Stefan Żywotko to jeden z najbardziej utytułowanych polskich szkoleniowców w historii, jednak w naszej ojczyźnie jest nieco zapomniany. Postać i historię kariery piłkarskiej i szkoleniowej 101-letniego nestora polskich trenerów prześledził i opisał w swojej książce – Michał Zichlarz. Już na wstępie trzeba przyznać, że publikacja „Stefan Żywotko. Ze Lwowa po mistrzostwo Afryki” jest książką przynajmniej bardzo dobrą.
Zacznijmy od kilku słów o autorze. Michał Zichlarz urodził w 1973 roku, a od 1998 r. zajmuje się dziennikarstwem sportowym. Pisał w kilku ogólnopolskich czasopismach m.in. w „Przeglądzie Sportowym” czy „Dzienniku”. W 2010 roku ukazała się jego pierwsza książka: „Afryka gola! Futbol i codzienność”. W 2013 roku wydał pracę „Zabić Haniego. Historia Janusza Walusia”, a w 2016 roku – biografię Kamila Glika – „Liczy się charakter”. Najnowsza publikacja Zichlarza ukazała w lipcu 2021 roku nakładem szczecińskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
Książka poświęcona trenerowi Żywotce liczy 400 stron i została podzielona na trzy części. Łącznie cała publikacja ma 40 rozdziałów i wydana jest na kredowym papierze, na którym bardzo dobrze prezentują się liczne archiwalne zdjęcia. Jedyną wadą wydaje się być brak twardej oprawy. Okładka tzw. zintegrowana dość łatwo niszczy się podczas czytania. Nie warto czepiać się jednak szczegółów, bo merytoryczny poziom książki jest bardzo wysoki.
Część pierwsza dotyczy lwowskiego okresu życia Stefana Żywotki. Autor na początku przedstawia kilku najważniejszych faktów z historii Lwowa. Kreśli także obraz życia sportowego miasta. Przede wszystkim przedstawia losy młodego Stefana. Żywotko przyszedł na świat w 1920 roku w miejscowości Zniesienie, będącej dziś dzielnicą Lwowa. To właśnie w miejscowym klubie Zniesieńczanka grał do czasu wybuchu wojny. Grę w piłkę nożną łączył z pracą w fabryce konserw. W czasie wojny trafił najpierw do klubu Piszczewnik Lwów, a później do Garbarni Lwów.
Opisując ten okres, autor czerpie informacje nie tylko z relacji obdarzonego świetną pamięcią pana Stefana, ale także odwołuje się do literatury i innych źródeł dotyczących tych czasów. Z dużą skrupulatnością wyjaśnia zawiłości dziejów Lwowa w czasie II wojny światowej, nacisk kładąc oczywiście na kwestie związana z piłką nożną. Dużą zaletą tego rozdziału są fotografie z prywatnego archiwum pana Stefana, a także zdjęcia wycinków prasowych z okresu wojny.
Czasami (nie tylko z resztą w tej części książki) autor popada w daleko idące dygresje dotyczące innych piłkarzy czy trenerów. Trzeba jednak oddać Michałowi Zichlarzowi, że robi to w sposób umiejętny – czytelnikowi łatwo jest wrócić do głównego wątku.
Druga część zatytułowana została „Szczecin” i istotnie w dużej mierze dotyczy czasów, w których Stefan Żywotko żył i pracował w stolicy dzisiejszego województwa zachodniopomorskiego, choć w tej części opisano także przygodę trenera w Warcie Poznań i Arce Gdynia. Zanim bohater książki zajął się na dobre pracą trenerską, przez kilka sezonów pełnił funkcję grającego trenera Gwardii Szczecin (w późniejszych latach po kilku fuzjach Gwardia stała się częścią Arkonii Szczecin). Następnie jako II trener tego klubu wywalczył awans do najwyższej klasy rozgrywkowej, z której jednak szczecinianie z hukiem spadli. Na początku lat 60. prowadził Arkonię, która znów zawitała do I ligi – tym razem na trzy sezony. Od 1965 roku Żywotko był trenerem Pogoni Szczecin, z którą także wywalczył awans i ugruntował jej pierwszoligową pozycję. Z dużą odwagą wprowadzał do zespołu wychowanków.
„Tutaj wyróżniają się lata 1965-1968, a więc przypadające na okres pracy trenera Żywotki, kiedy to w drużynie połowa graczy była wychowankami. Ani wcześniej, ani potem, nie grało już w pierwszym zespole więcej zawodników będących wychowankami Pogoni” – pisze autor, odwołując się do jednej z publikacji o historii Pogoni.
