Trzech Henryków Sz. z ŁKS-u

Czas czytania: 17 m.
4
(1)

Łódzki Klub Sportowy w latach 50. XX wieku osiągał jedne z największych sukcesów w swojej historii. Sukcesy te, w postaci Pucharu i Mistrzostwa Polski wywalczonych rok po roku, miały wielu ojców. Do wyróżniających się zawodników należało wówczas m.in. trzech graczy o imieniu Henryk i nazwisku zaczynającym się na dwuznak „sz”.

Fakt, że w jednym zespole występuje kilku zawodników, którzy podobnie się nazywają lub ich nazwiska tworzą jakiś skrót to zazwyczaj zwykła koincydencja niemającego żadnego wpływu na grę zespołu. Kibice jednak uwielbiają takie przypadki. W Lechu Poznań mieliśmy swego czasu trio ABC (Anioła, Białas, Czapczyk), w Borussi grał w latach 50. tercet Alfredów (Preisller, Kelbassa, Niepieklo). Takich zabawnych zbiegów okoliczności można wymienić jeszcze wiele więcej. Tutaj jednak chcemy się skupić na trójce piłkarzy ŁKS-u – Henryku Szczepańskim, Henryku SzczurzyńskimHenryku Szymborskim. Każdy z nich w różnym stopniu przyczynił się do sukcesów łodzian w latach 1957-1958 i każdy ma za sobą ciekawą karierę piłkarską.

Henryk Szczepański

Bydgoskie początki

Najmłodszym z nich, ale chyba najbardziej znanym był Szczepański. Urodził się 7 października 1933 r. w Wejherowie. Pierwsze piłkarskie kroki stawiał w Bydgoszczy. Jego rodzice, Kazimierz i Tekla dostali tam pracę. Mały Henio najpierw grał z kolegami z bydgoskiej ulicy Dolina. Gdy miał sześć lat wybuchła II wojna światowa. Chłopcy z Doliny często grywali w piłkę w pobliżu komendy niemieckiej policji. Niemcy rozganiali miejscowych chłopaków, strzelając do nich z wiatrówek.

Po wojnie 12-letni Henio przygodę ze sportem rozpoczął od boksu. Próbował też sił w hokeju na lodzie. Szybko jednak wrócił do piłki. Z czasem zaczął treningi w klubach w mieście nad Brdą. Najpierw był Partyzant, późniejsza Gwardia, następnie Polonia Bydgoszcz. Idolem młodego Szczepańskiego był Rudolf Patkolo – przez krótki czas zawodnik tamtejszej Gwardii, a wcześniej… ŁKS-u.

Co on wyczyniał z tą piłką. Godzinami mogłem patrzeć, a później próbowałem naśladować – wspominał po latach Szczepański.

W barwach Polonii Henryk debiutował w I lidze 14 marca 1954 r. Na zdolnego zawodnika odważnie stawiał trener Józef Kotlarczyk – przed wojną reprezentant Polski i jedna z gwiazd Wisły Kraków.

Burza w Łodzi

Gdy bydgoszczanie spadli do II ligi, Szczepański opuścił klub. Na początku 1957 roku trafił do Łodzi. Otrzymał fikcyjny etat w Zakładach Przemysłu Bawełnianego Poltex i mieszkanie przy ulicy Zakątnej (dziś Pogonowskiego). Jego prawdziwą pracą miało być granie w klubie z Alei Unii 2. Na pierwszym treningu ŁKS-u zyskał sobie szacunek nowych kolegów dzięki ambitnej postawie. Władysław Soporek, najlepszy napastnik łódzkiej drużyny miał powiedzieć do Szczepańskiego: „Idziesz jak burza”. Inni piłkarze szybko to podchwycili i zaczęli nazywać nowego kolegę „Burza”. Z czasem prawie nikt w klubie nie mówił o nim w inny sposób. Według innej wersji pomysłodawcą tego pseudonimu był Leszek Jezierski.

Przydomek dużo mówił o charakterze gry Szczepańskiego. Zawsze starczało mu sił na grę przez 90 minut. Na treningach nie oszczędzał siebie i kolegów, ale w drodze na mecze łagodził obyczaje, przygrywając rozśpiewanym kolegom na gitarze. Andrzej Gowarzewski w jednym z tomów Encyklopedii Fuji pisze o Szczepańskim:

[…] zawsze w ruchu, niezmiennie jako sprawca dynamicznych akcji zaczepnych, ale też w defensywie – nieustępliwy, waleczny, nie do pokonania.

IMG 20210206 125127
Henryk „Burza” Szczepański na bilecie na mecz ŁKS – Zagłębie Lubin, który odbywał się w roku stulecia klub.
Źródło: archiwum prywatne autora

Puchar

Już w pierwszym sezonie zyskał pewne miejsce w drużynie. Wystąpił w dwudziestu meczach ligowych w roku 1957 oraz w zwycięskim dla łodzian finale Pucharu Polski. Debiut zaliczył 7 kwietnia – w słynnym meczu w Zabrzu wygranym przez ŁKS 5:1 po czterech golach Stanisława Barana. To po tym spotkaniu do łodzian przylgnęło określenie „Rycerze Wiosny”.

