W iele razy w historii piłki dużego dramatyzmu dodawały czerwone kartki. Osłabione drużyny musiały dzielnie odpierać ataki rywali, którzy prowadzili natarcie niemal do ostatniej minuty. Bywały też takie okoliczności, kiedy to zespoły grające nawet w dziewiątkę potrafiły odwrócić losy spotkania na swoją korzyść. Czy słyszeliście jednak o przypadku, kiedy drużyna musiała bronić się w siedmioosobowym składzie? Co więcej, na murawę w tym spotkaniu wkroczyła policja. Jeśli dodamy, że końcówka tego meczu była bardzo zaskakująca, to chyba nikogo nie trzeba dłużej zachęcać do zapoznania się z historią batalii na Dos Aflitos.
„Nieduża stawka” i wielkie emocje
26 listopada 2005 roku na Estádio dos Aflitos w Recife stanęły naprzeciw siebie Clube Náutico Capibaribe oraz Grêmio Porto Alegre. Stawką tego meczu był awans do najwyższej klasy rozgrywkowej w Brazylii, a więc Serie A. W pierwszej chwili może więc się wydawać, że było to spotkanie o raczej niedużą stawkę, które nie mogło przynieść wielkich emocji. Już teraz mogę jednak zapewnić, że było zupełnie inaczej. Runda finałowa brazylijskiej Serie B 2005 roku rozgrywana była pomiędzy najlepszymi czterema drużynami tabeli. W tym miniturnieju każdy rozgrywał z każdym domowe i wyjazdowe spotkanie. Awans czekał na dwie najlepsze drużyny wyłonione ze wspomnianej rywalizacji. Przed ostatnią serią gier Grêmio przewodziło stawce mając na koncie 9 punktów. Drugie miejsce zajmowało Santa Cruz (obok Náutico druga drużyna z Recife), które zgromadziło 7 punktów. Trzecie Náutico miało 6 „oczek”, a zamykająca stawkę Portuguesa jedno mniej.
Náutico znane także pod pseudonimem Timbu (określenie to pochodzi od oposa posiadającego białą sierść) stanęło przed szansą na promocję po przykrych jedenastu latach gry w Serie B. Aby osiągnąć swój upragniony cel gospodarze musieli koniecznie wygrać to spotkanie. Miejscowi kibice wykazali wielką wiarę zapełniając stadion do ostatniego miejsca.
Atmosfera stworzona przez prawie 30 tysięcy ludzi sprawiła, że drżały ściany w budkach komentatorów. Tak wielkie wsparcie nie może dziwić, ponieważ Náutico to jeden z najpopularniejszych klubów w północno-wschodniej Brazylii.
W przypadku Grêmio do awansu wystarczał remis. Wobec tego goście wyszli na murawę w bardzo defensywnym ustawieniu. Drużyna, w której pierwsze kroki w dorosłej piłce stawiał wcześniej Ronaldinho, przeżywała w tamtym momencie ogromny kryzys. Poprzedni sezon w Serie A był bardzo traumatyczny dla drużyny nazywanej Tricolores (Trójkolorowi). Grêmio zajęło w najwyższej klasie rozgrywkowej ostatnie miejsce tracąc do kolejnej drużyny aż 11 punktów. Kryzys finansowy i sportowy mógł więc być zażegnany wyłącznie dzięki powrotowi do elity. Brak awansu mógł oznaczać nawet upadłość klubu.
Zacięta walka, kontrowersyjne decyzje sędziego i policja na murawie
Od samego początku w te duszne wiosenne popołudnie kibice oglądali bardzo zacięte spotkanie. W pierwszej połowie sędzia Djalma Beltrami zdecydował się podyktować rzut karny dla gospodarzy. Do piłki podszedł prawy obrońca Bruno Carvalho. Brazylijczyk co prawda zmylił bramkarza gości Galatto, ale trafił tylko w prawy słupek bramki. Wobec tego drużyny schodziły do szatni przy bezbramkowym remisie.
