Finały krajowych pucharów wyzwalają w kibicach wielkie emocje. Obojętnie jakie by w nich nie grały zespoły. Nie inaczej jest w Polsce. Jeśli jeszcze dodamy, że w finale spotykają się dwie zaciekle rywalizujące ze sobą drużyny, dwie drużyny, które świetnie radzą sobie w europejskich pucharach, dwie drużyny, na których opiera się gra reprezentacji, słowem: dwie najlepsze w owym czasie drużyny w kraju, to musi wyjść z tego mecz szczególny. Mecz, o jakim opowiadać się będzie po latach. Takim właśnie wartym przypomnienia spotkaniem jest finał Pucharu Polski z 1972 r., w którym spotkały się Legia Warszawa i Górnik Zabrze.
Święta wojna
Rywalizacja tych dwóch klubów rozpalała kibiców w całym kraju. Polska dzieliła się wtedy pomiędzy sympatyków Górnika i Legii i nie miało to związku z miejscem zamieszkania. Obydwie drużyny miały w swoich szeregach reprezentantów. Tych, którzy kilka tygodni wcześniej wywalczyli awans na igrzyska olimpijskie w Monachium. Atmosferę, jaka towarzyszyła starciom Legii i Górnika na przełomie lat 60. i 70., można przyrównać do tej, która towarzyszy spotkaniom Realu i Barcelony, Inter i Milanu, czy Manchesteru United i Liverpoolu. Prasa żyła tymi meczami już na tydzień przed pierwszym gwizdkiem, piłkarze znali swoje mocne i słaby strony, a na boisku nikt nie odstawiał nogi. Często leciały iskry.
Mecze Górnika z Legią to była nasz piłkarska „święta wojna”. A wtedy obydwa zespoły grały na bardzo wysokim, europejskim poziomie – wspominał Włodzimierz Lubański w książce „Ja, Lubański”.
Podziały te jednak znikały, kiedy jedna czy druga drużyna rywalizowała w Europie. Gdy Górnik grał z Romą czy Manchesterem City w Pucharze Zdobywców Pucharów, to kibicowała mu cała Polska. Podobnie było w momentach, w których Legia toczyła boje w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych z Feyenoordem czy z Atlético Madryt.
Kiedy i my, i chłopaki z Legii graliśmy z powodzeniem w europejskich pucharach, to kibicowała nam cała Polska. Podziałów nie było. Nie byliśmy wtedy klubem tylko Zabrza, ale całego kraju. Poza tym my zaczynaliśmy odnosić sukcesy jeszcze przed Legią i przyzwyczailiśmy do tego kibiców – wspominał Lubański w „Mojej historii futbolu” Stefana Szczepłka.
Droga do Łodzi
Dla zespołu z Zabrza był to już dziesiąty występ w finale, w którym walczyli o piąty z rzędu triumf. Rok wcześniej zdobyli trofeum na własność i Rada Państwa musiała ufundować nowy puchar. Legia dotarła do tego etapu rozgrywek po raz szósty, zwyciężając wcześniej czterokrotnie.
Żeby zagrać na stadionie ŁKS-u, Górnik musiał wcześniej uporać się z: Ruchem Chorzów, Stalą Rzeszów, ROW-em Rybnik i… z drużyną Naprzód Rydułtowy, która sprawiła im najwięcej problemów, bo zabrzanie wygrali dopiero po serii rzutów karnych. Legia w drodze do finału pokonała: Raków Częstochowa, Śląsk Wrocław, Stal Mielec i Gwardię Olsztyn. Wszystkie te drużyny zwyciężyła bez większych problemów.
Występ w finale był dla warszawiaków szansą na poprawienie swoich notowań u kibiców, po nieco rozczarowującym sezonie. Wiosną zespół objął Lucjan Brychczy – legenda klubu z Łazienkowskiej. Mimo wygranej z Górnikiem na jego stadionie, nie był w stanie nawiązać z nimi równorzędnej walki o mistrzostwo:
Gdy wiosną 1972 roku jako trener objąłem pierwszą drużynę Legii, prasa pisała, że zostałem kierowcą samochodu nadającego się do generalnego remontu. Wyniki drużyny były słabsze niż przypuszczano. Natomiast zgodnie z tradycją znakomicie zagraliśmy w rozgrywkach o Puchar Polski, awansując do finału – wspominał Lucjan Brychczy w swojej biografii „Kici”.
