Wywiad: Łukasz Olkowicz

Czas czytania: 10 m.
0
(0)

J eden z czołowych polskich dziennikarzy sportowych, miłośnik reportażu i historii nieoczywistych. Napisał książki o Robercie Lewandowskim, Adamie Nawałce i Łukaszu Kadziewiczu. Nie stroni także od analiz taktycznych, a w ostatnich miesiącach jego „konikiem” stał się temat szkolenia młodzieży. Zadebiutował też w roli pisarza dla dzieci – właśnie przy okazji ukazania się książki „Na boisku. Piłkarskie gry zespołowe” spotkaliśmy się z reporterem „Przeglądu Sportowego” Łukaszem Olkowiczem.

Masz w swoim dorobku trzy książki. Dwie jako współautor, z Piotrem Wołosikiem („Lewy. Jak został królem”) i Łukaszem Kadziewiczem („Kadziu. Siatkówka & rock’n’roll”) oraz jedną napisaną samodzielnie („Nawałka. Droga do perfekcji”). „Na boisku. Piłkarskie gry zespołowe” to twój debiut w roli pisarza dla dzieci. Czy pisanie dla takich odbiorców jest łatwiejsze?

Wydaje mi się, że właśnie trudniejsze. Musiałem się mocno przestawić w stosunku do tego, co robię na co dzień. Kiedy pisałem z Łukaszem Kadziewiczem, nie musiałem nic dodawać od siebie – Łukasz mówił tak barwnie i kwieciście, że wystarczyło to tylko przelać na papier. Natomiast tutaj starałem się mówić językiem zrozumiałym dla dzieciaków i wyeksponować te rzeczy, które będą dla nich najbardziej interesujące. Pokazuję bohaterów z absolutnego topu, ale także ich drogę na ten szczyt, np. historię Kuby Błaszczykowskiego, który musiał dojeżdżać 30 km na trening, jedząc po drodze frytki przygotowane przez babcię. Moim celem było to, żeby każdy znalazł w książce coś dla siebie – zarówno dzieciak z wielkiego miasta, jak i z wioski.

Opisałeś pięć dyscyplin; piłka nożna, siatkówka, koszykówka i piłka ręczna wydają się naturalnym wyborem. Skąd jednak pomysł na baseball? Chyba bardziej popularne są u nas choćby rugby czy hokej na trawie?

Wszyscy się o to pytają. Stanąłem właśnie przed takim dylematem, no ale musieliśmy wybrać piątą dyscyplinę. Na pewno hokej na lodzie jest popularniejszy, ale trafił do tomu o sportach zimowych. Ostatecznie padło na baseball, choć wiemy, że mocno odbiega on popularnością od tych czterech podstawowych gier drużynowych.

45437

Dzięki temu poznałeś baseballistę Artura Strzałkę, któremu udało się podpisać kontrakt za oceanem. Historia dość podobna do futbolisty amerykańskiego Sebastiana Janikowskiego.

Właśnie takie historie nieoczywiste chcę odkrywać. Pisanie książek dla najmłodszych jest dla mnie podwójnym wyzwaniem: po pierwsze chcę zainspirować dzieci, a przy okazji szukałem tematów do swojej rubryki „Prześwietlenie” w „Przeglądzie Sportowym” [cykl spotkań Łukasza Olkowicza z postaciami związanymi ze sportem – przyp. red.]. Założyłem sobie, że przy okazji pisania tych książek dla Polarnego Lisa, znajdę przynajmniej dziesięć takich nieoczywistych tematów. Jednym jest właśnie historia miotacza Artura Strzałki, który podpisał zawodowy kontrakt z legendarną drużyną New York Yankees. Człowiek z kraju bez jakichkolwiek tradycji baseballowych wyjechał do największego klubu na świecie – interesujący temat.

„Na boisku” to dopiero pierwsza część większej serii „Wybieram swój sport”. Druga to „Na śniegu”, opisująca dyscypliny zimowe. A jak wyglądają plany na następne tomy?

