Lata 70. były dla polskiego futbolu wyjątkowe. Prowadzona przez Kazimierza Górskiego reprezentacja naszego kraju wywalczyła w 1972 roku mistrzostwo olimpijskie na igrzyskach w Monachium. Cztery lata później sięgnęła po srebro w Montrealu. Pomiędzy dwoma medalowymi turniejami olimpijskimi Biało-czerwoni zachwycili świat, zajmując trzecie miejsce na mistrzostwach świata w RFN w 1974 roku. Do tego należy dodać sukcesy klubowe, zwłaszcza Legii Warszawa i Górnika Zabrze. Piękne występy kontynuowane były w kolejnej dekadzie, kiedy kadra narodowa Antoniego Piechniczka także wywalczyła trzecią pozycję na mundialu w Hiszpanii w 1982 roku, a nasze kluby, na czele z Widzewem Łódź, zachwycały w europejskich pucharach. Jednak w tym wspaniałym dla polskiej piłki okresie nie udało nam się ani razu awansować na turniej o mistrzostwo Europy. Blisko była ekipa Górskiego, ale nasze marzenia prysły po feralnym wyjazdowym meczu z Holandią.
Drużyna, która zachwyciła świat
Jak już zostało wspomniane we wstępie, reprezentacja Polski pod wodzą Kazimierza Górskiego dokonała czegoś, co w polskim futbolu było wcześniej czymś niespotykanym. W eliminacjach mistrzostw świata 1974 nasi piłkarze okazali się lepsi od Anglii i Walii. Zwłaszcza słynny mecz na Wembley, rozegrany 17 października 1973 roku, stał się legendą doskonale znaną wszystkim piłkarskim fanom znad Wisły.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Wembley 73 oczyma świadków
Na turnieju w RFN polski zespół zachwycił cały świat. Zwycięstwa nad Argentyną, Włochami czy Brazylią dały nam trzecie miejsce na najważniejszej piłkarskiej imprezie. Styl, w jakim Orły Górskiego grały na mistrzostwach, wzbudzał zachwyt. Wszyscy byli pod wrażeniem wspaniałej gry takich zawodników jak Deyna, Lato, Gadocha, Szarmach, Kasperczak, Gorgoń czy Tomaszewski.
Słynny „mecz na wodzie” przeciwko gospodarzom pozbawił nas możliwości zaprezentowania się w finale. Zmierzyły się w nim reprezentacje RFN i Holandii. Górą była drużyna zachodnioniemiecka. Świat jednak pragnął finału Polska – Holandia. Byłby to mecz dwóch najpiękniej grających zespołów. Do ich rywalizacji niedługo później jednak doszło. Los skojarzył Polaków i Holendrów w eliminacjach mistrzostw Europy 1976. Piłkarze Górskiego opromienieni mundialowym sukcesem przystępowali do eliminacji turnieju, na którym nigdy wcześniej nie wystąpili.
Początek eliminacji
Oprócz Holandii rywalami Polaków w grupie eliminacyjnej były także reprezentacje Włoch i Finlandii. Na wspomnianych mistrzostwach w RFN polska drużyna ograła Italię w pięknym stylu. Finlandia miała być najsłabszym przeciwnikiem. Najgroźniejszą przeszkodą wydawała się ekipa „Pomarańczowych” – wicemistrzów świata.
Eliminacyjna rywalizacja zaczęła się dla Polaków 1 września 1974 roku na stadionie w Helsinkach. Już w 3. minucie Finowie objęli prowadzenie, ale po golach Andrzeja Szarmacha i Grzegorza Laty reprezentacja Polski wygrała 2:1.
Drugi mecz przeciwko kadrze Suomi rozegrany został 9 października w Poznaniu. Tym razem nie było większych problemów z pokonaniem rywala. Gole Henryka Kasperczaka, Roberta Gadochy i Grzegorza Laty dały nam zwycięstwo 3:0.
Mocniejsi rywale
Trudniejsze mecze miały dopiero nadejść. 19 kwietnia 1975 roku naszą drużynę czekał wyjazd do Rzymu, gdzie w spotkaniu z Włochami padł bezbramkowy remis. Wreszcie przyszedł czas na mecz, który w historii naszego piłkarstwa zapisał się złotymi zgłoskami. 10 września do Chorzowa przyjechała wielka Holandia w składzie z Johanem Cruyffem, Johanem Neeskensem, Wimem van Hanegemem czy Ruudem Krolem.
