Minęło dokładnie dziesięć lat od kiedy mieliśmy prawdziwy maraton El Clasico. Wiosną 2011 roku byliśmy świadkami czterech, rozgrywanych w krótkim okresie czasu meczów, pomiędzy Realem Madryt a Barceloną. W tamtym sezonie losy rywalizacji na poszczególnych frontach tak się ułożyły, że oprócz corocznych Gran Derbi Europa w lidze hiszpańskiej, przykuwających uwagę milionów kibiców na całym świecie, obie drużyny spotkały się również w finale Pucharu Króla Hiszpanii oraz w meczach półfinałowych Ligi Mistrzów.
A wszystko to działo się na przestrzeni 17 dni. Cztery El Clasico w tak krótkim czasie, to wydarzenie bez precedensu, które elektryzowało całą piłkarską Europę. Dwa z tych meczów Real zagrał u siebie. Na Santiago Bernabeu odbyło się spotkanie ligowe oraz pierwszy półfinał Ligi Mistrzów. Na Estadio Mestalla w Valencii obie ekipy zagrały o Copa del Rey. Ostatni z tych meczów, to była rewanżowa potyczka w Lidze Mistrzów na Camp Nou.
Zaliczka Barcelony
O ile rywalizacja w Primera Division w tamtym momencie wydawała się być rozstrzygnięta na korzyść Barcelony, a potyczka ligowa obu ekip miała raczej charakter prestiżowy, to już Copa del Rey i Champions League, to były zupełnie inne bajki.
W pierwszym meczu obu drużyn w tamtym sezonie ligowym, w listopadzie 2010 roku na Camp Nou, Barca zmiażdżyła przeciwników, wygrywając aż 5:0. Do tego przed wiosennym El Clasico miała osiem punktów przewagi w tabeli nad odwiecznym rywalem, co nawet w przypadku porażki w tym meczu, na takim poziomie rywalizacji wydawało się być zaliczką nie do roztrwonienia. Szczególnie zważając na to, że po nim zostawało tylko sześć kolejek do końca rozgrywek.
Natomiast do pozostałych dwóch konfrontacji obie drużyny podchodziły z czystym kontem i obie walczyły o pełną pulę. Tutaj nie trzeba było odrabiać strat i zdarzyć się mogło naprawdę wszystko.
Tło zdarzeń
Real i Barca spotkały się już raz w półfinale Ligi Mistrzów. Miało to miejsce w sezonie 2001/2002. Mecze te były pierwszymi w historii El Clasico poza rozgrywkami hiszpańskimi. W pierwszym meczu w Barcelonie niespodziewanie zwyciężyli goście 2:0. Było to pierwsze zwycięstwo Galacticos na Camp Nou od dziewiętnastu lat. Rewanż zakończył się remisem 1:1 i awansem Realu. Wtedy o tamtych spotkaniach też było głośno, lecz potyczki obu drużyn z sezonu 2010/2011 przyćmiły tamtą rywalizację z przynajmniej trzech podstawowych powodów.
Po pierwsze były to aż cztery spotkania na trzech różnych frontach. Taka ilość meczów między dwoma drużynami na samym finiszu rozgrywek zdarza się niezwykle rzadko. Po drugie Realowi od osiemnastu lat nie udało się zdobyć Pucharu Króla. Ostatni raz dokonał tego w 1993 roku, a od tamtej pory był to dopiero jego trzeci finał tych rozgrywek. Barcelona w tym czasie trzykrotnie sięgała po to trofeum, cztery razy będąc w finale. A wiadomo, że triumf po ewentualnym zwycięstwie nad odwiecznym rywalem, dla obu stron smakowałby nieprzeciętnie. I wreszcie po trzecie – mimo iluzorycznych szans Realu na triumf w La Liga, o czym pisałem wyżej, teoretycznie obie drużyny miały wciąż szansę na potrójną koronę.
