U progu sezonu 2008/2009 polski futbol pogrążony był w dużym kryzysie. Reprezentacja narodowa miała za sobą nieudany występ na mistrzostwach Europy, Wydział Dyscypliny PZPN wymierzał surowe wyroki klubom zamieszanym w aferę korupcyjną, a miejsce Polski w krajowym rankingu UEFA pozwalało nam na wystawienie jedynie dwóch przedstawicieli w rozgrywkach o Puchar UEFA. Światełko w tym bardzo ciemnym tunelu zapalili piłkarze Lecha Poznań, którzy w europejskich rozgrywkach pokazali się z bardzo dobrej strony.
Ciemno, prawie noc
W krajowym rankingu UEFA obejmującym sezony od 2002/03 do 2006/07, decydującym o liczbie drużyn, które dany kraj mógł wystawić w europejskich pucharach w sezonie 2007/08 Polska uplasowała się na 23. miejscu. Dość powiedzieć, że wyżej od nas znalazły się m.in. Bułgaria, Czechy czy Izrael.
PRZECZYTAJ WSZYSTKIE TEKSTY Z CYKLU PUCHAROWA ŚRODA: KLIK
Pozycja mogła być jeszcze niższa, ratował nas świetny współczynnik wywalczony w latach 2002/03 i 2003/04 głównie za sprawą krakowskiej Wisły i Groclinu Grodzisk Wlkp. Lokata na początku trzeciej dziesiątki pozwalała Polsce na posiadanie jednego przedstawiciela w rozgrywkach Ligi Mistrzów (to miejsce zajęła Wisła Kraków) oraz zaledwie dwóch w Pucharze UEFA – te miejsca przypadały wicemistrzowi kraju i zdobywcy Pucharu Polski.
W związku z faktem, że srebrny medal oraz zwycięstwo w Turnieju Tysiąca Drużyn wywalczyła Legia Warszawa, miejsce przeznaczone dla zwycięzcy Pucharu Polski zajął Groclin Grodzisk Wielkopolski. Lech Poznań szykował się zaś do gry w nieistniejącym już Pucharze Intertoto.
Gdzie dwóch się łączy, tam Kolejorz korzysta
Już trzy tygodnie po ostatniej ligowej kolejce sezonu 2007/08 okazało się, że drugim obok Legii polskim klubem, który zagra w Pucharze UEFA będzie nie Groclin, a poznański Lech. Grodziszczanie planowali przenosiny do Wrocławia i fuzję z tamtejszym Śląskiem. W stolicy Dolnego Śląska miał powstać klub, w którym 80% udziałów miałoby miasto Wrocław, a pozostałe 20% akcji trafiłoby w ręce Zbigniewa Drzymały, właściciela Groclinu.
Drzymała postanowił wycofać nową drużynę z rozgrywek europejskich. Decyzja została podjęta ze względu na protesty kibiców Śląska. Ich zdaniem puchary powinny zagościć we Wrocławiu dopiero wtedy, kiedy zostaną wywalczone przez Śląsk. Do fuzji nigdy nie doszło, bowiem została ona w ostatniej chwili zablokowana przez prezydenta Wrocławia, a prawnuk słynnego Michała Drzymały ostatecznie przeniósł swój klub na ulicę Konwiktorską 6 w Warszawie.
W rezultacie do Pucharu UEFA zgłoszono Kolejorza, a jego miejsce w Pucharze Intertoto zajęła siódma w tabeli Cracovia. W klasyfikacji Orange Ekstraklasy wyżej od Pasów uplasowały się Zagłębie Lubin i Korona Kielce, jednak ze względu na zamieszanie tych drużyn w korupcyjne procedery władze piłkarskiej centrali zdecydowały się wystawić w Intertoto właśnie drużynę spod Wawelu.
Solidne wzmocnienia
Przed rozpoczęciem sezonu Lech dokonał kilku solidnych wzmocnień składu. Już w styczniu 2008 roku władze klubu ogłosiły pozyskanie Sławomira Peszki z Wisły Płock. 23-letni skrzydłowy miał przenieść się do Wielkopolski na zasadzie wolnego transferu po sześciu latach spędzonych w drużynie Nafciarzy, w trakcie których zdobył Puchar i Superpuchar Polski.
W czerwcu 2008 roku kontrakty z Lechem parafowało trzech kolejnych piłkarzy, którzy w nadchodzącym sezonie mieli decydować o sile tego klubu. Pierwszym z nich był Semir Štilić, niezwykle utalentowany pomocnik pochodzący z Bośni i Hercegowiny, młodzieżowy reprezentant tego kraju, który przyszedł do Kolejorza z Železničara Sarajewo. Bośniak miał stanowić o sile drugiej linii wraz z Rafałem Murawskim, Tomaszem Bandrowskim i Dimitre Injačem.
– Mieliśmy okazję przyjrzeć się jego umiejętnościom. Gra w środku pomocy, jest zawodnikiem ofensywnym, dobrze gra lewą nogą. Jest świetnie wyszkolony technicznie, ma też niezłe uderzenie, do tego wciąż jest bardzo młodym, a już doświadczonym zawodnikiem – mówił o Bośniaku Marek Pogorzelczyk, dyrektor sportowy Lecha.
Tydzień później do miasta słynącego z rogali świętomarcińskich i ratuszowych koziołków trafili dwaj kolejni gracze. Pierwszym z nich był dobry znajomy trenera Franciszka Smudy z czasów jego pracy w Zagłębiu Lubin – Kolumbijczyk Manuel Arboleda, jeden z najlepszych środkowych obrońców w lidze.
Drugim zakontraktowanym graczem był świetnie zapowiadający się napastnik, który w poprzednim sezonie bronił barw Znicza Pruszków i na zapleczu ekstraklasy strzeli 21 goli. Nazywał się Robert Lewandowski.
– Podpisaliśmy kontrakt na cztery lata. W poprzednim sezonie na boiskach drugiej ligi popisywał się świetną skutecznością i liczymy, że na boiskach ekstraklasy w barwach Lecha Poznań również potwierdzi swoją klasę. Cieszę się, że udało nam się wygrać wyścig o Lewandowskiego, bo starało się o niego wiele klubów z czołówki polskiej ekstraklasy – komentował Pogorzelczyk.
