Piekło Terry’ego wśród triumfujących Diabłów. Dramat na Łużnikach, czyli finał Ligi Mistrzów 2008

Czas czytania: 9 m.
5
(1)

Niektóre finały Ligi Mistrzów są jak świeże wyroby polskiej kinematografii. Więcej szumu związanego z otoczką i zapowiedziami, aniżeli dobrego seansu. Na całe szczęście futbol dostarczył nam też wiele wybitnych finałowych produkcji spod szyldu najbardziej elitarnych klubowych rozgrywek w Europie. Dzisiaj przypomnimy sobie jedną z nich. Mowa tutaj o decydującym starciu Champions League z 2008 roku, w którym na rosyjskim stadionie Łużniki w Moskwie zmierzyły się ze sobą Chelsea FC oraz Manchester United.

Droga do finału

Manchester trafił do grupy F, gdzie jego przeciwnikami były takie zespoły jak AS Roma, Dynamo Kijów oraz Sporting CP. Chelsea natomiast prowadziła zmagania w zestawieniu oznaczonym literką B. CFC rywalizowało z Schalke, Rosenborgiem i Valencią.

Oba kluby wygrały swoje grupy i do fazy pucharowej przystępowały w roli faworytów całych rozgrywek. United w 1/8 nie bez problemów pokonało w dwumeczu Olympique Lyon, natomiast Chelsea pewnie poradziła sobie z greckim Olympiakosem. Komplikacje zaczęły się od ćwierćfinałów. Londyńczycy przegrali pierwsze, wyjazdowe spotkanie z Fenerbahçe 1:2 i w rewanżu musieli gonić wynik. Koniec końców udało się wygrać 2:0 i przejść do półfinałów, gdzie przyszło im zagrać z Liverpoolem. Manchester z kolei w 1/4 spokojnie ograł Romę (2:0 i 1:0) i w walce o bilet do Moskwy trafił na Barcelonę.

Przesądzające o awansie do finału pojedynki stały na bardzo wysokim poziomie. Manchester najpierw zremisował na Camp Nou z „Blaugraną”, by potem w rewanżu wygrać 1:0 po fantastycznym golu Paula Scholesa. Zwycięstwo „Czerwonych Diabłów” było w pełni zasłużone. Chelsea oraz Liverpool napisały wspaniałą historię, grając dwumecz, który postrzegany jest jako ikoniczny. W mieście Beatlesów padł remis 1:1, natomiast rewanż na Stamford Bridge należał do absolutnie zwariowanych. Po regulaminowych 90 minutach utrzymywał się wynik 1:1, więc potrzebna była dogrywka. W niej padły aż trzy bramki, z czego dwie dla gospodarzy, co ostatecznie przesądziło o tym, że na wielki finał poleciała drużyna Chelsea.

Tło meczu

Nigdy przedtem dwie ekipy z Anglii nie spotkały się na finiszu Ligi Mistrzów. Według bukmacherów minimalnym faworytem był Manchester United, który zaledwie kilkanaście dni wcześniej zapewnił sobie mistrzostwo kraju, wyprzedzając w tabeli właśnie team z Londynu jedynie o dwa punkty. „The Blues” niechybnie więc pałali żądzą rewanżu za przegrane trofeum. Warto odnotować, że sezon wcześniej United także zgarnęło ligowy tytuł, znów finiszując tuż przed Chelsea. Wówczas jednak z nieco bardziej okazałą, sześciopunktową przewagą.

CFC przez niemalże cały sezon 2007/2008 prowadził niedoświadczony Avram Grant, który we wrześniu 2007 roku zastąpił na stanowisku trenera samego Jose Mourinho. Portugalczyk po słabszej serii wyników został zwolniony przez Romana Abramowicza. Obrzydliwie bogaty oligarcha dzisiaj jest naturalnie kojarzony ze swoim klubem, natomiast w tamtych latach był on jeszcze dość nowym właścicielem. Rosjanin kupił Chelsea w 2003 roku za kwotę 140 milionów funtów i postanowił zrobić z niej potęgę, wydając na start ogromne pieniądze na nowych zawodników, a także zatrudniając Mourinho, który stanowił wtedy niezwykle łakomy kąsek na rynku trenerów.

