20 marca 2022 r. na Stadionie Miejskim w Bielsku-Białej mecz Podbeskidzia z GKS Jastrzębie poprzedziła uroczystość, upamiętniająca zmarłego niespełna 3 miesiące wcześniej Grzegorza Więzika. Zanim ona się rozpoczęła, zdołałem już dostrzec w ogólnodostępnym miejscu zawieszoną grafikę w kształcie proporczyka, ukazującą wizerunek znakomitego zawodnika. Zapewne, tak jak wielu kibiców młodszego pokolenia, nie zdawałem sobie wówczas sprawy z tego, kim on był. Częściowo pomógł mi to zrozumieć krótki film wyświetlony na telebimie, w którym zmarłego wspominali jego dawni przyjaciele z boiska.
Jeszcze bliższą więź z tym tajemniczym człowiekiem pozwoliła mi poczuć jego żona, Bogusława (przed laty bardzo dobra siatkarka). Chwyciwszy za mikrofon, jęła dziękować kibicom za wsparcie, jakie niegdyś okazywali jej mężowi. W wypowiedzi kobiety dało się odczuć niesamowity bagaż emocji. Uroniła przy tym sporo łez. Podkreśliła istotną rolę fanów w życiu Grzegorza Więzika i poprosiła ich o to, by nigdy o nim nie zapomnieli. Pomyślałem więc, że warto byłoby przybliżyć jego sylwetkę.
Grzegorz Więzik – biogram
- Imię i nazwisko: Grzegorz Więzik
- Data i miejsce urodzenia: 12 lipca 1963 (Łodygowice, Polska)
- Data i miejsce śmierci: 26 Grudnia 2021
- Pozycja: Pomocnik
- Wzrost: 1,83m
Historia i statystyki kariery
Kariera klubowa
- BKS Stal Bielsko-Biała – 1982
- Start Łódź – 1983–1984
- ŁKS Łódź – 1985–1988 (86/14)
- FC Kaiserslautern – 1989–1990 (3/0)
- FC Mulhouse – 1990–1991
- Silkeborg IF – 1991–1993 (19/6)
- Viborg FF – 1993 (18/3)
- BSC Sendling – 1995
- Ikast FS – 1995
- Eintracht Trewir – 1996
- Krisbut Myszków – 1997
- Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski – 1997–1998 (15/2)
- BBTS Komorowice – 1998–1999
- BBTS Bielsko-Biała – 1999–2001
- KSZO Ostrowiec Świętokrzyski – 2001
- BBTS Bielsko-Biała – 2001–2002
- Podbeskidzie Bielsko-Biała – 2002–2003
- LKS Łodygowice – 2005
Początki w BKS
Grzegorz Więzik uczył się piłkarskiego abecadła w LKS Słowian Łodygowice. Utalentowany junior szybko opuścił jednak klub z rodzinnej wioski na rzecz BKS Stal Bielsko-Biała. Po raz pierwszy zrobiło się o nim głośniej w 1980 r., kiedy awansował do finału mistrzostw Polski juniorów. Tego sukcesu w Bielsku-Białej nikt się tak naprawdę nie spodziewał, gdyż zdecydowanie wyżej stały notowania Stali Mielec oraz Stali Stocznia Szczecin. Turniej półfinałowy zwyciężyli jednak bielszczanie, wśród których brylował Grzegorz Więzik. Trenerzy oraz dziennikarze właśnie jego wybrali najlepszym zawodnikiem turnieju.
Wkrótce piłkarz zaczął coraz odważniej wchodzić do pierwszej drużyny III-ligowego BKS. W sezonie 1980/81 rozegrał 9 spotkań, w których strzelił 1 gola. W pewnym stopniu przyczynił się więc do awansu klubu na drugi szczebel rozgrywek. Trener Eugeniusz Kulik zdawał się nie obawiać gry w II lidze. Jeszcze w trakcie sezonu zapewniał, że jego zespół potrzebuje jedynie niewielkiego liftingu, aby skutecznie rywalizować z II-ligowcami. Trzon drużyny mieli stanowić zawodnicy, którzy wywalczyli awans. Jak się później miało okazać, rzeczywiście tak było. Klub pozyskał tylko 2 nowych zawodników z niższych klas rozgrywkowych – Andrzeja Kuźmę i Jerzego Barcza.
