrykańskiej reprezentacji? Dziennikarzom „L’Actuel” udało się dotrzeć do kontraktu Kasperczaka, który co miesiąc inkasował 25 tysięcy €, a za złożenie podpisu pod kontraktem zarobił 60 tysięcy €. Do tego dochodziły bonusy: 20 tysięcy € za awans na Pucharu Narodów Afryki, 40 tysięcy € za doprowadzenie drużyny do finału PNA i 100 tysięcy € za końcowy triumf w tych rozgrywkach. Co istotne, przelewy robiła nie federacja, a rząd Senegalu, a gwarantem wypłacalności pieniędzy był podpis premiera Macky Sall’a pod tym kontraktem.

Koniec końców rozgrywany zimą 2008 roku w Ghanie turniej skończył się dla „Lwów Terangi” kompletną klapą. Do przerwy w drugim meczu fazy grupowej wszystko szło jeszcze zgodnie z planem. Na inaugurację Senegalczycy zremisowali 2:2 z mocną Tunezją, a w kolejnym meczu prowadzili 1:0 z Angolą.

Po przerwie wszystko posypało się jednak jak domek z kart. Senegal przegrał ostatecznie 1:3 i przed ostatnim meczem miał już tylko iluzoryczne szanse na wyjście. Kasperczak winę za słaby wynik wziął na siebie, podał się do dymisji i w ostatni meczu kadrę – podobnie jak dziesięć lat temu we Francji – prowadził już jego asystent. Mimo klęski, polskiego selekcjonera komplementowała największa gwiazda drużyny, El-Hadji Diouf: „To, co się stało, nie jest absolutnie winą trenera. Za wyniki i złą postawę na boisku odpowiadamy my, piłkarze. Kasperczak to wielki człowiek, wielka osobowość i bardzo dobry coach”.

W kolejnych latach Henryk Kasperczak odnosił głównie porażki: z Górnikiem Zabrze spadł z Ekstraklasy, po powrocie do Wisły Kraków odpadł z europejskich pucharów z będącym jeszcze wtedy piłkarskim trzecim światem Karabachem Agdam, a także zaledwie po czterech miesiącach pożegnał się z pracą w greckiej Kawali. 30 grudnia 2013 roku został ponownie selekcjonerem reprezentacji Mali, z którą awansował na mistrzostwa Afryki.

Na turnieju w Gwinei Równikowej prowadzona przez niego drużyna nie przegrała co prawda meczu, ale zaliczyła trzy remisy 1:1 (z Kamerunem, Wybrzeżem Kości Słoniowej i Gwineą) i odpadła z turnieju po fazie grupowej w wyniku… rzutu monetą. Wkrótce potem był ponownie wymieniany wśród kandydatów na stanowisko selekcjonera Wybrzeża Kości Słoniowej, ostatecznie jednak po kilkunastu latach wrócił do pracy z kadrą Tunezji. Udanie wystartował w finałowej fazie kwalifikacji do mistrzostw świata (2:0 z Gwineą, 1:0 z Libią) oraz wyszedł z grupy podczas Pucharu Narodów Afryki (w ćwierćfinale porażka 0:2 z Burkina Faso), a jednak w kwietniu 2017 roku został zwolniony z posady. Jego dzieło dokończył wspomniany już w tym tekście Nabil Maaloul, który awansował z „Orłami Kartaginy” na mundial. Od tego czasu 73-letni obecnie Kasperczak pozostaje bezrobotny, ale dobry stan zdrowia i renoma, jaką cieszy się na „Czarnym Lądzie” pozwalają sądzić, że wkrótce któraś z afrykańskim reprezentacji znowu sięgnie po „Henriego”.

