Mógł zrobić furorę na MŚ w Argentynie, ale w ostatniej chwili z turnieju wykluczyła go kontuzja. W 1982 r. do Hiszpanii nie poleciał, ponieważ był na cenzurowanym po aferze na Okęciu. Jednak w Stanach Zjednoczonych zarabiał kosmiczne pieniądze i był wielką gwiazdą soccera. Przystojny, bogaty, inteligentny i oczytany, szczęśliwy mąż i ojciec. Jak to się stało, że ktoś taki zmarł w biedzie i zapomnieniu, po przedawkowaniu leków psychotropowych? Smutną historię Stanisława Terleckiego opisał dziennikarz „Super Expressu” Piotr Dobrowolski w książce „Terlecki. Tragiczna historia jednego z najlepszych piłkarzy w Polsce”. Ukazała się ona nakładem Wydawnictwa Harde w 2018 r.
Wiosną 2015 r. sąsiad Stanisława Terleckiego z Pruszkowa postanowił odwiedzić 29-krotnego reprezentanta Polski. Zastał go na krześle, ze sznurem w ręku. Natychmiast zadzwonił do jego przyjaciela Jacka Bogusiaka (kustosza Muzeum ŁKS i autora kilku książek o tym klubie). Ten skontaktował się z Pawłem Lewandowskim (działaczem ŁKS i także przyjacielem Stanisława Terleckiego) i od razu pojechali do Pruszkowa. Zastali przytłaczający widok:
Pokoik z kuchnią. Na parterze. Gdy zobaczyliśmy, w jakich warunkach egzystuje jeden z najlepszych polskich piłkarzy w historii, chciało nam się nie płakać, lecz wyć nad jego losem. W tym mieszkaniu było gorzej niż na melinie! (s. 194)
„Kiedy to wszystko zaczęło się pieprzyć, panie Best?” – zapytał kiedyś legendę Manchesteru United boy hotelowy, kiedy ten pił z miss świata najdroższego szampana. Podobne pytanie w stosunku do życiorysu Stanisława Terleckiego zadał w swojej książce Piotr Dobrowolski. Między historią Besta i Terleckiego znajdzie się kilka podobieństw. Obywaj mogli „wycisnąć” ze swej kariery zdecydowanie więcej i obydwaj tak samo pogubili się po jej zakończeniu. Terlecki w swojej autobiografii z 2006 r. („Pele, Boniek i ja”, napisana wspólnie z Rafałem Nahornym) przyznał, że bardzo podobała mu się filozofia Besta, któremu w pewnym momencie znudziło się strzelanie kolejnych bramek i ciekawszym wyzwaniem było dla niego „okiwanie” jak największej ilości przeciwników.
W książce „Pele, Boniek i ja” Stanisław Terlecki opisał swoje losy do 1986 r. Wtedy właśnie wrócił ze Stanów Zjednoczonych, by znowu zagrać w swoim ukochanym ŁKS. Na koncie miał miliony, jeździł nowym Jaguarem, cieszył się piękną żoną i czwórką wspaniałych dzieci. Dokładnie dwadzieścia lat później miał już wielkie problemy finansowe i m.in. dlatego zdecydował się wydać książkę. A to i tak był tylko wstęp do ostatniej dekady jego życia, naznaczonej konfliktami z rodziną (na czele z żenującym kłótniami z synem Maciejem na łamach prasy w 2014 r.), uzależnieniem od leków, depresją oraz życiem w całkowitej biedzie i zapomnieniu. Stanisław Terlecki zmarł 28 grudnia 2017 r. w Łodzi. Oficjalną przyczyną śmierci było „wieloletnie wycieńczenie organizmu”, które spowodowało niewydolność krążeniową. Najprawdopodobniej jednak popełnił samobójstwo, zażywając bardzo mocne leki psychotropowe i popijając je alkoholem.