Drużyna prowadzona przez Jana Kowalskiego miała kilka punktów przewagi nad Legią i Zagłębiem Sosnowiec. Mogli być raczej spokojni o to, że zdobędą mistrzostwo. Chcieli jednak zwyciężyć na wszystkich frontach i pokazać rywalom, że to oni są najlepsi w kraju. Sympatię kibiców też mieli po swojej stronie, bo Legia, ze względu na swoją politykę transferową, nie była darzona zbyt dużą życzliwością poza Warszawą.
Starcie tytanów
Największą gwiazdą śląskiego zespołu był oczywiście Włodzimierz Lubański. Przystojny, elokwentny, hołubiony od kilku lat piłkarz był ulubieńcem kibiców. W ofensywie partnerowali mu: filigranowy, świetny technicznie Zygfryd Szołtysik i Jan Banaś, który potrafił zdobyć bramkę z nieprawdopodobnej pozycji i miał świetny przegląd sytuacji. Drugą linię tworzyli może mniej znani, ale bardzo solidni: Lucjan Kwaśny, Alojzy Deja i Hubert Skowronek. Środek obrony zabezpieczali: legendarny już wtedy Stanisław Oślizło i Wielka biała góra, czyli Jerzy Gorgoń. Na lewej stronie defensywy niepodzielnie rządził Zygmunt Anczok – jeden z najlepszych na tej pozycji w historii polskiej piłki, a na prawej Henryk Latocha. W bramce od wielu lat świetne noty zbierał Hubert Kostka.
Tym, kim dla Górnika był Lubański, dla Legii był Kazimierz Deyna. Cichy, spokojny, małomówny i słabo wypadający w mediach, ale jak możemy przeczytać w jego biografii autorstwa Stefana Szczepłka, jego piłkarski geniusz wyprzedzał przeciwników o kilka podań. W ataku brylował Robert Gadocha, który swoimi rajdami siał popłoch w szerach przeciwnika. Oprócz niego o obliczu ofensywy decydowali Tadeusz Cypka i Tadeusz Nowak, o którym kibice śpiewali: Nowak Tadeusz, to Legii jest Prometeusz. Deynie w drugiej linii pomagał jeden z najlepszych defensywnych pomocników w Europie – Bernard Blaut, a także nazywany polskim Gerdem Müllerem, Jan Pieszko. Prawą stronę defensywy zabezpieczał Władysław Stachurski, a lewą niezwykle waleczny i nieustępliwy Antoni Trzaskowski. Na środku Lucjan Brychczy ustawił grającego bardzo rozsądnie Lesława Ćmikiewicza i Feliksa Niedziółkę. W bramce stanął Piotr Mowlik, który ten mecz miał zapamiętać na długo, ale nie uprzedzajmy faktów.
Piłkarze obu drużyn często utrzymywali ze sobą towarzyskie kontakty poza boiskiem. Nierzadko były to relacje bardzo bliskie. Kiedy jednak spotykali się na murawie, to sentymenty szły na bok:
Z graczami Legii byliśmy ze sobą bardzo zaprzyjaźnieni jako koledzy. Byłem na przykład świadkiem na ślubie Beńka Blauta, Kaziu Deyna często konsultował ze mną swoje sprawy życiowe, z Władkiem Grotyńskim też byłem bardzo blisko, z Władkiem Stachurskim, z Leszkiem Ćmikiewiczem… Ale kiedy dochodziło do konfrontacji na boisku, to chcieliśmy sobie udowodnić, kto jest lepszy i nie było zmiłuj się. Do meczów z Legią, podobnie jak z Ruchem, przygotowywaliśmy się zawsze w sposób szczególny. Te mecze zawsze wywoływały wielkie emocje. To były mecze dwóch wielkich drużyn i dwóch wielkich ośrodków, bo z jednej strony Śląsk, z drugiej strony Warszawa. To była naprawdę wielka rywalizacja – fragment książki Włodek Lubański. Legenda polskiego futbolu.
Początek spektaklu
Wreszcie nadszedł dzień meczu. W niedzielę na stadionie ŁKS-u przy Al. Unii zgromadziło się ponad 30 tys. fanów dobrego futbolu. Oczekiwania mieli zapewne wysokie i jak się później okazało, nie zawiedli się. Punktualnie o 15:30 pochodzący z Rzeszowa Mieczysław Świstek dał sygnał do rozpoczęcia spotkania.