Czytając część „szczecińską”, po raz kolejny rzucają się w oczy dwie rzeczy. Po pierwsze, fenomenalna pamięć ponad stuletniego szkoleniowca, który z dużą dokładnością opisuje przebieg spotkań z tamtych czasów lub charakteryzuje styl gry swoich ówczesnych podopiecznych. Po drugie, dociekliwość i skrupulatność autora, który opowieść trenera Żywotki uzupełnił nie tylko fragmentami z literatury i prasy sportowej, ale także dotarł do byłych piłkarzy i współpracowników pana Stefana. Co ciekawe, niemal wszystkie wypowiedzi emerytowanych już graczy pełne są podziwu i szacunku dla trenera Żywotki. Swoją opinią o szkoleniowcu podzielił się z autorem książki także Marian Kielec, jeden z najlepszych piłkarzy w dziejach Pogoni
„Przede wszystkim był człowiekiem, miał wiele zrozumienia. Nie był to typ osoby, trenera, który przyjedzie na trening, zrobi swoje, a po dwóch czy trzech godzinach pójdzie do domu i nic go nie interesuje. Kiedy widział, że cos jest nie tak, że piłkarz notuje spadek formy, to zawsze się zainteresował. Dzwonił do żony takiego zawodnika i umawiał się z nią na kawę. Ta, jak to żona, wszystko powiedziała […] tacy ludzie jako on, to byli pasjonaci”.
Wreszcie dochodzimy do części trzeciej pt. „Algieria”. O ile dwie pierwsze części były stricte poświęcone trenerowi Żywotce i najwyżej w niewielkim stopniu odchodziły od tematu zasłużonego szkoleniowca, to część trzecia wygląda trochę inaczej. Rozpoczyna ją dość obszerny – i wyjątkowo ciekawy – fragment o charakterze reportażowym. Autor nie przechodzi od razu do opisywania losów pana Stefana w północnoafrykańskim kraju, lecz przedstawia relacje ze swoich wypraw do Algierii w kilku ostatnich latach. Charakteryzuje lokalną kulturę i zwyczaje, wspomina o trudnościach, które napotykał, przybliża czytelnikom fakty z historii kraju, opisuje swoje spotkania z różnymi osobami ze świata algierskiego futbolu. Dla czytelników, którzy uwielbiają podróżnicze reportaże, ta część książki może okazać się szczególnie interesująca.
W końcu jednak Michał Zichlarz przechodzi do opisania dziejów Stefana Żywotki w Algierii. A do opowiadania jest dużo, bo polski trener spędził w północnej Afryce aż 14 lat. Cały ten okres był trenerem jednego klubu – JE Tizi-Ouzou (dziś pod nazwą JS Kabylie). Dodajmy klubu Kabylów – mniejszości narodowej, która w Algierii nie mogła się cieszyć pełnią praw i swobód. Sukcesy sportowe klubu, których za kadencji Żywotki nie brakowało, były dla tego berberyjskiego narodu powodem wielkiej dumy. Stefan Żywotko jako trener zespołu z miasta Tizi-Wuzu siedmiokrotnie zdobywał mistrzostwo kraju, czterokrotnie wicemistrzostwo, raz puchar kraju i przede wszystkim dwukrotnie (1981 i 1990) klubowy Puchar Afryki (odpowiednik dzisiejszej afrykańskiej Ligi Mistrzów). Z Algierii wyjechał dopiero w 1991 roku, kiedy sytuacja polityczna zrobiła się niezwykle niebezpieczna.
Powiedzieć, że trener Żywotko cieszy się do dziś w Algierii szacunkiem to nic nie powiedzieć. Z wypowiedzi zgromadzonych przez autora wynika, że duża część piłkarzy traktowała Żywotkę jak ojca, a kibice niemal jak boga. Do dziś wspominane są jego metody treningowe, a oferty powrotu do pracy w Algierii pan Stefan otrzymywał, nawet będąc dawno po dziewięćdziesiątych urodzinach. Nacer Bouicher, jeden z najskuteczniejszych zawodników w historii klubu, autor rekordowych 36 bramek w sezonie 1985/1986 w rozmowie z autorem książki podkreślał, że polski szkoleniowiec był „kimś więcej”:
„Dla mnie był jak ojciec. Zresztą nie tylko dla mnie, dla wielu innych graczy JSK również. Byliśmy jak jedna rodzina. Żywotko kochał pracę, ale był przy tym szczególnie wymagający. Wymagający dla tych, u których widział talent i potencjał”.
Wypowiedzi w takim duchu nie brakuje w całej trzeciej części. Autor sam przyznaje, że wśród swoich zagranicznych rozmówców nie znalazł nikogo, kto miałby jakieś zastrzeżenia czy żale do trenera Żywotki. Warto podkreślić w tym momencie, że Michał Zichalarz dotarł do naprawdę dużej liczby byłych algierskich piłkarzy, działaczy i trenerów. Często próbując się z nimi skontaktować, musiał pokonać niemałe trudności, odbyć wiele podróży i mieć ze sobą szereg uwiarygodniających go dokumentów. Nie każdemu autorowi chciałoby wkładać w to tyle energii i czasu. Dodajmy też, że w tej części autor zamieścił też sporo niezwykle interesujących, unikatowych zdjęć, zarówno tych z archiwum rodziny Żywotko, jak i wykonanych przez siebie.
Na końcu publikacji znalazło się także kilka aneksów, jak również (jak przystało na książkę o charakterze naukowym) bogata bibliografia i indeks nazwisk.
Abstrahując od samej treści publikacji, trudno nie docenić przeogromnego wysiłku autora włożonego w zdobycie do niej odpowiednich materiałów. Trud Michała Zichlarza dał więcej niż przyzwoity efekt końcowy. Z czystym sumieniem zachęcamy do lektury książki.