1 kwietnia 2009 roku odbył się mecz, który zapisał się w historii polskiego futbolu. Reprezentacja naszego kraju odniosła tego dnia najwyższe zwycięstwo w historii. Rywal nie rzucał na kolana. Był nim zespół San Marino, który w powszechnej świadomości jest od lat kojarzony jako drużyna, która w każdych eliminacjach dostarcza punkty przeciwnikom. Wygrana 10:0 to rekord reprezentacji Polski bez względu na to, że eliminacje, w ramach których to spotkanie zostało rozegrane, zakończyły się dla nas klęską. Dziś na łamach Retro Futbol przypominamy tamtą kanonadę oraz jej okoliczności.
Mały kraj
San Marino to malutki kraj leżący w północno-wschodniej części Półwyspu Apenińskiego. Stanowi enklawę Włoch. Jego powierzchnia wynosi zaledwie 61 km2. Kraj zamieszkuje około 33 tysięcy mieszkańców. To najmniejsza niepodległa republika w Europie oraz trzecie najmniejsze państwo kontynentu po Watykanie i Monako.
Piłkarska reprezentacja tego kraju od lat należy do najsłabszych drużyn na świecie. Piłkarze z San Marino nie potrafią nawiązać walki z najlepszymi, większość meczów przegrywają z kretesem, a kopanie piłki dzielą z wykonywaniem innych prac, nie są zawodowymi graczami.
Kadra narodowa San Marino cieszy się jednak sporą sympatią fanów piłki nożnej. Wielu z nas kibicuje przecież maluczkim, trzyma za nich kciuki, życzy powodzenia. Dla reprezentacji San Marino sukcesem jest każdy, pojedynczy gol. Niedawono strzelili go Polsce w meczu eliminacji mistrzostw świata 2022.
Sport w San Marino przeżywał ostatnio piękne chwile. Na igrzyskach olimpijskich w Tokio reprezentanci tego malutkiego kraju zdobyli trzy medale – srebro i brąz w strzelectwie oraz brąz w zapasach. Były to pierwsze olimpijskie krążki w dziejach San Marino.
Nowy trener
Wspominane przez nas spotkanie przeciwko San Marino reprezentacja Polski rozegrała pod wodzą Leo Beenhakkera, który stanowisko selekcjonera objął po nieudanych dla nas mistrzostwach świata 2006, zastępując Pawła Janasa. Na turnieju w Niemczech nasza kadra nie wyszła z grupy, co spowodowało zmianę na stanowisku szkoleniowca. Michał Listkiewicz, ówczesny prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, zadanie poprowadzenia Biało-czerwonych powierzył holenderskiemu trenerowi z uznanym nazwiskiem. Beenhakker w przeszłości prowadził m.in. Real Madryt, Ajax czy Feyenoord.
Na wspomnianym mundialu pracował jako selekcjoner Trynidadu i Tobago. Jego zawodnicy również nie wyszli z grupy, ale sam awans na mistrzostwa był sukcesem. Zresztą turniej zespołowi ze strefy CONCACAF ujmy nie przyniósł. Padł tam choćby remis z reprezentacją Szwecji. W spotkaniach z Anglią i Paragwajem piłkarze późniejszego trenera Polaków też nie dostarczyli swoim kibicom wstydu.
Sukcesów klubowych w CV Beenhakkera nie brakowało. Martwić mógł niedosyt związany z karierą selekcjonerską. W latach 80. późniejszy szkoleniowiec Polaków prowadził reprezentację Holandii, ale nie zdołał wejść z nią do finałów mistrzostw świata w Meksyku. Ponownie stery w kadrze „Pomarańczowych” objął tuż przed mundialem w 1990 roku. We Włoszech Holendrzy zaliczyli trzy remisy w fazie grupowej, po czym przegrali w 1/8 finału z drużyną niemiecką.
Początki Beenhakkera w naszym kraju nie były łatwe. Porażkę w debiucie z Danią można usprawiedliwić, był to tylko mecz towarzyski. Problemy zaczęły się, gdy Polacy przegrali na otwarcie eliminacji mistrzostw Europy 2008 z Finlandią. Porażka 1:3 w Bydgoszczy była jednym z najgorszych meczów naszej kadry w XXI wieku.