Łącznie będą cztery. W trzecim opiszę sporty walki, czyli np. Pawła Nastulę i naszych świetnych zapaśników, w czwartym motywem przewodnim będzie lekkoatletyka, ale to już nie ja będę pisał. Brakuje takich książek dla dzieci, spokojnie można by wydać jeszcze kilka podobnych. Prywatnie jestem zaangażowany w działalność klubu sportowego dla dzieci i widzę dokładnie, jak wielkie mają one zapotrzebowanie na ruch. To bardzo cieszy, więc warto, żeby po treningu mogły sobie także poczytać o danej dyscyplinie czy jej największych gwiazdach. Wydawnictwo Polarny Lis daje im taką możliwość.

Yvette Żółtowska-Darska jako pierwsza mocno postawiła na pisanie książek o sporcie dla dzieci i zakończyło się to pełnym sukcesem. Portal Weszlo.com też kiedyś przygotował serię książek o największych klubach piłkarskich dla młodzieży, chyba całkiem nieźle się to sprzedawało. Możemy powiedzieć, że otworzyła się nowa „furtka” na rynku, którą wydawcy powinni wykorzystywać?

Właśnie w tym kierunku to będzie szło, tak mi się przynajmniej wydaje. Oczywiście te książki to nie był mój pomysł. Zgłosiły się do mnie panie z Polarnego Lisa i zaproponowały udział w takim projekcie, a ja po kilku dniach zgodziłem się. Jest to pewna nisza w rynku i takich książek będzie powstawać coraz więcej. Jak wspomniałeś, publikacje Yvette Żółtowskiej-Darskiej świetnie się sprzedają, co pokazuje, że jest na nie duże zapotrzebowanie. 

W „Na śniegu” piszesz też o Adamie Małyszu, który skończył karierę prawie osiem lat temu. Uważasz, że dla dzisiejszych dzieci jest to rozpoznawalny bohater?

Opisałem go jako tego, który wzniósł nasze skoki narciarskie niemal z niebytu na dzisiejszy światowy poziom. Adama Małysza nie mogło zabraknąć w takiej książce, choć oczywiście dużo miejsca poświęcam też Kamilowi Stochowi i spółce. Podobne dylematy miałem przy okazji pięściarzy – wspominać tylko tych współczesnych, czy jednak sięgnąć trochę do przeszłości? Wspólnie z wydawnictwem stwierdziliśmy, że trzeba też pokazać polską szkołę boksu i postać Feliksa „Papy” Stamma. Książka powinna spełniać funkcje edukacyjne.

Czytałem niedawno twój wywiad z Łukaszem Kadziewiczem, w którym mocno narzekał, że dzisiejsze dzieci nie chcą uprawiać sportu. Myślisz, że takie książki jak „Na boisku” i „Na śniegu” zachęcą je do wyjścia na boisko lub na halę?

Jeżeli choć jedno dziecko w Polsce dzięki tym książkom wyjdzie na dwór, żeby się poruszać, pokopać czy porzucać piłkę, będę najszczęśliwszy na świecie. Jestem wielkim przeciwnikiem tego stylu życia, który stał się ostatnio popularny u dzieciaków, czyli komputer, tablet, Playstation i zwolnienie z WF-u. Cały czas szukam w głowie różnych pomysłów, aby dzieci wyciągnąć z domów. Spójrzmy chociażby na lekcje wychowania fizycznego w klasach 1-3 w szkołach podstawowych. Zazwyczaj prowadzi je pani od innych przedmiotów w dżinsach i butach na obcasie, często w tym czasie odbywają się np. próby do akademii. Marnujemy te trzy lata. Niedawno rozmawiałem z polskim nauczycielem WF pracującym w Niemczech i on mówił, że tam już w tym okresie „wyłapuje się” talenty i zaszczepia im zamiłowanie do sportu. Nikt mnie nie przekona, że u nas jest dobrze, bo rozmawiałem z wieloma nauczycielami WF. W czwartych klasach podstawówki większość dzieci nie potrafi zrobić nawet przewrotu w przód, więc jak oni mogą się zabierać za poważniejsze ćwiczenia. A później się głowimy, co jest nie tak z naszymi sportowcami, dlaczego z igrzysk olimpijskich przywozimy tak mało medali. Łukasz Kadziewicz jest tym wszystkim po prostu wstrząśnięty. Nie chciałbym marudzić, że „za naszych czasów to było”, po prostu trzeba teraz z tą smutną rzeczywistością się zmierzyć. Zastanawiamy się z Łukaszem, jakby można to naprawić – może jakaś reforma na poziomie ministerstwa? Na pewno trzeba działać.