Rok 1957 to także czas, w którym Szczepański zadebiutował w reprezentacji narodowej. 29 września rywalem Polaków byli Bułgarzy. W rozgrywanym w Sofii spotkaniu towarzyskim „Burza” rozegrał 90 minut. Ciekawostką dla fanów ŁKS-u może być fakt, że w meczu tym wystąpiło także trzech innych ełkaesiaków – Szymborski, Soporek i Jańczyk.

Pięć dni przed pierwszym meczem w biało-czerownych barwach Szczepański wziął udział w meczu, który inaugurował otwarcie słynnego stadionu Camp Nou. Naprzeciw Barcelony stanęła nieoficjalna Reprezentacja Warszawy. W jej szeregach znalazło się także kilku zawodników z niewarszawskich klubów. 24 września 1957 r. – w dzień patronki miasta Barcelony, Matki Bożej Miłosierdzia – „Duma Katalonii” w obecności 100 tysięcy widzów pokonała Polaków 4:2. Gole dla „Warszawy” zdobyli dwaj zawodnicy Łódzkiego Klubu Sportowego – Władysław Soporek i Henryk Szymborski (o nim za chwilę). Szczepański  po 57 latach – w 2014 r. – odwiedził ponownie stadion Camp Nou. Wyjazd „Burzy”, a także Wiesława Jańczyka, Helmuta Nowaka i Romana Korynta zorganizował i opłacił Fan Club Barça Polska.

…i mistrzostwo

Wróćmy jednak do lat 50. W 1958 r. ŁKS zdobył jedno ze swoich dwóch tytułów mistrzów Polski. Zanim jednak się to stało, w ostatnim meczu sezonu musiał nie przegrać w Zabrzu z Górnikiem. Łodzianie wywalczyli bezbramkowy remis, a jednym z bohaterów meczu był właśnie Szczepański, powstrzymujący znakomitych napastników zabrzan, Lentnera i Pohla. Autor książki „Galeria legend ekstraklasy” – Wojciech Bajak – przytacza za „Trybuną Ludu” cytat dobrze podsumowujący grę „Burzy” w tym meczu:

Szczególny zawód sprawił Lentner, który przy bojowym Szczepańskim nie miał dosłownie nic do powiedzenia.

Powrót do Łodzi odbywał się w niezwykle radosnej atmosferze. Łódzcy kibice oszaleli na punkcie swoich bohaterów. Dwa dni po „zwycięskim remisie” ŁKS-u w Zabrzu oczy całego świata zwróciły się na Watykan, gdzie kardynał Angelo Giuseppe Roncalli został wybrany papieżem i przybrał imię Jan XXIII. Oczy łodzian w tym czasie wciąż zwrócone były na Szczepańskiego, Grzywocza, Soporka, Jezierskiego i innych podopiecznych trenera Władysława Króla.

Pan Wszechstronny

Szczepański, który w mistrzowskim sezonie rozegrał 22 mecze, w Zabrzu rozgrywał swoje 99 ligowe spotkanie. Jubileusz setnego meczu, który przypadał już w nowym sezonie, był połowicznie udany dla „Burzy” i całej łódzkiej drużyny. Łodzianie zremisowali na wyjeździe z Cracovią, choć po siedmiu minutach prowadzili 2:0. 

ŁKS w kolejnych latach znacznie obniżył loty, ale Szczepański akurat był jednym z najrówniej grających zawodników. Jego niezaprzeczalnym atutem była wszechstronność. Oddajmy znów głos Bajakowi.

W obronie waleczny Szczepański pozbawiał rywali chęci do gry. Kiedy ruszał do ofensywy, budził natomiast popłoch w szeregach rywali. Wyrastał im wszak wtedy kolejny niespodziewany przeciwnik do krycia. A jego ruchliwość w połączeniu z kondycją sprawiała, że był obecny właściwie przy każdej akcji.

Z Olimpiady do Opola

Rok 1960 omal nie zakończył się dla „Rycerzy Wiosny” spadkiem z I ligi (zadecydował jeden punkt). Słaba postawa drużyny nie przeszkodziła jednak Szczepańskiemu w zdobyciu tytułu najlepszego piłkarza ligi (ex aequo z Romanem Koryntem) w klasyfikacji katowickiego „Sportu”. Niepowodzenia na niwie klubowej starał się powetować sobie w barwach reprezentacji. W sierpniu znalazł się w kadrze na igrzyska olimpijskie. Wystąpił w nich tylko w jednym meczu – wysoko (6:1) wygranym spotkaniu z Tunezją.  W kolejnych meczach z Danią i Argentyną nie zagrał z powodu kontuzji. Polacy odpadli, ale Szczepański zachował dobre wspomnienia o tym turnieju:

Olimpiada była wspaniała. Trenerem był Francuz Jean Prouff, a pomagał mu Ryszard Koncewicz. Dla Prouffa to była nie lada gimnastyka, bo nie znał polskiego, a jako trener też zdobywał pierwsze szlify. Wszyscy uczyliśmy się od Koncewicza, Prouff także. W meczu z Tunezją doznałem kontuzji kolana. Spuchło, jak bania. Próbowałem jeszcze rozgrzewać się przed meczem z Danią, ale nie mogłem grać. Pecha miał również Francuz, który kibicując koszykarzom, złamał rękę. Po powrocie nikt nie rozdzierał szat. Kibice nam wybaczyli, bo odpadliśmy pechowo.

