Just (did it) Fontaine

Czas czytania: 10 m.
4.3
(3)

Tytuł idealnie oddaje przebieg kariery tego człowieka. Chciał zostać piłkarzem – po prostu to zrobił. Dostał okazję wyjazdu do Francji i gry w tamtejszej lidze – po prostu to zrobił. Przeciwnicy zostawili mu skrawek miejsca na zdobycie gola – po prostu to robił. Nie starał się za wszelką cenę przejść do historii i nigdy nie było to jego celem – ale to zrobił. W sposób najlepszy z możliwych.

Just Fontaine – biogram

  • Pełne imię i nazwisko: Just Fontaine
  • Data i miejsce urodzenia: 19.08.1933
  • Data i miejsce śmierci: 1.03.2023
  • Wzrost: 174 cm
  • Pozycja: Napastnik

Historia i statystyki kariery

Kariera klubowa

  • US Casablanca (1950-1953) 48 występów, 62 bramki
  • OGC Nice (1953-1956) 69 występów, 42 bramki
  • Stade de Reims (1956-1962) 131 występów, 122 bramki

Kariera reprezentacyjna

  • Francja (1953-1960) 21 występów, 30 bramek

Kariera trenerska

  • Francja (1967)
  • Luchon (1968-1969)
  • Paris Saint-Germain (1973-1976)
  • Toulouse FC (1978-1979)
  • Maroko (1979-1981)

Jeśli nie wiecie, kim był Just Fontaine, to najwyższa pora tę wiedzę uzyskać. Jeśli wiecie, ale kojarzycie go tylko dzięki (niesamowitemu) występowi na mistrzostwach świata w roku 1958, to idealny moment, by się dokształcić. Mało jest bowiem graczy z tak barwną karierą, której sprowadzanie, do jednego tylko występu na mundialu, mimo że fantastycznego, jest po prostu niesprawiedliwe. Francuz, wychowany w Maroku, który do historii przeszedł w Szwecji. I stał się znany na całym świecie.

Marokańskie początki

Urodził się w Marrakeszu, jednym z największych miast Maroka, gdy to było jeszcze protektoratem francuskim. Było to w roku 1933. Czwarty z siedmiorga rodzeństwa. Mały (jako dorosły mężczyzna mierzył 173 centymetry, jednak długo nie mógł „wyjść” poza 160), ale przeznaczony do największych celów. Jego matka z pochodzenia była Hiszpanką, co miało się okazać ważne w pewnym momencie jego kariery. Jego ojciec osiadł w Maroku po odbyciu służby wojskowej i pokochał ten kraj na tyle, że nie chciał wracać do Francji, skąd pochodził. Zamiast niego, miał to zrobić sam Just.

Ojciec był zresztą ważną osobą na sportowej drodze Fontaine’a. Co prawda chciał on, by syn trenował koszykówkę bądź lekkoatletykę (planował dla niego też studia medyczne), ale zachęcał go do uprawiania sportu. Sam pracował w przemyśle tytoniowym – głównie chodziło o tabakę – ale wcześniej trenował rugby i właśnie piłkę nożną. Został zresztą sędzią. Nie wiadomo, czy to dzięki niemu światowa piłka nożna „otrzymała” kolejną legendę, ale z pewnością miał na to jakiś wpływ.

Afrykański futbol preferował wtedy indywidualności. Zresztą w tym zakresie do dziś się wiele nie zmieniło. Nie inaczej było w Maroku. Fontaine ze swoją wizją gry, jej „czuciem”, które posiadał już od małego, idealnie się do tego nadawał. Obunożny i obdarzony znakomitą precyzją strzału. Technikę posiadał od zawsze, szybko więc zabłysnął. W tamtych czasach idolem marokańskich dzieci był Larbi Ben Barek. Też indywidualista, obdarzony przydomkiem „Czarna Perła” na długo przed Eusebio czy Pele. Kto mógł przypuszczać, że Fontaine nie tylko pójdzie w jego ślady, ale zajdzie znacznie dalej?