Podstawowa jedenastka Kolejorza na początku sezonu 2008/09 prezentowała się następująco: Krzysztof Kotorowski – Grzegorz Wojtkowiak, Manuel Arboleda, Bartosz Bosacki, Luis Henriquez – Sławomir Peszko, Tomasz Bandrowski, Rafał Murawski, Semir Štilić – Hernan Rengifo, Robert Lewandowski.
Wyprawa na Kaukaz
Losowanie par I rundy eliminacji do Pucharu UEFA skojarzyło Kolejorza z azerskim Chazarem Lenkoran. Klub został założony w 2004 roku przez azerskiego biznesmena Mubairza Mansimova, będącego jednocześnie sponsorem klubu. Zespół szybko osiągnął dobre wyniki, zdobywając pierwszy (i jak na razie jedyny) tytuł mistrza Azerbejdżanu już w 2007 roku.
Pierwszy mecz Lech rozgrywał na wyjeździe. Areną spotkania nie był jednak stadion w Lenkoran, lecz obiekt im. Tofika Bachramowa w Baku. UEFA podjęła taką decyzję ze względu na dużą odległość między lotniskiem w stolicy Azerbejdżanu a stadionem Chazara, która wynosi ponad 250 kilometrów.
W ramach rekompensaty władze tego klubu postanowiły wpuścić swoich kibiców na mecz za darmo. W rezultacie na trybunach stadionu noszącego imię słynnego sędziego liniowego, który uznał gola Geoffa Hursta w finale mundialu w 1966 roku, zjawiło się aż 30 tysięcy kibiców wierzących w pokonanie przybyszów z Polski.
W Azerbejdżanie zadebiutowali wszyscy zawodnicy Lecha pozyskani przed rozpoczęciem rozgrywek. Właśnie akcje przeprowadzane przez Peszkę i Štilicia wywoływały największy popłoch wśród obrońców gospodarzy. W pierwszej części gry najlepszą okazję do strzelenia gola zmarnował Peruwiańczyk Hernan Rengifo – po jego strzale piłka trafiła w słupek.
W przerwie Franciszek Smuda przeprowadził kluczową dla wyniku spotkania zmianę: Tomasza Bandrowskiego zastąpił Robert Lewandowski. W 76. minucie spotkania Peszko i Štilič przeprowadzili kolejną wspólną akcję, po której futbolówka spadła pod nogi ustanowionego na 15. metrze młodego napastnika, który uderzeniem z pierwszej piłki pokonał byłego reprezentanta Azerbejdżanu Dmitrija Kramarenkę. Kolejorz wrócił z Kaukazu ze skromną, ale cenną zaliczką.
W rewanżu Lech miał po prostu postawić kropkę nad i, czyli bez niepotrzebnych niespodzianek zapewnić sobie awans do kolejnej rundy eliminacyjnej. Na trybunach stadionu przy ul. Bułgarskiej zasiadło nieco ponad 15 tysięcy widzów chcących zobaczyć pewne zwycięstwo Kolejorza.
Tamtego lipcowego wieczoru strzelanie rozpoczął Semir Štilić. Bośniak wykonywał rzut wolny z odległości ok. 30 metrów od bramki strzeżonej przez Kramarenkę. Żaden z zawodników znajdujących się w polu karnym nie zdołał dosięgnąć piłki wrzuconej przez Bośniaka, lecz dośrodkowanie było tak dobre, że futbolówka wpadła do siatki obok kompletnie zaskoczonego bramkarza z Azerbejdżanu.
Choć pierwotnie wydawało się, że piłki dotknął Hernan Rengifo, to Peruwiańczyk zdecydowanie pokazał, że trafienie należy zapisać na konto wychowanka Železničara Sarajewo, który tym samym mógł cieszyć się z pierwszego strzelonego gola w nowych barwach. Jeszcze przed gwizdkiem sędziego kończącym pierwszą połowę meczu na trybunach zapanowała konsternacja. Wszystko za sprawą Zaura Ramanazova.
Doświadczony napastnik Chazara (w dniu meczu miał 32 lata) wykorzystał długie podanie od jednego ze swoich kolegów oraz nieporozumienie między Bosackim a Kotorowskim i w 45. minucie doprowadził do remisu. Taki wynik oznaczał, że Azerom do awansu wystarczała jedna bramka zdobyta po przerwie.
Po zmianie stron Lech pokazał swoją przewagę nad gośćmi z Kaukazu. Już siedem minut po wznowieniu gry po przerwie Kolejorz ponownie prowadził dzięki bramce Rafała Murawskiego. Po rzucie rożnym wykonywanym przez Štilicia bardzo bliski strzelenia gola był Arboleda. Obrońcy zdołali wybić piłkę przed pole karne, gdzie czekał na nią niepilnowany Rafał Murawski. Pomocnik oddał przepiękny strzał, po którym fani Kolejorza po raz drugi wpadli w euforię.
Dwanaście minut później stało się jasne, który klub zamelduje się w następnej rundzie kwalifikacyjnej. Tuż przed bramką gości z Lenkoranu znalazł się Hernan Regifo. Azerowie zdołali uniemożliwić mu oddanie strzału i wyekspediowali piłkę poza szesnastkę. Ta trafiła pod nogi Dimitrije Injača. Nieatakowany przez nikogo Serb podholował futbolówkę na 25. metr i po jego uderzeniu Kramarenko skapitulował po raz trzeci. Na sześć minut przed końcem regulaminowego czasu gry wynik spotkania ustalił Piotr Reiss.
Na pomeczowej konferencji prasowej trener Franciszek Smuda wyraził zadowolenie z postawy swoich piłkarzy, którzy dążyli do strzelania kolejnych goli nawet wtedy, gdy wynik był już przesądzony. Podkreślił, że po golu Rafała Murawskiego wiedział, że jego piłkarze nie wypuszczą awansu z rąk.
Zapytany o wymarzonego rywala w następnej rundzie, popularny Franz odrzekł, że może być Vfb Stuttgart. Z kolei drugi trener Chazara Tofik Mustafajew dziękował stronie polskiej za miłe przyjęcie, a kibicom za stworzenie wspaniałej atmosfery.