Gwiezdne wojny
Tamte potyczki w El Clasico jawiły się jako starcie konstelacji piłkarskich gwiazd po obu stronach barykady. Ale również starcie dwóch wybitnych taktyków i nieprzeciętnych osobowości na ławkach trenerskich. Z jednej strony Pepa Guardioli, który doprowadził Barcelonę do zwycięstwa w Lidze Mistrzów w 2009 roku, a z drugiej charyzmatycznego Jose Mourinho, zatrudnionego przed sezonem w Madrycie właśnie po to, by zneutralizować Barcelonę i odzyskać prym w La Liga. A miał on w tym doświadczenie, gdyż prowadzony przez niego Inter Mediolan, rok wcześniej wyeliminował Blaugrane w półfinale Ligi Mistrzów, by ostatecznie triumfować w tych rozgrywkach po pokonaniu w finałowym meczu Bayernu Monachium.
Oczywiście dodatkowym smaczkiem spektaklu, jaki wystawiły Real i Barca, był pojedynek dwóch, już wtedy największych gwiazd światowego futbolu – Leo Messiego oraz Cristiano Ronaldo. Ci dwaj gracze zdominowali trzy ostatnie plebiscyty Złotej Piłki przyznawanej dla najlepszego gracza globu. Cristiano zdobył ją w 2008 roku, a Messi w 2009 i 2010 roku.
Opisywany maraton El Clasico były to kolejno spotkania nr 8, 9, 10 i 11 tych panów grających przeciw sobie. Sześć z nich odbyło się na łonie rywalizacji klubowej, a jeden w meczu reprezentacji narodowych. Pięciokrotnie z tych starć zwycięsko wychodziły ekipy Messiego, tylko raz zespół Ronaldo. Padł też jeden remis. Do tej pory Leo strzelił w tych potyczkach trzy gole, a Cristiano jednego. Nikt nie miał wątpliwości, że to właśnie oni będą przewodnimi postaciami w nadchodzących meczach.
Przebieg rywalizacji i jej bohaterowie
Pierwszy mecz maratonu, w którym wzięły udział Real i Barca odbył się 16 kwietnia, w ramach 32 kolejki La Liga, przy aplauzie 80-ciu tysięcy kibiców na Estadio Santiago Bernabeu w Madrycie. Był on zacięty i momentami ostry. Obie ekipy stwarzały sporo sytuacji podbramkowych, ale raziły nieskutecznością. Przełom nastąpił dopiero w 53 minucie, kiedy to Raul Albiol powalił w polu karnym Davida Ville, a sędzia bez wahania wskazał na „wapno”. Zawodnik Realu za ten faul obejrzał czerwoną kartkę. Do jedenastki podszedł Leo Messi i mocnym strzałem, niemalże w sam środek bramki pokonał Ikera Casillasa. Była To jego 30 bramka w sezonie.
W 82 minucie jeden z ataków Los Blancos również zakończył się faulem w polu karnym. Robiący wślizg Dani Alves lekko zahaczył będącego przy piłce Marcelo, który padł na murawę. I tym razem również sędzia nie miał wątpliwości – karny. Piłkę ustawił Cristiano Ronaldo, który to pewnym, mierzonym uderzeniem w prawy górny róg bramki nie dał szans Victorowi Valdesowi, zdobywając 29 gola w rozgrywkach. Co ciekawe była to jego pierwsza bramka w historii strzelona w El Clasico przeciwko Barcelonie.
Więcej goli w tym meczu nie padło. Remis 1:1 utrzymał status quo w tabeli ligowej i właściwie wpuścił Blaugrane na autostradę do mistrzostwa, które to ostatecznie zdobyła z przewagą 4 punktów nad klubem z Madrytu. Królem strzelców został natomiast Cristiano Ronaldo z aż 40 trafieniami na koncie.
Finał Copa del Rey
Już cztery dni później, 20 kwietnia Real i Barca spotkały się w finale Pucharu Króla Hiszpanii na Estadio Mestalla w Valencii. Pierwsza połowa przebiegła zdecydowanie pod dyktando Królewskich, którzy to raz za razem stwarzali sobie dogodne sytuacje podbramkowe. Jednak żadnej nie udało im się wykorzystać.