Wyniki osiągane w II lidze przeszły najśmielsze oczekiwania samego trenera. Po rundzie jesiennej ekipa BKS-u przewodziła stawce. Zrewidowano plany wobec drużyny i zaczęto od niej oczekiwać szturmowania bram I ligi. Kulik miał jednak swoje obawy, o czym mówił później w wywiadzie z Ryszardem Kłuskiem:
„Bałem się, że chłopcy nie wytrzymają olbrzymiego balastu psychicznego. Nie wiedziałem także, czy postawa drużyny w rundzie jesiennej nie była jednorazowym wyskokiem formy […]”
Pierwszy mecz rundy wiosennej z Piastem Gliwice zdawał się potwierdzać obawy trenera. Sromotna porażka 0:2 nie mogła napawać optymizmem. Następne spotkania pokazały jednak, że nawet mimo nienajlepszej gry, zespół bardzo przyzwoicie punktuje. Spory udział miał w tym Grzegorz Więzik, który stał się wówczas podstawowym zawodnikiem BKS. Swoje nieprzeciętne umiejętności zademonstrował chociażby w trakcie meczu z Górnikiem Wałbrzych, kiedy to zdobył bramkę po oddaniu fantastycznego strzału w „okienko”.
Kluczowe znaczenie dla końcowych rozstrzygnięć miał bezpośredni pojedynek między dwoma pretendentami do awansu – BKS Stal Bielsko-Biała i GKS Katowice. Na mecz sprzedano około 17 tysięcy biletów. Kto się nie zmieścił na trybunach, ten obserwował spotkanie na bieżni wokół boiska. A kto nie zmieścił się na bieżni, ten… wspinał się na drzewa albo dachy pobliskich domów. Do Bielska-Białej przyjechali dziennikarze TVP oraz Polskiego Radia. Skalę zainteresowania tym meczem jeszcze lepiej obrazuje fakt, że ponad 15-tysięczny stadion oddany do użytku w 2016 r. w Bielsku-Białej jeszcze nigdy się nie zapełnił. Więzik sam niegdyś stwierdził w „Sporcie”:
„Gdy wyrzucałem piłkę z autu, to czułem na plecach oddechy”
Presja była więc olbrzymia. Zawodnicy jej nie wytrzymali. Padł bezbramkowy remis. Jak później przyznał trener, sztywność piłkarzy było widać w każdym zagraniu. Największe pretensje miał do drugiej linii, w skład której wchodził Grzegorz Więzik. Zdjął go z boiska w 74. minucie spotkania. Remis z GKS Tychy w następnym spotkaniu pozbawił bielszczan wszelkich złudzeń. Z awansu do I ligi mogli cieszyć się gracze GKS Katowice.
W sezonie 1982/83 BKS ponownie zamierzał powalczyć o awans do I ligi. Mówił o tym zresztą otwarcie Eugeniusz Kulik. „Kronika” zastanawiała się nawet:
„Czy urzeczywistnią się wreszcie marzenia o I-ligowej piłce w 170-tysięcznym mieście metalowców i włókniarzy?”
Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała plany bielszczan. BKS miast walczyć o awans, walczył o utrzymanie. Jeden z najgorszych meczów w rundzie jesiennej zespół ten rozegrał przeciwko Górnikowi Knurów (porażka 1:4). Chociaż niemal każdemu zawodnikowi wystawiono krytyczną ocenę, wobec gry Więzika nie miano akurat żadnych zastrzeżeń. On też strzelił honorowego gola w tym meczu. Wtedy doszło do starcia dwóch pokoleń, naprzeciwko uzdolnionego młodzieniaszka stanął doświadczony wyga, Zygfryd Szołtysik. Więzik widział wówczas na własne oczy, jak świetnie można zużytkować w grze własną technikę.
Złe wyniki sprawiły, że z klubem pożegnał się Eugeniusz Kulik. Nowym trenerem został doświadczony Bronisław Waligóra, który wcześniej osiągał niemałe sukcesy z Widzewem Łódź w Pucharze UEFA. Po raz pierwszy zasiadł na ławce trenerskiej BKS podczas meczu z Motorem Lublin. Spotkanie zakończyło się wygraną bielszczan 3:1, a pieczęć na zwycięstwie gospodarzy postawił Grzegorz Więzik. Tak się składa, że kiedy ów zawodnik strzelał gole, to były one zazwyczaj wyjątkowej urody. Cytując „Kronikę”:
„W ostatnich sekundach Więzik poszedł ‹‹na przebój››, minął obrońcę i precyzyjnie strzelił pod poprzeczkę”
Więzik był bezapelacyjnie jednym z najlepszych piłkarzy BKS. Nawet, kiedy drużyna się coraz bardziej kompromitowała, on nie zawodził. Nikt inny z ekipy młodzieżowego wicemistrza Polski nie przebił się właściwie do pierwszej drużyny. Jemu jednak ta sztuka się udała. Mimo to w pewnym momencie przestał pojawiać się na boisku. Nie zadecydowały o tym wcale względy sportowe. Nowy trener dyskwalifikację zawodnika tłumaczył brakiem dyscypliny i nadużywaniem alkoholu. Przyszłość Więzika w BKS stanęła pod znakiem zapytania.