Chazar Lenkoran – Lech Poznań 0:1 (0:0). Bramka: Lewandowski 76’
Lech Poznań – Chazar Lenkoran 4:1 (1:0). Bramki: Štilić 35’, Murawski 52’, Injač 64’, Reiss 84’ – Ramazanov 45’.
Rzeź koników polnych
Marzenie Smudy o rywalizacji z mistrzem Niemiec z 2007 roku nie zostało spełnione. Niemcy trafili na węgierski zespół Győri ETO FC, a los skojarzył Lecha ze szwajcarskim Grasshoppers Zurych.
Helweci awansowali do eliminacji do Pucharu UEFA dzięki zwycięstwu odniesionemu w Pucharze Intertoto. Na papierze Grasshoppers był przeciwnikiem wymagającym, lecz możliwym do pokonania. Udowodniła to Wisła Płock, która w 2005 roku również w kwalifikacjach do Pucharu UEFA mierzyła się z tą drużyną i zdołała wygrać w Płocku 3:2. Awans zapewnili sobie jednak Szwajcarzy dzięki większej liczbie goli strzelonych na wyjeździe (w Zurychu było 2:1 dla gospodarzy), strzelając gola decydującego o promocji do kolejnej rundy na siedem minut przed końcem meczu.
Przed rozpoczęciem pierwszego meczu rozgrywanego w Poznaniu Franciszek Smuda mówił, że jego zespół ma grać ofensywnie i strzelać gole, a na łamach jednej z gazet opowiadał, że w dzieciństwie lubił łapać koniki polne (ang. Grasshopper – konik polny). Piłkarze bardzo mocno wzięli sobie do serc słowa swojego szkoleniowca i…odnieśli rekordowe zwycięstwo Lecha w europejskich pucharach.
Gdy Kolejorz obejmował prowadzenie, niektórzy kibice (a tych na stadionie przy Bułgarskiej zasiadło 17 tysięcy) stali jeszcze w kolejce do stoisk gastronomicznych. W 4. minucie indywidualną akcję przeprowadził Semir Štilić, tuż przed polem karnym odegrał piłkę do Peszki, który zacentrował ją wprost na głowę Hernana Rengifo. Peruwiańczyk idealnie znalazł się między dwoma obrońcami 27-krotnego mistrza Szwajcarii i strzałem głową umieścił piłkę w siatce.
Po dziesięciu minutach prowadzenie zostało podwojone za sprawą trafienia Roberta Lewandowskiego. Ponownie ważną rolę w akcji odegrał Štilić. Jego prostopadłe podanie otworzyło drogę do bramki Hernanowi Rengifo, lecz ten dostrzegł jeszcze lepiej ustawionego Lewandowskiego, któremu nie pozostało nic innego niż skierowanie piłki do pustej bramki. Tym samym młody zawodnik, który pierwsze piłkarskie kroki stawiał w Partyzancie Leszno, mógł cieszyć się z drugiego gola w europejskich pucharach.
Ten sam piłkarz rozpoczął strzelanie po przerwie. Akcja tercetu Peszko-Rengifo-Štilić zakończyła się strzałem Bośniaka. Futbolówka odbiła się od słupka bramki strzeżonej przez Eldina Jakupovicia i trafiła pod nogi Lewandowskiego, a ten ponownie skierował ją do pustej bramki.
Po tym golu Lech nadal był stroną przeważającą, lecz na kolejne trafienie trzeba było poczekać 20 minut. W 76. minucie spotkania ponownie główną rolę odegrał bośniacki pomocnik. Piłka go jego próbie odegrania do partnerów z drużyny trafiła w jednego z obrońców Grasshoppers i znalazła się w siatce.
Ostatnie 10 minut stanowiło znakomite zwieńczenie boiskowych wydarzeń tamtego wieczoru. Piąte trafienie należało do Dimitrije Injača, specjalisty od uderzeń zza pola karnego. Wynik meczu ustalił jeden z jego bohaterów, Sławomir Peszko, który dobił strzał Rafała Murawskiego w poprzeczkę.
To był prawdziwy koncert Lecha, pokazanie jego siły i dużych możliwości drzemiących w piłkarzach. Wynik poszedł w świat, a wrażenie było tym większe, że Kolejorz nie zdemolował zespołu z Cypru czy Andory, lecz posiadacza chlubnego rekordu w liczbie zdobytych tytułów mistrzowskich w Szwajcarii.
Na pomeczowej konferencji prasowej trener Smuda został powitany brawami, lecz szkoleniowiec przestrzegał wszystkich przed pompowaniem balonika.
– Cieszę się ze zwycięstwa, choć to dopiero półmetek. Każdy będzie twierdził, ze wynik 6:0 gwarantuje awans do kolejnej rundy. Tak nie jest, bo w piłce wszystko się może zdarzyć, dlatego jestem ostrożny. Grasshoppers to drużyna, która potrafi grać w piłkę – tonował nastroje Franz.
Podobnie wypowiadali się Rafał Murawski i Bartosz Bosacki. Obaj zawodnicy cieszyli się z dobrego wyniku i gry „na zero” z tyłu. Murawski dodatkowo zaznaczył, że rewanż w Szwajcarii nie będzie formalnością, a drużyna nie może dopuścić do wkradnięcia się nerwowości w jej poczynania.
W rewanżu kibice nie zobaczyli bramek. Poznaniacy mogli szykować się do gry w I rundzie Pucharu UEFA.
Lech Poznań – Grasshoppers Zurych 6:0 (2:0). Bramki: Rengifo 4’, Lewandowski 14’, 56’, Grimalt 76’ (sam.), Injač 83’, Peszko 88’.
Grasshoppers Zurych – Lech Poznań 0:0.
Podróż last minute
W niej podopieczni Franza trafili na Austrię Wiedeń, z którą polskim klubom wiodło się różnie. O ile w latach 90. ubiegłego wieku Die Violetten nie radzili sobie z Odrą Wodzisław (5:1 dla Odry w Wiedniu) i Ruchem Chorzów w Pucharze Intertoto (1:0 dla Ruchu i 2:2), tak w pierwszej dekadzie obecnego stulecia o sile Wiedeńczyków dwukrotnie przekonała się warszawska Legia, dla której Austria okazywała się za mocna w Pucharze UEFA w sezonach 2004/05 (dwie porażki Legii w I rundzie, 0:1 i 1:3) oraz w sezonie 2006/07 (1:0, 1:1).