Nieco ponad rok wcześniej kibice w obu krajach przeżywali radość związaną z występami swoich piłkarzy na mundialu. Teraz świat dostał to, do czego na tamtym turnieju nie doszło – mecz tych dwóch wspaniałych zespołów.
Była to jedna z najwspanialszych piłkarskich batalii reprezentacji Polski w jej historii. Być może najlepsza, jaką nasza narodowa kadra kiedykolwiek rozegrała. W pierwszej połowie gole strzelili Lato i Gadocha. W drugiej części dwukrotnie do holenderskiej bramki trafił Szarmach. Nasi rywale zdołali odpowiedzieć tylko jednym trafieniem. Wygrana 4:1 nad Holandią do dziś jest jednym z najczęściej przypominanych zwycięstw reprezentacji Polski.
Nadmierna pewność siebie
W tym miejscu przechodzimy do potyczki, będącej głównym punktem naszej opowieści. Awans do mistrzostw Starego Kontynentu był bardzo blisko. Przypieczętować go miało rewanżowe starcie w Amsterdamie.
Po okazałej chorzowskiej victorii wśród kibiców wybuchła ogromna radość. Wydawało się, że pierwszy raz w historii wywalczymy przepustki do finałów mistrzostw Europy. Tak wspominał tamte chwile Andrzej Szarmach na łamach książki „Diabeł nie anioł”, w której opowiadał o swojej karierze Jackowi Kurowskiemu:
Przyznam, że trochę nam odbiło. Nie tylko zawodnikom, ale wszystkim dookoła. Poniosła nas euforia. Działacze trochę się zapomnieli. Prasa zaczęła podgrzewać atmosferę: „Już mamy awans! – pisali dziennikarze – Jedziemy na mistrzostwa Europy! Możemy nawet przegrać w rewanżu 0:2, a i tak nic się nie stanie, bo będziemy mieli lepszy bilans”. My, w prywatnych rozmowach, też byliśmy pewni siebie. Przecież nic złego nam się stać nie może.
15 października doszło do rywalizacji w stolicy Holandii. Piłkarze byli pewni swego. Większość kibiców również była spokojna. Nic dziwnego, skoro przepustkę na turniej dawała nawet dwubramkowa porażka.
Jedynym człowiekiem, który przestrzegał przed rywalem oraz, przede wszystkim, przed nadmierną pewnością był Kazimierz Górski. Trener przed pierwszym meczem nie podzielał entuzjazmu rodaków i tonował zbyt optymistyczne nastroje. Szarmach przedstawił na kartach wspomnianej książki taki dialog z selekcjonerem:
– Panowie, gra się jeszcze nie skończyła, awansu nie ma. Trochę pokory…
– Trenerze – odpowiadaliśmy – spokojnie, wszystko będzie dobrze. Przecież możemy przegrać 0:2…
Poza Górskim nikt nie dopuszczał myśli, że awans może powędrować do Holendrów. Nie po wysokim zwycięstwie Polaków na Stadionie Śląskim. To po prostu nie miało prawa się zdarzyć. Wystarczyło tylko postawić jeden, bardzo mały krok. Wyjazd na europejski czempionat jeszcze nigdy nie był tak blisko.
Niespodziewana klęska
Niestety, brak pokory i zbyt duże przekonanie o sukcesie zgubiły polskich piłkarzy. Jechali do Amsterdamu, by przegrać 0:2. Takie podejście najczęściej bywa zgubne. Do stolicy Holandii udała się wycieczka złożona nie tylko z zawodników, ale także z ich żon, działaczy, dziennikarzy i menadżerów. Wszyscy byli pewni swego. Nie dopuszczali myśli o niepowodzeniu i nie słuchali słów zachowującego zdrowy rozsądek Górskiego. Oddajmy ponownie głos Szarmachowi, który w swojej biografii szczegółowo opisał tamte wydarzenia:
Dzień przed meczem zorganizowano żonom wyjście do kina na pierwszą część „Emmanuelle”. My w tym czasie pojechaliśmy na trening. Kiedy przyjechaliśmy, Holendrzy nie wpuścili nas na stadion. W nosie mieli przepisy FIFA i obowiązek udostępnienia głównej płyty na ostatnie przedmeczowe zajęcia. Skierowali nas na znajdujący się nieopodal inny obiekt, z boiskiem zalanym wodą. Grzęzawisko straszne, trening na nim był katorgą.
