Gdańsk początku lat 80. był miejscem historycznych wydarzeń. Strajk w stoczni, podpisanie porozumień sierpniowych, powstanie i „karnawał” Solidarności. Następnie stan wojenny, nielegalna działalność związku, uliczne awantury młodzieży z milicją w czasie świąt państwowych. W takiej właśnie atmosferze opozycyjnego miasta miejscowa Lechia przeżyła niesamowity okres w swoich dziejach. W ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy BKS spadł w odmęty III ligi, by następnie odnieść największy sukces w historii klubu. Przede wszystkim jednak rozegrali dwumecz, który stał się legendą, nie tylko ze względów sportowych. Oto opowieść, która zaczyna się na trzecioligowych „kartofliskach”, a kończy na wymarzonym rywalu. Lechia – Juventus i Stara Dama mająca w składzie Platiniego z Bońkiem.
Kibicowanie Lechii Gdańsk w latach siedemdziesiątych nie dawało wielu powodów do świętowania. Drugoligowe mecze Biało-Zielonych przy ulicy Traugutta przyciągały dziesiątki tysięcy kibiców. Drużyna jednak nie potrafiła nawiązać poziomem do sukcesów z lat pięćdziesiątych i czasów Romana Korynta.
Mimo iż czasami do awansu Lechistom brakowało bardzo niewiele (sezony 74/75, 76/77 oraz 77/78 kończyły się drugim miejscem), to jednak przez dziesięć długich lat nie wywalczyli promocji do najwyższej klasy rozgrywkowej. Na domiar złego, rok 1982 przyniósł spadek do III ligi, choć w Pucharze Polski udało się dotrzeć aż do półfinału.
Marsz trzecioligowca po puchar
Po degradacji drużyna została znacznie odmłodzona, a rolę pierwszego trenera powierzono Jerzemu Jastrzębowskiemu. Ten urodzony w Gdańsku wychowanek Lechii, w chwili przejęcia sterów miał zaledwie trzydzieści jeden lat. Wcześniej, jako piłkarz BKS-u, został nawet królem strzelców III ligi. Następnie w ramach odbywania służby wojskowej trafił do Zawiszy.
Co ciekawe, w bydgoskim klubie Jastrzębowski występował między innymi z obiecującym, rudowłosym osiemnastoletnim graczem o nazwisku… Boniek. Asystentem młodego szkoleniowca został Józef Gładysz. Udało im się stworzyć całkiem zgrany trenerski tandem:
Z Józkiem pracowaliśmy absolutnie na równych warunkach, uzupełnialiśmy się, z tym, że Józio ma inny charakter, ja jestem cholerykiem a on spokojniejszy. Uzupełnialiśmy się jak Wenta i Waszkiewicz – Jerzy Jastrzębowski
Współpraca szkoleniowców układała się bardzo dobrze i szybko znalazła odzwierciedlenie w wynikach zespołu. Lechia sezon 1982/1983 rozpoczęła od wyeliminowania w Pucharze Polski Startu Radziejów i Olimpii Elbląg. W kolejnej rundzie rywalem BKS-u został sam mistrz Polski, Widzew Łódź. W składzie RTS-u występowali między innymi świeżo upieczeni medaliści mundialu, jak Włodzimierz Smolarek i Józef Młynarczyk.
Wydawało się więc, że pucharowa przygoda Lechii musi zakończyć się na 1/16 finału. Tak się jednak nie stało. Gdańszczanie sensacyjnie wyeliminowali Łodzian po serii rzutów karnych. Widzew musiał uznać wyższość trzecioligowców (zaledwie parę miesięcy później RTS w ćwierćfinale Pucharu Europy wyeliminuje Liverpool).
Dalsze kroki Lechistów w Pucharze Polski również kończyły się zwycięstwami nad drużynami z ligowego topu. Kolejno gdańszczanie eliminowali: Śląsk Wrocław, Zagłębie Sosnowiec oraz Ruch Chorzów. Lechia niespodziewanie awansowała do wielkiego finału. Ten miał odbyć się 22 czerwca 1983 r. na stadionie w Piotrkowie Trybunalskim. Rywalem gdańszczan była inna sensacja rozgrywek, Piast Gliwice. Ślązacy również w tym czasie nie grali w I lidze.
