8 maja 1999 roku bramkarz Jimmy Glass w niesamowitych okolicznościach zdobył gola, który uratował jego drużynę, Carlisle United, przed spadkiem. Z bohaterem tamtego spotkania rozmawia Dominik Górecki.
Jimmy Glass (ur. 01.08.1973) – angielski bramkarz, a obecnie pracownik Bournemouth AFC. Swoją karierę zaczynał w Crystal Palace. Spędził tam 7 lat, ale nie zdołał zadebiutować w pierwszej drużynie. Występował również m. in. w Portsmouth, Borunemouth, Swindon i Carlisle. 8 maja 1999 roku, gdy reprezentował Carlisle, w ostatniej minucie meczu przeciwko Plymouth zdobył zwycięskiego gola dla swojej drużyny. Bramka ta uratowała jego zespół przed degradacją.
Dominik Górecki: W końcówce lat 80-tych szkolenie zawodników w Anglii wyglądało inaczej niż teraz. W swojej książce wspominasz o codziennych obowiązkach, jakie młodzi piłkarze musieli wykonywać w klubie (czyszczenie toalet, dbanie o buty graczy z pierwszej drużyny). Czy to kształtuje charakter, czy raczej zniechęca do piłki?
Jimmy Glass: Osobiście uważam, że to kształtuje charakter. Piłka nożna to trudna gra. Młody piłkarz, grający w znanym klubie, na pięknym boisku, musi mieć charakter i odwagę. Jeśli, będąc młodym zawodnikiem, masz chęć, żeby wziąć mopa albo miotłę i czyścić podłogę albo toaletę, potem jesteś zdolny do walki na boisku. To zdecydowanie pozwala zbudować charakter.
W swojej książce krytykujesz system szkolenia młodzieży w Anglii w latach 80-tych i 90-tych.
Wiele czołowych klubów w latach 90-tych miało trenerów bramkarzy, głównie byłych bramkarzy, którzy grali dla nich. W Arsenalu był Bob Wilson, w Manchesterze United pracował Gary Bailey i jeszcze kilku innych, w Manchesterze City – Joe Corrigan, a w Chelsea – Peter Bonetti, a potem Eddie Niedzwiecki. Ja w ciągu 7 lat spędzonych w Crystal Palace miałem trenera bramkarzy tylko przez 12 miesięcy. Przyszedł do nas Peter Bonetti i trenował nas 2 razy w tygodniu. To naprawdę niewiele, jeśli chodzi o mój rozwój. Poza tym czasem nie mieliśmy pełnoetatowego trenera bramkarzy. Zresztą wiele innych klubów było w podobnej sytuacji. Prawdopodobnie straciliśmy pokolenie, które mogło mieć kilku dobrych młodych golkiperów. Z trenerskiego punktu widzenia nie mieliśmy tak dużych umiejętności jak bramkarze z innych europejskich krajów. Z punktu widzenia fizjologii i psychologii byliśmy bardzo dobrzy, bardzo stabilni. Mieliśmy taką mentalność – zawsze łap zamiast odbijać. W efekcie straciliśmy wiele bramkarskich umiejętności, ponieważ nie byliśmy szkoleni tak jak w innych krajach. Jest mnóstwo aspektów w bramkarskim fachu, które mogły być znacznie lepsze. Ja przez 13 lat grałem, bazując tylko na naturalnych zdolnościach. Gdybym połączył moje naturalne zdolności z prawidłowym treningiem, byłbym lepszym bramkarzem. Czasem technicznie braki powodowały głupie błędy. Możesz mieć 20 obron w meczu i tylko 1 jeden techniczny błąd i nie możesz nazywać się dobrym bramkarzem.
Czemu Peter Bonetti tak krótko pracował w Crystal Palace?
Jak wspomniałem, pracował z nami tylko dwa razy w tygodniu i myślę, że klub po prostu nie chciał mu płacić. W latach 90-tych w piłce nożnej nie było tylu pieniędzy co teraz.
Nigdy nie dostałeś szansy gry w pierwszej drużynie Crystal Palace. Co czujesz, gdy dziś o tym myślisz? Rozczarowanie?