Z czego wynika ten brak zainteresowania sportem u dzieci? Czy wszystko możemy wytłumaczyć rozwojem techniki – komputerami, tabletami, smartfonami?

Przyczyn jest na pewno kilka, ale na technologię nie możemy się obrażać. Ona jest bardzo przydatna i powinna służyć wszystkim, także dzieciom. Kluczową rolę odgrywają rodzice i to oni przede wszystkim powinni zachęcać dzieci do wyjścia z domu. Zdaję sobie sprawę, że w dużych miastach kosztuje to więcej zachodu. Nikt jednak nie mówił, że będzie łatwo.

Chciałbym też trochę porozmawiać ogólnie o rynku książek sportowych. Jakieś dziesięć lat temu mieliśmy pod tym względem w Polsce kompletną pustynię, dopiero wydawnictwo Sine Qua Non postawiło mocno na tę tematykę. Wydają wiele książek sportowych, odnieśli sukces, ale wciąż mają alternatywę w postaci powieści, fantastyki czy książek o muzyce. Rok 2018 przyniósł jednak powstanie wydawnictwa Arena, które stawia już tylko i wyłącznie na sport. Myślisz, że ten pomysł wypali?

Kibicuję im. Doskonale pamiętam te czasy sprzed dekady: kiedy pojawiła się jakaś książka, to rzucałem się na nią od razu i czytałem po kilka razy od deski do deski. Natomiast teraz łapię się na tym, że po prostu nie jestem w stanie wszystkiego przeczytać. Mam kolejkę książek do przeczytania i liczę, że uda mi się z nimi zapoznać. W 2007 r. byłem w Szkocji u Artura Boruca i kiedy wstąpiłem do tamtejszej księgarni, ogarnęła mnie wielka zazdrość – była tam cała ściana książek sportowych! Mimo że bardzo dużo się u nas poprawiło od tego czasu, to wciąż wiele nam brakuje. Świetnie, że ukazuje się coraz więcej książek sportowych. Muszę sobie tak zorganizować czas, żeby przeczytać ich jak najwięcej.

Masz już pomysł na kolejne książki?

Na razie nie. Skupiam się na swojej autorskiej rubryce „Prześwietlenie”, chciałbym to rozwinąć i pokazać jak najwięcej nowych postaci. W tym na razie się realizuję, ale pisanie książek jest bardzo pociągające, zwłaszcza ten moment, kiedy wychodzi ona z drukarni i jeszcze pachnie farbą. Nie porównam tego do narodzin dziecka, ale to trochę tak, jakby ktoś nowy pojawił się w rodzinie. Na pewno przy okazji pisania kolejnej książki chciałbym dać sobie więcej czasu. Przewija mi się w głowie temat szkolenia młodzieży – chciałbym opisać to z perspektywy rodziców lub trenerów, wytknąć najczęściej popełniane błędy. Na bieżąco rozmawiam z osobami ze środowiska trenerskiego i wnioski są wstrząsające. Mamy w tym temacie wielkie rezerwy, należałoby pozmieniać wiele rzeczy. Może taka książka mogłaby jakoś pomóc w tym temacie, ale na razie sam muszę porządnie to zgłębić.