Rozstrzygnięcia półfinałowe okazały się absolutnie wyjątkowe. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się bowiem aby dwójka finalistów nie występowała w najwyższej klasie rozgrywkowej. Na wyjazd do Piotrkowa, według oficjalnych danych o rozprowadzonych biletach, wyruszyło z Pomorza ponad pięć tysięcy sympatyków Biało-Zielonych. Mecz zakończył się wynikiem 2:1. Niebywała sensacja stała się faktem – trzecioligowa Lechia zdobyła trofeum. Bramki strzelili: Krzysztof Górski i Marek Kowalczyk.
Losowanie: Lechia vs. Juventus!
Kolejny sezon piłkarze BKS-u mieli zacząć już na boiskach II ligi. Do spektakularnego sukcesu w Pucharze Polski udało się dorzucić promocję do wyższej klasy. Na początku lipca wszystkich ludzi związanych z klubem emocjonowało jednak przede wszystkim losowanie europejskich pucharów. Trofeum zdobyte na krajowym podwórku było przecież „biletem wstępu’’ do Pucharu Zdobywców Pucharów.
Losowanie par pierwszej rundy odbyło się w Genewie, w hotelu „Intercontinental”. Los chciał, że Lechia trafiła na na najtrudniejszego, ale zarazem najatrakcyjniejszego rywala – wielki Juventus.
Wynik losowania uważam za bardzo szczęśliwy dla gdańszczan, bowiem mówiąc po widzewsku, jak spaść, to z dobrego konia
-ZBIGNIEW BONIEK DLA „PRZEGLĄDU SPORTOWEGO”
Nazwanie tamtego Juventusu wielkim nie jest żadną przesadą. W turyńskiej drużynie występowali aktualni mistrzowie świata – Antonio Cabrini, Claudio Gentile, Marco Tardelli, Geatano Scirea oraz sam król strzelców imprezy, czyli Paolo Rossi. Dla polskich kibiców, co oczywiste, najbardziej elektryzujące było nazwisko Zbigniewa Bońka.
Najjaśniejszą gwiazdą tamtego Juventusu był jednak Michel Platini, który pół roku później odbierze swoją pierwszą Złotą Piłkę. Dla Lechii ledwie skończyła się ligowa rywalizacja z Wełną Rogóźno czy Pomowcem Gromowo, a zaczęła batalia z dwudziestokrotnym mistrzem Włoch i finalistą Pucharu Europy.
Gdańszczanie wcześniej rozegrali inne znaczące spotkanie. 30 lipca 1983 roku miał miejsce pierwszy mecz o Superpuchar Polski. Rywalem był mistrz kraju, Lech Poznań. Warto nadmienić, że spotkanie miało wtedy jeszcze rangę towarzyską (sędziował miejscowy arbiter), a piłkarze za faule otrzymywali… kary czasowe, na wzór hokeja. Lechia po golu Henryka Klocka wygrała i mogła unieść w górę niezwykle oryginalne trofeum. Pierwszy Superpuchar był wykonany przez bytomskich górników z węgla kamiennego.
W sierpniu Lechia wybrała się na tournee do Włoch. Dla gdańskich piłkarzy niewątpliwie wielkim przeżyciem była możliwość audiencji w Castel Gandolfo u Jana Pawła II. Stali się pierwszym polskim zespołem, który dostąpił zaszczytu wizyty u papieża.
Trener Jastrzębowski wspominał po latach:
Kiedy stanęliśmy do wspólnego zdjęcia, papież powiedział, że życzy nam, byśmy wygrali z Juventusem, ale nie może tego powiedzieć głośno, bo by go Włosi wyrzucili.
Bramkarz Lechii, Tadeusz Fajfer, przytoczył natomiast inny cytat Jana Pawła II z tamtego spotkania:
Ojciec Święty spytał: a kto u was broni bramki?! Nogi się pode mną ugięły. Papież wziął mnie za ramię i powiedział: mam nadzieję, że Boniek okaże się patriotą i nie będzie strzelał bramek rodakom.