Piotr Dobrowolski to dziennikarz „Super Expressu”, dla którego w latach 2005-2007 pisał felietony właśnie Stanisław Terlecki. Książka o Terleckim to druga pozycja w dorobku Dobrowolskiego, pierwszą była opowieść o Dawidzie Janczyku („Dawid Janczyk. Moja spowiedź”, SQN, Kraków 2018). W obu książkach Dobrowolski dociekał, dlaczego ktoś, kto miał świat u swych stóp, nagle sięgnął dna. Między Janczykiem a Terleckim są jednak trzy podstawowe różnice – Janczyk wciąż żyje i jego historia może się jeszcze zakończyć happy-endem. Poza tym Terlecki w piłce osiągnął zdecydowanie więcej i czarował także poza boiskiem, będąc niezwykle elokwentnym i oczytanym człowiekiem, absolwentem historii Uniwersytetu Łódzkiego. I tak jak raczej średnio polecamy biografię Janczyka (mimo solidnej roboty wykonanej przez Piotra Dobrowolskiego), o tyle książka o Terleckim jest naprawdę ciekawa i wzruszająca.
To było chyba w sezonie 1976/1977. ŁKS grał ze Stalą Mielec. Ale z jaką Stalą! Z Latą, Szarmachem, Kasperczakiem, Rześnym i Kuklą w bramce. Normalnie zjazd gwiazd! I Stacho dał wtedy taki show, że kibice oniemieli. A tam oniemieli – zgłupieli! I bili mu brawa na stojąco. Rzecz działa się pod galerą [siadają tam najzagorzalsi fani klubu z alei Unii – red.]. Do Terleckiego podskoczył Rześny, Stasio go kiwnął w lewo, w prawo, założył mu siateczkę i wyszedł na sam na sam z Kuklą. Zatrzymał się między Rześnym a bramkarzem. Machnął ręką na Kuklę, żeby do niego wyszedł, kiwnął go i znowu stanął. Mając przed sobą już tylko pustą bramkę! W kulminacyjnym momencie akcji dopadło go pięciu czy sześciu zawodników Stali. I nie mogli mu odebrać piłki! Kiwał ich na dwóch, trzech metrach kwadratowych! Przy niesamowitym aplauzie publiki! To był szał jak w Ameryce Południowej. Stasiek wpadł w jakiś amok. Był nie do ogrania. Ostatecznie wybili mu piłkę, a maksymalnie wkurzony Leszek Jezierski, trener ŁKS-u, ze złości wszedł prawie na boisko i od razu klnąc, na czym świat stoi, odesłał Stasia do szatni. Potem zapytałem Staśka o tamten popis. Przyznał, że Jezierski strasznie go zrugał, bo mecz skończył się wynikiem 0:0. Ale Stacho mówił, że nie żałował, bo dla niego dawanie ludziom radości było ważniejsze niż strzelanie bramek. (s. 31)
To tylko jeden z przykładów, jak wielkim potencjałem piłkarskim dysponował Stanisław Terlecki. Gdyby tylko pojechał na finały MŚ (w 1978 r. wyeliminowała go kontuzja, a w 1982 r. słynna afera na Okęciu; była jeszcze szansa na udział w MŚ 1986, ale tutaj już sam Terlecki nietrafionymi decyzjami transferowymi zamknął sobie drogę do Meksyku), z pewnością biłyby się o niego największe kluby świata. Prześladował go pech, nie pomagał też trudny charakter. Terlecki nie był stereotypowym piłkarzem – pochodził z inteligenckiej i antykomunistycznej rodziny, ukończył historię na Uniwersytecie Łódzkim, należał do Niezależnego Zrzeszenia Studentów, brał udział w strajkach. Wychował się w Warszawie i okolicach, ale jego miastem stała się Łódź.
Stanisław, człowiek o bujnej wyobraźni, a przy tym wielki miłośnik „Ziemi obiecanej” Reymonta, musiał się na Wschodniej czuć znakomicie. Wystarczyło, że przymknął oczy, a od razu widział małe nędzne klitki, w których mieszkali Jaskólscy czy familia Sochy, która w poszukiwaniu lepszego życia w Łodzi porzuciła spokojny byt na wsi. (s. 192)
29-krotny reprezentant Polski miał naprawdę szerokie horyzonty. Piotr Dobrowolski przytacza także w całości przemowę Stanisława Terleckiego, którą wygłosił z okazji swoich 60-tych urodzin. Jest to wielki pean na cześć Łodzi i jednocześnie pożegnanie z najbliższymi. Terlecki był już wtedy pacjentem szpitala psychiatrycznego na Kochanówce i bankrutem – imprezę zorganizowali i opłacili przyjaciele z ŁKS.