W połowie września 2008 roku piłkarze Lecha udali się do Wiednia na mecz z Austrią. Przed spotkaniem Franciszek Smuda mówił, że w rywalizacji play-off wynik pierwszego meczu decyduje o wszystkim. Szkoleniowiec nieco zaskoczył kibiców Lecha zostawiając na ławce rezerwowych bardzo dobrze spisującego się we wcześniejszych meczach Sławomira Peszkę. Zamiast niego od pierwszych minut na murawę stadionu im. Franza Horra wybiegł Injač.
Karl Daxbacher, vis a vis Franciszka Smudy wypowiadał się o drużynie Kolejorza dość kurtuazyjnie, stwierdzając, że obie drużyny mają takie same szanse na awans.
Po pierwszej, bezbramkowej połowie najjaśniejszym punktem poznańskiej drużyny był jej bramkarz, Krzysztof Kotorowski. Przez 45 minut atakowali wyłącznie gospodarze, a Lechici mieli problem ze stworzeniem choćby jednej składnej akcji.
W drugiej połowie utrzymywał się taki właśnie obraz gry, a przewaga Austrii została udokumentowana w 64. minucie, kiedy to gospodarze zamienili rzut rożny na bramkę. Dwie minuty później Poznaniacy zdołali wyrównać – po dośrodkowaniu Rafała Murawskiego z rzutu wolnego gola głową strzelił Peruwiańczyk Rengifo.
Na 14 minut przed końcem spotkania w identyczny sposób drugą bramkę zdobyli podopieczni trenera Daxbachera i znaleźli się w dość komfortowej sytuacji.
Rewanż rozegrany w Poznaniu przeszedł do historii polskiej piłki klubowej. Gdybyśmy podążali za przekonaniami trenera Smudy o kluczowości pierwszego meczu, spotkanie w Poznaniu powinno być dla Lecha pożegnaniem z pucharami. 2 października 2008r. tuż przed godziną 21:00 przekonaliśmy się wszyscy, że nic bardziej mylnego.
Franz nie kalkulował i posłał w bój najsilniejszy skład już od pierwszego gwizdka. Zadanie na papierze wyglądało prosto – odrobić jednobramkową stratę z Wiednia.
Różnica między teorią a praktyką jest jednak taka, jak – według najnowszego powiedzenia Mateusza Borka – między odwagą a odważnikiem. Gdyby wszystko poszło Lechowi tak łatwo, jak wyglądało to w przedmeczowych założeniach, nie kochalibyśmy tego sportu za jego niepowtarzalne piękno.
Pierwszy krok w kierunku zniwelowania strat Kolejorz zrobił już w 10. minucie meczu. Pressing Sławomira Peszki sprawił, że Mario Majstorović podał ni to do kolegi z linii obrony, ni to do swojego bramkarza. Na to tylko czekał Rengifo. Peruwiański snajper wykorzystał niezdecydowanie gości, wbiegł z piłką w pole karne i skierował ją do pustej bramki.
Jednobramkowe prowadzenie Lecha wyrównywało stan rywalizacji i dzięki przepisowi o bramkach zdobytych na wyjeździe premiowało polski zespół do fazy grupowej. Taki rezultat utrzymał się do przerwy.
Sytuacja Poznaniaków skomplikowała się kwadrans po zmianie stron. We własnym polu karnym piłkę ręką zagrał Rafał Murawski. Jedenastkę pewnie wykorzystał Milenko Ačimovič. Krzysztof Kotorowski próbował rozproszyć Słoweńca, jednak jedynym tego efektem był żółty kartonik pokazany golkiperowi. Die Violetten byli jedną nogą w fazie grupowej, a Kolejorz miał pół godziny na odwrócenie losów rywalizacji.
Po bramce dla Wiedeńczyków Lech ruszył do ataków całym zespołem, miał jednak problemy ze sforsowaniem obrony 24-krotnych mistrzów Austrii.
Wysiłki przyniosły upragniony efekt dopiero w 85. minucie spotkania. Piłkę w pole karne Austrii środkowy obrońca Manuel Arboleda, Lewandowski zgrał ją do Peszki, a skrzydłowy pozyskany z Wisły Płock sprawił, że ponad 23 tysiące kibiców ubranych w białe i niebieskie koszulki ogarnęła prawdziwa euforia. Wynik 2:1 oznaczał dogrywkę.
W 97. minucie stadion przy ul. Bułgarskiej eksplodował z radości po raz trzeci. Przed polem karnym Austrii faulowany był Peszko. Prowadzący to spotkanie cypryjski arbiter zastosował korzyść, widząc, że piłka trafiła pod nogi Lewandowskiego.
Piłkarz, który zanotował asystę przy drugim golu dla swojej drużyny, tym razem sam wpisał się na listę strzelców. Po jego uderzeniu z 20 metrów piłka musnęła dwóch zawodników gości i wpadła do siatki. Lech miał wówczas dwa gole przewagi, a autostrada pod nazwą „droga do fazy grupowej Pucharu UEFA” stawała się coraz szersza.
Po zaledwie dwóch minutach autostrada nagle przeistoczyła się w wąską i wyboistą drogę lokalną. W momencie, gdy Lech miał wynik meczu pod kontrolą, Wiedeńczycy, którzy w tym momencie nie mieli nic do stracenia, przeprowadzili jeszcze jedną akcję ofensywną. Z prawej strony w pole karne Lecha dośrodkował Joachim Standfest, Matthias Hattenberger wyprzedził w szesnastce Peszkę i strzałem głową nie dał Kotorowskiemu najmniejszych szans na skuteczną obronę.
Czas meczu nieubłaganie dobiegał końca, a tablica wyników nadal pokazywała rezultat 3:2. Z każdą minutą fani Kolejorza mieli coraz mniejszą wiarę w sukces. Austriacy już byli w ogródku i witali się z gąską, gdy nadeszła 121. minuta.