Czeka cię pewnie w związku z tym wiele podróży po Polsce. Trochę już próbowaliśmy działać w tym temacie, powstały Szkoły Mistrzostwa Sportowego, które zbierają najlepszych zawodników z danych województw.

Tam trafiają chłopcy od 15 lat wzwyż, a mi bardziej chodzi o dzieciaki w tzw. złotym wieku, czyli 7-12 lat. W tym okresie gubimy najwięcej talentów, tutaj Zachód nam odjeżdża. Gdyby te wszystkie przemyślenia zebrać i opublikować w formie książki, może ktoś by się zastanowił, co można z tym zrobić. Na razie piszę tylko artykuły, ale nie wykluczam, że zrodzi się z tego coś większego. Często rozmawiam na ten temat, poznaję to środowisko i nie będę lukrował, że jest fajnie i rośnie nam pięciu nowych Lewandowskich i trzech Zielińskich. W tej kwestii jestem naprawdę sceptyczny.

Robert Lewandowski i Piotr Zieliński to bardziej „wypadki przy pracy” w naszym systemie szkolenia.

Dobrze powiedziane.

Zmieniając nieco temat – jaka jest według ciebie najlepsza książka sportowa? Może pewien wzór, do którego chciałbyś dążyć?

Podobała mi się książka Andre Agassiego [„Andre Agassi. OPEN – biografia tenisisty”, wydawnictwo Bukowy Las – przyp. red.], wywarła na mnie wielkie wrażenie. Jego historia jest oczywiście ciekawa, ale też sposób narracji, styl, właściwie wszystko jest tam świetne. Autor nie chciał być na pierwszym planie, plastycznie narysował obraz Agassiego – jego wszystkie rozterki, postać ojca, który zmuszał go do treningów. Czułem się, jakbym stał z boku, widział to wszystko.

Angielscy pisarze mają ten komfort, że mogą np. przez rok zająć się wyłącznie pracą nad książką, podróżować, zbierać materiały. Jonathan Wilson, autor absolutnie kapitalnych książek [ostatnio w Polsce wyszła nakładem wydawnictwa SQN jego książka „Aniołowie o brudnych twarzach. Piłkarska historia Argentyny” – przyp. red.], właśnie tak pracuje. Polski dziennikarz musi to robić niejako po godzinach, w międzyczasie normalnie pracując i zarabiając na życie. Czy polski rynek może pójść w tym kierunku, że powstanie zawodowa profesja autora książek sportowych? Czy to może się aż tak rozwinąć, żeby było jak w Wielkiej Brytanii?

Na razie nie widzę na to szans, a przyczyna jest prosta – nie ma u nas jeszcze tak wielkiego środowiska piłkarskiego. Tam jest dużo większe zainteresowanie, w Polsce pisanie książek trzeba łączyć z normalną pracą. Zresztą książki sportowe piszą nie tylko dziennikarze sportowi, mamy przecież biografię Kuby Błaszczykowskiego napisaną przez Małgorzatę Domagalik. Chciałbym bardzo mieć taki komfort, żeby wydawca dał mi trzy lata na napisanie książki, a ja w tym czasie jeździłbym po świecie i zbierał materiały. Wspomniałeś Jonathana Wilsona – jego grupa docelowa to cały świat, natomiast nasza zamyka się w 38 milionach Polaków. Książkę angielską można sprzedawać na całym świecie, język polski stanowi pewne ograniczenie. Swoją drogą ciekawe, jakby sprzedawała się biografia Roberta Lewandowskiego na rynku angielskim.

Póki co wyszła chyba niemiecka wersja. Skoro już jesteśmy przy „Lewym” – ty z Piotrem Wołosikiem napisałeś jego biografię bez udziału głównego bohatera, natomiast Paweł Wilkowicz współpracował z „Lewym” i przygotował biografię autoryzowaną. Który sposób jest według ciebie lepszy, ciekawszy dla czytelnika?