W drugiej odsłonie obudziła się Barca i to ona znacząco przejęła inicjatywę w tym El Clasico. Jedna z jej akcji przyniosła nawet gola. W 69 minucie piękne podanie w „uliczkę” od Messiego wykorzystał Pedro Rodriguez. Sędzia – zresztą słusznie – w tej sytuacji dopatrzył się spalonego i bramka nie została uznana.
Po regulaminowym czasie gry było 0:0 i do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była dogrywka. 103 minuta przyniosła składną dwójkową akcję po lewej stronie boiska, pomiędzy Marcelo a Angelem Di Marią. Ten drugi wrzucił piłkę w pole karne Barcelony, a tam wbiegający Cristiano Ronaldo wyskoczył dużo wyżej niż brazylijski obrońca Adriano i pięknym strzałem głową w długi róg bramki pokonał bramkarza Blaugrany – Jose Manuela Pinto. Real wyszedł na prowadzenie i jak się później okazało, nie oddał go już do końca meczu. W ostatniej minucie gry Angel Di Maria wyleciał z boiska za głupi faul, za który to sędzia ukarał go drugą żółtą a w konsekwencji czerwoną kartką.
Copa del Rey po 18. latach znów trafiło w ręce piłkarzy Realu. A dla Jose Mourinho było to pierwsze trofeum zdobyte w roli trenera Królewskich.
Real i Barca w półfinale Ligi Mistrzów
Pierwszy półfinałowy pojedynek w Lidze Mistrzów odbył się 27 kwietnia na Santiago Bernabeu. Jak można było się spodziewać, Real jako gospodarz od początku ruszył do ataku. Królewscy stworzyli sobie kilka sytuacji w pierwszych minutach gry. Jednak Barcelona dość szybko „wyciszyła” mecz i sytuacja na boisku się wyrównała.
Temperatura spotkania zdecydowanie podniosła się w drugiej połowie. Najpierw w 61 minucie za ostry, ofensywny faul na Danim Alvesu z boiska został wyrzucony Portugalczyk Pepe. Niedługo potem czerwoną kartkę za niekulturalną dyskusję z sędzią dostał trener Jose Mourinho i był zmuszony udać się na trybuny.
Barca od tego momentu zintensyfikowała swoje ataki, a po jednym z nich w 76 minucie objęła prowadzenie. Świetne podanie z prawej strony pola karnego na piąty metr posłał Ibrahim Afellay. A tam przed próbującego interweniować Sergio Ramosa wbiegł Leo Messi i wpakował piłkę między nogami Ikera Casillasa.
W 87 minucie Sergio Busquets podał w środku pola do Messiego. Ten przeprowadził rajd, mijając po drodze czterech rywali, wbiegł w pole karne z prawej strony i posłał piłkę w długi róg obok bezradnego Casillasa. Bramkarz Królewskich nie mógł uwierzyć, co w tej sytuacji zrobili jego obrońcy. Ostatecznie Barcelona wygrała 2:0, a wynik ten postawił ją w komfortowej sytuacji przed meczem u siebie.
Los Blancos odarci ze złudzeń
Już sześć dni później, 3 maja doszło do rewanżu na Camp Nou. Na stadionie można było usłyszeć ponad 95,5 tysiąca gardeł, głównie wspierających drużynę gospodarzy. Psikusa sprawiła jedynie aura, ponieważ widowisko rozgrywane było przy dość mocno padającym deszczu. Piłkarzy Los Blancos w tym El Clasico ze względu na zawieszenie Jose Mourinho, z ławki w tym spotkaniu poprowadził jego asystent Aitor Karanka. Mecz ten obfitował w wiele fauli, szczególnie ze strony piłkarzy Realu, którzy to otrzymali aż 5 żółtych kartek.