Tak, czuję rozczarowanie. To przecież mój pierwszy klub, w którym czyściłem podłogi i toalety. Oczywiście znajdowałem się w trudnej sytuacji, ponieważ pierwszym bramkarzem był znakomity Nigel Martyn. Zagrałem wiele spotkań w rezerwach i bardzo chciałem wystąpić w końcu w pierwszej drużynie. Crystal Palace wypożyczało mnie do innych klubów, bym zdobył doświadczenie. Myślę, że na brak debiutu złożyły się trzy czynniki: kontuzje, braku szczęścia i fakt, że Nigel Martyn był tak dobry. W 1996 roku Crystal Palace nie zdołało wywalczyć awansu do Premier League, więc Nigel odszedł, a klub zakontraktował młodszych bramkarzy. Wcześniej zdecydowałem się odejść do Bournemouth, bo miałem już 23 lata i bardzo chciałem grać. Kilka lat później mogłem wrócić do Palace. Steve Coppell zaproponował mi kontrakt, ale wiedziałem, że w klubie jest dobry bramkarz Fraser Digby. Podpisałem więc umowę z Brentford, ponieważ tam miałem szansę zostać numerem 1. Niedługo potem Digby doznał kontuzji, więc gdybym dołączył wtedy do Palace, prawdopodobnie bym zagrał.
8 maja 1999 roku to pamiętna data. Pamiętasz, jak czułeś się rano przed decydującym meczem przeciwko Scarborough?
Zawszę czułem niepokój przed meczem. Jednak z różnych powodów, kontuzji, dobrych i złych decyzji, byłem pewny siebie poza boiskiem, choć oczywiście byłem niespokojny, mecz był bardzo ważny i nie chciałem popełnić żadnego błędu. Sytuacja Carlisle była bardzo trudna. Trafiłem tam na krótkie, trzymeczowe wypożyczenie. Nie wiedziałem zbyt wiele o mieście, o klubie, o piłkarzach. Czułem się poddenerwowany, ale jednocześnie jestem osobą, która lubi rywalizować, która lubi trudne sytuacje. Chciałem być bohaterem – dlatego grałem w piłkę. Nie interesowałem się jednak technicznymi aspektami trenowania. Lubiłem bronić i strzelać. Po prostu chciałem wtedy zagrać tak dobrze jak potrafię.
A gdy twoja drużyna wywalczyła ostatni rzut rożny? Jakie wtedy myśli przychodziły Ci do głowy?
Zawsze uwielbiałem grać jako napastnik. Kocham uczucie towarzyszące strzeleniu bramki. Tak samo albo może nawet bardziej niż uczucie obronienia strzału. Choć byłem profesjonalnym bramkarzem, na treningach grałem jako napastnik, więc czułem się pewnie w polu karnym przeciwnika. Strzelanie bramek było gdzieś w mojej w głowie. Czy w tamtej sytuacji czułem, że trafię do siatki? Nie! Czy miałem nadzieję, że to zrobię? Tak! Całe życie trenowałem, by znaleźć się w tej sytuacji i zdobyć gola. To taka ironia losu.
Gdy przeczytałem Twoją książkę, porównałem Cię do przypadkowego przechodnia, który uratował dziecko przed śmiercią w pożarze.
Szczerze? To była moja praca. Byłem profesjonalnym piłkarzem i zawsze dążyłem do tego, by wygrywać. Mimo że dla Carlisle jestem bohaterem, nie czuję się bohaterem. Jestem kimś, kto kocha piłkę i tym, kto odważył się przejść do klubu tylko po to, by zagrać tam 3 mecze. Nie musiałem tego robić, mogłem zostać w Swindon i nie stawiać się w trudnej sytuacji. Przejście do Carlisle było odważną decyzją. Nie porównuję się jednak do kogoś, kto uratował dziecko z pożaru. Pielęgniarka, policjant czy strażak mogą być bohaterami. Piłkarze nie są bohaterami, tylko ludźmi, którzy wykonują swoją robotę. Futbol nagrodził mnie za moją miłość do tego sportu. Kocham bycie piłkarzem, bramkarzem, kocham czyszczenie podłóg w klubie. Sport nie dał mi długiej kariery, nie dał mi tysięcy występów, ale dał mi ten jeden wspaniały moment.
ZOBACZ TEŻ:
- Wywiad: Michał Kocięba- były rzecznik prasowy PZPN-u
- Superbohaterowie w Madrycie. Jak Spiderman pojawił się na koszulce Fernando Torresa?
- Trzech Henryków Sz. z ŁKS-u
Ale to nie strzelanie, lecz bronienie było twoją pracą. Stałeś się po prostu właściwym człowiekiem, we właściwym miejscu i o właściwym czasie.
Tak. Ale bycie piłkarzem to praca, która polega na tym, by mieć pozytywny wpływ na grę. Jako golkiper raczej oczekujesz, że będziesz bohaterem, gdy obronisz karnego. Na profesjonalnym poziomie chodzi o to, by wygrywać. Na amatorskim – o radość i udział.