Pierwszy przystanek w zawodowej karierze – USM Casablanca. Do stolicy Maroka pojechał się uczyć. Szybko jednak okazało się, że to, w pierwszej kolejności, nie nauka, a sportowy talent przyniesie mu sławę. Wybór klubu okazał się trafiony. Zresztą, grał w nim też wspomniany Ben Barek. Podążanie tropami idola marokańskiej młodzieży zawiodło go do pierwszego składu. Tam grał w latach 1950-1953. Statystyki goli i występów różnią się zależnie od źródła. Wszystkie zgadzają się co do jednego: średnia bramek przewyższała jedną na mecz.

To jednak nie fenomenalna skuteczność, choć z pewnością miało to jakieś znaczenie, zawiodła Fontaine’a do kolejnego klubu, a mecz… przegrany 0-3. W Boże Narodzenie 1952 roku stawił się w Marsylii, by, w barwach reprezentacji Maroka, zagrać przeciwko Francji B. Wynik już znacie. Mimo porażki młody wówczas zawodnik zaprezentował się tak dobrze, że włodarze OGC Nice zdecydowali się na niego postawić. Just poszedł w ślady idola marokańskich dzieci. Jechał do Francji. Po prostu to zrobił.

Je suis Français

Fontaine miał oczywiście obywatelstwo francuskie, więc tamtejsza liga była dla niego najbardziej naturalnym z kierunków. Zresztą, miał jej już nigdy nie opuścić. Choć dostawał ku temu okazje. Zakończmy jednak wyprzedzanie faktów. 20-letni wówczas piłkarz dopiero co przybył do Nicei, gdzie musiał wywalczyć sobie miejsce w składzie i potwierdzić swoje umiejętności. Z jednego Fontaine z pewnością mógł być zadowolony od początku. Zespół z Prowansji zapewnił mu bowiem dobre warunki… finansowe. Jego pensja była na tyle wysoka, że jej część mógł odsyłać do domu.

Jak się, stosunkowo szybko, okazało, pierwsza jedenastka tylko na niego czekała. Wskoczył do niej niemal z miejsca i stał się bardzo ważnym punktem zespołu. Angielski trener, Bill Berry, wykazał się zresztą dużym „wyczuciem” sytuacji. Nie tylko zaufał młodemu Francuzowi, ale też przydzielił mu idealnego opiekuna, mającego mu pomóc w aklimatyzacji, ale też, od którego Fontaine mógł się wiele nauczyć. Był nim doświadczony Luis Carniglia, który za kilka lat – już jako trener – miał święcić triumfy z Realem Madryt. Przybył do klubu w tym samym sezonie, co Just, ale dla niego był to powrót na stare śmieci. W Nicei grał bowiem też w sezonie 1951/52.

W swoim pierwszym sezonie Fontaine ustrzelił 17 bramek w lidze, co w klasyfikacji najskuteczniejszych zawodników, dawało mu piątej miejsce, razem z Julienem Stopyrą i Josephem Uljakim. Ten drugi był zresztą jego klubowym kolegą. Ważniejsze były jednak inne rozgrywki, pucharowe, w których podopieczni Berry’ego tryumfowali po raz drugi w swojej karierze, powtarzając tym samym sukces sprzed dwóch lat (wtedy zdobyli podwójną koronę). Pierwsze trofeum w pierwszym sezonie w Europie. Niezły początek.

W tym miejscu należy na chwilę przerwać opowiadanie o klubie. W grudniu 1953 roku Fontaine zaliczył bowiem swój debiut w narodowych barwach. Francja wygrała wtedy 8-0 z Luksemburgiem, grając w składzie złożonym z… 11 debiutantów. Nasz bohater trafił trzykrotnie, ale to nie wystarczyło, by na stałe zaaklimatyzować się w kadrze. Na następny występ musiał trochę poczekać.

Wróćmy do klubu: w kolejnym sezonie Nicea, po raz drugi z rzędu, uplasowała się w środku tabeli. Zważywszy na brak sukcesów w innych rozgrywkach, oznaczało to rozstanie z dotychczasowym szkoleniowcem, którego miejsce zajął… Luis Carniglia. Mr Dynamite (jeden z pseudonimów Fontaine’a) i jego koledzy wystrzelili. Trzecie mistrzostwo kraju w historii klubu stało się faktem. Gwarantowało ono udział w nowych rozgrywkach, które wkrótce miały zawładnąć Europą – Pucharze Mistrzów. Just zdecydował się jednak na inny krok. Ryzykowny, bo zespół, do którego przechodził, zajął dopiero dziesiąte miejsce w tabeli. Ale jak to on – po prostu to zrobił.