Jak na prawdziwe widowisko przystało, zaczęło się od trzęsienia ziemi. Już w 3. minucie Hubert Kostka musiał wyciągać piłkę z siatki. Legia egzekwowała rzut wolny. Do piłki podszedł Stachurski i posłał efektowną bombę w stronę bramki zabrzan. Mimo źle ustawionego muru, Kostka z najwyższym trudem zdołał odbić piłkę, ale wobec dobitki Gadochy był już bezradny. Ledwie mecz się rozpoczął, a na tablicy wyników było 1:0 dla graczy z Warszawy. Dzięki prowadzeniu mogli grać nieco swobodniej, byli też pewniejsi w środku pola. Ćmikiewicz miał za zadanie nie spuszczać Lubańskiego z oka i na razie taktyka ta przynosiła oczekiwany efekt.
Gracze stołecznego klubu szli za ciosem. Chcieli jak najszybciej rozstrzygnąć losy meczu na swoją korzyść, ale Górnik coraz groźniej kontratakował. Jak się miało za chwilę okazać, przewaga jednej bramki w spotkaniu z tak klasowym przeciwnikiem, to żadna przewaga. Legioniści skupieni na pilnowaniu asów zabrzan zostawili sporo swobody Deji i Kwaśnemu w środkowej strefie boiska, ale ci nie potrafili tego wykorzystać. Zrobił to w 26. minucie pilnie strzeżony Włodzimierz Lubański. Wyprowadził w pole swoich opiekunów i zmusił Mowlika do kapitulacji po raz pierwszy.
Tego dnia byłem w wielkiej formie. Po każdej akcji czułem, że bramki są tylko kwestią czasu. Rzeczywiście, po kilkunastu minutach wyrównaliśmy – wspominał w książce „Ja, Lubański”.
Mecz rozpoczął się na nowo. Radość z wyrównania nie trwała jednak długo. Warszawiacy musieli zrezygnować z opóźniania gry i prowokowania przeciwnika. Chcieli walczyć o pełną pulę. Ich wysiłki przyniosły efekt już parę minut później. W 28. minucie Gadocha po raz drugi pokonał Kostkę, a piłka, zanim przekroczyła linię bramkową, odbiła się jeszcze od słupka.
Twarda wymiana ciosów trwała jednak w najlepsze. Lubański kolejny raz uwolnił się spod opieki obrońców i pędził w pole karne. Kiedy miał już przed sobą tylko przerażonego bramkarza rywali, dopadł go Niedziółka, który niczym zapaśnik złapał go wpół i nie chciał puścić. As Górnika zdołał się wyswobodzić z tego uścisku, a wtedy obrońcy Legii pozostało jedynie usiłowanie zdarcia spodenek. Tę rozpaczliwą próbę przerwał jednak gwizdek arbitra.
Rzut wolny. Do piłki podszedł sam poszkodowany, ale po jego atomowym strzale piłka poszybowała kilka centymetrów nad poprzeczką. Powoli kończyła się pierwsza połowa. spotkania był godny rangi zawodów i klasy oby rywali. Piłkarze imponowali szybkością, ambicją i sztuczkami technicznymi, a ręce same składały się do oklasków. Prowadzący legioniści schodzili do szatni z podniesioną głową, ale doskonale wiedzieli, że to dopiero początek drogi.
Koncert Lubańskiego
Na drugą połowę Górnik wyszedł odmieniony. O tym, jak ważne jest poszanowanie piłki na takim poziomie, gracze z Zabrza przekonali się już pierwszej odsłonie, kiedy to po błyskawicznym kontrataku ukłuł ich Gadocha. Teraz, tak samo nonszalancko postąpili zawodnicy Legii. To, co Lubański zrobił z defensywą rywali, potwierdziło tylko jego nieprzeciętne umiejętności. Bezlitośnie ograł obrońców stołecznej drużyny. Mogli tylko bezradnie patrzeć, jak po raz drugi umieszcza piłkę w ich bramce.
Aż do tej chwili można było sądzić, że walczą ze sobą dwa regimenty husarzy pod dowództwem śmiałych do szaleństwa i równych sobie pułkowników Gadochy oraz Lubańskiego. Niebawem na placu boju szarżował już tylko jeden z nich, piłkarz pierwszej rangi – pan Włodzimierz – Wiesław Kaczmarek, Sport Nr 88 (3726) poniedziałek, 5 czerwca 1972 r.
Dziesięć minut później na listę strzelców mógł wpisać się jeszcze Banaś. Po jego pięknym strzale piłka wyszła tylko na rzut rożny. Lubański wziął więc po raz kolejny ciężar gry na swoje barki. W 80. minucie zdobył swoją trzecią bramkę w tym spotkaniu. To, jak udało mu się ją strzelić, pozostaje pewnie dla Piotra Mowilka zagadką do dzisiaj. Do końca meczu zostało dziesięć minut, a na murawie niepodzielnie zaczynał rządzić Górnik.