Po zakończeniu sezonu 1960 Szczepański podjął decyzję o opuszczeniu Łodzi. Dosyć niespodziewanie trafił do Odry Opole. W mieście znanym dziś z corocznego festiwalu muzycznego mieszkał wujek zawodnika, co w pewnym stopniu tłumaczy decyzję „Burzy”. Nie zmienia to faktu, że ówczesna prasa mocno dziwiła się kierunkowi, który wybrał Szczepański. Zdaniem wielu dziennikarzy był to jeden z najważniejszych transferów w historii klubu – jedyny raz w dziejach Odra pozyskiwała aktualnego reprezentanta Polski. W Odrze debiutował w … Bydgoszczy (ach, te zbiegi okoliczności). Goście z Opola 19 marca 1961 r. przegrali z Zawiszą 0:1. Największym sukcesem „Burzy w Opolu” było trzecie miejsce w kampanii 1963/1964. Sezon wcześniej „Burza” świętował kolejny jubileusz – 9 czerwca 1963 r. rozegrał 200. mecz w lidze. Odra wygrała tamtego dnia z Gwardią Warszawa 3:1.

Kapitan

Równolegle do kariery klubowej rozwijała się kariera reprezentacyjna Szczepańskiego. Trzeba powiedzieć, że była ona całkiem udana. W kadrze wystąpił 45 razy – po raz ostatni w feralnym meczu z Włochami 1 listopada 1965 r. przegranym aż 1:6. Gola w kadrze nigdy nie zdobył. W 24 spotkaniach wyprowadzał naszą kadrę jako kapitan – aż do dzisiaj tylko 6 zawodników częściej pełniło tę zaszczytną funkcję (Kazimierz Deyna, Jakub Błaszczykowski, Tomasz Wałdoch, Jacek Bąk, Michał Żewłakow i Robert Lewandowski).

W lidze skończył grać jesienią 1967 r. Ostatni, 274 (według niektórych 275), mecz zagrał 12 listopada. Odra na wyjeździe zremisowała w Bytomiu z Polonią 1:1. Symptomatyczne, że w pierwszym meczu na wiosnę opolanie przegrali aż 0:6 z Górnikiem Zabrze. Gdy zabrakło „Burzy” w obronie nie miał kto powstrzymywać Lubańskiego, czy Lentnera (jak kiedyś udawało się to Szczepańskiemu w barwach ŁKS-u).

Trener

W czasie, gdy Odra zbierała cięgi w Zabrzu, Szczepański przygotowywał się już do nowej roli. 10 marca po raz pierwszy jako trener poprowadził Gwardię Warszawa – klub, do którego w przyszłości miał wielokrotnie wracać. Gwardię trenował w latach 1968-1969, 1976-1977, 1981-1982, 1986-1987 i po raz piąty w 1996 r. Jego podopiecznymi byli w tym czasie tacy zawodnicy, jak Joachim Marx, Ryszard Szymczak, Dariusz Dziekanowski, Dariusz Wdowczyk, Krzysztof Baran i Roman Kosecki. Ten ostatni w swojej autobiografii opisał dość niecodzienne metody zalecane mu przez Szczepańskiego na kontuzjowaną nogę. „Burza” kazał zawodnikowi nakładać na bolące miejscu smalec z gęsi i gazę z denaturatem.

Takie podejście nie zmienia faktu, że Szczepański był cenionym szkoleniowcem. Trenował m.in. Olimpię Poznań, Gwardię Koszalin, Stomil Olsztyn i Motor Lublin. Za swoje zasługi dla polskiego futbolu został odznaczony m.in. srebrnym i brązowym Krzyżem Zasługi i Złotą Odznaką Polskiego Związku Piłki Nożnej. Miasto Łódź, w którym odnosił największe sukcesy klubowe, przyznało mu tytuł Honorowego Obywatela Miasta. O byłym piłkarzu pamiętał także ŁKS. Szczepański kilkakrotnie był zapraszany na stadion przy alei Unii i nagradzany za dawne zasługi. Syn Henryka Sz., Adrian nie zrobił takiej kariery, jak ojciec, ale udało mu się wystąpić w prawie stu ligowych meczach i zdobyć Puchar Polski z Lechem Poznań

W sporcie trzeba mieć wiedzę, umiejętności, ale i szczęście – zwykł mawiać „Burza”

Szczepański zmarł 2 lutego 2015 r. w Warszawie.

Henryk Szymborski

Blondwłosy ulubieniec pań

Pisząc o Szczepańskim, nie sposób pominąć postaci Szymborskiego. Ich losy przeplatały się nie tylko w klubie, ale także w reprezentacji. O meczu i golu na Camp Nou już było, ale „Szymbor” zapisał się w historii polskiego futbolu nie tylko tym trafieniem. W przeciwieństwo do etatowego reprezentanta Szczepańskiego Szymborski zagrał w kadrze tylko sześć razy. W historii Łódzkiego Klubu Sportowego odegrał jednak jeszcze znaczniejszą rolę niż jego młodszy imiennik. Szymborski, jeśli wierzyć relacjom tych, którzy pamiętali go z boiska, imponował elegancją zarówno na zielonej murawie, jak i w życiu prywatnym. Na jego blond czuprynę zwracała uwagę szczególnie damska część publiczności.

Pozornie delikatny w walce, ale miał najwyższe umiejętności kombinacyjne – tak charakteryzuje Szymborskiego Andrzej Gowarzewski.

Szymborski był jednak przede wszystkim niezwykle skutecznym napastnikiem, choć pozostającym w cieniu wspomnianego już tutaj Władysława Soporka.