Pierwsza bramka padła w 57 minucie. Fenomenalne podanie Andresa Iniesty, mijające czterech rywali, pozwoliło Pedro Rodriguezowi na znalezienie się oko w oko z Casillasem i pokonanie go strzałem w krótki róg bramki. Los Blancos zostali odarci ze złudzeń. Gol ten właściwie przesądził losy tej rywalizacji. Real, żeby awansować do finału, musiałby w tym momencie zdobyć cztery bramki.
Jednak piłkarze Królewskich grali o honor i już w 64 minucie jedna z akcji przyniosła im gola. Marcelo wykorzystał podanie z lewej strony na piąty metr od Angela Di Marii. Huknął pod poprzeczkę i od tego momentu mieliśmy remis. Mimo kolejnych ataków z obu stron wynik już nie uległ zmianie i to Blaugrana wywalczyła awans.
W finale Ligi Mistrzów podopieczni Pepa Guardioli zmierzyli się tak jak dwa lata wcześniej z Manchesterem United. I ponownie nie było na nich mocnych w tych rozgrywkach. Po wygranej 3:1 znów mogli unieść puchar dla zwycięzców tych najważniejszych rozgrywek klubowych w Europie.
Jak Parma i Juve
Jak już pisałem, taka ilość meczów dwóch drużyn na finiszu sezonu to rzadkość. Przy okazji wspomnienia spotkań, w których zmierzyły się Real i Barca, od razu na myśl przyszły mi mecze włoskich drużyn A.C. Parmy i Juventusu Turyn z sezonu 1994/95. Rywalizacja ta miała również bardzo elektryzujący przebieg. Te dwa kluby na przestrzeni 39 dni, czyli niewiele ponad miesiąca rozegrały ze sobą aż pięć spotkań! Przy czym pierwsze trzy mecze w ciągu 18 dni.
Co prawda był to troszkę szerszy okres czasu niż w przypadku meczów, w których grały Real i Barca. Wynikało to głównie z tego, że na początku lat 90. terminarze rozgrywek nie były tak napięte jak dziś, a sezon ligowy we Włoszech kończył się w czerwcu. Pierwszy mecz tamtego sezonu między Parmą a Juve w rundzie jesiennej odbył się w 15 kolejce rozgrywek, notabene rozegranej już w styczniu 1995 roku. Parma uległa wtedy u siebie Juventusowi 1:3.
Obie drużyny były w tamtym czasie kandydatami do mistrzostwa Włoch, obie też reprezentowały swój kraj w Pucharze UEFA. Bardzo mocny Juventus, jak również silna kadrowo Parma tamten sezon miały naprawdę udany. W składach obu ekip występowały prawdziwe tuzy światowego futbolu.
Ekipa Starej Damy prowadzona przez Marcello Lippiego miała w swoim składzie takie gwiazdy jak Angelo Peruzzi, Ciro Ferrara, Jurgen Kohler, Didier Deschamps, Antonio Conte, Alessandro Del Piero, Roberto Baggio, Gianluca Vialli, Fabrizio Ravanelli czy aktualny selekcjoner naszej kadry Paulo Sousa.
Do dyspozycji Nevio Scali – opiekuna Parmy byli m.in. Luca Bucci, Fernando Couto, Roberto Nestor Sensini, Antonio Benarrivo, Dino Baggio, TomasBrolin, Gianfranco Zola, Faustino Asprilla i 16-letni wówczas Gigi Buffon.
Finał co się zowie
Do ich pierwszego wiosennego starcia doszło 3 maja, w meczu, o którym można śmiało powiedzieć, że miał największy ciężar gatunkowy tamtej rywalizacji – finale Pucharu UEFA. Wtedy finały pucharu UEFA rozgrywane były systemem mecz i rewanż. Gospodarzem pierwszego pojedynku była Parma. Na stadionie Enio Bardiniego zasiadł komplet ponad 22 tysięcy widzów.