Mimo niemiłego przyjęcia przez gospodarzy polscy piłkarze byli pewni swego. Kazimierz Górski robił, co mógł, by wpłynąć na swoich zawodników i zmienić ich podejście do najważniejszego meczu.
Holendrzy nie mieli nic do stracenia. Od początku ruszyli do ataku, spychając Polaków do defensywy. Nasz zespół nie przetrwał nawet kwadransa. Już w 14. minucie Johan Neeskens otworzył wynik spotkania, trafiając do polskiej bramki efektownym szczupakiem. Nie popisała się defensywa gości. Nasi obrońcy zostawili dużo miejsca Wimowi Suurbierowi, który przeprowadził akcję prawą stroną, a następnie dośrodkował wprost na głowę pomocnika Barcelony.
Polacy starali się zagrozić bramce rywala, ale ich próby nie przynosiły efektu. W drugiej połowie jeszcze mocniej zaatakowali gospodarze. Trzy minuty po zmianie stron zdobyli drugą bramkę. Po dośrodkowaniu Neeskensa z rzutu wolnego gola głową strzelił Ruud Geels. W tym momencie ciągle bliżej wyjazdu do Jugosławii była reprezentacja Polski. Nerwy stawały się jednak coraz większe. Widmo utraty awansu zaglądało „Biało-czerwonym” w oczy.
„Pomarańczowi” naciskali na polską bramkę z każdą minutą. Kilka razy uratował nas Jan Tomaszewski, ale w 59. minucie został pokonany przez Fransa Thijssena. Już pół godziny przed końcowym gwizdkiem Holendrzy uzyskali wynik, o jakim marzyli. Było sporo czasu na odwrócenie losów rywalizacji. Ale tego dnia Polaków po prostu nie było na to stać. Szarmach wspominał:
Dzisiaj mogę przyznać, że nie byliśmy w stanie odrobić tej straty. Oni grali na takim luzie, lekko, swobodnie i skutecznie i byli tak nieprawdopodobnie nastawieni na zwycięstwo…
Wygrana 3:0 otworzyła Holendrom drzwi do finałów mistrzostw Europy. Wspaniała drużyna Kazimierza Górskiego musiała przełknąć gorycz niepowodzenia. To był bolesny cios dla polskich kibiców i piłkarzy.
Poszukiwanie przyczyn porażki
Podczas pomeczowej konferencji prasowej trener Górski został zapytany co to za drużyna, którą przywiózł do Amsterdamu. Jeden z dziennikarzy zasugerował nawet, że być może naszym piłkarzom dosypano coś do jedzenia.
Selekcjoner upatrywał przyczyn porażki gdzie indziej. Po pierwsze wskazał na słabą formę drużyny. Do gry wystawił skład ze zwycięskiego meczu w Chorzowie, wychodząc z założenia, że w przypadku eksperymentów i wynikającej z nich przegranej nie zostawiono by na nim suchej nitki. Drugim powodem, na który trener zwrócił uwagę były zmiany. Sam przyznał, że zdecydował się na ich przeprowadzenie zbyt późno.
Po pierwszym kwadransie kiedy było już 2:0, powinienem był wymienić Szarmacha i Deynę na Marxa i Bulę – napisał w zawierającej wspomnienia z jego kariery książce „Z ławki trenera”.
Trzecią sprawą, którą Górski wymienił, podejmując próbę oceny był brak Jerzego Gorgonia. Nieobecność obrońcy Górnika Zabrze była widoczna, gdyż polska defensywa często popełniała w tym spotkaniu błędy.
Po czwarte, w oczy rzucała się dekoncentracja zespołu. Górski przyznawał, że zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby jego zawodnicy zamienili się miejscami pobytu ze swoimi żonami, zamieszkując w odizolowanym od zgiełku pensjonacie zamiast w hotelu „Sonesta”.