Ślązak z Szopienic w Łodzi

Urodził się 18 stycznia 1931 r. w miejscowości Mała Dąbrówka, która w 1951 r. stała się częścią Szopienic, a te z kolei od 1959 r. przynależą do Katowic. W Małej Dąbrówce tyle tylko, że w 1932 r. urodził się także Edward Szymkowiak, jeden z najsłynniejszych bramkarzy w historii polskiej piłki. Szymkowiak i Szymborski byli sąsiadami i grali razem ze sobą już na podwórku.  Wróćmy jednak do samego Szymborskiego. W czasie okupacji występował w juniorach klubu TuS Bogucice, po wojnie trafił najpierw do Pogoni Katowice, następnie KS 22 Mała Dąbrówka, Włókniarza Trzebinia i wreszcie w 1950 r. do ŁKS-u.

Szansę na debiut w I lidze dostał dopiero pod koniec sezonu. Pierwszy mecz zaliczył 1 października 1950 r. – łodzianie grali z AKS-em Chorzów. Spotkanie zakończyło się remisem 1:1, ale dla 19-latka przeżyciem musiała być możliwość występu u boku Tadeusza Hogendorfa, Longina Janeczka i wzmiankowanego już tutaj spolszczonego Węgra Patkolo. Na  premierową bramkę musiał czekać zaledwie do 3. minuty swojego drugiego występu ligowego. 21 października ŁKS wygrał z Legią 3:2, a strzelanie w tym meczu rozpoczął właśnie „Szymbor”. Warto nadmienić, że jedną z bramek dla gości (prowadzonych przez Wacława Kuchara) zdobył Kazimierz Górski. „Ten” Kazimierz Górski.

Wejście smoka i debiut w kadrze

Prawdziwe „show” Szymborski dał jednak 21 listopada, gdy w meczu z inną warszawską drużyną – Polonią strzelił dwie bramki. ŁKS wygrał tamten mecz 3:1. Młody Henryk trafił też w ostatnim meczu sezonu z Ruchem. Cztery gole w czterech meczach – o Szymborskim już było wiadomo, że będzie podstawowym zawodnikiem w nowym sezonie.

Kolejna kampania nie była jednak już tak udana dla Szymborskiego. Co prawda znów strzelił cztery gole, ale biorąc pod uwagę, że wystąpił w 20 meczach, nie można uznać tego wyniku za imponujący. Trafiał do bramki Arkonii Szczecin, Ruchu Chorzów, AKS-u Chorzów i Górnika Radlin w ostatniej kolejce. Generalnie słaby sezon w ŁKS-ie nie przeszkodził jednak Szymborskiemu w otrzymaniu powołania do kadry narodowej. Zadebiutował w niej 27 maja 1951 r. w meczu ze świetną reprezentacją Węgier. W Budapeszcie gospodarze nie mieli litości dla biało-czerwonych i wygrali aż 6:0. Po dwa gole zdobyli Ferenc PuskásSándor Kocsis, „Szymbor” wszedł na boisko na ostatnie piętnaście minut i nie był w stanie odmienić losów meczu. Na kolejny występ w kadrze musiał później czekać aż pięć lat.

W Warszawie i Opolu

W 1952 r. trafił do Legii Warszawa (służba wojskowa), ale zadebiutował w niej dopiero w listopadzie w meczu Pucharu Polski z Lotnikiem Warszawa. Legioniści wygrali 4:1. Szymborski nie zdobył w debiucie gola, ale za to do siatki rywali z rzutu karnego trafił… bramkarz Legii, Tomasz Stefaniszyn. Legia dotarła aż do finału tych rozgrywek, gdzie przegrała z Polonią 0:1. Szymborski strzelił gola w ćwierćfinałowym meczu z Ruchem Chorzów. Tymczasem ŁKS bez Szymborskiego radził sobie jeszcze gorzej niż rok wcześniej i spadł z ligi.

Na ligowy debiut w Legii przyszło Szymborskiemu czekać do 1953 r. W meczu z Kolejarzem (tak wówczas oficjalne nazywał się Lech Poznań) „Szymbor” wyszedł w podstawowym składzie i w 50. minucie zdobył prowadzenie dla Legii. W bramce warszawskiej drużyny debiutował z kolei krajan Szymborskiego z Małej Dąbrówki, wspomniany tu już wcześniej – Edward Szymkowiak.

Patrząc na statystyki Szymborskiego w barwach Legii, trzeba przyznać, że wejście do stołecznego miał imponujące. Dwa gole z Górnikiem Radlin, hat-trick w derbach z Gwardią, dwa gole z AKS-em Chorzów, po dwa gole w obu meczach z Cracovią i dublet z Lechią Gdańsk. Mimo zdobycia aż 17 goli w 21 meczach Szymborski nie został po zakończeniu służby wojskowej w stolicy. Trafił do Opola. Podobno tam mógł liczyć na lepsze zarobki.

Budowlani (Odra Opole) właśnie spadli z I ligi i planowali do niej szybko powrócić. Sezon 1954 był jednak dla opolan pasmem porażek. Zamiast walczyć o awans, z  dużymi problemami uratowano się przed spadkiem. Szymborski był niewątpliwie największą gwiazdą drużyny. W całych rozgrywkach strzelił 8 bramek.

Już w meczu 2 kolejki z Górnikiem Zabrze pokazał swoje nieprzeciętne umiejętności.