Łódzkie reminiscencje
W 1983 r. Grzegorz Więzik trafił do Startu Łódź. Drużyna ta grała zaledwie w III lidze. Czasami jednak warto zrobić krok w tył, żeby móc zrobić dwa kroki do przodu. Z tego założenia wyszedł również sam zawodnik. Po udanej rundzie jesiennej sezonu 1983/84 Więzik udał się na obóz przygotowawczy Widzewa Łódź. W barwach tego klubu rozegrał nawet 2 sparingi (z Odrą Opole i Piastem Gliwice). Mówiło się o ewentualnym transferze do Widzewa po zakończeniu sezonu, ale nic z tego nie wyszło. Niewykluczone, że pewien wpływ miało na to objęcie sterów Widzewa przez… Bronisława Waligórę, który nie miał najlepszych doświadczeń z tym zawodnikiem.
Więzik nie robił sobie jednak z tego żadnych problemów. Ze Startem w cuglach wywalczył awans do II ligi, a tam również się wyróżniał. Po rundzie jesiennej sezonu 1984/85 zagiął na niego parol ŁKS. Ostatecznie Więzik rozegrał w Starcie jeszcze 2 spotkania. Przed meczem z Igloopolem Dębica (zwycięstwo 2:0) został oficjalnie pożegnany przez klub. W ŁKS był tylko rezerwowym, dopóki nie nadszedł sezon 1985/86.
Początek rzeczonego sezonu jednak także nie był łatwy dla samego Więzika. Po meczu z Lechią Gdańsk, wygranym przez ŁKS 1:0, „Dziennik Łódzki” podzielił się z czytelnikami swoim spostrzeżeniem, że Więzik gra poniżej oczekiwań. To był czas, kiedy zaczął już występować w pierwszym składzie. Niedługo później sprawdził się jednak świetnie jako joker, ustalając wynik spotkania z Zagłębiem Sosnowiec na 4:0. Przełomowy moment dla niego nastąpił podczas meczu z Bałtykiem Gdynia. Znamienny jest tytuł pomeczowego artykułu „Dziennika Łódzkiego”, który brzmiał: „Więzik spełnia nadzieje”.
Kiedy Bałtyk Gdynia i Wisła Kraków grały ze sobą w I lidze, żartobliwie mówiono, że to spotkania, w których jest najwięcej wody. W sezonie 1985/86 do śmiechu nie było jednak żadnej z tych drużyn. Zawodnicy Wisły kopali się po czołach w II lidze, a Bałtyk dramatycznie walczył o utrzymanie. Mecz z takim rywalem był idealnym spotkaniem na przełamanie dla Więzika. Drużyna Zygmunta Gutowskiego zwyciężyła 4:2, a sam Więzik miał udział przy pierwszym i czwartym golu. Nieodzowny „Dziennik Łódzki” zanotował:
„O tym, że ten piłkarz potrafi grać w piłkę, wiedzieliśmy od dawna. Potwierdzenie przyszło w tym właśnie zwycięskim spotkaniu, które określa się mianem za cztery punkty”
Wówczas za zwycięstwo przyznawano 2 punkty, stąd określenie ważnego meczu jako „spotkania za 4 punkty”. W dzisiejszej nomenklaturze używa się terminu: „spotkanie za 6 punktów”.
Inne atuty Więzika pokazało spotkanie z Zagłębiem Lubin, wygrane przez ŁKS 3:1. Po dośrodkowaniu Marka Chojnackiego futbolówka znajdująca się ledwie pół metra nad ziemią padła łupem rodowitego łodygowiczanina, który nie miał problemu z tym, by odpowiednio uderzyć ją głową. Podobno lot piłki tak znacząco się zmienił, że ta wylądowała w samym „okienku”. Niesamowite umiejętności gry głową Więzika nie uszły uwadze Marka Sokołowskiego, który wiele lat później miał okazję zagrać z nim w jednym zespole.
„Jego głowa była naprawdę nieziemska. Miał umiejętność wyskakiwania do piłki dużo wcześniej; miał umiejętność takiego zawiśnięcia w powietrzu, gdzie obrońca nie mógł już za bardzo nic zrobić”
Sezon 1985/86 ŁKS zakończył na 8. miejscu. Następny sezon był nie mniej przeciętny. Najważniejszym wydarzeniem dla ekipy z Łodzi był wówczas powrót Stanisława Terleckiego, który ponownie zadebiutował 19 października 1986 r. w spotkaniu z Lechią Gdańsk. Przyjście do drużyny tak znakomitego technika wywołało niepohamowany entuzjazm. Jak już jednak wspomniałem, sezon 1986/87 zakończył się dużym rozczarowaniem, bowiem ŁKS zajął 9. lokatę.
Grzegorz Więzik stawał się tymczasem coraz bardziej uniwersalnym zawodnikiem. Trener coraz częściej zaczął go wystawiać w formacji ataku. Jako ciekawostkę warto podać także informację, że uczestniczył w meczu z Lechem Poznań, kiedy to łodzianie zamiast biało-czerwonych koszulek, założyli na siebie… biało-zielone trykoty. Pod koniec sezonu Więzik wpadł jednak w tarapaty. Wraz z Krzysztofem Baranem i Sławomirem Różyckim został ukarany 3-miesięczną dyskwalifikacją w zawieszeniu na 6 miesięcy przez Wydział Dyscypliny PZPN. Ponadto każdy z wymienionych zawodników, zgodnie z decyzją Prezydium Zarządu ŁKS, musiał zapłacić ze swojej kiesy 50 tys. zł.