Nie ulega wątpliwości, że Stanisław Terlecki był wybitnie utalentowanym piłkarzem, który wskutek pecha i własnych błędów nie zrobił kariery, do jakiej był predestynowany. Może nas fascynować nie tylko jako piłkarz, ale także jako nietuzinkowy człowiek. Książka autorstwa Piotra Dobrowolskiego jest świetnym uzupełnieniem autobiografii z 2006 r. O ile jednak ta pierwsza była dość optymistyczna w swojej wymowie, to druga zdecydowania przytłacza czytelnika. Autor postanowił dowiedzieć się, dlaczego ktoś tak wybitny, tak źle skończył. Dotarł do wielu osób, ale najwięcej powiedział mu Paweł Lewandowski, który opiekował się Terleckim u schyłku jego życia. Znajdziemy też wiele wypowiedzi przyjaciół z boiska głównego bohatera, np. Władysława Żmudy, Jana Karasia czy Dariusza Dziekanowskiego. Na rozmowę z Piotrem Dobrowolskim zgodził się trener Jacek Gmoch oraz syn Maciej Terlecki (choć po pierwszym spotkaniu odmówił kolejnych). Z Dobrowolskim nie chciała rozmawiać wdowa po Terleckim Ewa oraz Zbigniew Boniek, do którego Terlecki miał wielki żal po aferze na Okęciu.
„Terlecki. Tragiczna historia jednego z najlepszych piłkarzy w Polsce” to dużo ciekawsza książka niż ta o Dawidzie Janczyku, również autorstwa Piotra Dobrowolskiego. Z pewnością dlatego, że jednak Terlecki to był piłkarz przez duże „P”, a Janczyk na takiego jedynie się zapowiadał. Dobrowolski zadał sobie wiele trudu, aby dotrzeć do jak największej ilości osób. Duży plus za wywiad z niejaką Gabryśką, ostatnią partnerką Terleckiego. Dobrze było poznać jej wersję wydarzeń na temat ostatnich dni piłkarza, mimo że nie jest zbyt wiarygodna. Bardzo ciekawe są także wypowiedzi polonusa Johna Kowalskiego, który trenował Terleckiego w Pittsburgh Spirit. Tylko w przypadku jego wypowiedzi mamy dokładne wskazanie, kiedy „to wszystko zaczęło się pieprzyć”:
Najpierw Stasiek wrócił do Pittsburgha. Chciał znów u nas grać. Ale to już nie był ten sam człowiek. W San Jose strasznie się zmienił. Nie ma co ukrywać – zaczął tam pić. Zrobił się aż nazbyt religijny. Przesadzał. Z jednej strony cały czas się modlił, na każdym kroku mówił o wierze i Bogu, a z drugiej – kłócił się z kolegami z drużyny. Oczywiście poszło o pieniądze. (s. 114-115)
Piotr Dobrowolski bardzo starał się także dociec, dlaczego Terlecki całkowicie odsunął się od rodziny. Nie znalazł odpowiedzi na to pytanie, ale czasem sama podróż jest ciekawsza niż jej cel. Tak też jest w tym przypadku – dlatego zdecydowanie warto sięgnąć po książkę opublikowaną w 2018 r. przez wydawnictwo Harde. Pochwalić można z pewnością za okładkę i liczne zdjęcia w środku, na plus także dodatek w postaci najciekawszych felietonów Stanisława Terleckiego z „Super Expressu”. Swobodny styl Piotra Dobrowolskiego pozwala „połykać” kolejne strony bez zmęczenia, dlatego też książkę „Terlecki. Tragiczna historia jednego z najlepszych piłkarzy w Polsce” polecamy z czystym sumieniem. Można ją spokojnie przeczytać w jeden dzień – oprócz wzruszenia tragicznym losem Terleckiego, dostarcza nam także sporo ciekawych informacji o polskim „światku” piłkarskim.
BARTOSZ BOLESŁAWSKI
Książkę Piotra Dobrowolskiego o Stanisławie Terleckim można kupić tutaj.