Wreszcie w 76. minucie samotny rajd Klika przez połowę boiska Szymborski zakończył wspaniałym wolejem w górny róg, zdobywając wyrównującą bramkę – pisał po meczu „Sport”

Powrót do Łodzi

Drużyna z Opola zakończyła sezon 1954 na ósmym miejscu (na 11 drużyn), a Szymborski postanowił wrócić do Łodzi. W ŁKS-ie przyjęto go za otwartymi ramionami, a on odwdzięczył się 10 golami w 19 meczach. W pierwszym meczu w nowych-starych barwach gola jeszcze nie zdobył, ale już w trzeciej kolejce sezonu 1955 pokonał bramkarza Gwardii Warszawa. ŁKS wygrał 3:2. Zwycięstwem łodzian w takim samym stosunku zakończyło się spotkanie wyjazdowe z inną warszawską drużyną – Legią. Szymborski zdobył w meczu ze swoim byłym klubem dwie bramki. Najpierw w 10. minucie wykorzystał błąd Mahseliego, a 62. minucie strzałem głową ponownie pokonał Edwarda Szymkowiaka. 

O krok od tytułu

Jeszcze 2 października po zwycięstwie z Kolejarzem (Szymborski strzelił w tym meczu gola z rzutu wolnego) ŁKS był liderem tabeli. Do rozegrania pozostało tylko pięć meczów. ŁKS przegrał wszystkie pięć, w tym jeden walkowerem (wtargnięcie kibiców na boisko po prowokacji Kazimierza Trampisza z Polonii Bytom). W ostatnim meczu sezonu poległ z Legią 1:5 – Szymborski zdobył w tym meczu honorową bramkę.

Kolejny sezon, 1956 był całkiem udany dla Szymborskiego (osiem goli w lidze i powrót do reprezentacji) i całego ŁKS-u (porzucono obowiązującą w okresie stalinowskim nazwę Włókniarz), ale najlepsze miało dopiero nadejść. Sukcesy łodzian w latach 1957-1958 były już tu opisane, ale warto poświęcić więcej miejsca roli samego Szymborskiego. W słynnym wygranym 5:1 meczu w Zabrzu Szymborski akurat nie wystąpił. Strzelanie zaczął w piątej kolejce sezonu 1957 – w meczu z Ruchem Chorzów zdobył gola, ustalając wynik meczu na 3:1. W lipcu cieszył się z wygranej w Pucharze Polski, we wrześniu zagrał w meczu reprezentacji z Bułgarią i opisywanym już tu meczu FC Barcelony z Reprezentacją Warszawy, ale szczyt formy osiągnął pod koniec roku.

Czteropak z Wisłą

5 listopada 1957 r. wciąż liczący się w walce o mistrzostwo ŁKS pojechał do Krakowa na mecz z Wisłą. Cała drużyna zagrała świetnie, ale Szymborski przeszedł samego siebie. Cztery bramki blondwłosego napastnika zdobyte w 24., 43., 70. i 74. minucie znacznie przyczyniły się do wysokiej wygranej gości 7:1. Prasa krakowska po meczu ganiła drużynę gospodarzy i chwaliła gości, choć trzeba przyznać, że jak na tak wysoki wynik czyniła to w sposób oszczędny:

Z drużyny łódzkiej na szczególne wyróżnienie zasłużył grający w tym meczu na pozycji skrzydłowego Szczepański oraz środkowy napastnik Szymborski, któremu pobyt na zgrupowaniu przed meczem Polska – Finlandia doskonale zrobił – pisało „Echo Krakowa”

Z kolei „Gazeta Krakowska” bohatera meczu wymieniła dopiero na trzecim miejscu:

W zespole łódzkim prócz Barana i Soporka wyróżnić należy Szymborskiego, który jako kierownik ataku gości zaprezentował dobrą formę.

ŁKS ostatecznie w 1957 r. nie zdobył mistrzostwa, ale Szymborski zakończył sezon z 11 zdobytymi bramkami. W klubie skuteczniejsi byli od niego właśnie Soporek (17 goli) i Baran (15 trafień).

Targi z klubem i mistrzostwo

Rok 1958 rok zaczął się dla Szymborskiego od pewnych nieporozumień z władzami klubu. Trzeba jednak zauważyć, że zachowanie zawodnika było wówczas co najmniej dziwne. Nie rozpoczął przygotowań z klubem, ale przebywał w swojej rodzinnej miejscowości, Małej Dąbrówce. Gdy wreszcie raczył wrócić do Łodzi, poprosił o zwolnienie z klubu. ŁKS długo negocjował z Szymborskim. W Łodzi powstał nawet pomysł zastąpienia go Józefem Kokotem. W końcu działacze dogadali się z „Szymborem”.

Po powrocie nie od razu napastnik imponował formą, ale łódzkie gazety raczej go chwaliły. Po jednym z meczu „Dziennik Łódzki” donosił:

Szymborski, któremu brak dostatecznego treningu potrafił wprowadzić pewien ład w dość chaotyczne poczynania napadu i ładnie rozdzielał piłki.

Do bardzo wysokiej formy Szymborski doszedł latem – w lipcu zdobył hat-tricka w meczu z Gwardią w Warszawie, strzelał też m.in. Cracovii i Polonii  Bydgoszcz. Jak wiemy, ŁKS-owi udało się ostatecznie zdobyć mistrzostwo. Szymborski rok 1958 zakończył z 16 występami ligowymi i 10 bramkami na koncie.