Ledwie minutę później, niezbyt widoczny tego dnia Szołtysik, przypomniał o sobie kibicom. Ten niezbyt przydatny w rozbijaniu ataków rywali piłkarz, jakby nagle się obudził. Przeprowadził wspaniały rajd, zakończony chytrym, celnym strzałem. Mamy 4:2.
To jednak nie był koniec emocji. Trzy minuty przed końcem bohater spotkania wykonywał rzut wolny. Odległość do bramki była spora, bo ponad dwadzieścia metrów. Lubański przed uderzeniem słyszał, jak Gorgoń zwraca się do Pieszki:
No, już was mamy. Teraz Włodek „zakręci” i będzie 5:2. I po zabawie.
Obrońca Górnika miał rację. Lubański uderzył w samo okienko, utwierdzając kibiców w przekonaniu, że to on był głównym aktorem tego wspaniałego widowiska. Finisz zabrzan był naprawdę miażdżący, a popis Włodka niewiarygodny. Legia była jak znokautowana.
Pomeczowe zachwyty
Wśród wielu osobistości, finał Pucharu Polski oglądał też sekretarz Komitetu Łódzkiego PZPR, Bolesław Koperski. Tuż po zakończeniu spotkania powiedział reporterowi Sportu:
Pogratulujcie Górnikowi i jego wspaniałemu strzelcowi Włodzimierzowi Lubańskiemu. Mam nadzieje, że Górnik dobrze czuł się na stadionie w Łodzi, dzięki naszej publiczności, która darzy go olbrzymią sympatią. Oby wszędzie miał taką widownię, a będziemy częściej z niego zadowoleni. Słowa uznania należą się także Legii za stworzenie pięknego i emocjonującego widowiska.
Zachwycony był również prezes PZPN Stanisław Nowosielski, który miał nadzieję, że piłkarze zagrają równie dobrze na zbliżających się igrzyskach w Monachium:
Będziemy się cieszyć, jeśli nasi piłkarze zagrają równie dobrze na olimpiadzie. Mam nadzieję, że uda nam się zmontować taki zespół, który nie zawiedzie w Monachium. Dziękuję piłkarzom za wspaniałe widowisko, a publiczności łódzkiej za stworzenie oprawy, dzięki której finał Pucharu Polski był imprezą godną wydarzenia tej rangi. Obyśmy częściej byli świadkami takich meczów.
Do meczu odniósł się także Kazimierz Górski, selekcjoner reprezentacji, który musiał być zachwycony, widząc swoich kadrowiczów w takiej formie:
Piękny mecz, zasłużone zwycięstwo Górnika, wielka gra Włodka. Okazuje się, że Legię i Górnika stać na wysoki poziom nawet wówczas, gdy wydaje się, że nie można już oglądać ciekawego widowiska z udziałem naszych zespołów.
Sam Lubański uznaje ten występ za jeden z najlepszych w swojej karierze:
Myślę, że na poziomie krajowym był to najlepszy mecz, jaki rozegrałem w życiu. Miałem znowu „dzień konia”, kiedy wszystko mi wychodziło. Byłem za szybki dla obrońców Legii, a przede wszystkim bardzo dokładny, jeżeli chodzi o wykańczanie akcji. Taką dynamikę i szybkość, jak tego dnia, chciałbym mieć zawsze. Ale, niestety, to nie jest tak, że na każdy mecz człowiek może być w takiej formie jak wtedy – fragment książki Włodek Lubański. Legenda polskiego futbolu.
Rozegrany 4 czerwca 1972 roku w Łodzi mecz, do dziś uznawany jest za jedno z najlepszych widowisk w historii tych rozgrywek. Ustanowiono rekord liczby bramek, gdyż zdobyto ich aż siedem. Oparta na zawodnikach Górnika i Legii reprezentacja nie zawiodła pokładanych w niej nadziei. Umiejętnie poprowadzona przez Kazimierza Górskiego przywiozła z Monachium złoty medal. Tym samym rozpoczął się okres wielkich sukcesów naszej kadry.
Legia porażkę powetowała sobie rok później, pokonując w finale po rzutach karnych Polonię Bytom. Później jeszcze aż czternaście razy wznosiła w górę trofeum, stając się najbardziej utytułowanym klubem w historii rozgrywek. Dla Górnika było to ostatnie zwycięstwo w tych zawodach i choć kilkukrotnie występował jeszcze w finałach, to dawnego blasku nie odzyskał do dziś.
BARTOSZ DWERNICKI
Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE