„A ty będziesz piłkarzem” – recenzja

Czas czytania: 5 m.
4
(1)

Coraz więcej piłkarzy ze złotych czasów naszego futbolu decyduje się na spisanie swoich wspomnień i wydanie ich w formie książki. Kolejnym z tego grona jest jeden z naszych najwybitniejszych obrońców i jedyny zawodnik, który zagrał na czterech mundialach, czyli Władysław Żmuda. W maju na runku ukazała się jego biografia zatytułowana „A ty będziesz piłkarzem” napisana wspólnie z Dariuszem Kurowskim, a wydana przez Arskom Sport Brokers.

Kiedy ponad rok temu siadałem do napisania dużego tekstu o Władysławie Żmudzie, ze zdumieniem spostrzegłem, że o zawodniku, który przez ładnych parę lat był współrekordzistą jeśli chodzi o występy na mistrzostwach świata, nie ma praktycznie żadnej książki. Owszem, było kilka publikacji, w których krótko się wypowiadał, ale nic więcej. Sporo musiałem się naszukać, żeby znaleźć jakieś informacje o jego piłkarskich początkach, o pobycie we Włoszech i w USA, czy o życiu po zakończeniu kariery. Dzisiaj takich problemów już bym nie miał, bo książka „A ty będziesz piłkarzem” w pełni wyczerpuje wszystkie wątki kariery pana Władysława.

Zanim jednak przejdę do omówienia książki, to parę słów o współautorze. Dariusz Kurowski od 1994 r. jest polskim korespondentem magazynu World Soccer, obsługiwał wiele piłkarskich imprez takich jak mistrzostwa świata i Europy, czy finały europejskich pucharów. Przeprowadzał wywiady ze światowej sławy piłkarzami i trenerami. Jest współautorem dwóch biografii Jerzego Dudka „Uwierzyć w siebie. Do przerwy 0:3” i „nieREALna kariera” oraz ich angielskiej kompilacji „A Big Pole in Our Goal”. Od 2020 r. prowadzi zajęcia ze studentami dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego.

To niemałe doświadczenie łatwo da się zauważyć w trakcie lektury. Książkę czyta się lekko i swobodnie, a cała narracja jest spójna i przemyślana. Po wstępie, w którym pan Władysław przekonuje, że jego życie to gotowy scenariusz na film, dostajemy rozdział, w którym były piłkarz opowiada o tym, jak bardzo we znaki dało mu się zakażenie koronawirusem jesienią ubiegłego roku. Bardzo ciężko je przeszedł, a kiedy pod koniec pobytu w szpitalu stanął na wadze, z przerażeniem zauważył, że schudł aż 14 kilogramów.

Dalej narracja prowadzona jest już chronologicznie. Krok po kroku poznajemy kolejne etapy piłkarskiej kariery Władysława Żmudy. Wszystko kręci się tutaj wokół piłki, ale próżno szukać nudnych opisów kolejnych meczów czy bramek. Autorzy skupiają się raczej na tym wszystkim, co było dookoła, a samym boiskowym wydarzeniom poświęcają tylko tyle, ile potrzeba. Co ciekawe, Żmuda nie wspomina nawet o swoich jedynych dwóch bramkach strzelonych w reprezentacji.

Z początkowych rozdziałów sporo możemy dowiedzieć się o tym, jakie relacje panowały w domu rodziny Żmudów. Ojciec Władka początkowo był mocno przeciwny temu, żeby syn poświęcił się piłce, a matka w tajemnicy przed mężem podpisywała synowi zgodę na treningi w Motorze. Dopiero kiedy ojciec przyszłego reprezentacyjnego obrońcy dowiedział się od kolegów, że syn gra w reprezentacji Polski juniorów, nabrał szacunku do jego pasji.

Zupełnie odpuścił, nigdy już nie próbował mnie odciągać od piłki, otrzymałem od niego pełne przyzwolenie na, już oficjalne, treningi w klubie, grę w Motorze i reprezentacji. Nie było dziurawienia piłek, żadnych zakazów. Powiedział tylko, że zabroni mi trenować, gdybym się za słabo uczył. Orłem w szkole nie byłem, ale zawsze przechodziłem do następnej klasy, więc wreszcie mogłem bez żadnych problemów robić to, co lubiłem najbardziej (s. 20).

Piłkarz nie zapomina też o tych, dzięki którym trafił do dużej piłki. Nie był wielkim talentem, ale dzięki uporowi i ciężkiej pracy doszedł naprawdę daleko. Tym, który wskazał mu drogę, był Stanisław Świerk. Żmuda wspominał, że szkoleniowiec miał odpowiednie podejście do młodych zawodników i potrafił dokładnie pokazać, jak wykonać każde ćwiczenie i jak układać przy tym stopę. Dzięki temu budował swój autorytet wśród młodych adeptów piłki.