Klęska w Luksemburgu

We wrześniu 1959 r. mistrzowską drużynę ŁKS czekał pierwszy mecz w europejskich pucharach. Rywal, luksemburski Jeunesse Esch nie wydawał się zbyt wymagający. Pierwszy mecz zakończył się klęską łodzian 0:5. Podobno przyczyną tej porażki był zbyt nisko zawieszone jupitery – łodzianie nieprzyzwyczajeni do gry przy sztucznym świetle nie radzili sobie na boisku zbyt dobrze. W rewanżu w Łodzi ŁKS wygrał, ale tylko 2:1. Honor Polaków uratował właśnie Szymborski, który zdobył obie bramki dla gospodarzy.

Dobrze i ambitnie grał nad podziw pracowity Szymborski – pochwała od „Dziennika Łódzkiego” z pewnością nie pocieszyła Szymborskiego, ani jego kolegów.

ŁKS w kolejnych sezonach stał się ligowym średniakiem, ale Szymborski nie schodził poniżej pewnego poziomu. W 1959 r. zdobył siedem goli, w 1960 – osiem bramek, w 1961 – pięć bramek. Dopiero przejściowy rok 1962 (zmiana systemu ligowego na jesień-wiosna) i sezon 1962/1963 były zdecydowanie słabsze w jego wykonaniu. Ostatni mecz w barwach klubu z Łodzi zagrał 26 maja 1963 r. Łodzianie przegrali tamtego dnia w Gdańsku z Lechią 0:3.

Koniec kariery w Kudowie

Karierę kontynuował przez krótki czas w reaktywowanym kilka lat wcześniej Włókniarzu Łódź. Na ostatnie lata swojej piłkarskiej przygody trafił od Kudowy-Zdrój. Występował trzy lata w barwach tamtejszej Kudowianki, po czym zawiesił buty na kołku.

Z ciekawostek: Szymborski był szwagrem Bernarda Bema, prawdziwej legendy Ruchu Chorzów, piłkarza, który dla „Niebieskich” zagrał ponad 260 razy. W 2007 roku wydano kartkę pocztową „Ełkaesowski klub hat-trick ŁKS”. Zdjęcie Szymborskiego znalazło się na niej obok Władysława Król i Romana Jańczyka.

4bebe00598138 o large 1
Henryk Szymborski (pierwszy z prawej) na okolicznościowej kartce pocztowej.
Źródło: archiwum prywatne autora

30 sierpnia 2008 r. Szymborski zmarł po długiej i ciężkiej chorobie. Pochowany został na cmentarzu parafialnym w Małej Dąbrówce – tej samej, w której urodził się 77 lat wcześniej.

Henryk Szczurzyński

Z ŁKS-em na dobre i na złe

Trzeci z opisywanych tu piłkarzy to wieloletni bramkarz i wychowanek Łódzkiego Klubu Sportowego. Z przedstawianej tu trójki futbolistów był najstarszy, ale jako jedyny nie zagrał w reprezentacji Polski (grał w kadrze B). Dla kibiców ŁKS-u to jednak postać nie mniej ważna od Szczepańskiego i Szymborskiego. Grał w klubie od pierwszych sezonów powojennych, spadł z nim do drugiej ligi, wrócił do pierwszej, zdobył wicemistrzostwo, puchar i mistrzostwo Polski. Obok Józefa Mili, Jana Tomaszewskiego, Jarosława Baki i Bogusława Wyparły uznawany jest za jednego najlepszych golkiperów w historii łódzkiej drużyny. O urodzonym 8 stycznia 1926 r. Szczurzyńskim zmarły niedawno  Andrzej Gowarzewski napisał:

Bez dyskusji najlepszy  bramkarz wywodzący się z łódzkiego  środowiska, zaczynający tu karierę, świetny w obronie górnych piłek, słabszy przy – nomen omen – „szczurach”.

Debiut w Tarnowie i zwycięskie derby

Szczurzyński występował w łódzkiej drużynie już od 1945 r. ŁKS w 1947 r. przeszedł eliminacje o miejsce w Ekstraklasie, nazywanej wówczas „klasą państwową” i od 1948 mógł przystąpić do rozgrywek. Pierwszy mecz łodzian wypadał akurat w dalekim Tarnowie. Obok Stanisława Barana, Mariana Łącza, Tadeusza Hogendorfa w drużynie gości wystąpił 22-letni Szczurzyński. ŁKS przegrał tamtego dnia 1:2, ale Szczurzyński nie popełnił większego błędu. Zagrał we wszystkich meczach ligowych do końca sezonu, w tym dwa razy w zwycięskich derbach Łodzi z Widzewem (ŁKS wygrał tamte mecze 6:1 i 6:2), czy wygranym 3:0 meczu z Legią Warszawa.

Pewniak w bramce

Następny rok (1949) ŁKS i Szczurzyński zaczęli fatalnie. W pierwszej kolejce łodzianie ponieśli jedną z najwyższych porażek na własnym boisku w historii, przegrywając z Wisłą 2:8. Osiem puszczonych goli to zawsze dyshonor dla bramkarza. W następnym meczu Szczurzyńskiego zastąpił bardziej doświadczony Styczyński. Łodzianie wygrali w Warszawie z Legią 5:1, ale w kolejnym spotkaniu znów do bramki wrócił Szczurzyński. Obaj bramkarze wymieniali się w ciągu sezonu, ale Szczurzyński grał  zdecydowanie częściej.