Kolejną akcję prawą stroną przeprowadzał niezmordowany tamtego dnia Peszko. Dośrodkowaną przez niego piłkę chciał zgrać głową Lewandowski. Futbolówkę próbował opanować mający na plecach dwóch obrońców Arboleda. Ta sztuka nie udała się Kolumbijczykowi, a piłka trafiła pod nogi stojącego na 14. metrze Rafała Murawskiego. Kapitan Lecha bez zastanowienia oddał strzał z pierwszej piłki, która wylądowała w siatce. Jeżeli po trzecim golu stadion Lecha eksplodował, to po czwartym odleciał w kosmos. Murawski w pełni odkupił swoje winy z 60. minuty gry i zafundował sobie oraz swoim kolegom wycieczkę last minute do fazy grupowej.
O tym, jakie znaczenie miało to spotkanie nie tylko dla kibiców poznańskiej drużyny, najlepiej świadczy fakt, że kilkanaście minut po końcowym gwizdku trener Smuda odebrał telefon z gratulacjami od Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.
– To był mecz, który mogę porównać tylko do pamiętnego spotkania Widzewa z Broendby w Kopenhadze, kiedy też w ostatniej minucie byliśmy już za burtą Ligi Mistrzów, ale w ostatniej akcji zdobyliśmy gola, który dał nam awans – powiedział po meczu trener Kolejorza.
Austria Wiedeń – Lech Poznań 2:1 (0:0). Bramki: Schiemer 64’ 76’ – Rengifo 66’.
Lech Poznań – Austria Wiedeń pd. 4:2 (1:0, 2:1, 3:2). Bramki: Rengifo 10’, Peszko 85’ Lewandowski 98’, Murawski 120’ – Ačimovič 62’ k., Hattenberger 100’.
Trudne losowanie
Po tym spektakularnym triumfie Lechici czekali na losowanie fazy grupowej. Zgodnie z przepisami obowiązującymi od sezonu 2004/05 zwycięzcy dwumeczów z pierwszej rundy byli rozlosowywani do ośmiu pięciozespołowych grup. Każda drużyna rozgrywała cztery mecze – dwa u siebie i dwa na obcym terenie. Awansem do kolejnej rundy premiowane były trzy najlepsze drużyny.
Kolejorz trafił do grupy H. W niej czekały na niego cztery mocne drużyny. Najgroźniejszym przeciwnikiem wydawało się CSKA Moskwa, zwycięzca Pucharu UEFA z 2005 roku. Rosjanie nigdy wcześniej nie rywalizowali z polskim klubem na arenie międzynarodowej.
Kolejnym bardzo wymagającym zespołem było Deportivo La Coruña, mistrz Hiszpanii z 2000 roku, cztery lata później Hiszpanie dotarli do półfinału Ligi Mistrzów. Dla Los Blanquiazules to również miało być pierwsze w historii starcie z polską drużyną w europejskich pucharach. Do grupy H los przydzielił także Feyenoord Rotterdam, zbliżający się do dekady bez zdobytego mistrzostwa Holandii, lecz nadal budzący respekt.
Skład grupy uzupełniło AS Nancy-Lorraine, czwarta drużyna ligi francuskiej w sezonie 2007/2008. Dwa lata wcześniej Holendrzy i Francuzi trafili w Pucharze UEFA na Wisłę Kraków i Biała Gwiazda obydwa mecze przegrała (odpowiednio 1:3 i 1:2).
Niedosyt po remisie
W pierwszej kolejce fazy grupowej Lech pauzował. Zmagania w tej fazie rozgrywek rozpoczął od domowego spotkania z Nancy. Swój mały jubileusz obchodził Franciszek Smuda, dla którego był to 50. mecz w europejskich pucharach na ławce trenerskiej. – Nie będzie łatwo, ale nawet z Azerami z Lenkoran nie było. Nie mamy nic do stracenia, zagramy tak jak z Grasshopperem czy Austrią. Nie róbmy z nich Barcelony czy Realu – mówił przed spotkaniem Franz.
Smuda wprowadził kilka zmian w składzie w porównaniu do meczu z Austrią. Przede wszystkim zdecydował się na grę jednym napastnikiem i piątką pomocników, przez co mecz na ławce rozpoczął Lewandowski. Na lewej obronie Panamczyka Henriqueza zastąpił Ivan Djurdjević, a między słupkami zamiast Krzysztofa Kotorowskiego stanął nieżyjący już Chorwat Ivan Turina.
Mecz rozpoczął się znakomicie dla polskiego zespołu. W 5. minucie Lechici przeprowadzili wzorowy kontratak, zakończony bramką Sławomira Peszki. Był to historyczny, bo 1000. gol polskich drużyn w europejskich pucharach.
Po upływie kolejnych pięciu minut był już remis. Obrońcy Lecha nie byli w stanie zatrzymać Chrisa Malongi, mimo że w pewnym momencie dobiegło do niego aż trzech defensorów. W chwili zakończenia pierwszej połowy na tablicy wyników widniał rezultat 2:1 dla Lecha. Poznaniaków na prowadzenie wyprowadził Semir Štilić. Bośniak wykonywał rzut wolny niemal z linii środkowej. Posłana przez niego piłka przeleciała nad głowami wszystkich piłkarzy ustawionych w szesnastce Nancy i trafiła prosto w ręce Gennaro Braciliano. Na nieszczęście dla gości po złapaniu futbolówki Francuz wpadł z nią do bramki.
Pomimo prowadzenia przez większość meczu Kolejorz nie zdołał dowieźć prowadzenia do końca. Na dziewięć minut przed upływem regulaminowego czasu gry wyrównał Monsef Zerka. Dziesięciokrotny reprezentant Maroka zdobył bramkę technicznym strzałem w długi róg, czyli sposobem, który przez wiele lat był znakiem rozpoznawczym Thierry’ego Henry.
Poznański zespół miał doskonałą okazję na rozstrzygnięcie spotkania na swoją korzyść w pierwszej minucie doliczonego czasu gry. Piłkę w pole karne wrzucił z autu Ivan Djurdjević. Bramkarz Nancy wyszedł na 10. metr, jednak minął się z futbolówką, a ta trafiła pod nogi Rengifo. Na linii bramkowej natychmiast znaleźli się trzej gracze gości, a Peruwiańczyk w tylko sobie znany sposób, stojąc sześć metrów przed bramką, posłał piłkę nad poprzeczką.