Trudno rozstrzygnąć, wszystko ma swoje plusy i minusy. Paweł był bliżej Roberta, mógł się go np. zapytać, jak wygląda współpraca z Pepem Guardiolą. Ja z Piotrkiem Wołosikiem nie mieliśmy takiej możliwości, ale też i nasz pomysł na książkę był trochę inny. Chcieliśmy nie tyle pokazać Roberta Lewandowskiego jako gwiazdę Bayernu Monachium, ale opisać drogę, która zaprowadziła go na szczyt. Spotkaliśmy się z ponad setką osób, które pomogły nam ulepić obraz Roberta. Taki właśnie mieliśmy pomysł, potem przerobiłem też drugi sposób, pisząc biografię Łukasza Kadziewicza przy ścisłej współpracy z głównym bohaterem. Jeśli jednak każesz mi wybrać którąś z tych dróg, to bliższa jest mi praca reportażowa.

Dużo też pewnie zależy od konkretnego bohatera i momentu jego życia – po zakończeniu kariery sportowiec zawsze powie więcej. Dlatego Łukasz Kadziewicz mógł „sprzedać” ci tyle smaczków, natomiast „Lewy” czy Kuba Błaszczykowski dbali o swój dobry PR, w ogóle lub tylko w nieznacznym stopniu poruszając trudne tematy. Mam na myśli chociażby ich domniemany konflikt.

Łukasz jest jednym z najciekawszych rozmówców, jakich miałem okazję poznać. Przed rozpoczęciem współpracy umówiliśmy się, że nie opuszczamy żadnych tematów, wykłada kawę na ławę. Nie musiałem mu tego dwa razy powtarzać i Łukasz mówił o wszystkim, w wielu przypadkach rozliczał się z samym sobą. Chciałem, aby zawsze pojawiła się refleksja, zwłaszcza nad błędami – nie tylko przyznanie, że postąpił źle, ale czy potrafił to zrozumieć, naprawić, wytłumaczyć.

Coś w stylu przestrogi dla młodszych kolegów?

Taki mieliśmy zamiar i chyba udało się. Zresztą w ogóle, mimo że moją macierzystą dyscypliną jest piłka nożna, brakuje mi książek o siatkówce. Wygraliśmy dwa ostatnie turnieje o mistrzostwo świata, jesteśmy siatkarską potęgą, a nie ma to odzwierciedlenia na rynku wydawniczym.

Jakiś czas temu czytałem bardzo ciekawy artykuł twojego autorstwa, analizę taktyczną reprezentacji pod wodzą Jerzego Brzęczka. Czy oprócz reportaży, książek o szkoleniu młodzieży, chciałbyś także pisać o taktyce, specjalizować się w tym temacie i pisać książki dla koneserów piłkarskich?

Jeszcze nie wiem, trochę jestem w rozkroku. Czasem napiszę coś o taktyce, potem o szkoleniu dzieci, jednak bardzo kręci mnie także wyprawa do Hrubieszowa na mecz Pucharu Polski z Górnikiem Zabrze i reportaż na temat tego, jak miasto żyło spotkaniem z 14-krotnym mistrzem Polski. Gdyby ktoś trzy lata temu powiedział mi, że będę się mocno interesował tematem szkolenia młodzieży i pisał analizy taktyczne, pewnie spojrzałbym na niego z politowaniem. Wszystko się jednak zmienia i przyszedłem na spotkanie z tobą po dwugodzinnej rozmowie z trenerami młodzieży. Chłonę to wszystko, uczę się, odkrywam. Jeszcze dzisiaj jadę do Płocka na spotkanie z trenerem Tomkiem Tchórzem, asystentem Kibu Vicuny. Szykuje się długa rozmowa o piłce, Tomek jest bardzo doświadczony w kwestii szkolenia młodzieży, wiedzę zdobywał w Portugalii czy Holandii. Także takich spotkań i rozmów mam ostatnio bardzo dużo i może faktycznie coś takiego w formie książki mogłoby być interesujące. Złotego środka pewnie nie znajdziemy, ale mamy ogromne rezerwy w temacie szkolenia młodzieży i powinniśmy się zastanawiać, jak to poprawić. Rozmowy, spotkania, reportaże – na pewno będę szedł w tym kierunku.