Już od samego początku to spotkanie miało dramatyczne akcje niczym z filmu. To był epicki moment Grêmio. Nie ma co umniejszać tego faktu mówiąc, że był to mecz na poziomie Serie B – prezydent Grêmio, Paulo Odone
Największe emocje przyniosła jednak dopiero druga połowa spotkania. W 55. minucie drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę zobaczył obrońca gości Elejandro Escalona. Timbu poczuli krew i rzucili się jeszcze mocniej do ataku. Wobec osłabienia, Grêmio nie miało już żadnego wyboru poza zmasowaną obroną. W 71 minucie spotkania czerwoną kartkę obejrzał defensywny pomocnik gości Nunes. Była to kara za zagrane ręką w polu karnym, co zdecydowało o tym, że arbiter podyktował drugą w tym meczu jedenastkę dla Náutico. Trójkolorowi nie mogli pogodzić się z tą decyzją i rzucili się wręcz na Beltramiego.
Podszedłem do sędziego i powiedziałem mu wszystko z ręką na sercu. Ręka Nunesa znajdowała się przy ciele, więc nie było tam rzutu karnego – relacjonował kapitan Trójkolorowych Sandro Goiano.
Na boisku zapanował totalny chaos. Sędzia Beltrami musiał ratować się ucieczką przed piłkarzami gości, a na murawę wkroczyła policja. Mecz został przerwany na 20 minut. Jeszcze przed wznowieniem gry z powodu agresywnych protestów arbiter pokazał kolejne dwie czerwone kartki piłkarzom Grêmio. W tym momencie proporcje na boisku prezentowały się jedenastu na siedmiu. Wobec tak dużej przewagi liczebnej, chyba nikt już nie wierzył w to, że gościom uda się wyjść z tej sytuacji obronną ręką. Piłkarze z Porto Alegre nie zamierzali się jednak poddawać. Na tablicy świetlnej wciąż widniał wynik remisowy, który dawał im awans. Najpierw trzeba było jednak uniknąć bramki z rzutu karnego. Z powodu ogromnej presji żaden z zawodników Náutico nie chciał podejść do jedenastki. Ostatecznie odpowiedzialność postanowił wziąć na siebie lewy obrońca Ademar. Cały stadion wstrzymał więc na chwilę oddech. Bohaterem został jednak bramkarz Grêmio Galatto, który popisał się skuteczną interwencją.
Te obrazy są dla mnie cały czas żywe. Zwycięska batalia na Dos Aflitos to największy tytuł jaki zdobyłem w karierze, a obroniony rzut karny był moją życiową interwencją” – powiedział po latach Galatto.
Zabójczy cios kończący batalię
Nadzieja gości żyła dalej, ale sytuacja i tak była dramatyczna. Jak bowiem do końca odpierać ataki siedmiu na jedenastu? Szczególnie, że do końca spotkania pozostawało jeszcze 20 doliczonych minut.
Gremio nie poddawało się nawet pomimo siedmiu piłkarzy na boisku i dwóch rzutów karnych, które były dla nich jak dwie szubienice. Grali z rozmachem niesieni wiarą swoich fanów – ocenił doradca piłkarski Paulo Pelaipe.
Trójkolorowi liczyli bardzo na kontrataki swojej wschodzącej gwiazdy 17-letniego Andersona. Nadzieje gości znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości. Tuż po zmarnowanej jedenastce gospodarze mieli rzut rożny. Wykonali go jednak w zły sposób, a wspomniany Anderson przejął piłkę i rozpoczął kontratak. Zagrożenie postanowił zatrzymać obrońca Náutico Batata. Powstrzymał jednak młodego Brazylijczyka w bardzo agresywny sposób przez co ujrzał drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę. Gospodarze wciąż mieli jednak przewagę liczebną w postaci trzech zawodników. W szeregi ich obrony wkradł się na chwilę brak koncentracji, co wykorzystali bezlitośnie piłkarze z Porto Alegre. Marcelo Costa dograł błyskawicznie do Andersona, a ten popędził w pole karne, minął dwóch obrońców i pokonał bramkarza gospodarzy Rodolpho.