Wielkie lanie
Pierwszy mecz odbył się w Turynie na Stadio Comunale, 14 września 1983 roku. Wieczorowa pora, sztuczne oświetlenie, naprzeciwko najlepsi piłkarze globu – dla Lechistów były to absolutnie nowe przeżycia. Wskazanie faworyta tego meczu nie było trudne. Gdańszczanie oczywiście byli świadomi przepaści, która dzieliła potencjały obu klubów:
Bądźmy realistami – nie przyjechaliśmy po to, żeby osiągnąć jakiś wielki sukces na Stadio Comunale. Remis byłby naszym marzeniem
– JERZY JASTRZĘBOWSKI
Zgodnie z życzeniem Jana Pawła II, Zbigniew Boniek okazał się patriotą i gola rodakom nie strzelił. Za to jego koledzy strzelali aż siedmiokrotnie. Kolosalne zwycięstwo Juventusu 7:0 całkowicie przekreślało szanse na awans do kolejnej rundy. Festiwal bramek rozpoczął Michel Platini, po nieszczęśliwej interwencji Fajfera. Bohaterem spotkania został Domenico Penzo, który aż czterokrotnie wpisał się na listę strzelców.
Gdańszczanom należy jednak oddać, że według relacji ówczesnej prasy zagrali otwarty i ambitny futbol. Włoscy dziennikarze podkreślili, że Lechia za odwagę zdobyła sympatię włoskich kibiców. Biało-zieloni zrobili nawet na początku spotkania parę składnych akcji, jednak szybko inicjatywa została całkowicie przejęta przez Juventus. Tadeusz Fajfer zrehabilitował się za błąd przy pierwszym golu, kiedy to efektowną paradą wybronił rzut karny wykonywany przez Paolo Rossiego (podyktowany za faul na Bońku).
Ciekawą analizę po spotkaniu przeprowadził Dino Zoff:
Przecież każdy zdawał dobie sprawę, że Juve jest zdecydowanym faworytem. (…) Lechia i tak by przegrała, ale jej porażka nie musiała się zacząć od tak przykrej historii. Po utracie bramki Lechia porzuciła dyscyplinę taktyczną i to ją, w meczu z takimi lisami, jak moi koledzy, zgubiło. Ale brawo za odwagę!
Co ciekawe, z Gdańska do Turynu wybrało się zaledwie szesnastu piłkarzy i… aż czterdziestu urzędników i różnych przedstawicieli władzy w regionie. Znakiem tamtych czasów może być również fakt, że wielu kibiców Lechii wolało postarać się o azyl we Włoszech niż wrócić z wyjazdu do Polski.
Jak równy z równym
Rewanż zaplanowano dwa tygodnie później, 28 września 1983 roku. Stadion przy ulicy Traugutta wypchany był po brzegi. Według szacunków spotkanie na trybunach mogło oglądać nawet ponad czterdzieści tysięcy widzów. Dyrektor klubu, Zbigniew Golemski, wspominał, że doszło nawet do interwencji kibiców, gdyż nie każdy, kto miał ważny bilet, zdołał dostać się na zatłoczony stadion. Juventus, mimo ogromnej zaliczki, nie zlekceważył gospodarzy – do Gdańska przywieziono wszystkich najlepszych zawodników (choć Platini zaczął mecz na ławce).
Realia są takie, że dziś kończy się nasza pucharowa przygoda. Podstawowy problem to zaprezentowanie takiej gry, żeby wszyscy obserwatorzy opuszczali stadion zadowoleni
– TRENER JASTRZĘBOWSKI PODCZAS ODPRAWY PRZEDMECZOWEJ.
Lechia zaczęła mecz z wielkim animuszem. Biało-zieloni stwarzali szanse i starali się atakować bramkę Starej Damy. Jako pierwsi gola strzelili jednak Włosi – w 18. minucie Fajfera pokonał Beniamino Vignola. Juventus utrzymał prowadzenie do przerwy i kontrolował przebieg spotkania, chociaż Lechia momentami potrafiła postawić się utytułowanemu rywalowi.
Prawdziwie ekscytujące futbolowe emocje przyniosła jednak druga połowa. W 51. minucie Lechia wywalczyła rzut rożny. Po zamieszaniu w polu karnym piłka wpadła pod nogi Marka Kowalczyka, a ten z szesnastego metra uderzył na bramkę Stefano Tacconiego. 1:1. Lechia poszła za ciosem i zaledwie dwanaście minut później sędzia podyktował rzut karny dla gdańszczan. Jerzy Kruszczyński uderzeniem w lewą stronę bramki pewnie wykorzystał jedenastkę.