A czego brakuje na rynku polskich książek sportowych? Mówiliśmy o siatkówce, ja bym ze swojej strony dodał piłkę ręczną – mieliśmy złotą erę w tej dyscyplinie, a ukazały się tylko biografie Grzegorza Tkaczyka i Karola Bieleckiego. Może jakiś football fiction, reportaże? Gdzie jest jeszcze niewykorzystana nisza?

Zdecydowanie reportaże, jest ich bardzo mało na rynku. Polska szkoła reportażu jest naprawdę dobra i mamy tutaj wielką wyrwę do zasypania. Świetnie czytało mi się „Wielki Widzew” Marka Wawrzynowskiego i właśnie w tym kierunku powinniśmy zmierzać. O siatkówce też bym chętnie poczytał coś nowego, ale na pierwszym miejscu w kwestii braków stawiam sportowy reportaż.

Na koniec chciałbym jeszcze wrócić do książek dla dzieci. „Na boisku. Piłkarskie gry zespołowe” to swego rodzaju przewodnik opisujący, co trzeba zrobić, aby zostać sportowcem. Co można by natomiast zaoferować dzieciom, które chciałyby o sporcie pisać?

Chyba nie ma potrzeby pisać takiej książki. W swoim życiu przeczytałem kilka książek w stylu. „Jak zostać dziennikarzem?”, ale niewiele z nich pamiętam. Praktyka jest dużo ważniejsza niż teoria. Z książki nie dowiemy się, z kim rozmawiać, jak zadawać pytania, jak wyłuskać najważniejsze informacje. Trzeba po prostu wsiąść w autobus lub pociąg, pojechać do Przasnysza na mecz i potem to opisać. Skorzystamy na tym dużo więcej niż na zgłębianiu podręczników dziennikarstwa. Sam przeszedłem taką drogę, w wieku 16-17 lat w weekendy tłukłem się po meczach niższych lig, kiedy koledzy chodzili na imprezy. Jechałem np. do Łaskarzewa na spotkanie, które nikogo poza mną nie interesowało i wracałem nocą, niekiedy autostopem. Nagrodą była satysfakcja, kiedy w „Przeglądzie Sportowym” ukazała się mała relacja mojego autorstwa. Dzisiaj sam się z siebie śmieję na wspomnienie, jak miejscowi działacze mnie nabierali, a ja każde ich słowo uznawałem za prawdę objawioną. Ale nie ma innej drogi – siedząc przed komputerem czy z książką takiego doświadczenia nie zdobędziemy. Dzisiaj niestety wielu idzie na skróty, przepisują coś z internetu. Do mnie to w ogóle nie przemawia. Lokalna droga, PKS, IV liga – od tego trzeba zacząć.

ROZMAWIAŁ: BARTOSZ BOLESŁAWSKI

PRZECZYTAJ TAKŻE:

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Bartosz Bolesławski
Bartosz Bolesławski
Psychofan i zaoczny bramkarz KS Włókniarz Rakszawa. Miłośnik niesamowitych historii futbolowych, jak mistrzostwo Europy Greków w 2004 r. Zwolennik tezy, że piłka nożna to najpoważniejsza spośród tych niepoważnych rzeczy na świecie.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” – recenzja

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” to pozycja znana dzięki wydawnictwu SQN na polskim rynku od kilku lat. Okazją do wznowienia publikacji było zwycięstwo...

GKS Katowice – historia na 60-lecie klubu

10 marca 2024 roku Retro Futbol gościło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, gdzie w meczu 23. kolejki Fortuna 1. Ligi Resovia podejmowała GKS Katowice....

„Semiologia życia codziennego” – recenzja

Eseje związane jakkolwiek z piłką nożna to rzadkość. Dlatego "Semiologia życia codziennego" to niezwykle interesująca lektura. Tym bardziej, że jej autorem jest słynny humanista,...