Pierwsza kampania Leo
Nikt wówczas nie spodziewał się, że te eliminacje będą dla nas tak udane. Beenhakker przekonał polskich piłkarzy, by uwierzyli w siebie. Powoływał wielu zawodników z ligi polskiej. Odkrył dla kadry takich piłkarzy jak Radosław Matusiak, Grzegorz Bronowicki czy Paweł Golański. W końcu przyszedł wielki mecz z Portugalią w Chorzowie. Dwa trafienia Euzebiusza Smolarka dały nam wygraną 2:1, a styl, w jakim Biało-czerwoni ograli ówczesnych wicemistrzów Europy z Cristiano Ronaldo w składzie, był zachwycający. Z tą samą Portugalią potrafiliśmy zremisować w Lizbonie. Dwukrotnie ograliśmy Belgię. Nasz zespół wygrał trudną grupę. Polska pierwszy raz w historii awansowała do finałów mistrzostw Europy.
Niestety, turniej w Austrii i Szwajcarii nie był już tak udany. Po świetnych eliminacjach polscy kibice liczyli na zdecydowanie więcej. Na ziemię sprowadził nas pierwszy mecz z Niemcami. Dwa gole Lukasa Podolskiego dały pewne zwycięstwo naszym zachodnim sąsiadom. Potem był remis po dramatycznym meczu z Austrią. Po rzucie karnym, z którego współgospodarze wyrównali tuż przed końcowym gwizdkiem, Howard Webb stał się wrogiem numer jeden w naszym kraju. Niedługo potem Anglik sędziował sporo ważnych meczów z finałem mistrzostw świata włącznie. Marzeń, które i tak były tylko iluzoryczne, pozbawili nas Chorwaci, którzy wygrali 1:0.
Kontrakt Beenhakkera wciąż obowiązywał. W przeciwieństwie do poprzednich selekcjonerów prowadzących naszą kadrę na dużych turniejach – Jerzego Engela i wspomnianego Janasa – Holender po klęsce na mistrzostwach pracy nie stracił. Jego zadaniem było wprowadzenie drużyny na mundial w Republice Południowej Afryki.
Nowy rozdział
Losowanie grup eliminacji mistrzostw świata 2010 okazało się dla Polaków w miarę szczęśliwe. Teoretycznie najłatwiejszym rywalem wydawała się reprezentacja Czech. Na mistrzostwach Europy w 2004 roku Czesi doszli do półfinału. Jednak na mundialu 2006 i Euro 2008 nie zdołali wyjść z grupy.
Do tego Słowacja, Irlandia Północna, Słowenia i San Marino. Szansa na awans była duża. Obowiązkiem wydawały się przynajmniej baraże. Walka o wyjazd do RPA zaczęła się we wrześniu 2008 roku. Na stadionie przy Oporowskiej we Wrocławiu Polacy zremisowali ze Słowenią 1:1.
Kilka dni później nasza drużyna pojechała do San Marino. Gospodarze nie wykorzystali rzutu karnego. Polska wygrała 2:0, a jedną z bramek zdobył Robert Lewandowski. Był to jego debiut w narodowych barwach. Wówczas nikt jeszcze nie spodziewał się, że w przyszłości ten napastnik strzeli cztery gole Realowi Madryt, trafi do siatki pięć razy w ciągu dziewięciu minut, pobije wiele rekordów w Bundeslidze, wygra Ligę Mistrzów i zostanie piłkarzem roku na świecie.
Miesiąc później polski zespół rozegrał najlepszy mecz tych eliminacji. Równo dwa lata po wspomnianym wielkim chorzowskim zwycięstwie nad Portugalią, Biało-czerwoni w tym samym miejscu wygrali w bardzo dobrym stylu 2:1 z Czechami po golach Pawła Brożka i Jakuba Błaszczykowskiego. Kibice po takim spotkaniu mieli podstawy, by wierzyć w awans.
Seria niefortunnych zdarzeń
Szkoda, że już cztery dni później Polacy ponieśli porażkę. Doszło do niej w niezwykłych okolicznościach. Rywalem była Słowacja. Na stadionie w Bratysławie długo nie padały gole. Dopiero na dwadzieścia minut przed końcem trafił Euzebiusz Smolarek. W końcówce gospodarze odwrócili losy rywalizacji dzięki dwóm kuriozalnym golom Stanislava Sestaka. Porażka była bardzo bolesna.