Wystarczy wspomnieć, że słynący z ciętego języka szkoleniowiec obejmował „The Blues” tuż po tym jak niespodziewanie wygrał Champions League prowadząc FC Porto. Kolejne sukcesy – już w Anglii – przyszły bardzo szybko. W premierowym sezonie jako opiekun Chelsea zdobył mistrzostwo Premier League. Rok później powtórzył ten wyczyn. Nigdy jednak nie zdołał wprowadzić zespołu do finału Ligi Mistrzów. Pierwszego w jego dziejach.

Trener znikąd i szkocka legenda

Tego, co nie udało się Mourinho, dokonał Grant. Izraelczyk piastował funkcję dyrektora sportowego w klubie, zanim przejął schedę po „The Special One”. Co ciekawe, ze względu na fakt, iż nie posiadał on licencji UEFA Pro, do protokołu meczowego wpisywany był Steven Clark, były asystent Jose. Mający polskie korzenie Grant świetnie zaczął przygodę z nową funkcją. Dość powiedzieć, że przegrał tylko jedno z pierwszych 18 spotkań.

Mourinho uwielbiał być w centrum uwagi, ale w tym pozytywnym sensie. Ja jestem inny. Widzę siebie jako reżysera, a gwiazdami są piłkarze.

Avram Grant

Po drugiej stronie na ławce trenerskiej siedział niebywale doświadczony, legendarny już Sir Alex  Ferguson. Szkot pragnął jeszcze raz w swojej arcybogatej karierze sięgnąć po uszaty puchar, bowiem pomimo wielu osiągnięć, zaledwie jedno trofeum Ligi Mistrzów przez ponad 22 lata pracy na Old Trafford mogło uderzać w jego ambicję.

Los chciał, by akurat w 2008 roku wypadała okrągła, 50. rocznica katastrofy lotniczej w Monachium, w której zginęło wielu zawodników Manchesteru oraz inne osoby związane bądź też niezwiązane z United (pracownicy klubu, dziennikarze, załoga samolotu). Miało to być dodatkową mobilizacją w batalii z Chelsea.

– Oczywiście było to bardzo wzruszające, ponieważ obchodzono 50. rocznicę katastrofy lotniczej w Monachium. Sir Alex Ferguson na pewno uświadomił to piłkarzom.

Bobby Charlton w wywiadzie dla The Guardian

Roszady w składzie

Finał rozpoczął się w środę, 21 maja o godzinie 20:45 (22:45 czasu lokalnego) przy widowni liczącej 69,5 tys. osób. Zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie nie obyło się bez znaczących roszad w składzie. Nominalny gracz środka pola Chelsea Michael Essien ustawiony został na prawej stronie defensywy, bowiem Avram Grant pragnął zabezpieczyć tę pozycję kimś lepiej broniącym od Juliano Bellettiego. Reprezentant Ghany w kilku spotkaniach w końcówce sezonu również sprawował tę funkcję.

Kłopoty United polegały na kontuzji Park Ji-Sunga, którego w wyjściowej jedenastce zastąpił Owen Hargreaves. Grający najczęściej na prawej flance Ronaldo tym razem wszedł w rolę lewego pomocnika, tam, gdzie występował właśnie nieobecny Koreańczyk. Taki manewr miał sprawić, że błyskotliwy skrzydłowy będzie wygrywał więcej bezpośrednich pojedynków z Essienem, który jak już zostało wspomniane, nie posiadał wielkiego doświadczenia z gry na boku obrony.

Przemowa Fergiego

Patrice Evra ujawnił kiedyś, co w szatni tuż przed wyjściem na murawę powiedział im Ferguson tamtego pamiętnego wieczoru. Francuski lewy obrońca rozegrał cały mecz, prezentując się naprawdę nieźle.

– Wszyscy siedzieliśmy w szatni, kiedy wszedł Ferguson. Jak zwykle muzyka ucichła. Można było usłyszeć, jak upadają szpilki. Potem powiedział: „już wygrałem, nie musimy nawet grać”. Zamurowało nas. Co on gada? Przecież to spotkanie się nawet nie rozpoczęło. Potem boss zwrócił się do mnie. „Spójrzcie na Patrice’a. Ma 24 rodzeństwa. Wyobraźcie sobie, co musiała robić jego mama, żeby wykarmić tyle dzieci”. Potem pokazał na Rooneya. „Dorastał on w jednej z najtrudniejszych części Liverpoolu”. Wtedy uświadomiliśmy sobie, że ma na myśli społeczność. Nie byliśmy tylko zbieraniną piłkarzy. Mieliśmy inne pochodzenia, inne religie, ale tam wtedy staliśmy się jednością. Po przemówieniu Fergusona wszystkich dopadła gęsia skórka.