Trener Świerk dużo czasu poświęcał ćwiczeniom nad sprawnością ogólną, szczególnie w zimie. Ciągle robiliśmy przewroty w przód i w tył. Niby nudne, ale niezwykle ważne dla piłkarzy, co później procentowało na boisku, choć nie wszyscy lubili takie zajęcia. Byłem wysokim chudzielcem o trochę nieskoordynowanych ruchach, a jednak potrafił dostrzec we mnie potencjał. I zaczął nade mną intensywnie pracować, z jednej strony poprzez ćwiczenia ogólnorozwojowe, z drugiej specjalistyczne, by na przykład skorygować sposób poruszania się po boisku (s. 21).

Autorzy barwnie przedstawiają futbolowe realia sprzed kilkudziesięciu lat, opisane mamy dojazdy na mecze, zgrupowania młodzieżowych reprezentacji, szwankującą organizację, ale podkreślono też rolę, jaką w każdym klubie odgrywał wówczas szewc. Nie zabrakło też wątków, w których swoją rolę odgrywał alkohol. Na pierwszym zagranicznym wyjeździe na Węgry z Motorem Żmudę i kilku młodszych kolegów czekał chrzest. Jeden z najbardziej doświadczonych graczy w zespole Maciej Famulski zorganizował wówczas flaszkę, którą młodzi musieli wypić. Przy okazji tej anegdoty dostajemy też wyjaśnienie trochę zagadkowego tytułu całej książki.

Następnego dnia rano mieliśmy trening. Niestety młodzi koledzy, zmęczeni nocnymi atrakcjami, nie byli w stanie podnieść się z łóżek. Niektórzy jeszcze nieprzytomni, pokonani przez trudy integracji ze starszymi zawodnikami. Ja wstałem bez problemu, zjadłem śniadanko i szykowałem się do zajęć. Wtedy Famulski pokazał na tych ciągle „zmęczonych”:
– Widzisz, to jest szkoła życia. Oni się nie nadają. A ty będziesz piłkarzem! Zapamiętaj – piłkarz musi umieć wypić, wstać, otrzepać się i do roboty. Będziesz grał (s. 24).

Dalej Żmuda płynnie przechodzi przez swoje występy klubowe i reprezentacyjne. Nie miał szczęścia jeśli chodzi o zmiany barw klubowych. Najpierw nie chciał go od siebie wypuścić Motor, potem na siłę próbowała zatrzymać go u siebie Gwardia, a na końcu przejście do Widzewa utrudniał Śląsk. Wszystkie okoliczności tych transferów są w książce jasno przedstawione i wyraźnie widać, że wola piłkarza nie miała w tamtych czasach wielkiego znaczenia. Liczyły się układy i to, kto miał mocniejsze plecy w różnych resortach.

Przy okazji reprezentacji nie brakuje oczywiście opisu odczuć, jakie towarzyszyły Żmudzie podczas jego pierwszego występu na mundialu. Jest też trochę o kulisach tamtych mistrzostw i słabościach organizacyjnych, jakie miały miejsce wówczas przy okazji naszych zagranicznych wyjazdów. Piłkarz przedstawia też swoje spojrzenie na aferę na Okęciu, której był jednym z bohaterów, a także próbuje szukać przyczyn słabego występu w Meksyku. Stara się jednak przy tym nikogo jednoznacznie nie oceniać, a w swoich opiniach bazuje tylko na pewnych faktach i unika niepotrzebnych spekulacji.

Narracja uzupełniona jest wypowiedziami członków rodziny, przyjaciół i kolegów z boiska. Znakomicie dopełnia to obraz całości i dzięki temu możemy się też sporo dowiedzieć o pozaboiskowym życiu Żmudy. Podczas gry w Śląsku w jego mieszkaniu często drzwi się nie zamykały i nie brakowało imprez nawet w środku tygodnia. Kiedy z kolei Żmuda przeniósł się do Włoch, to w dowód wdzięczności pomógł załatwić Ludwikowi Sobolewskiemu wymarzone wczasy.

Sporo o życiu poza zieloną murawą dowiemy się też z rozdziałów traktujących o włoskim etapie jego kariery. Piłkarz nie stronił wówczas od wyjść do teatrów czy opery, a w lokalnej społeczności był prawdziwą gwiazdą. I to pomimo tego, że pobyt w Weronie zaczął od kontuzji i w efekcie nie odegrał tam takiej roli, jak oczekiwano.

