W latach 70-tych, kiedy piłka nożna dopiero zyskiwała na popularności, stworzono ligę, w której grały największe światowe tuzy, będące już jednak w sile wieku. Tacy zawodnicy jak Kazimierz Deyna czy Pele mieli dodać kolorytu nowopowstałym rozgrywkom i zachwycić swoim kunsztem Amerykanów. Niestety plan spalił na panewce, bo więcej było w tym cyrku niż prawdziwego futbolu. Wtedy to po części polscy piłkarze mieli zaszczepić w obywatelach USA miłość do piłki nożnej, ale paradoksalnie kilkadziesiąt lat wcześniej to cyrk zza Oceanu rozegrał pierwszy międzynarodowy mecz w naszym kraju, przyczyniając się do popularyzacji futbolu.
Początek XX wieku na ziemiach polskich nie był specjalnie spokojnym czasem, jednak w 1906 roku mieszkańcom Galicji humor poprawiały grupy cyrkowe ze Stanów Zjednoczonych, dowodzone przez znanego awanturnika i rewolwerowca Buffalo Billa, którego legenda sięgała daleko poza USA. Na Starym Kontynencie cieszył się równie wielką sławą pogromcy Indian i bizonów. Nic więc dziwnego, że kiedy trupa przyjechała do Polski, na ich występy ciągnęły tłumy. Ich pierwszymi przystankami był Tarnów i Rzeszów, a następnie zawitali do Krakowa.
Przeczytaj także: „Aqsaqtuk, czyli pradawny futbol na lodzie w języku inuktitut”
Zameldowali się tam z początkiem sierpnia, przygotowując się do występów cyrkowych. Buffalo Bill zwiedzał miasto w towarzystwie pięknych kobiet, natomiast jego podopieczni ćwiczyli, a wolny czas zabijali kopaniem futbolówki. Zauważył to zawodnik Cracovii Stanisław Szeligowski i zaproponował przybyszom mały sparing po ich pierwszym występie. Cyrkowcy chętnie zgodzili się zagrać przeciwko uczniom krakowskich liceów, którzy wystąpili pod nazwą Klub Studencki Kraków. Spotkaniem zainteresowały się lokalne gazety, relacjonując nawet przebieg spotkania.
Zebrani mimo złej pogody na Błoniach ludzie mogli podziwiać iście międzynarodowy skład cyrku Buffalo Billa. Według relacji świadków bramki strzegł czarnoskóry bramkarz, który potrafił złapać nawet najsilniejszy strzał. W polu prym wieli szybszy od wiatru Indianin, niezwykle zręczny Chińczyk, Włoch, który w cyrku jeździł po drabinie rowerem i czeski brzuchomówca, który na boisku wykorzystywał zapewne inne talenty. Według zgodnych relacji i opisów to goście grali zdecydowanie lepiej, ale krakowianie nadrabiali braki w umiejętnościach walecznością. A że pogoda sprzyjała raczej grze defensywnej to i nie dziwne, że to właśnie zespół z Małopolski okazał się w tym spotkaniu lepszy, triumfując 1:0. Bramkę na wagę zwycięstwa zdobył Szeligowski.
To spotkanie doczekało się nawet opisu literackiego, a w zasadzie szkolnej czytanki „Nasz wielki mecz”, której autorem był Ferdynand Goetl. W kilku źródłach pojawia się też informacja, że sam Buffalo Bill wystąpił w tym spotkaniu, jednak biorąc pod uwagę, że miał wtedy 60 lat, jest to mało prawdopodobne. Niezaprzeczalny jest za to fakt, że był to pierwszy międzynarodowy mecz na ziemiach polskich, a drużyna cyrkowców tworzyła tak wielonarodowy skład, że śmiało można by nazwać ich Interem.
Przez wiele lat śmialiśmy się z Amerykanów i soccera, który nie stał u nich na zbyt wysokim poziomie. Nawet teraz MLS traktujemy nieco z przymrużeniem oka, jako ligę emerytów, rencistów i Seby Giovinco. Warto jednak pamiętać, że kiedyś to oni uczyli nas futbolu i przyczynili się po trochu do rozwoju tej dyscypliny w Polsce. Może nie był to najważniejszy mecz w dziejach Krakowa, a i dla Cracovii pewnie nie jest to dziejowy krok, ale swój wkład w naszą „kopaną” trupa Buffalo Billa ma.
KUBA KĘDZIOR
Obserwuj @retro_magazyn Follow @JaKuba87