Pod koniec marca 2009 roku reprezentacja Polski przegrała kolejny mecz. Tym razem lepsza okazała się Irlandia Północna. Spotkanie zostało zapamiętane przede wszystkim z samobójczego gola Michała Żewłakowa. Doświadczony obrońca podawał do Artura Boruca, piłka podskoczyła na nierównej murawie, bramkarz w nią nie trafił i nasi rywala cieszyli się z bramki. Ostatecznie wygrali 3:2. Kilka dni po tym feralnym spotkaniu przyszedł czas na rywalizację z San Marino. Lekiem na smutek po klęsce w Belfaście miało być wysokie zwycięstwo nad najsłabszym przeciwnikiem w grupie.
Rekord
4 września 1963 roku na stadionie w Szczecinie reprezentacja Polski pokonała w meczu towarzyskim Norwegię 9:0. Przez prawie 46 lat była to najwyższa wygrana w dziejach naszej narodowej kadry. Rekord został pobity przez piłkarzy Leo Beenhakkera właśnie w opisywanym spotkaniu przeciwko reprezentacji San Marino.
Polscy kibice byli w bardzo złych nastrojach. Po porażkach ze Słowacją i Irlandią Północną nie mogło być inaczej. Wszyscy oczekiwali od naszych piłkarzy nie tylko trzech punktów, bo to miało być oczywistością. Wymagano wysokiego zwycięstwa, odniesionego w porywającym stylu, bo wyłącznie to mogło nieco poprawić humory po słabych meczach w Bratysławie i Belfaście.
Kibice, którzy tego dnia zasiedli na trybunach stadionu w Kielcach dostali to, czego chcieli. Pierwszy raz w historii reprezentacja Polski wygrała dwucyfrową liczbą goli. To była prawdziwa kanonada Biało-czerwonych. O 20.30 sędzia Aleksiej Kulbakow z Białorusi dał sygnał do rozpoczęcia gry.
Bramka po bramce
1. minuta – pierwszy gol padł już po 23 sekundach. Piłkę z lewej strony wrzucił w pole karne Robert Lewandowski, a do bramki skierował ją Rafał Boguski. Był to najszybciej strzelony gol w historii reprezentacji Polski.
18. minuta – rajd lewą stroną przeprowadził Jacek Krzynówek, podał do Euzebiusza Smolarka, a ten podwyższył na 2:0.
27. minuta – Mariusz Lewandowski posłał długie podanie do Roberta Lewandowskiego. Ten z pierwszej piłki zagrał do Buguskiego, a zawodnik Wisły Kraków trafił po raz drugi.
43. minuta – z lewej strony pola karnego Roger Guereirro precyzyjnie dośrodkował na głowę Roberta Lewandowskiego, a ten nie dał szans bramkarzowi.
51. minuta – koronkową akcję z ładną wymianą podań zakończył Ireneusz Jeleń.
60. minuta – Roger dośrodkował z rzutu wolnego. Głową uderzył Smolarek, piłka trafiła w poprzeczkę. Próbował ją wybijać Michele Marani, ale skierował ją do bramki. Niektóre źródła zapisują samobójczego gola Maraniemu, inne przyznają trafienie Smolarkowi.
63. minuta – Po podaniu z prawej strony Marcina Wasilewskiego ładnym technicznym strzałem piłkę do bramki skierował Mariusz Lewandowski.
72. minuta – Jakub Błaszczykowski oddał strzał z linii pola karnego, kierunek lotu piłki zmienił Smolarek, zdobywając kolejną bramkę.
81. minuta – Najpiękniejszy gol tego meczu. Smolarek trafił do siatki po strzale efektownymi nożycami.
88. minuta – Łukasz Sosin oddał mocny strzał, po którym piłka trafiała w słupek, a potem wpadła pod nogi Smolarka. Ten wyłożył ją Markowi Saganowskiemu, który ustalił wynik.
Taki przebieg miał mecz, który zakończył się najwyższym zwycięstwem w historii reprezentacji Polski. Chociaż na chwilę polscy kibice mogli zapomnieć o przykrych porażkach. Bolesne wpadki na moment odeszły w cień. W mediach i wśród kibiców mówiło się o rekordowej wygranej.