Żmuda nie ucieka też od trudnych tematów, takich jak niełatwe relacje z byłą żoną, czy towarzyszące mu w trakcie kariery problemy ze zdrowiem. Nie użala się jednak i nie uskarża, a o byłej żonie wspomina tylko tyle, ile to konieczne. Co zrozumiałe, więcej miejsca poświęca swojej obecnej rodzinie i okolicznościom poznania się ze swoją obecną żoną Eweliną.

Po zakończeniu kariery pozostał dalej związany z futbolem, co również wybrzmiewa na kartach książki. Nasz reprezentacyjny stoper wspomina okoliczności swojej pracy z reprezentacją, w której mimo zmiany ustroju, ciągle nie brakowało mniejszych czy większych afer. Z wyraźną nostalgią opowiada też o prowadzeniu szkółki w Weronie, z którą jednak pożegnał się w niezbyt dobrej atmosferze.

Niestety nie udało się uniknąć drobnych błędów – na stronie 134 przy okazji opisu eliminacyjnego meczu z NRD w Lipsku błędnie wskazano Waldemara Matysika jako strzelca jednej z bramek. Poza tym jest też parę literówek, ale na tyle mało, że można przymknąć na nie oko.

Całość zamyka się w 240 stronach. Na końcu autorzy serwują nam garść statystyk. Wymienione są największe osiągnięcia piłkarza, a także rok po roku przedstawiono przebieg jego kariery. Wyliczone zostały też jego występy w europejskich pucharach, a także mecze, jakie rozegrał w reprezentacji Polski – juniorskiej, młodzieżowej i seniorskiej. Krótko też przybliżono przebieg pracy szkoleniowej. Książkę zamyka kilka stron z fotografiami, na których możemy przyjrzeć się różnym etapom piłkarskiej kariery Władysława Żmudy.

NASZA OCENA 8/10

Podsumowując, książkę „A ty będziesz piłkarzem” można polecić każdemu piłkarskiemu kibicowi. Nie znajdziemy w niej taniej sensacji czy jakiś nieznanych wcześniej faktów. Wszystko jest raczej spokojne i wyważone – podobnie jak pan Władysław na boisku. Zdziwienie mogą budzić okoliczności zmiany klubów – chodziło przecież o czołowego wówczas polskiego piłkarza, a mimo to Żmuda i jego otoczenie musiał się sporo nagimnastykować, żeby grać tam, gdzie chciał. Żal też, że od początku nie był otoczony profesjonalną medyczną opieką, przez co jego kariera skróciła się o ładnych parę lat. Mimo to z pewnością wielu marzy o takiej karierze – grał w trzech krajach na dwóch kontynentach, wystąpił na czterech mundialach, a z dwóch przywiózł medale. Dobrze, że taka książka mogła powstać i że pan Władysław tak ochoczo podzielił się w niej swoimi wspomnieniami, bo tak wybitnych zawodników, jak on, w historii polskiego futbolu nie było wielu.

BARTOSZ DWERNICKI

Nasz partner Sendsport przygotował dla Was zniżki! Książka A ty będziesz piłkarzem oraz wiele innych tytułów taniej o co najmniej 10%.

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 4 / 5. Licznik głosów 1

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Bartosz Dwernicki
Bartosz Dwernicki
Pierwsze piłkarskie wspomnienia to dla niego triumf Borussii Dortmund w Lidze Mistrzów i mecze francuskiego mundialu w 1998 r. Później przyszła fascynacja Raúlem i madryckim Realem. Z biegiem lat coraz bardziej jednak kibicuje konkretnym graczom niż klubom. Wielbiciel futbolu latynoskiego i afrykańskiego, gdzie szuka pozostałości futbolowego romantyzmu. Ciekawych historii poszukuje też w futbolu za żelazną kurtyną. Lubi podróże i górskie wędrówki.

Więcej tego autora

Najnowsze

Ostatni pokaz magii – jak Ronaldinho poprowadził Atletico Mineiro do triumfu w Copa Libertadores w 2013 r.?

Od 2008 r. Ronaldinho sukcesywnie odcinał kupony od dawnej sławy. W 2013 r. na chwilę znów jednak nawiązał do najlepszych lat swojej kariery, dając...

Zakończenie jesieni przy Wyspiańskiego – wizyta na meczu Orlen Ekstraligi Resovia – AP Orlen Gdańsk

Już wkrótce redakcja Retro Futbol wyda napakowany dużymi tekstami magazyn piłkarski, którego motywem przewodnim będzie zima. Idealnie w ten klimat wpisuje się zaległy mecz...

Siatkarski klasyk w Rzeszowie – wizyta na meczu Asseco Resovia – PGE GiEK Skra Bełchatów

Siatkarskie mecze pomiędzy Resovią a Skrą Bełchatów od lat uznawane są za jeden z największych klasyków. Kluby te walczyły o największe laury, nie tylko...