W tym miejscu muszę się przyznać do małej manipulacji faktami. Stade de Reims faktycznie skończyło ligowy sezon dopiero na dziesiątej pozycji, ale w tym samym roku dotarło do finału… Pucharu Mistrzów, w którym uległo Realowi Madryt. Oznacza to oczywiście, że rok wcześniej zostało mistrzem Francji. Gdzie więc to ryzyko, skoro Fontaine przechodził do klubu z takim potencjałem? To proste: miał on zastąpić w tym klubie człowieka, który jeszcze wiele razy pojawi się w tym opowiadaniu. Raymonda Kopę.

I wiecie co? Zrobił to w sposób fenomenalny. Co prawda sezon 1956/57 Reims skończyło na trzecim miejscu w tabeli, ale Fontaine ze swojej postawy mógł być jak najbardziej zadowolony. Trzydzieści bramek w lidze nie dawało tytułu króla strzelców, ale było wynikiem więcej niż zadowalającym. Wciąż jednak nie wystarczało, by znaleźć uznanie w oczach selekcjonera reprezentacji. W roku 1956 zagrał w niej raz. Rok później zanotował tyle samo występów. A wielkimi krokami zbliżały się mistrzostwa.

Wszystko odmieniła kolejna kampania. 34 bramki w lidze (11 więcej niż drugi w klasyfikacji strzelców Fernand de Vlaeminck), jeden z trzech goli Reims w finale krajowego pucharu i podwójna korona dla jego klubu. To był sezon Justa Fontaine’a, obok którego Paul Nicolas, selekcjoner kadry narodowej, nie mógł przejść obojętnie. Okazało się jednak, że napastnikowi Stade de Reims sprzyja też fortuna, co wykorzystał do perfekcji. Jak to on – po prostu… sami wiecie co.

Szwedzka koronacja Just Fontaine

Przed mistrzostwami świata, dzięki którym miał przejść do historii, Fontaine miał na koncie pięć meczów w kadrze. Dwa z nich w ramach przygotowań do turnieju – z Hiszpanią (2:2, jeden gol Justa) i Szwajcarią (0:0). Wciąż nie mógł być, mimo fantastycznej postawy w lidze, całkowicie pewny miejsca w składzie. Futbol jest jednak okrutny dla jednych, a drugim jego bogowie, z niewiadomych powodów, sprzyjają. Wśród tych drugich był w roku 1958 właśnie Just Fontaine.

Francuzi mieli w tamtym czasie fantastycznych zawodników z przodu. Poczynając od Kopy, przez Vincenta, Wisniewskiego, Piantoniego, Blaira, aż do Cisowskiego. Swoją drogą trzech z nich było polskiego pochodzenia. Nieprzypadkowo też wymieniłem ich w tej kolejności. Ostatni z nich, fantastyczny snajper, trzykrotny król strzelców francuskiej ligi, doznał kontuzji jeszcze przed mundialem. Oddajmy tu głos Fontaine’owi (z wywiadu dla polsatsport.pl):

Grałem tylko dlatego, że Tadeusz Cisowski, doznał bardzo poważnej kontuzji. Thadee był geniuszem. Pamiętam, jak w 1956 siedziałem na ławce, a on strzelił Belgom pięć bramek. Patrzyłem z otwartymi ustami. Co za instynkt, co za precyzja. No niestety – tak to w futbolu bywa.

Zwolniło się jedno miejsce. Wciąż jednak do pięcioosobowej linii ataku snajper Reims był wyborem numer… sześć. No i znów – nieszczęście kolegi okazało się jego szczęściem. Rene Bliard, zresztą klubowy partner Justa, wypadł z mistrzostw przez uraz odniesiony w sparingu. Fontaine miał zagrać.