TOMASZ KRUSZONA

Źródła
  • Andrzej Gowarzewski: ENCYKLOPEDIA PIŁKARSKA FUJI. MISTRZOSTWA POLSKI. STULECIE CZĘŚĆ 1 (TOM 51) Wydawnictwo GiA, Katowice 2017
  • Andrzej Gowarzewski: ENCYKLOPEDIA PIŁKARSKA FUJI. MISTRZOSTWA POLSKI. STULECIE CZĘŚĆ 3 (TOM 53) Wydawnictwo GiA, Katowice 2017
  • Andrzej Gowarzewski: ENCYKLOPEDIA PIŁKARSKA FUJI. MISTRZOSTWA ŚWIATA – FRANCJA 1998 (TOM 21), Wydawnictwo GiA, Katowice 1998
  • Andrzej Jucewicz: WIELCY SELEKCJONERZY, wydanie II, Oficyna Wydawnicza ABA, Warszawa 2012
  • Paweł Czado, Beata Żurek, PIECHNICZEK. TEGO NIE WIE NIKT, Agora, Warszawa 2015
  • Michał Zichlarz, AFRYKA GOLA! FUTBOL I CODZIENNOŚĆ, Wydawnictwo Sorus, Poznań 2010
  • Janusz Wójcik, Przemysław Ofiara, WÓJT. JEDZIEMY Z FRAJERAMI. CAŁE MOJE ŻYCIE, Wydawnictwo SQN, Kraków 2014
  • https://web.archive.org/web/20131019124644/http://www.jeanetteshelburne.com/HowWeMadeSomethingOutofNothing.pdf
  • https://www.polsatsport.pl/wiadomosc/2014-12-08/karaibskie-zeslanie-piotra-nowaka-koniec-jego-american-dream/
  • https://dziennikbaltycki.pl/piotr-nowak-szczerze-o-pracy-z-kadra-antigui-i-barbudy-to-nie-anglia-ale-tez-nie-zascianek-wideo/ar/9722443
  • https://www.przegladsportowy.pl/pilka-nozna/ligi-zagraniczne/polacy-za-granica/jacek-stefanowski-i-ryszard-orlowski-prowadza-pilkarska-reprezentacje-nepalu/wxyb2rh?
  • utm_source=pl.wikipedia.org_viasg_przegladsportowy&utm_medium=referal&utm_campaign=leo_automatic&srcc=ucs&utm_v=2
  • https://piotrkowtrybunalski.naszemiasto.pl/gorzkowiczanin-trenerem-reprezentacji-nepalu-w-pilke-nozna/ar/c2-2186770
  • http://www.sport.pl/sport/1,65025,921934.html
  • http://www.baltow.info/aktualnosci/wiadomosci/t-wywiad/s-5/Trener-z-charyzma-i-doswiadczeniem-id13220
  • https://gloswielkopolski.pl/wojciech-lazarek-mowil-jak-jest-oto-najbarwniejsze-cytaty-zlotoustego-trenera/ga/11441299/zd/21483415
  • https://natemat.pl/504,sudan-robi-furore-na-pilkarskich-mistrzostwach-afryki-my-porozmawialismy-z-jego-bylym-trenerem
  • https://laczynaspasja.pl/cytaty-janusza-wojcika-ktorych-nie-zapomnimy/ https://igol.pl/kasperczak-staly-bywalec-turniejow/

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Redakcja
Redakcja
Jesteśmy niczym Corinthians — przesiąknięci romantycznym futbolem, który narodził się z czystej pasji i chęci rywalizacji, nie zysku. Kochamy piłkę nożną. To ona wypełnia nasze nozdrza, płuca i wszystkie komórki naszego ciała. To ona definiuje nas takimi, jakimi jesteśmy. Futbol nie jest naszym sposobem na życie. Jest jego częścią. Jeżeli myślisz podobnie, to już znaleźliśmy wspólny język. Istniejemy od 2014 roku.

Więcej tego autora

Najnowsze

Remanent 5. Pole karne z bliska.

Jerzy Chromik powraca z piątą częścią Remanentu, w którym przenosi czytelników na stadiony z lat 80. i 90. Wówczas autor obserwował zmagania drużyn eksportowych,...

Jakie witaminy i minerały są ważne dla biegaczy?

Bieganie to nie tylko pasjonująca forma aktywności, ale także sposób na zadbanie o zdrowie i kondycję. Odpowiednia dieta, bogata w witaminy i minerały, może...

Przełamanie w starciu z liderem – wizyta na meczu OPTeam Energia Polska Resovia – Weegree AZS Politechnika Opolska

Koszykarze OPTeam Energia Polska Resovii w meczu 9. kolejki Bank Pekao 1. Ligi podejmowali Weegree AZS Politechnikę Opolską. Spotkanie rozegrane zostało w przeddzień Święta...