Nie ma co ukrywać, że za faworyta uchodził Juventus, lecz jak zawsze wszystko miało okazać się na boisku. Już w 5 minucie meczu Gianfranco Zola wspaniałym podaniem nad linią obrony obsłużył Dino Baggio. Ten nie zmarnował okazji, by dać swojej drużynie prowadzenie. Zdobył gola sprytnym strzałem obok wychodzącego z bramki Peruzziego. W dużej mierze dzięki świetnej postawie bramkarza Luci Bucciego taki wynik utrzymał się do końca. To Parma cieszyła się z wygranej na własnym stadionie.
Rewanż
Dwa tygodnie później – 17 maja – doszło do spotkania rewanżowego. Mecz nie odbył się w Turynie, ale w Mediolanie na Giuseppe Meazza – San Siro przy 80 tysiącach kibiców. W 33 minucie Juve odrobiło straty z pierwszego meczu. Po dalekim krosowym podaniu z linii obrony od Moreno Torricelliego i przepięknym woleju Gianluci Vialliego piłka znalazła się w siatce. Włoscy komentatorzy krzyczeli „Magnifico”! Był to gol z serii tych, które zwykliśmy nazywać wyświechtanym frazesem „stadiony świata”, ale nazwanie go tak nie oddaje w pełni jego urody.
Niedługo po przerwie, bo już w 54 minucie goście doprowadzili do remisu. Złe ustawienie obrońców, wrzutka z prawej strony Roberto Mussiego, po której piłka otarła się jeszcze od jednego z nich i zmyliła bramkarza Juve Angelo Peruzziego spowodowały, że Dino Baggio dostawił tylko głowę i trafił do siatki. Więcej bramek nie padło. Juventus musiał uznać wyższość Gialloblu, czyli żółtoniebieskich, a Puchar UEFA pojechał do Parmy.
Jest to niewątpliwie największy sukces w historii tego klubu (powtórzony w sezonie 1998/99). Za bohatera obu spotkań trzeba uznać strzelca bramek dla Parmy 23-letniego wówczas Dino Baggio, który właśnie przed sezonem 1994/95 opuścił szeregi Starej Damy, a teraz cieszył się ze zwycięstwa nad byłą drużyną. Ozdobą rewanżu był niewątpliwie gol Vialliego z gatunku tych, które pamięta się latami.
Walka o prymat w Serie A
21 maja, czyli już po czterech dniach obie drużyny spotkały się ponownie. Tym razem w potyczce ligowej na Stadio delle Alpi w Turynie. Przed tym meczem w tabeli prowadziła Stara Dama, ale Parma wciąż miała szansę na mistrzostwo. Tym razem jednak nie było złudzeń, Piłkarze Juventusu dość gładko rozprawili się z rywalami aż 4:0.
Pierwszą bramkę strzelił w 11 minucie Fabrizio Ravanelli po pięknym podaniu ze środka boiska od Roberto Baggio. Wykonał czterdziestometrowy rajd z piłką, tuż przed polem karnym „nawinął” Fernando Couto, przekładając sobie piłkę na swoją lepszą lewą nogę i uderzył celnie w długi róg. Na 2:0 podwyższył Deschamps po trójkowej akcji z Ravanellim i Baggio w 37 minucie. Francuz wywalczył piłkę w środku pola, wślizgiem podając do Ravanelliego. Ten drugi wypuścił w prawą stronę pola karnego Baggio, który to przy asyście obrońcy piętą wycofał piłkę do podłączającego się do akcji Deschampsa. Pomocnik Juve uderzył bez przyjęcia i Luca Bucci znów był bezradny.
Po przerwie trzecie trafienie dołożył Vialli, który wpadł w pole karne z lewej strony i wykończył pięknie prostopadłe podanie adresowane od Baggio. Ten natomiast zaliczył trzecią bezpośrednią asystę w tym meczu. Była 64 minuta pojedynku. Czwarta bramka była dziełem Ravanelliego, który dopełnił formalności w 68 minucie po płaskim podaniu Vialliego z prawej flanki w pole karne.