Francuzi zjawili się w Szwecji jako jedna z reprezentacji, której nie przepowiadano wielkich sukcesów. Cztery lata wcześniej swój udział w mistrzostwach świata zakończyli jeszcze w fazie grupowej. Mimo tych niezbyt optymistycznych, przewidywań, warunki do treningów dostali wręcz idealne. Szwedzkie krajobrazy ich zachwyciły. Sam Fontaine wspominał, że niedaleko ich „obozu” było jezioro, gdzie chodzili łowić ryby przez osiem dni z rzędu, aż… podszedł do nich policjant i powiedział, że to zabronione. Inną sprawą, o której lubił opowiadać nasz bohater, był problem z pokojem. Dzielił go bowiem z Kopą, który preferował „hiszpański model życia” – późno spać, późno wstać. Just odwrotnie. Mimo wszystko jakoś się dogadali. Nie tylko w tym przypadku.

Kto wie, czy nie był to najlepszy duet w historii piłki nożnej. Linia ataku francuzów była pięcioosobowa w składzie: Vincent, Wisniewski, Piantoni, Kopa, Fontaine; ale to dwaj ostatni zgarnęli najwięcej laurów. Zasłużenie. W ciągu całego turnieju Kopaszewski aż pięciokrotnie asystował przy trafieniach kolegi. Just odwdzięczył się dwoma kluczowymi podaniami i oddanymi karnymi, gdy mógł śrubować swój rekord.

Przejdźmy jednak do właściwej części mistrzostw – meczów. Francuzi wyszli z grupy z trzema zwycięstwami na koncie, a w ćwierćfinale roznieśli Irlandię Północną aż 4-0. Wtedy przyszła jedyna porażka w turnieju. Z późniejszymi tryumfatorami, Brazylią, z boskim Garrinchą i młodym, zaledwie 17-letnim Pele, w składzie. Walczyli, to trzeba im przyznać. Fontaine strzelił bramkę na 1-1. Szans pozbawiła ich kontuzja Roberta Jonqueta. Nie było wtedy możliwości robienia zmian, a Brazylia znakomicie to wykorzystała, ostatecznie wygrywając  5-2 (swoją drogą spotkanie to jest, w całości, do znalezienia w Internecie). Przed meczem o trzecie miejsce było wiadome, że Fontaine musi zdobyć trzy bramki, by pobić rekord Kocsisa (11 goli) sprzed czterech lat. Rywal – nie byle jaki, Niemcy Zachodnie, obrońcy tytuły. Wynik? 6-3. Gole Justo? Cztery. Tak się stworzyła historia.

13 trafień to rekord w sam sobie, ale przy okazji Fontaine ustrzelił (dosłownie i w przenośni) kilka innych, niezłych wyników. Wymieńmy tu choćby: dwa hat-tricki na jednych mistrzostwach, bramkę w każdym meczu turnieju czy fakt, że strzelał prawą i lewą nogą, a także głową (mimo swojego stosunkowo niskiego wzrostu miał fenomenalny wyskok, często żartował, że „skacze tak wysoko, że gdy ląduje, to we włosach ma śnieg”) . A to wszystko osiągnął… w pożyczonych butach! Jego bowiem rozleciały się przed turniejem. Jak sam mówił:

Mieliśmy tylko dwie pary butów w tamtym czasie i zero sponsorów. Znalazłem się w Szwecji z niczym. Szczęśliwie,  Stephan Bruey, jeden z rezerwowych napastników, miał taki sam rozmiar stopy i pożyczył mi je. Sześć meczów i trzynaście goli później oddałem je. Lubię myśleć, że niektóre moje gole były zainspirowane dwoma duszami w jednych butach.

Co ciekawe, za te mistrzostwa dostał Złotego i Platynowego Buta, ale żadnego z nich nie w roku 1958. Nagród dla najlepszych strzelców wtedy nie przewidziano. Złotego oddał mu Gary Lineker, który uznał, że to Fontaine’owi należy się najbardziej taka nagroda. Platynowego wręczono Chińczykowi (pseudonim od kształtu oczu) przed zeszłorocznym mundialem. Wreszcie się doczekał. Inna sprawa to ta, że nie znalazł się w XI mistrzostw świata, mimo że głosowało na niego najwięcej osób. Problem w tym, że głosy rozdzieliły się między dwie pozycje, więc Just… nie znalazł się na żadnej z nich. Takie czasy.