Sensacja na ulicy Traugutta była bardzo blisko, jednak Juventus nie odpuścił końcówki spotkania. W 66. minucie na placu gry pojawił się Michel Platini. Lechii udało się utrzymać prowadzenie przez 14 minut. Stara Dama wyrównała dzięki pięknemu uderzeniu z woleja Roberto Tavoli. Doświadczeni turyńczycy poszli za ciosem i pięć minut później niefrasobliwość w zmęczonej gdańskiej obronie wykorzystał… Zbigniew Boniek.
Pomimo porażki 2:3, piłkarze Lechii opuszczali stadion żegnani ogromnymi brawami. Ambicja i zaangażowanie drugoligowców sprawiły, że zagrali jak równy z równym z gwiazdami wielkiego Juventusu (choć należy pamiętać, że ci mieli sporą zaliczkę z pierwszego spotkania) Grę Lechistów docenili nie tylko fani, ale również między innymi również Giovanni Trapattoni (ówczesny trener Juventusu):
Przyjechaliśmy po to, aby wygrać, jednak nie sądziłem, że przyjdzie to nam z takim trudem. Wasi piłkarze zaskoczyli mnie swoją odważną i bojową grą.
Podwójne znaczenie pojedynku
W tym miejscu należy wspomnieć, że spotkanie rewanżowe do dziś jest wspominane przez kibiców nie tylko ze względów czysto sportowych. Gdańsk lat osiemdziesiątych był prawdziwą kolebką opozycji przeciw władzy ludowej. Na Pomorzu pamiętano zabitych stoczniowców z Grudnia 1970. To właśnie tutaj powstała Solidarność, tu także mieszkał Lech Wałęsa.
Kibice Lechii nie ukrywali swoich sympatii do opozycji i w czasie stanu wojennego, stadion przy ulicy Traugutta był jednym z niewielu miejsc w Polsce, gdzie zdarzało się głośno wznosić antyrządowe okrzyki. W tamtym czasie w szeregach Biało-Zielonych sympatyków działali przyszli bardzo znani politycy jak: Donald Tusk, Piotr Adamowicz, Aleksander Hall, a później także Jacek Kurski. Rewanż z Juventusem odbywał się w specyficznej atmosferze.
Dopiero co zniesiono stan wojenny (dokładnie 22 lipca 1983), ale NSZZ Solidarność dalej pozostawał nielegalny. Działacze opozycji nadal byli inwigilowani przez władzę. Milicja zdawała sobie sprawę, że przy takim nagromadzeniu ludzi, istnieje duże prawdopodobieństwo manifestacji lub awantury ze służbami porządkowymi. Prewencyjnie postanowiono więc zgromadzić dodatkowe posiłki z całego Pomorza. Większych awantur z milicją nie było, jednak w przerwie meczu doszło do głośnego wyrażenia poparcia dla Solidarności.
Okazało się bowiem, że niepostrzeżenie działaczom Solidarności udało się „przemycić” na stadion samego Lecha Wałęsę. W przerwie meczu grupa kibiców rozpoznała go i zaczęła wnosić okrzyki: „Lechu! Lechu”. Wkrótce oczy wszystkich widzów odwróciły się na ten sektor i cały stadion śpiewał: „Solidarność! Solidarność!”. Spontaniczne okrzyki trwały jeszcze na początku drugiej połowy i skandowane były przed kamerami zachodnich stacji telewizyjnych. Polska telewizja publiczna szybko zareagowała na wydarzenia i puściła transmisję z sześciominutowym opóźnieniem.
Wracając do sportu, Juventus sezon 1983/1984 zakończył zdobyciem Pucharu Zdobywców Pucharów i oraz mistrzostwem Włoch. Lechia Gdańsk natomiast, jako beniaminek, wywalczyła po latach upragniony awans do I ligi.
BŁAŻEJ DAWIDOWICZ
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE
Przytoczone cytaty i informacje pochodzą z następujących źródeł:
– Biało-zielona Solidarność. O fenomenie politycznym kibiców Gdańskiej Lechii 1981-1989, Jarosław Wąsowicz
– portal lechiahistoria.pl
– tekst autorstwa Michała Jerzyka z portalu z 90minut.pl