Kolejne sezony to dla ŁKS-u, jak i jego bramkarza okres względnej stabilizacji. Zarówno w roku 1950, jak i 1951 łodzianie skutecznie bronili się przed spadkiem z ligi, a Szczurzyński miewał gorsze i lepsze momenty. Do tych drugich z pewnością należy zaliczyć mecz z 14 października 1951 r. ŁKS grał z ostatnią w tabeli Arkonią Szczecin i choć ostatecznie wygrał 2:1, to łódzcy kibice najedli się sporo strachu. W 60. minucie gracze gości wykonywali rzut karny. Szczurzyński obronił strzał zawodnika gości i wydatnie przyczynił się do zwycięstwa łodzian.

Spadek i awans

W 1952 r. liga podzielona została na dwie grupy. Łodzianie mieli rywalizować z Wisłą, Legią, Wawelem, Górnikiem Radlin i Polonią Bytom. W sezonie rozegrano tylko 10 spotkań, z czego ŁKS wygrał tylko trzy i spadł z I ligi. Szczurzyński nie opuścił klubu po spadku, a przyjście do łódzkiej drużyny Soporka, Jezierskiego i Kokota dawało nadzieję na szybki powrót. Drużyna z Łodzi radziła sobie bardzo dobrze w rozgrywkach II ligi, a Szczurzyński był jej pewnym punktem, również w wygranym 2:0 meczu na szczycie z Polonią Bydgoszcz. ŁKS wywalczył awans do I ligi i wszedł w rozgrywki roku 1954 z przytupem.

Szczurzyński początkowo przegrywał rywalizację ze sprowadzonym z Legii, Janem Kłaczkiem, ale gdy 30 maja 1954 r. naprzeciw łódzkiej jedenastki stanął mistrzowski Ruch Chorzów, trener łodzian postawił na Szczurzyńskiego. Jak donosiła ówczesna prasa, Szczurzyński zwykł był występować w czerwonej narciarskiej czapeczce, dzięki której nie raziło go słońce. Z pewnością nakrycie głowy łódzkiego bramkarza wbiło się w pamięć Gerardowi Cieślikowi. Słynny napastnik chorzowian był bezradny w starciu ze golkiperem łodzian. Przy jeden z lepszych okazji dla Ruchu Szczurzyński „ryzykanckim wybiegiem zlikwidował przebój Cieślika” (jeśli wierzyć relacji „Przeglądu Sportowego”). Jeszcze lepiej spisali się koledzy „Szczura” z ataku – ŁKS wygrał z gośćmi ze Śląska aż 5:1. Sezon 1954 łodzianie zakończyli jako sensacyjni wicemistrzowie Polski.

Bez Szczura ani rusz

W kolejnych latach Szczurzyński zdecydowanie wygrał rywalizację z Kłaczkiem i właściwie żaden ważniejszy mecz nie odbył się bez niego. W opisywanym już tu meczu z Legią z 1955 r., którego bohaterem był Szymborski, w bramce łodzian stał Szczurzyński, w słynnym pojedynku wygranym 5:1 z Górnikiem w 1957 r. – Szczurzyński, w zwycięskim towarzyskim meczu z Rapidem Wiedeń – Szczurzyński, w finale Pucharu Polski – Szczurzyński, w wygranym 8:1 meczu z Lechem – Szczurzyński, w meczach towarzyskich z Burnley i West Hamem –  oczywiście Szczurzyński. Bez „Szczura” ani rusz. Po sierpniowym meczu z Górnikiem, w którym ŁKS wygrał 1:0, „Przegląd Sportowy” pisał, że łódzcy kibice muszą być wdzięczni swojemu bramkarzowi:

Za świetnie rozegrany mecz, skuteczne interwencje i… zimną krew. Bramkarz ŁKS trzykrotnie znalazł się w sytuacji „sam na sam” z napastnikami Górnika, ale zawsze zdołał ich wywieźć w pole tak, że to  właśnie oni, a nie on „potracili” nerwy.

Z kolei po meczu z West Hamem  obserwatorzy zgodnie podkreślali, że gdyby nie postawa łódzkiego golkipera Polacy mogliby przegrać dużo wyżej niż 1:4.

Mimo pewnej postawy łódzkiego golkipera działacze łódzkiego klubu chcieli wzmocnić rywalizację w bramce. Przed sezonem 1958 pozyskano z Legii groźnego rywala dla Szczurzyńskiego w osobie Jana Bema (do 1952 r. nazywał się Adolf Paweł Böhm). Wkrótce obaj bramkarze mieli stać się współautorami największego wówczas sukcesu łódzkiej piłki.

Mistrzostwo, ławka i… antypody

Od początku roku 1958 trener Władysław Król stosował rotację w bramce. W pierwszej kolejce zagrał Szczurzyński, w dwóch kolejnych Bem, a od czwartej aż do osiemnastej kolejki znów „Szczur”. 23 sierpnia prowadzący w tabeli ŁKS niespodziewanie przegrał u siebie z Ruchem Chorzów 2:3 (choć wygrywał już 2:0). Ciężko po tylu latach jednoznacznie stwierdzić, czy Szczurzyński był winny utraty którejś z bramek, ale w następnym meczu zasłużony bramkarz usiadł na ławce. Do końca sezonu bronił już Bem i to on widnieje na wszystkich zdjęciach, na których „ełkaesiacy” świętują mistrzostwo po remisie w Zabrzu.