Najciekawszym z wyróżnień obdarowali go jednak sami gospodarze. Szwedzi wręczyli mu bowiem… karabin, jako uznanie dla jego strzeleckich umiejętności. Jak przyznał sam Fontaine, uważał to za fantastyczny i bardzo pomysłowy gest. Karabin wciąż ma.

Piąta Republika, ostatni mecz

5. października 1958 roku we Francji rozpoczął się nowy okres – piątej Republiki. W tym samym czasie Just Fontaine grał swój szósty sezon we francuskiej pierwszej lidze. Trzeci w Stade Reims. Jest to warte podkreślenia, bowiem tuż po mistrzostwach zainteresowany był nim nawet Real Madryt. Otrzymał zresztą oferty ze strony hiszpańskich klubów, m.in. Barcelony czy Valencii, które widziały w nim nie tylko talent, ale (po matce) hiszpańskie korzenie i znajomość języka. Ostatecznie propozycje transferu na Półwysep Iberyjski odrzucił, podobnie jak tą z… Tuluzy. Tamtejszy klub chciał skorzystać na tym, że z tego miasta pochodziła żona zawodnika. Nie udało się.

Czy była to dobra decyzja? Można dyskutować. Reims w sezonie 1958/59 nie osiągnęło nic wielkiego w lidze i krajowym pucharze. Po raz drugi dotarło za to do finału Pucharu Mistrzów i… po raz drugi uległo Realowi Madryt. Królewscy wygrali 2-0 za sprawą bramek Mateosa i Di Stéfano. Fontaine spisywał się jednak bardzo dobrze i ze swej postawy w turnieju mógł być bardzo zadowolony. Zresztą nie tylko z niej. Po mundialu został jednym z pierwszych (o ile nie pierwszym w ogóle) piłkarzy, którzy swoją twarzą reklamowali jakikolwiek produkt. Plakaty z podobizną Justa pojawiły się we francuskich miastach. Na szczęście, nie zmieniło to jego charakteru. Pozostał tym samym człowiekiem, jakim był wcześniej. Przekonali się o tym choćby ci, którzy zajrzeli do nocnych klubów, w których często bywał i… występował na scenie, śpiewając. Głos miał, według relacji świadków, bardzo przyjemny, a językowe umiejętności pozwalały mu wybierać z szerokiego repertuaru. Człowiek orkiestra.

Podsumowując to wszystko, trudno stwierdzić, dlaczego bogowie futbolu, tak łaskawi dla Fontaine’a przy okazji mistrzostw świata w roku 1958, niecałe dwa lata później się od niego odwrócili. 20 marca 1960 roku doznał pierwszej kontuzji. Zderzył się z rywalem na boisku i podwójnie złamał lewą piszczel. Kosztowało go to 45 dni spędzonych w szpitalu w Montbéliard i kilka miesięcy przerwy od grania. Wrócił tylko po to, by… doznać kolejnej kontuzji. Choć zgodnie z prawdą powinienem napisać: takiej samej. Tak, złamał tę samą kość, w tej samej nodze. Cztery miesiące spędzone w gipsie. Później przeszedł jeszcze operację kolana i ścięgna Achillesa. Ostatni mecz rozegrał 6 lipca 1962 roku. Miał wtedy niespełna 29 lat i powinien był dopiero co wrócić ze swoich drugich mistrzostw świata. Rzeczywistość okazała się jednak okrutna.

Mógłbym tu napisać banalne stwierdzenie, jakich wiele, np. „taki jest sport”. Lepiej jednak kolejny raz, przytoczyć słowa samego poszkodowanego (z drobnym pomieszaniem faktów, ale nie to jest najważniejsze):

Trzy lata po mundialu to ja miałem pecha – złamałem piszczel i kość strzałkową. Wyrok: koniec kariery… Na karku tylko 27 lat i zero szans na powrót. Trochę się załamałem, ale oprócz żony, na duchu podtrzymywało mnie te 13 bramek. Wpisałem się jakoś w ten sport. Zrobiłem, co musiałem. Wkrótce się z tym pogodziłem.