Remis 2:2 został przyjęty przez trenera Smudę z umiarkowanym optymizmem. Szkoleniowiec dziękował piłkarzom za walkę i zaangażowanie. Niektórzy z jego podopiecznych żałowali niewykorzystanych szans, a Jakub Wilk powiedział wprost, że jest rozczarowany takim obrotem spraw.
Lech Poznań – AS Nancy 2:2 (2:1). Bramki: Peszko 5’, Štilić 22’ – Malonga 10’ Zerka 81’.
Porażka na Łużnikach
Trzy punkty zdobyte w meczu z Francuzami byłyby o tyle cenne, że w kolejnej serii gier piłkarzy Lecha czekało wyjazdowe starcie z najmocniejszą drużyną w grupie, czyli CSKA Moskwa. Spotkanie miało być rozgrywane na słynnych moskiewskich Łużnikach, które pół roku wcześniej były areną finału Ligi Mistrzów.
Dotychczasowe wyniki rosyjskiego klubu w meczach grupowych robiły wrażenie i zwiastowały poznaniakom bardzo trudną przeprawę. W pierwszej kolejce podopieczni Walerija Gazzajewa wykonali u siebie Deportivo 3:0, a w drugiej wywieźli komplet punktów z Rotterdamu, wygrywając na De Kuip 3:1.
Franciszek Smuda był świadomy potencjału przeciwnika, lecz przestrzegał przed definitywnym przekreślaniem szans jego drużyny.
– Wszyscy ostrzegają nas, że z nikim tak silnym jeszcze nie graliśmy. Ale ja się pod tym nie podpiszę, dopóki z nimi nie zagram. Jako trener Wisły mierzyłem się z Interem i Barceloną. Ale Rosjanie grają zupełnie inaczej, bardziej agresywnie i dynamicznie, nie tak technicznie. Z Interem albo Barceloną Lechowi byłoby chyba łatwiej. Bo im rywal silniejszy fizycznie, tym dla nas gorzej. – mówił przed meczem Franz.
Szkoleniowiec podkreślił, remis wziąłby w ciemno, a warunkiem osiągnięcia korzystnego rezultatu w Moskwie będzie utrzymanie żelaznej dyscypliny taktycznej. Dodatkowym problemem szkoleniowca była kontuzja Rafała Murawskiego wykluczająca go z udziału w spotkaniu.
Gospodarze wyszli na prowadzenie w 31. minucie meczu. Vagner Love otrzymał podanie od Deivadasa Šemberasa, jednym zwodem poradził sobie z trzema piłkarzami Lecha i posłał prostopadłe podanie w kierunku Ałana Dzagojewa, a 18-letni wówczas zawodnik nie miał problemów z pokonaniem Ivana Turiny.
Tuż przed zejściem piłkarzy do szatni zrobiło się 2:0. Piłkę w polu karnym otrzymał Jurij Żyrkow. Pomocnik urwał się Zlatko Tanevskiemu, Manuel Arboleda bez powodzenia próbował go zatrzymać i Rosjanin uderzeniem z ostrego kąta strzelił gola do szatni. Piłkarze CSKA byli lepsi w każdym elemencie gry. W przerwie Smuda podziękował za grę Peszce, który zupełnie nie radził sobie w pojedynkach z Żyrkowem.
Skoro akcje z gry kompletnie Lechitom nie wychodziły, trzeba było szukać szczęścia w stałych fragmentach gry. Doskonała okazja nadarzyła się w 66. minucie. Na 23. metrze faulowany był Jakub Wilk. Do piłki podszedł Semir Štilić. Sprytny strzał bośniackiego pomocnika połączony z zamieszaniem zrobionym przez jego kolegów z drużyny w polu karnym CSKA sprawił, że Igor Akinfiejew musiał wyciągać piłkę z siatki.
Gol wlał nadzieję w serca sympatyków Kolejorza, choć mimo złapania kontaktu z gospodarzami obraz gry nie uległ zmianie. Nadal atakowali piłkarze z Rosji, a Lechici prostymi środkami próbowali oddalać zagrożenie. Nieoczekiwanie Lech miał szansę na wywiezienie remisu z Moskwy. Rzut wolny wykonywał Štilić, wrzucona przez niego w pole karne piłka trafiła do Jakuba Wilka, jego strzał głową okazał się zbyt słaby, żeby wydrzeć punkt. Mecz zakończył się wynikiem 2:1 dla CSKA.
Lech był wyraźnie słabszy, mimo to mógł wywieźć z Rosji korzystny rezultat. Potwierdziło się, że w futbolu oprócz umiejętności potrzebne jest też szczęście, a tego Lechitom zabrakło w ten mroźny, listopadowy wieczór w Moskwie. Trzeba było szukać punktów w pozostałych meczach.
CSKA Moskwa – Lech Poznań 2:1 (2:0). Bramki: Dzagojew 31’, Żyrkow 45’ – Štilić 66’.
Powalczyć o pierwsze zwycięstwo
Jeden punkt w dwóch meczach i perspektywa spotkań z Deportivo i Feyenoordem nie stawiała podopiecznych Franza w komfortowej sytuacji. Poznaniacy bardzo potrzebowali punktów i zdawali sobie sprawę, że porażka w którymś z dwóch pozostających do rozegrania meczów będzie oznaczała koniec marzeń o grze w pucharach na wiosnę. Kolejnym po Nancy i CSKA rywalem Poznaniaków było hiszpańskie Deportivo.
– Moim zdaniem Deportivo to mocniejszy zespół od Nancy. Są ostatnio w dobrej formie, wygrali dwa mecze w lidze i z Feyenoordem Rotterdam w Pucharze UEFA. Widać, że rozkręcają się z meczu na mecz. Co do piłkarzy, to rzuca się w oczy duże zaawansowanie techniczne każdego z nich, piłka im nie przeszkadza. Ale my lubimy grać przeciwko takim drużynom, można się wiele nauczyć – powiedział przed meczem Franciszek Smuda.
Zdaniem Piotra Reissa Los Blanquiazules to najlepiej wyszkolony technicznie zespół w grupie H. Wszystko to zapowiadało trudną przeprawę polskiego zespołu.
Mecz z Deportivo rozpoczął się dla Lecha fatalnie. Już w drugiej minucie goście z Andaluzji wyszli na prowadzenie za sprawą Diego Colotto. Piłka trafiła do argentyńskiego obrońcy po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Strzał obrońcy nie należał do najlepszych na świecie, jednak nie bez winy był również Ivan Turina, który spóźnił się z interwencją. Piłka obiła jego palce i wpadła do bramki.