Sprawa ta nabrała społecznej akustyki. Zainteresowały się nią nie tylko sportowe media. Zawodnicy postanowili się bronić. Nie wypierali się wprawdzie tego, że złapano ich na gorącym uczynku, jednak Więzik uważał, że przesadą jest, aby trenerzy wieczorami jeździli do domów zawodników i ich sprawdzali. Jak później tłumaczył Więzik, wszyscy w ŁKS pili, tyle że oni akurat dali się złapać. A inni nie. Trzeba przyznać, że rzeczywiście o libacjach alkoholowych w Łodzi krążyły legendy. Nie każdy chciał pić, ale każdy musiał. Inaczej był izolowany przez drużynę, jak Robert Kozielski. Igor Sypniewski, wchodzący do pierwszej drużyny kilka lat później, tak wspominał hierarchię zespołu w swojej autobiografii:
„Nie pijesz – nie grasz. Pijesz – może zagrasz”
W podobnym tonie wypowiadał się zresztą sam Więzik w wywiadzie dla „Piłki Nożnej” z 1998 r.:
„Żeby zostać zaakceptowanym, trzeba było usiąść, wypić piwo, porozmawiać […] A ja wtedy bałem się mówić, co czułem, bo mogło być to źle odebrane”
ŁKS był wówczas klubem, który miał w ogóle duże problemy. Do siedziby klubu często przychodził komornik, a kasa klubu świeciła pustkami. Drużyna nawet nie miała swojego kiosku z pamiątkami. Tymczasem do utrzymania było wiele sekcji sportowych. Ponadto piłkarze narzekali na łamach „Odgłosów”, że ŁKS nie zapewnia im produktów, takich jak kurczaki albo jajka.
Gra o europejskie puchary i igrzyska olimpijskie
Łodzianie postanowili przedsięwziąć odpowiednie kroki, aby w sezonie 1987/88 drużyna mogła powalczyć o mistrzostwo Polski. W tym celu zatrudniono zasłużonego trenera, który właśnie zdobył tytuł wicemistrzowski z Pogonią Szczecin, Leszka Jezierskiego. Przed rozpoczęciem sezonu spotkał się on z dziennikarzami i otwarcie „wypalił”:
„Chcielibyśmy na jubileuszowy stół wnieść niczym urodzinowy tort mistrzostwo Polski”
Gwoli wyjaśnienia, ŁKS obchodził wówczas jubileusz 80-lecia istnienia klubu. Nadzieje były spore, gdyż jak podkreślał „Dziennik Łódzki”:
„Piłkarska drużyna ŁKS to niemal pół albo i więcej reprezentacji Polski”
Nie wszyscy reprezentowali wprawdzie pierwszą reprezentację, lecz niektórzy (tak jak np. Grzegorz Więzik) grali w reprezentacji „olimpijskiej”. Więzik był ważnym ogniwem kadry, która walczyła o udział na igrzyskach olimpijskich w Seulu. Niedługo przed sezonem zagrał w turnieju im. Michala Viczana w Czechosłowacji, gdzie został uznany za najlepszego zawodnika rozgrywek.
Już pierwszy mecz zwiastował udany sezon w wykonaniu ŁKS. Klub ze stolicy województwa łódzkiego wygrał 4:1 z Pogonią Szczecin, a ostatni na listę strzelców w tym spotkaniu wpisał się Grzegorz Więzik. Ten zawodnik zrobił show także niedługo później, kiedy na stadion w Łodzi przyjechała warszawska Legia. Wykorzystując świetną współpracę z kolegami z zespołu, zdobył 2 bramki i walnie przyczynił się do zwycięstwa 4:1.
Najmocniej zwrócił na siebie uwagę jednak podczas spotkania z Szombierkami Bytom. Trener Jezierski postanowił wykorzystać uniwersalność Więzika i zaskoczył przeciwników, zamieniając pozycjami Więzika i Terleckiego. Sami zainteresowani dowiedzieli się o tym w szatni tuż przed meczem. Ten pierwszy wymanewrował obrońców, a następnie wypieścił podanie w kierunku Terleckiego, który nie miał żadnych problemów z wykończeniem akcji. Dziennik Łódzki pisał:
„Trener ‹‹olimpijskiej›› Zdzisław Podedworny, obecny na stadionie poderwał się z miejsca i z uśmiechem na twarzy bił brawo”
Bez wątpienia był to piłkarz o nietuzinkowych umiejętnościach. Demonstrował je również w „olimpijskiej” reprezentacji Polski podczas turnieju międzynarodowego o Puchar Jawaharlala Nehru na początku 1988 r. Szczególnie dobre wrażenie zrobił w meczu z Bułgarią, w którym strzelił 2 gole i zapewnił tym samym zwycięstwo biało-czerwonym. Finalnie Puchar trafił jednak do rąk zawodników ZSRR. W finale pokonali oni Polskę 2:0, a jedną z bramek zdobył przyszły trener Zagłębia Sosnowiec, Valdas Ivanauskas.
Więzik swoją dobrą postawą zapracował solidnie na zainteresowanie selekcjonera reprezentacji Polski, Wojciecha Łazarka. Ostatecznie nie otrzymał powołania do pierwszej reprezentacji. Rywalizacja wśród „olimpijczyków” również była jednak prestiżowa. Tym bardziej, że biało-czerwoni wciąż mieli realne szanse, aby znaleźć się na igrzyskach olimpijskich. O wszystkim zadecydował bezpośredni mecz z RFN na Stadionie Śląskim. Polska prowadziła 1:0, lecz w ostatniej minucie spotkania straciła gola. Po tym ciosie już się nie podniosła. Porażka w kolejnym meczu z Danią ostatecznie zabrała Polakom marzenia o igrzyskach w Seulu.
ŁKS skończył rundę jesienną na 3. pozycji. Wiosną zespół nie osiągał najlepszych wyników, ale przed ostatnią kolejką wciąż liczył się w grze o wicemistrzostwo Polski. Ostatni mecz sezonu obfitował w niesamowitą dramaturgię. ŁKS prowadził z Górnikiem Wałbrzych 3:1, a w samej końcówce miał jeszcze kilka okazji na kolejną bramkę. Co ciekawe, czwarty gol zapewniłby ŁKS miejsce na ligowym podium i udział w Pucharze UEFA. Wtedy obowiązywały takie zasady, że za zwycięstwo trzema bramkami różnicy przyznawano 3 punkty. W przypadku „zwycięstwa za 3 punkty”, ŁKS wyprzedziłby w tabeli Legię Warszawa. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Drużynie pozostała gra w Pucharze Intertoto.
Zagraniczne wojaże
W czerwcu 1988 r. ŁKS udał się na pierwsze spotkanie w ramach Pucharu Intertoto do RFN, aby zagrać z 1.FC Kaiserslautern. Łodzianie przegrali to spotkanie 1:4, ale Więzik spisał się całkiem dobrze. Po meczu postanowił oddalić się od drużyny i pozostać w Niemczech Zachodnich. Nielegalnie uciekł za granicę, podobnie jak niegdyś Zygfryd Szołtysik, z którym mierzył się pewnego razu na boisku w Knurowie. Jak widać, obu znakomitych piłkarzy połączyła nie tylko świetna technika, ale także nielegalna emigracja. Polskiego zawodnika widziały ponoć u siebie Bayer 04 Leverkusen i Eintracht Frankfurt. „Dziennik Łódzki” donosił nawet, że trenuje prawdopodobnie z Borussią Dortmund. Ostatecznie znalazł się jednak w… 1.FC Kaiserslautern.
Początkowo Niemcy liczyli na to, że Więzikowi uda się załatwić niemieckie obywatelstwo. Później próbowali sfinalizować transfer, lecz PZPN upierał się, że podejmie negocjacje tylko w przypadku powrotu Więzika do Polski. Niemal od razu po przybyciu pojawił się na al. Unii, gdzie obserwował z wysokości trybun mecz ŁKS z GKS Katowice. Później został uprawniony do gry w spotkaniu z Legią Warszawa. Zagrał na tyle słabo, że trener poddał go publicznej krytyce. Nigdy więcej już nie zagrał w oficjalnym meczu ŁKS. Za ucieczkę do RFN został ukarany trzymiesięczną bezwzględną dyskwalifikacją. Przez okres 8 miesięcy nie mógł również wyjechać za granicę w celach sportowych.
Zimą 1989 r. Więzik pojawił się na zgrupowaniu ŁKS w Spale. Mało tego, wziął udział w sparingu z Siarką Tarnobrzeg, zremisowanym 0:0. Liberalizacja przepisów paszportowych spowodowała jednak, że ponownie mógł starać się o wyjazd do RFN. Jak pisał Tomasz Jagodziński w swojej książce „Cwaniaczku, nie podskakuj”, jako pretekst do wyjazdu posłużyła choroba oczu córki. Takim oto sposobem Więzik miał wyjechać wraz z rodziną na Zachód. Jak twierdził w „Dzienniku Łódzkim” Jan Tomaszewski, otwarcie mówił o swoich przyszłych planach w prywatnych rozmowach.