Po zakończeniu kariery piłkarskiej próbował swoich sił także jako trener. Nie osiągnął tu zbyt wiele, choć był trenerem m.in. PSG. Największym sukcesem było trzecie miejsce, zdobyte z reprezentacją Maroka, w Pucharze Narodów Afryki. Ustanowił też swego rodzaju rekord (choć on sam pewnie niezbyt się z tego cieszy) – został najkrócej urzędującym trenerem reprezentacji Francji w historii. W 1981 roku zakończył także ten etap swojej kariery. Tak po prostu. Zrobił to.

Obywatel świata

Obecność na liście stu najwybitniejszych piłkarzy, stworzonej przez Pelego, nagroda dla najlepszego francuskiego piłkarza 50-lecia otrzymana już w XXI wieku (czyli pokonał m.in. Kopę, Platiniego czy Cantonę!), Platynowy But, który dostał w zeszłym roku. To tylko niektóre z nagród i wyróżnień, jakie Fontaine otrzymał już po zakończeniu swej kariery.

Mimo 82 lat na karku wciąż otrzymuje (i odpisuje) na listy od fanów. Zwykle są to prośby o autograf, ale nie tylko. Żyje w Tuluzie, wraz z żoną. Nie wyróżnia się od innych mieszkańców, choć ustanowił rekord, którego prawdopodobnie nikt nie zdoła pobić w najbliższej przyszłości. Sam, możliwe, że trochę nieskromnie, przyznawał, że „nie widział, po zakończeniu własnej kariery, nikogo podobnego do siebie w futbolu”, czasem dodając, że „pod względem warunków fizycznych i stylu gry, przypominał go Gerd Muller”. Analizując zachowane fragmenty jego wyczynów… trudno się z nim nie zgodzić.

To właśnie Just Fontaine. Wielki gracz, którego karierę przedwcześnie zakończyły urazy. Angażujący się w piłkarskie życie nie tylko na boisku. (w 1961 roku założył francuską National Union of Professional Footballers). Znany na całym świecie, ale mimo tego… nieco zapomniany. Błędnie.

Statystyki i osiągnięcia:

Osiągnięcia zespołowe:

OGC Nice

  • 1x mistrzostwo Francji (1956)
  • 1x Puchar Francji (1954)

Stade de Reims

  • 3x mistrzostwo Francji (1958, 1960, 1962)
  • 1x Puchar Francji (1958)

Reprezentacja:

  • Brązowy medal mistrzostw świata (1958)

Osiągnięcia indywidualne:

  • Król strzelców mistrzostw świata (1958)
  • Król strzelców Pucharu Europy (1959)
  • Król strzelców eliminacji do mistrzostw Europy (1959)
  • 2x Król strzelców ligi francuskiej (1958, 1960)
  • FIFA 100 (2004)

SEBASTIAN WARZECHA

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 4.3 / 5. Licznik głosów 3

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Więcej tego autora

Najnowsze

Ostatni pokaz magii – jak Ronaldinho poprowadził Atletico Mineiro do triumfu w Copa Libertadores w 2013 r.?

Od 2008 r. Ronaldinho sukcesywnie odcinał kupony od dawnej sławy. W 2013 r. na chwilę znów jednak nawiązał do najlepszych lat swojej kariery, dając...

Zakończenie jesieni przy Wyspiańskiego – wizyta na meczu Orlen Ekstraligi Resovia – AP Orlen Gdańsk

Już wkrótce redakcja Retro Futbol wyda napakowany dużymi tekstami magazyn piłkarski, którego motywem przewodnim będzie zima. Idealnie w ten klimat wpisuje się zaległy mecz...

Siatkarski klasyk w Rzeszowie – wizyta na meczu Asseco Resovia – PGE GiEK Skra Bełchatów

Siatkarskie mecze pomiędzy Resovią a Skrą Bełchatów od lat uznawane są za jeden z największych klasyków. Kluby te walczyły o największe laury, nie tylko...