Warto odnotować, że na ławce rezerwowych Manchesteru siedział wówczas Tomasz Kuszczak. Trzeba jednak Polakowi oddać, że w tamtej edycji Ligi Mistrzów nie był jedynie statystą. Urodzony w Krośnie Odrzańskim Kuszczak wystąpił w pięciu meczach grupowych. Innymi słowy – dorzucił nawet pokaźną cegiełkę.

Chelsea (4-3-3): Cech – Essien, Terry, Carvalho, Cole – Makélélé, Ballack, Lampard – J.Cole, Malouda, Drogba

Manchester United (4-4-2): Edwin van der Sar – Brown, Ferdinand, Vidić, Evra – Hargreaves, Carrick, Scholes, Ronaldo – Tévez, Rooney

Pierwsza połowa

Chelsea miała w składzie wielkie gwiazdy, ale według mnie to Manchester United był bardziej zgraną drużyną. Można było poczuć u nich prawdziwego ducha zespołu

Lubos Michel, arbiter meczu finałowego

Potyczka na Łużnikach zaczęła się dość niemrawo, ale już w 26. minucie podopieczni Fergusona wyszli na prowadzenie. Precyzyjne dośrodkowanie Wesa Browna na gola zamienił Ronaldo, który wykorzystał niedokładne krycie… tak, tak – Michaela Essiena. 23-letni wówczas gwiazdor uderzył kapitalnie głową obok bezradnie patrzącego na piłkę Petra Cecha. Kilka chwil później piłkarze w czerwonych koszulkach mieli jeszcze dwie znakomite sposobności do podwyższenia wyniku, ale Cech najpierw doskonale obronił strzał Téveza z bliskiej odległości, a potem jeszcze lepiej zachował się przy dobitce Michaela Carricka.

Chelsea odpowiedziała bramką tuż przed gwizdkiem obwieszczającym koniec pierwszej odsłony gry. Essien postanowił huknąć zza pola karnego, futbolówka odbiła się jeszcze od dwóch graczy United i szczęśliwie wpadła pod nogi Franka Lamparda. Kapitan zespołu nie zawiódł i z bliskiej odległości doprowadził do wyrównania.

Druga połowa i dogrywka

Na drugą połowę Manchester wyszedł ze zmienionym ustawieniem 4-5-1. Hargreaves został przesunięty do środka, natomiast Rooney zbiegł na prawe skrzydło, pozostawiając osamotnionego Téveza w ataku. Oba zespoły nie stworzyły sobie już wielu okazji do rozstrzygnięcia wyniku. Najbliżej tego był Didier Drogba, którego próba zza pola karnego zatrzymała się na słupku. Na rosyjskiej ziemi do wyłonienia zwycięzcy potrzebowano dogrywki.

Dodatkowe 30 minut przyniosło masę emocji. W poprzeczkę trafił Lampard, a Rayan Giggs nie wykorzystał niesamowitej okazji, gdy piłkę niechybnie lecącą do bramki w ostatniej chwili wybił John Terry. Na kilka minut przed zakończeniem dogrywki fatalnie zachował się Didier Drogba. Główna strzelba CFC wdała się w pyskówkę z Nemanją Vidiciem, by po chwili uderzyć Serba w twarz. Sędzia nie mógł podjąć innej decyzji i pokazał mu czerwoną kartkę. Było więc jasne, że główna strzelba londyńskiego giganta nie weźmie udziału w konkursie jedenastek, na które po 120 (i czterech doliczonych) minutach gry zaprosił wszystkich wspomniany Lubos Michel.

Rzuty karne i baskijski analityk

Rzuty karne, które wykonywano późno w nocy, bez cienia wątpliwości zapisały się złotymi zgłoskami we wszelkich księgach o historii piłki nożnej. Wielu kibiców nie zna okoliczności, jakie sprawiły, że – jak się mogło wydawać – minimalną przewagę przed kluczową próbą nerwów miała Chelsea.

Ponoć Avram Grant kumplował się z pewnym wykładowcą ekonomii na uniwersytecie w Izraelu. Ten z kolei znał Ignacia Palacios-Huertę, baskijskiego ekonomistę specjalizującego się w badaniach nad karnymi. Przez długie lata analizował on tysiące strzelanych i bronionych jedenastek. Przesłał więc Grantowi swoje oparte na wnikliwych statystykach zapiski.