Twórca największych sukcesów naszego piłkarstwa wskazał także na spóźnioną aklimatyzację drużyny. Powodów porażki było więc sporo. To wszystko złożyło się na największe rozczarowanie w czasie pięknej kadencji urodzonego we Lwowie szkoleniowca.
Jedenaście dni później Polacy rozegrali ostatni mecz eliminacji. Bezbramkowo zremisowali z Włochami, ale wiedzieli już, że nie pojadą na mistrzostwa. Udali się jednak na inną wielką imprezę rozgrywaną w 1976 roku – igrzyska olimpijskie, które odbyły się w Montrealu i były ostatnim rozdziałem prowadzonej przez Górskiego fenomenalnej ekipy.
W Kanadzie „Biało-czerwoni” bronili wywalczonego cztery lata wcześniej złota. Tym razem ich łupem padło srebro. Zdobyli trzeci medal pod wodzą Kazimierza Górskiego, ale drugie miejsce w turnieju olimpijskim zostało uznane w kraju za porażkę.
Po igrzyskach Górski przestał pełnić funkcję trenera reprezentacji Polski. Zapisał się w historii polskiej piłki nożnej złotymi zgłoskami. Poprowadził naszą kadrę do wielkich sukcesów, sprawił, że kibiców w naszym kraju ogarniała duma. Został najwybitniejszym trenerem w dziejach nadwiślańskiego futbolu. Trudno będzie kiedykolwiek przebić jego osiągnięcia.
Awans po latach
Turniej o mistrzostwo Europy, do którego Polacy nie dostali się w wyniku amsterdamskiej porażki, odbył się w czerwcu 1976 roku w Jugosławii. Wygrała go reprezentacja Czechosłowacji.
Wówczas o awans do mistrzostw Europy było bez porównania trudniej niż obecnie. Udział w finałach brały tylko cztery zespoły. Kolejny czempionat został powiększony i prawo gry zyskało osiem drużyn. Dziś na kontynentalny turniej jadą aż 24 ekipy. Elitarność mistrzostw mocno się zatarła.
Na pierwszy awans polscy kibice musieli czekać długo. Dopiero kadra prowadzona przez Leo Beenhakkera zdołała wywalczyć przepustkę do szesnastozespołowego wówczas Euro, rozgrywanego na boiskach w Austrii i Szwajcarii. Nasi piłkarze od tego czasu brali udział we wszystkich turniejach o mistrzostwo Starego Kontynentu.
W 2012 roku nasz kraj organizował imprezę wraz z Ukrainą. W 2016 prawo wyjazdu wywalczyła drużyna Adama Nawałki, który jako jedyny zdołał osiągnąć z polską kadrą dobry wynik, prowadząc ją do ćwierćfinału. Na przyszłoroczne Euro przełożone z powodu pandemii koronawirusa wyruszy także zespół Jerzego Brzęczka.
Brak awansu do mistrzostw Europy 1976 to jedna z najsmutniejszych porażek w historii polskiej piłki. Mieliśmy wówczas wspaniałą drużynę, która mogła śmiało myśleć nawet o zdobyciu tytułu. W dodatku ten awans był bardzo blisko. W eliminacjach nasz zespół rozegrał jeden z najlepszych meczów, przypominane do dziś arcydzieło, wygrany 4:1 bój z Holandią w Chorzowie.
Rewanż w Amsterdamie tak pamiętny nie jest. Nie może to dziwić. W końcu zawsze milej wspomina się zwycięstwa niż porażki. Do wygranych wraca się częściej. Ale warto znać historię, pamiętać także o przegranych meczach, wyciągać z nich wnioski. Opisany w tym tekście mecz to dowód na to, że w sporcie nigdy nic nie jest pewne i sukcesy można świętować dopiero po ostatnim gwizdku sędziego.
Warto przypomnieć to niepowodzenie. Należy jednak pamiętać, że była to jedna z niewielu wpadek drużyny, która w tamtych czasach zachwycała piłkarski świat i dawała polskim kibicom mnóstwo radości. A zakwalifikować się do mistrzostw Europy było zdecydowanie trudniej niż dziś. Porażka z Holandią była bolesna, ale sukcesów, jakie odnosiła drużyna Kazimierza Górskiego, nie może przesłonić.
GRZEGORZ ZIMNY