Przedstawiciel 1.FC Kaiserslautern w celach negocjacyjnych przybył do Łodzi. Wziął ze sobą teczkę, w której było pół miliona marek, a także w razie potrzeby dodatkowe 100 tys. PZPN nie zamierzał jednak się zgadzać na transfer. W ogólnopolskiej prasie coraz mocniej poruszano sprawę nielegalnej emigracji. Rozmowę na ten temat z ówczesnym prezesem PZPN, Zbigniewem Jabłońskim, przeprowadziła nawet „Gazeta Krakowska”. Co ciekawe, w tym samym wywiadzie prezes musiał bronić się przed zarzutami, że nowo powstały film „Piłkarski poker” jest oparty na prawdziwych wydarzeniach.
Na szczęście dla Więzika FIFA nie uznała trzyletniej dyskwalifikacji, nałożonej na niego przez PZPN. Dzięki temu mógł zadebiutować w niemieckiej drużynie. Swoją premierę w Bundeslidze zaliczył 26 sierpnia 1989 r. przeciwko HSV. Po meczu zamienił kilka zdań z Janem Furtokiem, który był niezbędnym ogniwem w układance klubu z Hamburga. W 1989 r. zanotował jeszcze 2 spotkania (z Eintrachtem Frankfurt i 1.FC Nürnberg). Za każdym razem na boisko wchodził z ławki rezerwowych.
Swojego pobytu w RFN „Węzeł” nie mógł zaliczyć do udanych. Jak zdradzał później „Piłce Nożnej”, jego rozwój zahamowały wówczas liczne kontuzje. Jeszcze zanim zadebiutował w 1.FC Kaiserslautern, musiał przejść operację kolana. Największym plusem przygody w RFN pozostawały godziwe pieniądze, których brakowało w ŁKS. Rywalizacja w tym klubie też była dosyć mocna. Wystarczy wymienić nazwiska kilku zawodników, by uświadomić sobie siłę klubu: Bruno Labbadia, Stefan Kuntz, Axel Roos, Franco Foda, Wolfram Wuttke, Thomas Dooley…
Aż dziw bierze, że 1.FC Kaiserslautern bardzo długo przebywał w strefie spadkowej i rywalizował o utrzymanie w Bundeslidze (ostatecznie z pozytywnym skutkiem). Zupełnie inaczej wiodło się niemieckiej ekipie w Pucharze Niemiec, gdyż dotarła ona do finału. Pojedynek z Werderem Brema okazał się zwycięski dla 1.FC Kaiserslautern, który po raz pierwszy w historii zdobył DFB Pokal. Więzik nie zagrał ani minuty w tych rozgrywkach, ale znajdziemy go na zdjęciach drużyny zrobionych bezpośrednio po meczu.
Następnym przystankiem w karierze „Węzła” okazał się francuski drugoligowiec, FC Mulhouse. Z tego zagranicznego wyjazdu zawodnik najbardziej miał zapamiętać… francuską kuchnię. Najlepszy okres zagranicą dla Więzika nastąpił w 1991 r., kiedy przeszedł do duńskiego Silkeborga. W tym zespole przechodził harmonijny renesans i odzyskiwał formę sprzed lat. Odebrał nawet dwie „złote piłki” przyznawane przez duńską gazetę BT za szczególne osiągnięcia boiskowe. Jedna z nich trafiła w jego ręce po meczu z Brøndby, kiedy popisał się fenomenalną akcją – wyminął kilku rywali i załadował piłkę prosto do bramki Petera Schmeichela.
Warto podkreślić, że Więzik cieszył się w Silkeborgu szczególnym statusem. Był pierwszym obcokrajowcem w historii klubu. Wszyscy zachwycali się jego grą. Morten Bruun, który znalazł się później w duńskiej kadrze na EURO 1992, określał go nawet najlepszym piłkarzem, jaki kiedykolwiek reprezentował Silkeborg. Parol na niego zagięła Borussia M’gladbach. Możliwość powrotu do Bundesligi wydawała się realna. Ale wtedy Więzik doznał otwartego złamania nogi. Musiał pauzować ponad rok, a po kontuzji już nie wrócił do dawnej dyspozycji.
W 1993 r. opuścił Silkeborg, jednak pozostał w lidze duńskiej. Podpisał kontrakt z Viborg FF. Później Więzik opowiadał „Piłce Nożnej”, jak wspaniałym krajem była dla niego Dania. Podobało mu się to, że z każdym człowiekiem mógł tam porozmawiać jak z przyjacielem. Jednak już po rundzie jesiennej sezonu 1993/94 opuścił ligę duńską. Jego dalsza kariera zagraniczna wiodła przez BSC Sendling Monachium, Ikast FS (chwilowy powrót do Danii) oraz Eintracht Trewir.
Powrót do ojczyzny
W 1997 r. Grzegorz Więzik wrócił do Polski. Jego pierwszym klubem po powrocie do ojczyzny został drugoligowy Krisbut Myszków, który walczył o awans do grupy arystokracji piłkarstwa polskiego. Wkrótce zgłosiły się po niego kluby I-ligowe. Chrapkę na niego miała Pogoń Szczecin, w której grał już jeden świetny rozgrywający, Piotr Mandrysz. Więzik stwierdził, że w tym samym klubie nie może grać dwóch zawodników o tak podobnej charakterystyce. Z okazji skorzystał Groclin Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, który właśnie debiutował w rozgrywkach I ligi. Więzik w początkowej fazie był ważnym członkiem drużyny i w pierwszych 4 meczach strzelił 2 gole. Później jednak grał coraz mniej, a na domiar złego sezon zakończył się spadkiem.
W 1998 r. nastąpiło wydarzenie niezwykle ważne w dziejach Bielska-Białej. Grzegorz Więzik zakotwiczył w lokalnym klubie z „okręgówki” – BBTS Bielsko-Biała. Wiele osób zaskoczyła tak nieoczekiwana decyzja zawodnika, który mógłby sobie jeszcze spokojnie poradzić na poziomie I bądź II ligi. Jednak „Węzeł” postanowił wrócić do swojej małej ojczyzny, a więc regionu Podbeskidzia. Ówczesny prezes BBTS, Marian Antonik, przekonał do siebie Więzika ambitnym projektem sportowym. Docelowo zespół miał awansować do II ligi. Pozyskanie tak doświadczonego zawodnika tylko potwierdzało wielkie aspiracje klubu.
Do składu BBTS pukał wtedy coraz odważniej inny znany zawodnik. To Marek Sokołowski, wychowanek klubu. Jak mnie przekonywał, Więzik dysponował w dalszym ciągu kapitalną techniką.
„Nie wiem, czy nie miał lepszego zwodu od Zidane’a. Dzisiaj ten zwód nazywa się zwodem Zidane’a, a Grzesiek już wcześniej go miał, naprawdę! Na treningach tak nabierałem się na ten zwód! Wiedziałem, jak to robił, ale robił to po prostu zbyt dobrze”
W ciągu 2 sezonów w BBTS Grzegorz Więzik strzelił ponad 50 goli i dwukrotnie został królem strzelców rozgrywek. Awans do III ligi był właściwie formalnością. Na szczeblu IV-ligowym wziął udział w ostatnim do tej pory meczu pomiędzy pierwszymi drużynami BBTS (dzisiejszym Podbeskidziem) a BKS Stal Bielsko-Biała. W sezonie 2000/01 BBTS jednak przerwał passę awansów. Więzikowi, któremu obiecano grę o najwyższe cele, pozwolono na chwilę odejść do KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, walczącego o awans do I ligi. Jak do tego doszło? Oddajmy głos Markowi Sokołowskiemu:
„Pamiętam okoliczności transferu, bo wtedy grałem w Ostrowcu Świętokrzyskim trochę więcej. Potrzebowali doświadczonego zawodnika, gdyż miała miejsce końcówka sezonu, a była wówczas plaga kontuzji. To był sezon, w którym robiliśmy awans i potrzebowaliśmy zawodników, którzy wniosą jakość. Zapytali się mnie o niego, jak wygląda. Mówiłem im, że Grzesiek jest w formie i na pewno pomoże”
Takim oto sposobem Więzik zawitał do województwa świętokrzyskiego. W KSZO zjawił się w maju 2001 r. Przychodząc do klubu, zdawał sobie sprawę z tego, że rozegra ledwie kilka spotkań w końcówce sezonu. Swoje zadanie wykonał i pomógł KSZO uzyskać drugi w historii awans do I ligi.
Powróciwszy do Bielska-Białej, już w następnym sezonie walnie przyczynił się do awansu BBTS do II ligi. To było miejsce docelowe klubu. Więzik spełnił pokładane w nim nadzieje. Pomógł zespołowi przebyć drogę od „okręgówki” na drugi szczebel rozgrywkowy w kraju. Atmosfera w drużynie zależała od niego. Był w końcu bardzo towarzyskim człowiekiem, a do tego bardzo szczerym.
„Prywatnie był taki, jak na boisku. To był prawdziwy lider, góral z krwi i kości. Mówił co myśli prosto w twarz, nie mówił niczego za plecami”
– stwierdził Marek Sokołowski.
Dariusz Kołodziej, opisując sportowe aspekty Więzika, zdawał się potwierdzać słowa „Sokoła”:
„Jeśli chodzi o sportową rywalizację, to był prawdziwy góral. Góralski charakter to cecha, która była u niego bardzo widoczna i myślę, że warto ją zapamiętać. Dzisiaj mamy coraz mniej ludzi o takim charakterze. Znaleźć takiego przywódcę jest naprawdę bardzo trudno.”
Legendą obrosło również zainteresowanie „Węzła” muzyką Golec uOrkiestra. Osobiście znał się ze wszystkimi wokalistami zespołu. Rozkwit znajomości był tym łatwiejszy, że żona Łukasza, Edyta, pochodziła z Łodygowic. Miłość do góralskiej muzyki świetnie zdawała się oddawać charakter samego zawodnika. Całkiem dobrze pokazuje to anegdota, opowiedziana niegdyś na łamach „Weszło” przez Marcina Radzewicza:
„Pamiętam, bardzo lubił muzykę braci Golców. Wracaliśmy po zwycięstwie z jakiegoś meczu, a Grzegorz:
– Śpiewać, wszyscy głośno śpiewać!
Ktoś się odezwał:
– Ale ja tego nie znam.
– No to, k…, nuć!”
4 sierpnia 2002 r. Podbeskidzie (były BBTS) rozegrało swój premierowy mecz w II lidze. Zanim nadeszło spotkanie z Tłokami Gorzyce, nastąpiła niecodzienna sytuacja. Piłka, którą rozpoczęto później spotkanie, została zrzucona z helikoptera Aeroklubu Polskiego w Bielsku-Białej. To chyba była wtedy najciekawsza rzecz, jaką zobaczyło 6 tys. kibiców zgromadzonych na stadionie w Bielsku-Białej.
3 miesiące później Więzik wstawił się za zawodnikami, którzy protestowali w związku z zaległościami finansowymi, sięgającymi jeszcze czasów III ligi. Piłkarze Podbeskidzia wyrazili wówczas swoją dezaprobatę wobec działań prezesa, nie wychodząc na czas na boisko. Sprawę udało się uregulować na tyle, że zawodnicy rozpoczęli grę 10 minut później. Udało im się zremisować wtedy z liderem tabeli, Lukullusem Świt Nowy Dwór Mazowiecki 1:1.
Druga połowa sezonu 2002/03 nie była najlepsza w wykonaniu bielszczan, a także samego Więzika. Czasami kibice zaczynali nawet na niego gwizdać, jak chociażby podczas spotkania ze Śląskiem Wrocław. Więzik poczuł, że nadeszła odpowiednia pora, aby zakończyć swą karierę. Pożegnał się z fanami w meczu ostatniej kolejki II ligi z Polarem Wrocław. Boisko opuścił po półgodzinie gry. Przekazał opaskę kapitańską Mariuszowi Jendryczko, po czym wyruszył w kierunku ławki rezerwowych. Następnie podarował swoją koszulkę synowi Jakubowi, który później będzie na krótko przywdziewał barwy Śląska Wrocław w ekstraklasie. Kibice pożegnali Więzika seniora owacją na stojąco.
Legenda Podbeskidzia?
W 2004 r. Więzik usłyszał od lekarza, że zaistniała konieczność przeszczepu nerki. Konieczne było jak najszybsze przeprowadzenie operacji. W tym celu zorganizowano mecz charytatywny Podbeskidzie – Piłkarskie Gwiazdy dla Więzika. W skład drugiego z wymienionych zespołów wchodziły takie osobistości, jak: Marek Chojnacki, Zbigniew Mandziejewicz, Piotr Świerczewski i Tomasz Adamek. Opaskę kapitańską dzierżył natomiast Jakub Więzik. Na stadionie zjawiło się 1,5 tys. kibiców. Niektórzy z nich w przerwie meczu poddali się licytacji koszulki Więzika z KSZO oraz piłki Bayernu Monachium.
O swoim starym znajomym nie zapomniały również duńskie kluby, które na rzecz Więzika oddały po jednej koronie z każdego biletu zakupionego przez kibiców na zbliżające się mecze ligowe Silkeborga i Viborga. Chorego wspomogła również fundacja Mortena Bruuna, która dostarczyła 4 tys. koron.
Niestety problemy z nerkami nękały Więzika przez resztę życia. 26 grudnia 2021 r. zmarł na nieuleczalną chorobę nerek.
Wiele osób po dziś dzień wspomina tę postać z wielkim rozrzewnieniem. Więzik posiadał osobowość przywódcy, a także miał zadatki na lidera drużyny. Kiedy zapytałem Dariusza Kołodzieja o pierwsze skojarzenie z tym zawodnikiem, odpowiedział po chwili:
„Legenda klubu. Kiedy poznaliśmy się pierwszy raz, również został mi tak przedstawiony”
Marek Sokołowski tylko potwierdził moje przypuszczenia.
„Myślę, że jest legendą klubu. Zrobił parę awansów. Podbeskidzie jest dosyć młodym klubem i musi szukać swoich legend, a to jest bardzo fajny tego przykład”
Myślę, że rozważania na ten temat warto zakończyć słowami znanego bielskiego lekarza, Sławomira Wojtulewskiego, który na łamach swojej książki niegdyś zwierzał się Leszkowi Błażyńskiemu:
„Młodzi czasami widzą tylko to, co tu i teraz, a należy też kultywować i pielęgnować dawnych herosów. Mieliśmy w historii wspaniałych sportowców i trzeba ich pamiętać”
Rafał Urbaczka