Tą wygraną Bianconeri na dwie kolejki przed końcem rozgrywek przypieczętowali zdobycie swojego pierwszego Scudetto od dziewięciu lat. Parma natomiast w następnej kolejce przegrała z Napoli i ostatecznie ze stratą dziesięciu punktów do Juve zajęła trzecie miejsce w lidze, mając tyle samo punktów, lecz gorszy bilans niż drugie Lazio.
Puchar Włoch jako ostatnia odsłona zmagań
Kolejnym etapem tej rywalizacji były spotkania finałowe o puchar Włoch, również rozgrywane systemem mecz i rewanż. Do pierwszego spotkania doszło trzy dni po zakończeniu sezonu ligowego, czyli 7 czerwca. Mecz rozgrywany w Turynie, oglądany przez 33,8 tysiąca widzów miał bardzo wyrównany przebieg. Ostatecznie wygrał Juventus 1:0. Bramkę na wagę zwycięstwa strzelił już w 10 minucie, głową Sergio Porrini po centrze Del Piero z rzutu rożnego. Obie ekipy mimo wielu stwarzanych sytuacji nie potrafiły strzelić kolejnych bramek.
Cztery dni później, 11 czerwca na wypełnionym przez 23,8 tysiąca sympatyków obu klubów Stadio Ennio Bardini Parma znów musiała uznać wyższość zawodników La Vecchia Signora. Podopieczni Marcelo Lippiego tym razem wygrali 2:0. W 26 minucie z rzutu rożnego dośrodkował Del Piero, piłka trafiła do Fabrizio Ravanelliego, który strzelił wprost w bramkarza. Do sparowanej piłki doszedł Porrini i się nie pomylił.
Zacięty pojedynek biegowy i walka bark w bark Ravanelliego z Alberto Di Chiarą w 54 minucie, dały Bianconerim drugiego gola. Kapitan Juve wygrał walkę o pozycję i strzelił z 17 metrów w kierunku bramki żółto-niebieskich. Piłka była na tyle silnie uderzona, że przełamała ręce ustawionego na szóstym metrze Luci Bucciego i wpadła w okienko bramki. Napastnik mógł wykonać swój słynny samolot radości. Coppa Italia zdobyte przez Juventus Turyn.
Epilog
Tak zakończył się „pięciomecz” Juventusu z A.C. Parma. Co ciekawe na następne zwycięstwo w pucharze Włoch Juventus czekał równe 20 lat. W maju 2015 roku Stara Dama wygrała w finale po dogrywce z S.S. Lazio 2:1. Do tego momentu zespół ten grał w finale tych rozgrywek tylko trzy razy. A w roku 2002 został pokonany w dwumeczu przez… A.C. Parma!
Natomiast wracając jeszcze do roku 1995, to turyńczycy byli pierwszym w historii zespołem, któremu udało się wywalczyć drugi raz krajowy dublet (mistrzostwo Włoch i puchar Włoch w tym samym sezonie). Dopiero w batalii 2009/2010 rekord ten wyrównał Inter Mediolan. Aktualnie rekord w ilości zdobytych dubletów został wyśrubowany przez Juventus do sześciu.
Rok od tych wydarzeń Bianconeri wygrali Ligę Mistrzów, pokonując w finale po rzutach karnych Ajax Amsterdam. Parma natomiast sezon 1996/97 zakończyła jako wicemistrz z dwoma punktami straty do turyńczyków, co jest największym sukcesem klubu na łonie piłki ligowej. Dzięki temu wywalczyli prawo gry w kwalifikacjach Ligi Mistrzów, w których to rozbili ówczesnego mistrza Polski Widzew Łódź prowadzonego przez Franciszka Smudę. Klub z Parmy nigdy nie zdobył Scudetto, natomiast ma w swej kolekcji dwa puchary UEFA, a wspomniane zwycięstwo w Coppa Italia nad Juve w 2002 roku było ich trzecim i ostatnim jak do tej pory triumfem w tych rozgrywkach.
WOJCIECH ŚLUSARCZYK