Anderson przedryblował rywala i wyprowadził nas w tych niewiarygodnych okolicznościach na prowadzenie. To było naprawdę niesamowite” – chwalił swojego podopiecznego ówczesny trener gości Mano Manezes.
Bramka padła zaledwie 72 sekundy po zmarnowanym drugim rzucie karnym przez Timbu. Przyszły piłkarz m.in. Porto i Manchesteru United został więc bohaterem nie tylko całego Porto Alegre, ale również południowej Brazylii. Nie był on jednak jedynym młodzianem z tego meczu, którego nazwisko stało się później znane w Europie. W 46 minucie na boisku pojawił się 18-letni Lucas Leiva, aktualnie piłkarz Lazio, który wyrobił swoją markę w Liverpoolu. Po bramce Andersona do końca meczu pozostawało jeszcze 20 minut, ale opór i determinacja Grêmio sprawiły, że wszystkie ataki gospodarzy były nieskuteczne. Ostatecznie więc z awansu mogli cieszyć się Trójkolorowi. Promocja do najwyższej klasy rozgrywkowej pomogła im znaleźć sponsorów, którzy postawili klub na nogi. Efektem poprawiającej się sytuacji było dotarcie do finału Copa Libertadores w 2008 roku.
Przeżywałem ten moment jak Ronaldo, który zdobywał piąte mistrzostwo świata. Miałem w głowie ten obraz, kiedy machałem małą flagą Grêmio w oknie samolotu. To był najlepszy mecz mojego życia. Byłem nieszczęśliwy z powodu kontuzji, która wykluczyła mnie z młodzieżowych mistrzostw świata. W tamtym momencie byłem w 60% zdrowy, a czekał nas ten krytyczny mecz. Moi koledzy z drużyny wierzyli we mnie i powiedzieli mi, że strzelę bramkę, które da nam zwycięstwo. Wciąż dochodząc do siebie po kontuzji spojrzałem na nich i powiedziałem: ci goście są nienormalni i szaleni – wspominał Anderson.
To był niesamowity dzień. Nic nie było w stanie przeszkodzić Grêmio w powrocie do Serie A – powiedział Lucas Leiva.
Spotkanie na Dos Aflitos zapadło oczywiście bardzo długo w pamięci kibiców Grêmio. Fani Trójkolorowych byli tak zafascynowani tym meczem, że powstał na jego temat film dokumentalny. Produkcja pod nazwą „Inacreditável – A Batalha dos Aflitos” narodziła się w 2006 roku. W bardzo szeroki i szczegółowy sposób przedstawia wszystko, co wydarzyło się przed, w trakcie i po meczu z 26 listopada 2005 roku. Film był laureatem nagrody Cinefoot 2010 w kategorii najlepszy film fabularny, a także był pokazywany na kilku festiwalach o tematyce sportowej na całym świecie.
Dziennikarz Cacalo Silveira Martins napisał, że batalia na Dos Aflitos była epicką podróżą, której nigdy wcześniej nie widziano i która z pewnością nigdy się już nie powtórzy. Ciężko oczywiście się z nim nie zgodzić. Piłkarze Grêmio stali się symbolem nieustępliwości i udowodnili, że nie można się poddawać w nawet najbardziej dramatycznych okolicznościach.Negatywną postacią był z pewnością sędzia Djalma Beltrami, który potwierdził to, że „gospodarzom pomagają nawet ściany”. Na szczęście dzielna postawa piłkarzy z Porto Alegre udowodniła, że można wygrać nawet przeciwko układom.
MATEUSZ SZTUKOWSKI