Jan Bem na stale wyparł Szczurzyńskiego ze składu łódzkiej jedenastki. Zasłużony bramkarz w latach 1959-1960 tylko dwa razy pojawił się na boisku, przegrywając rywalizację nie tylko z Bemem, ale także z 11 lat młodszym Józefem Ligockim

Po 1960 r. Szczurzyński poszedł w ślady kilku kolegów (Jańczyka i Kowalca) i wyjechał aż do Australii. Zabrał ze sobą swoją żonę, Różę, świetną koszykarkę ŁKS-u. W „krainie kangurów” kontynuował karierę w klubie Polonia Adelaide. Udzielał się również jako trener młodzieżowych drużyn polonijnych i dziennikarz sportowy.

Z dalekiej Australii

Gdy ŁKS w 1998 r. znów (po czterdziestu latach) okazał się najlepszy w Polsce, część mistrzów z 1958 r. (w tym Szczepański i Szymborski) przybyło na stadion świętować razem z młodszymi kolegami. Nie było w tym gronie Henryka Szczurzyńskiego, który już od lat mieszkał w Australii. Telefonicznie połączył się z nim zasłużony łódzki dziennikarz Michał Strzelecki. Na łamach „Expresu Ilustrowanego” tak relacjonował tę rozmowę:

„– Michał, ale sprawiłeś mi radochę tym telefonem” – mówi Henryk Szczurzyński. „Dziś w nocy słuchałem Polskiego Radia w Australii, gdzie mówiono, że ważą się jeszcze losy tytułu mistrza Polski w piłce nożnej. Wybacz Michał, że płaczę, ale to jest jeden z najbardziej szczęśliwych dni w moim życiu. Gratuluję serdecznie moim młodszym kolegom, że po 40 latach nawiązali do najchlubniejszej tradycji w historii mego ukochanego ŁKS. Szczególne podziękowanie chciałbym złożyć Bogusławowi Wyparle, który, jak się orientuję, należy dziś do najlepszych bramkarzy w Polsce […]. Prosiłbym bardzo, aby za pośrednictwem Expressu Ilustrowanego przekazać ode mnie życzenia wszelkiej pomyślności, tak w życiu sportowym, jak i osobistym, działaczom, trenerom i wszystkim sportowcom ŁKS z okazji jubileuszu 90-lecia istnienia tego wielce zasłużonego, wspaniałego klubu, jakim jest ŁKS”.

Szczurzyński zmarł w Adelajdzie 14 października 2006 r.

Trzech Henryków, a w sumie pięciu

Szczepański, Szymborski i Szczurzyński byli piłkarzami o bardzo różnej charakterystyce. Szczepański – wszechstronny obrońca i wielokrotny reprezentant Polski, Szymborski – super strzelec i Szczurzyński – wierny ŁKS-owi przez lata bramkarz, przyczynili się (w różnym stopniu) wspólnie do największych sukcesów łódzkiej drużyny. Czasem pozostawali w cieniu klubowych kolegów (Soporka, Barana, Grzywocza czy Bema), ale każdy z nich trwale zapisał się na kartach dziejów ŁKS-u. Na koniec jeszcze jedna ciekawostka. Trzech Henryków Sz. nie było w opisywanym okresie jedynymi, którzy nosili to imię w łódzkim zespole. Przez całe lata 50. pewnym punktem obrony łodzian był Henryk Stusio. Z kolei już w 1959 r. do zespołu dołączył piąty (!) Henryk, 19-letni Sass i niemal od razu wskoczył do podstawowego składu. W Łodzi grał  aż do 1967 r., po czym wyjechał do Stanów Zjednoczonych. To już jednak początek zupełnie innej historii.

JAKUB TARANTOWICZ

Źródła

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 4 / 5. Licznik głosów 1

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Jakub Tarantowicz
Jakub Tarantowicz
Rocznik 1987. Kibic Łódzkiego Klubu Sportowego i Manchesteru United. Szczęśliwy mąż. Dumny tata dwóch córeczek. Z wykształcenia historyk. Od wielu lat pracownik księgarni historycznej w Łodzi

Więcej tego autora

Najnowsze

Walka w Pucharze Polski, przyjazd finalisty, piłkarskie losy Rafała Kurzawy – reminiscencje po meczu Stali Rzeszów z Pogonią Szczecin

Pierwsza runda Pucharu Polski przyniosła sporo emocji. Jednym z najciekawiej zapowiadających się meczów była rywalizacja pierwszoligowej Stali Rzeszów z występującą w rozgrywkach PKO BP...

„Igrzyska życia i śmierci. Sportowcy w powstaniu warszawskim” – recenzja

Powstanie Warszawskie to czas, gdy wielu Polaków zjednoczyło się w obronie stolicy Polski. O sportowych bohaterach walk zbrojnych przeczytacie poniżej. Autorka Agnieszka Cubała jest pasjonatką historii...

„Nadzieja FC. Futbol, ludzie, polityka”. Nowa książka Anity Werner i Michała Kołodziejczyka

Cztery lata po premierze niezwykle ciepło przyjętej książki „Mecz to pretekst. Futbol, wojna, polityka”, Anita Werner i Michał Kołodziejczyk powracają z nowymi reportażami, w...