Można w nich było przeczytać między innymi o zwyczajach Edwina Van der Saara. Holenderski golkiper według wszelkich obserwacji rzucał się w swoje prawo, kiedy stawał naprzeciwko prawonożnego zawodnika, natomiast w swoje lewo, gdy piłkę na „wapnie” ustawił gracz lewonożny. Miało to stanowić przewidzenie mimowolnych instynktów strzelca, który woli uderzać w „naturalną stronę” zamiast w przeciwległy róg, co wymaga nieco większego trudu.

Prócz tego Ignacio w raporcie wyraźnie zaznaczył, że większość karnych, które bronił Van der Saar było strzelanych na średniej wysokości (około metr nad murawą). Z tego względu piłkarze Chelsea powinni kierować futbolówkę albo po ziemi, albo mocno w górę, pod samą poprzeczkę.

Rozpracowany Ronaldo

Kolejną bardzo interesującą informację przekazaną przez Baska stanowiły zwyczaje największej gwiazdy United, Cristiano Ronaldo. Ignacio wyraźnie zaznaczył w przekazanych notatkach: „Ronaldo najczęściej zatrzymuje się tuż przed strzałem. Jeśli to robi, to zazwyczaj (85 procent) kieruje piłkę w prawą stronę bramkarza”. Analityk dodał także, że wychowanek ojczystego Sportingu lubi w ostatniej chwili zmienić decyzję co do kierunku, więc golkiper nie powinien robić zbyt pochopnych ruchów na linii i odpowiednio wyczekać reprezentanta Portugalii.

Ostatnią istotną kwestią przekazaną przez Ignacio była naprawdę przydatna statystyka. Otóż okazało się, że to drużyna, która rozpoczyna konkurs karnych, częściej wychodzi z nich zwycięsko (60 procent przypadków). Prawdopodobnie jest to związane z presją, jaka spoczywa na rywalu, który strzela jako drugi i ciąży na nim odpowiedzialność – musi doprowadzić do wyrównania lub też pomóc zespołowi wyjść na prowadzenie.

Rozpoczął Manchester dzięki wygraniu rzutu monetą. Kapitan Rio Ferdinand zadecydował, że to jego koledzy zaczną te niebywale stresujące zawody. Carlos Tévez nie pozostawił złudzeń – pewny gol i 1:0 dla United. Prawonożni zawodnicy „The Blues” konsekwentnie strzelali w lewą stronę bramkarza, co pozwalało im zdobywać kolejne bramki.

Gdy do piłki podszedł Ronaldo – tak jak przewidziano w raporcie Ignacio – zatrzymał się tuż przed strzałem i uderzył w prawą stronę bramkarza. Cech spokojnie wyczekał CR7 i skutecznie interweniował. Z podanych wskazówek wyłamał się tylko Ashley Cole. Jest on lewonożny i wybrał lewą stronę bramkarza, czyli swoją naturalną. Piłka uderzona mocno po ziemi otarła się o rękawice Van der Saara i szczęśliwie zatrzepotała w siatce.

Pechowy Terry i nieposłuszny Anelka

Gdy rezultat karnych wynosił 4:4, stało się jasne, że jeżeli podchodzący do wykonania swojej jedenastki John Terry trafi, to puchar pojedzie do Londynu. Wybitny defensor również uderzył w lewą stronę broniącego, ale poślizgnął się i trafił w słupek. Manchester wrócił do gry, a emocje właściwie zaczęły się na nowo. Przyszedł czas na „nagłą śmierć”. Jeśli rywal trafi, a ty nie – odpadasz. Wytrzymał Anderson, wytrzymał Salomon Kalou i wytrzymał Rayan Giggs. Przyszła pora na Nicolasa Anelkę.

Wielki bramkarz, jakim na pewno był Edwin Van der Saar, nie mógł nie zorientować się w dotychczasowej taktyce rywala. Wszystkie karne strzelane w lewo. Postanowił sprowokować Francuza, siódmego piłkarza Chelsea podchodzącego tej nocy do punktu oznaczonego białą kropką. Pokazał palcem swoją lewą stronę bramki, dając Anelce do zrozumienia, że wie, gdzie ten uderzy. Wszystko wskazuje na to, że napastnik spanikował i wybrał prawą stronę bramkarza, w dodatku obrał wysokość, o jakiej przestrzegał Ignacio – tę, na której najczęściej Holender broni. Tym razem też obronił. Manchester United w dramatycznych okolicznościach wygrał Ligę Mistrzów.

Rozpacz Terry’ego

Nie zostało udowodnione, że piłkarze Chelsea naprawdę kierowali się zaleceniami Ignacia Palaciosa-Huerty przy strzelaniu karnych. Patrząc jednak na ich przebieg – można bez dwóch zdań stwierdzić, iż jest to wielce prawdopodobne.

Wśród padającego deszczu świat obserwował szaleńczo cieszących się piłkarzy United i zapłakane, posępne twarze zawodników Chelsea. Rozrywające serca obrazki to zwłaszcza sceny, na których płacze John Terry, a pociesza go jego przyjaciel – Frank Lampard. Tak blisko John… Było naprawdę tak blisko. Jedno uderzenie dzieliło go od zapewnienia swojemu ukochanemu klubowi tego elitarnego trofeum.

– Gdy podchodziłem do karnego, wiedziałem jaka presja na mnie ciąży. Wszystko zależało od mojego strzału. To, co się wydarzyło będzie prześladować mnie do końca życia – powiedział Terry zaraz po finale, gdy jeszcze łzy nie zdążyły dobrze zaschnąć na jego policzkach.

Uwaga Lamparda

Frapujący fragment możemy przeczytać w autobiografii Franka Lamparda, która swoją premierę miała na dwa lata przed finałem na Łużnikach. Bramkostrzelny pomocnik zawarł w niej uwagę, że John Terry często ślizgał się przy wykonywaniu jedenastek. Frank przywołał mecz z Euro 2004, na którym w ćwierćfinale doszło do serii rzutów karnych pomiędzy Anglią a Portugalią.

– Poślizgnął się i pomyślałem wtedy, że przegramy, ale ostatecznie padł gol. Na treningach w Chelsea John próbuje czasami powtórzyć ten strzał, razem z poślizgiem. Raz jest gol, raz nie ma.

Frank Lampard w książce „Tottaly Frank”

Najbardziej w tym wszystkim zastanawia fakt, że gdy przyjrzymy się próbie Terry’ego w spotkaniu z Portugalią, ciężko jest dostrzec tam jakiekolwiek poślizgnięcie.

Optymistyczny epilog

Dla sympatyków Chelsea czas na przyjemniejsze fragmenty. Chelsea cztery lata po przegranej w Moskwie dopięła swego – w 2012 roku również po serii jedenastek wygrała z Bayernem Monachium i mogła włożyć do gabloty pierwszy Puchar Europy w historii klubu. John Terry w finale nie wystąpił przez wzgląd na uraz, ale był niewątpliwie kluczowym elementem zespołu w tamtym czasie. W sezonie 2011/2012 rozegrał łącznie 44 spotkania.

Manchester United w przeciągu trzech lat od triumfu nad Chelsea dwa razy ponownie gościł w decydującym meczu Champions League i dwa razy musiał uznać wyższość wielkiej Barcelony prowadzonej przez Pepa Guardiolę – w 2009 i 2011 roku.

Dzisiaj Manchester i Chelsea są w różnych położeniach. Na Old Trafford pomimo świetnej kadry wciąż brakuje dobrego stylu i przede wszystkim satysfakcjonujących wyników. Chelsea za to do bieżącej edycji Ligi Mistrzów przystąpiła jako obrońca trofeum. Pewnie na kolejny europejski finał z udziałem tych drużyn przyjdzie nam jeszcze poczekać. Na razie wciąż musimy żyć wspomnieniami z tego wyjątkowego pojedynku sprzed kilkunastu lat.

Źródła:

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 1

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img

Więcej tego autora

Najnowsze

“Nie poddawaj się! Lukas Podolski. Dlaczego talent to zaledwie początek” – recenzja

Autobiografie piłkarzy, którzy jeszcze nie zakończyli jeszcze kariery, budzą kontrowersje. Nie można bowiem w takiej książce stworzyć pełnego obrazu danej osoby. Jednym z takich...

Resovia vs. Stal – reminiscencje po derbach Rzeszowa

12 kwietnia 2024 roku Retro Futbol gościło na wyjątkowym wydarzeniu. Były nim 92. derby Rzeszowa rozegrane w ramach 27. kolejki Fortuna 1. Ligi. Całe...

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.