Jakie są reakcje fanów Carlisle United, gdy cię widzą?
Zawsze są dla mnie bardzo otwarci, przyjaźni, szczęśliwi. Carlisle to miasto na północy. Ludzie stamtąd podchodzą z większą rezerwą niż ludzie z południa Anglii. Jednak kochają piłkę i swój klub. Mój gol doprowadził dorosłych mężczyzn do łez. To bardzo emocjonująca chwila. Mimo że od tamtej pory minęło ponad 20 lat, to dla nich wciąż magiczny moment.
A jak traktują Cię fani Scarborough? Twój gol oznaczał spadek ich ukochanego klubu.
Dwa lat później, gdy broniłem barw Kingstonian, zagrałem przeciwko Scarborough. I fani zachowywali się wobec mnie w porządku. Nigdy żaden z nich mnie nie zaatakował.
Gdy wypożyczono Cię do Carlisle, szefem klubu był Michael Knighton. Wcześniej, zanim tam trafiłeś, łączył nawet funkcję właściciela, prezesa i menedżera.
Bardzo lubił mówić każdemu, co ma robić i co powinien robić. Piłka nożna jest pełna boiskowych charakterów. Wymienię choćby Paula Gascoigne’a, Glenna Hoddle’a, Chrisa Waddle’a, Peter Beardsleya, Iana Wrighta czy Alana Shearera. To wszystko wielkie postacie. Michael Knighton też jest ciekawą postacią. Uwielbiał skupiać na sobie uwagę, uwielbiał media. Niektórzy myśleli, że właściciel chce, by klub spadł, ponieważ zamierzał przenieść go do ligi szkockiej [Carlisle leży tuż przy szkocko-angielskiej granicy – red.]. Wtedy byłaby to jedna z największych drużyn w Szkocji. Kibice go nie lubili. Sądzili, że wyciąga pieniądze z klubu. Zresztą dzień przed meczem ze Scarborough ogłosił, że klub osiągnął rekordowe zyski w wysokości 1,4 miliona funtów. Policja musiała go eskortować, gdy opuszczał klub. Osobiście lubiłem go. Knighton chciał, żebym został w klubie po meczu ze Scarborough, jednak nie chciał zapłacić mi tyle, ile chciałem. To było dla mnie rozczarowujące. Mimo wszystko jestem wdzięczny Knightonowi, bo – choć moja kariera nie potoczyła się dobrze – to uczucie po tamtym golu i moje relacje z Carlisle wciąż są silne.
Byłeś bardzo ekspresyjnym zawodnikiem. To przeszkadza czy pomaga w grze?
To raczej nie pomaga. Piłka nożna w latach 80-tych i 90-tych była inna. Ludzie uważali, że bramkarze powinni trzymać się z tyłu, bronić, ale niekoniecznie okazywać swój charakter. Może wynikało to ze stylu zarządzania klubami, które nie działały tak profesjonalnie jak dzisiaj, nie przywiązywano takiej wagi do szkolenia. Może to moja wina. Byłem młody i naiwny, reagowałem bardzo emocjonalnie. Wiele lat później, gdy pracowałem jako taksówkarz, zrozumiałem, że podczas swojej kariery piłkarskiej powinienem być wtedy większym profesjonalistą. Powinienem lepiej rozumieć sytuację. Nie ma znaczenia, co menedżer, fani czy dziennikarze myślą o tobie. Musisz robić to, co dla ciebie najlepsze, dla swojej psychiki, kondycji, rozwoju, na 100%. To nie jest praca menedżera, to twoja robota jako piłkarza. Jeśli dostajesz pomoc – świetnie. Jeśli nie – musisz nad tym pracować. Poza boiskiem nie byłem dojrzały. Dlatego moja kariera się skończyła.
Przez kilka lat pracowałeś z Arturem Borucem w Bournemouth. Jakie masz zdanie o nim?
Pracowałem z Arturem przez 4 lata. Jest dla mnie przyjacielem. Dla mnie jest legendą. Nie tylko dlatego, że zagrał tyle razy dla reprezentacji, nie dlatego, że grał w Celtiku, ale dlatego, że lubię jego charakter. Jesteśmy podobnymi bramkarzami. Jego osobowość, instynkt, odwaga, jego pragnienie zwycięstwa. Artur mentalnie jest twardszy, niż ja byłem. Bournemouth awansowało do Premier League w dużej mierze dzięki temu, że zakontraktowało Artura Boruca. Jest kochany przez fanów, przez zawodników i sztab trenerski.
ROZMAWIAŁ DOMINIK GÓRECKI
jimmy glass jimmy glass