Hiszpanie doskonale się bronili i nie dopuszczali niebiesko-białych w pobliże swojej bramki. Najlepiej świadczy o tym fakt, że Lechici oddali pierwszy strzał na bramkę dopiero w 31. minucie. Dziesięć minut później kibice zgromadzeni na trybunach stadionu przy Bułgarskiej mieli wreszcie powody do radości.
Do akcji ofensywnej Lecha podłączył się Manuel Arboleda. Kolumbijczyk podał piłkę do Štilicia, Bośniak odegrał mu ją podaniem z pierwszej piłki, a były zawodnik Zagłębia Lubin dostrzegł świetnie ustawionego Hernana Rengifo. Peruwiańczykowi pozostało jedynie skierowanie piłki do siatki.
Przed przerwą Lech miał jeszcze trzy okazje do objęcia prowadzenia. Z kolei po zmianie stron Kolejorz był stroną dominującą, nierzadko zamykając cały zespół Deportivo na jego połowie. Zabrakło tylko jednego – gola dokumentującego przewagę. Spotkanie zakończyło się remisem 1:1.
– Zabrakło nam ciut szczęścia, by wygrać to spotkanie. Szans było wiele. Był to mecz, taki jaki ja bym sam jeszcze chciał przeżyć kilka razy, w takim wydaniu. To był futbol, jakiego oczekują kibice, trenerzy i wszyscy, którzy interesują się sportem. Moim marzeniem jest, byśmy taki sam mecz zagrali w Rotterdamie. Jestem pewien, że go zagramy. Bo tym chłopakom należy się awans i kolejne doświadczenia – analizował po meczu Smuda.
Remis, który przed meczem zostałby uznany w obozie Lecha za dobry rezultat, ostatecznie zadowolił tylko Hiszpanów. W Poznaniu zaczęły się kalkulacje. Do awansu konieczne było pokonanie Feyenoordu, który przegrał trzy mecze w grupie. Zwycięstwo różnicą dwóch goli dawało Lechowi awans. Wygrana z mniejszą przewagą sprawiała, że w spotkaniu Deportivo – Nancy nie może paść remis.
W ostatniej kolejce pauzowało CSKA, rosyjska drużyna zdobyła komplet punktów i zapewniła sobie pierwsze miejsce w grupie. Lech pojechał do Holandii z wiarą w sukces i nadzieją na korzystny dla klubu wynik meczu w Hiszpanii.
Lech Poznań – Deportivo La Coruña 1:1 (1:1). Bramki: Rengifo 41’ – Colotto 2’.
Mecz o wszystko na De Kuip
Do ostatniego meczu grupowego Feyenoord przystępował jako czerwona latarnia w grupie. Drużyna, w której w przeszłości występowali m.in. Tomasz Iwan czy Jerzy Dudek przegrała trzy mecze grupowe i była pewna zakończenia swojej przygody z Pucharem UEFA po meczu z Lechem. Z tego powodu pojedynek z polską drużyną nie wzbudzał w Rotterdamie większego zainteresowania kibiców. Do Holandii wybrała się trzytysięczna grupa kibiców z Wielkopolski.
Faworytem spotkania był polski zespół i to on od początku przejął inicjatywę. Gospodarze często faulowali poznaniaków w okolicach swojego pola karnego i stałe fragmenty wydawały się być najlepszą okazją do wyjścia na prowadzenie. Podopiecznym Franciszka Smudy brakowało jednak precyzji w ich wykańczaniu.
W 27. minucie w sektorze zajmowanym przez fanów ubranych w białe i niebieskie koszulki zapanowała euforia. Wszystko za sprawą Ivana Djurdjevicia, który strzelił tak upragnionego gola dla Lecha, wykorzystując dokładne dośrodkowanie Semira Štilicia z narożnika boiska. Jeszcze przed przerwą poznaniacy mogli zadać Holendrom kolejne ciosy. Bardzo dobrych sytuacji bramkowych nie wykorzystali Rengifo i Peszko.
Po przerwie Feyenoord coraz częściej dochodził do głosu. Najlepszą okazję do strzelenia gola wyrównującego miał Luigi Bruins, lecz piłka po jego strzale trafiła wprost w Ivana Turinę. Od początku fazy grupowej Chorwat na dobre wygryzł z bramki Krzysztofa Kotorowskiego. Stadionowy zegar odliczał kolejne minuty meczu, a im bliżej było do jego zakończenia, tym bardziej niespokojnie robiło się w okolicach szesnastki Lecha.
Uspokojenie gry samej końcówce pozwoliło Kolejorzowi na dowiezienie skromnego, lecz bardzo dobrego wyniku do końca. Co prawda Lechici odnieśli tylko jednobramkowe zwycięstwo, jednakże dobre wiadomości napłynęły z Andaluzji – Deportivo również wygrało z Nancy 1:0. Piłkarze z Poznania mogli świętować awans do kolejnej rundy pucharu, a tym samym zapewnili sobie i kibicom doskonały prezent gwiazdkowy – mecz w Rotterdamie rozegrano 17 grudnia.
– Graliśmy nie tylko dla Poznania, ale dla całej Polski. W końcu jesteśmy jedynym polskim klubem, który pozostał w Pucharze UEFA. Wiedzieliśmy, że jesteśmy lepsi od Feyenoordu, ale przed meczem nigdy nie mówi się, że będzie to łatwe zwycięstwo. Szczególnie, gdy przeciwnicy mają w składzie taką gwiazdę jak Roy Makaay. Ale teraz mogę powiedzieć, że byliśmy po prostu lepsi i zasłużyliśmy w pełni na to zwycięstwo. To kolejny bardzo ważny krok. Po pierwsze awans do fazy grupowej, a teraz już do pucharowej. W lutym będziemy jeszcze mocniejsi, więc nie będę zdziwiony, jeśli Lech sprawi kolejną niespodziankę – powiedział po meczu szczęśliwy Hernan Rengifo.