Pożegnanie z Afryką
Mimo okazałego zwycięstwa, w naszym kraju zdawano sobie sprawę z tego, że trudno będzie wywalczyć awans do finałów mistrzostw świata. Strzelenie nawet pięćdziesięciu goli reprezentacji San Marino nie przybliżyłoby naszych piłkarzy do osiągnięcia tego celu.
We wrześniu do Chorzowa przyjechała reprezentacja Irlandii Północnej. W pamięci polskich kibiców wciąż tkwiła wyjazdowa porażka z tym rywalem. Długo zanosiło się na to, że przegramy także u siebie. Dziesięć minut przed końcem remis uratował Mariusz Lewandowski, ale zaledwie jeden punkt nikogo nie zadowalał.
Prawdziwa klęska miała miejsce kilka dni później. Na stadionie w Mariborze Słowenia pokonała Polskę aż 3:0. Wtedy Dariusz Szpakowski wygłosił słynny monolog na temat problemów polskiej piłki.
Po końcowym gwizdku Biało-czerwoni stracili szansę na wyjazd do Republiki Południowej Afryki, a Grzegorz Lato, następca Michała Listkiewicza na stanowisku prezesa Polskie Związku Piłki Nożnej, zwolnił przed telewizyjnymi kamerami Leo Beenhakkera. Tak zakończyła się przygoda holenderskiego trenera z naszą kadrą.
Na dwa ostatnie mecze eliminacji drużynę przejął Stefan Majewski. Polacy przegrali w Pradze z Czechami 0:2. Na koniec rywalizowali ze Słowacją. Atmosfera wokół reprezentacji była fatalna. Kibice mieli dość źle zarządzanego związku i słabo grającej drużyny. Wielu z nich ogłosiło bojkot.
Na Stadionie Śląskim w mroźny październikowy wieczór pojawiło się zaledwie cztery i pół tysiąca widzów. Już na początku samobójczego gola strzelił Seweryn Gancarczyk. To była jedyna bramka w tym spotkaniu. Dała ona Słowakom awans na mundial. Do RPA pojechali też Słoweńcy, którzy w barażach wyeliminowali Rosjan.
Zakończenie
To były dla nas fatalne eliminacje. Reprezentacja Polski wyprzedziła w grupie tylko San Marino. Zwycięstwo 10:0 było wyjątkowe, było czymś niezwykłym, ale nie przełożyło się na nic wielkiego, nie dało awansu, Polacy nie pojechali na trzeci mundial z rzędu.
Reprezentacja San Marino w tamtych kwalifikacjach strzeliła jednego gola. Straciła aż 47. Jak w każdych eliminacjach była dostarczycielem punktów. Mecz z 1 kwietnia 2009 roku jedni zapamiętali jako rekordowe, efektowne, piękne zwycięstwo. Inni na widok wyniku wzruszali ramionami, mówiąc, że rywal był słaby, a trzy punkty i tak były obowiązkiem i nie należy po takich spotkaniach otwierać szampanów.
Eliminacje mistrzostw świata 2010 już zawsze będą nam się kojarzyć źle. Zakończyły się fatalnie, wyjazdowe spotkania z Irlandią Północną i Słowenią, oraz mecz u siebie ze Słowacją mają niepodważalne miejsce w gronie najgorszych potyczek w dziejach polskiego piłkarstwa.
Nie ma co rozpływać się z zachwytu nad tamtym zwycięstwem. Nie można tamtego meczu stawiać w jednym szeregu z największymi triumfami drużyn Kazimierza Górskiego i Antoniego Piechniczka czy z wygranymi ostatnich lat, nad Portugalią w 2006 i Niemcami w 2014 roku. Ale faktem jest, że zwycięstwo 10:0 nad San Marino zapisało się w historii naszej piłki nożnej. Nie wiadomo kiedy ten rekord zostanie pobity, wiele wskazuje na to, że nieprędko.
Ten mecz możemy więc wspominać z uśmiechem. Bez euforii, ale z zadowoleniem. Możemy traktować to zwycięstwo jako jeden z niewielu pięknych momentów tamtych eliminacji. Rywal był bardzo słaby, nasza drużyna też nie zachwycała. Ale po kilkunastu latach miło wrócić pamięcią do tego wydarzenia. W końcu nie codziennie wygrywa się 10:0.
GRZEGORZ ZIMNY