Zawodnicy Lecha zajęli trzecie miejsce w grupie H z dorobkiem 5 punktów, ustępując CSKA Moskwa (12 punktów) i Deportivo La Coruña (7 punktów), wyprzedzając o jedno oczko AS Nancy i zamykający tabelę Feyenoord. Był to pierwszy od pięciu lat awans polskiej drużyny do wiosennych gier w europejskich pucharach (od sezonu 2003/2004 i Groclinu Grodzisk Wlkp.) oraz pierwsze zwycięstwo zespołu znad Wisły nad Feyenoordem na jego stadionie.
Feyenoord Rotterdam – Lech Poznań 0:1 (0:1). Bramka. Djurdjević 27’.
Śladami Adamczuka i Koźmińskiego
Dzień po zakończeniu fazy grupowej w siedzibie UEFA w szwajcarskim Nyonie rozlosowano pary 1/16 finału Pucharu UEFA. W obozie Lecha liczono na pojedynek jedną z drużyn niemieckich (do tej fazy turnieju dotarły cztery zespoły zza Odry: Stuttgart, HSV Hamburg, Wolfsburg i Werder), a Piotr Reiss miał nadzieję zagrać przeciwko Manchesterowi City. Ostatecznie Kolejorzowi los przydzielił włoskie Udinese Calcio.
Dla ekipy Zebrette był to najlepszy okres w XXI wieku. W sezonie 2008/09 drużyna zaliczyła najlepszy start w Serie A w swojej ponadstuletniej historii. O sile drużyny z północno-wschodnich Włoch stanowili wtedy tacy piłkarze jak Antonio di Natale, Fabio Quagliarella, Gokhan Inler, Simone Pepe czy Samir Handanovi. Przeszłości jego barwy reprezentowali Dariusz Adamczuk, Marek Koźmiński czy Piotr Czachowski.
Zbigniew Boniek powiedział, że „Udinese jest dobre tylko od pasa w dół. Czyli szwankuje obrona”. Medalista mistrzostw świata z 1982 roku określił szanse w proporcji 55:45 dla Włochów. Rywale Kolejorza wygrali grupę D, wyprzedzając Tottenham, NEC Nijmegen, Spartaka Moskwa i Dinamo Zagrzeb.
Pierwszy mecz został rozegrany w Poznaniu. Trener Smuda celował w wygraną, choć remis również uznałby za dobry prognostyk przed rewanżem. – Naszym priorytetem jest zwycięstwo, nawet skromne, choć w najgorszym wypadku przy bezbramkowym remisie również wszystko jest przed nami – mówił przed meczem Franz, który nie mógł skorzystać z usług zawieszonego za żółte kartki Sławomira Peszki.
Pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. Dziesięć minut po zmianie stron Lech przegrywał już dwiema bramkami. W 50. minucie na listę strzelców wpisał się Fabio Quagliarella. Obrońcy Lecha zostawili go kompletnie niepilnowanego w polu karnym i włoski napastnik nie miał najmniejszych problemów z wykorzystaniem dobrego dośrodkowania Gaetano D’Agostino z rzutu wolnego. Pięć minut później goście przeprowadzali kolejną akcję ofensywną. Ivan Turina obronił strzały Inlera i Giovanniego Pasquale, przy tej drugiej interwencji nabił piłkę na Manuela Arboledę i nie był w stanie zapobiec utracie drugiego gola, zapisanego na konto kolumbijskiego obrońcy. Choć wynik meczu na to nie wskazywał, więcej z gry miał Kolejorz.
Nadzieje kibiców Lecha na dobry wynik odżyły w 81. minucie. Robert Lewandowski otrzymał podanie od Štilicia, posłał piłkę wzdłuż linii bramkowej w kierunku Hernana Rengifo. Peruwiańczyk dostawił nogę i mógł cieszyć się z piątego gola w Pucharze UEFA. Zaledwie trzy minuty później podopieczni Franciszka Smudy doprowadzili do remisu. Dośrodkowanie Rafała Murawskiego z rzutu rożnego na bramkę zamienił Arboleda, który bardzo chciał zrehabilitować się za feralną sytuację z 55. minuty.
Już do końca meczu grę prowadził Lech, jednak spotkanie zakończyło się remisem 2:2, stawiającym włoski zespół w lepszej sytuacji przed rewanżem, który miał odbyć się tydzień później. Po raz kolejny mówiono, że był to tylko remis Lecha, ponieważ to polski zespół był stroną przeważającą.
Zgodnie ze statystykami opublikowanymi na oficjalnej stronie poznańskiego zespołu Kolejorz stworzył sobie 16 sytuacji bramkowych, Udinese tylko 4. Ponownie zabrakło skuteczności oraz odrobiny szczęścia.
Wskutek dwóch goli straconych w Poznaniu Lech potrzebował do awansu albo zwycięstwa, albo remisu 3:3 lub wyższego. Postawa Lechitów w pierwszym spotkaniu dawała nadzieję, że nie będzie to zadanie z gatunku mission impossible. Przeciwko Kolejorzowi przemawiał fakt, że polska drużyna nigdy w historii nie pokonała włoskiego zespołu na jego terenie. Taki stan rzeczy został zmieniony dopiero jesienią w 2015 roku za sprawą…Lecha i jego zwycięstwa 2:1 nad Fiorentiną w meczu Ligi Europy.
Mecz w Udine rozpoczął się od zdecydowanych ataków polskiego zespołu – już w 2. minucie Quagliarella uratował swoją drużynę od utraty gola, wybijając futbolówkę z linii bramkowej. Po 12 minutach gry piłkarze Smudy byli jedną nogą w 1/8 finału. Štilić wykorzystał bierną postawę obrońców gospodarzy, obsłużył dobrym podaniem Hernana Rengifo, a ten umieścił piłkę w siatce.
Od tego momentu obraz gry zaczął się zmieniać. Z każdą upływającą minutą Lech gasł coraz bardziej, mimo to zdołał dowieźć prowadzenie do przerwy. Gra polskiej drużyny ograniczała się przede wszystkim do wybijania piłek spod własnego pola karnego.
Gospodarze doprowadzili do remisu w 57. minucie spotkania za sprawą Simone Pepe i serii błędów Kolejorza w obronie. W tym momencie to Włosi wygrywali bilety na mecze kolejnej rundy. Dodatkowo widać było, ze odrobili lekcję z pierwszego spotkania na szóstkę, neutralizując wszystkie akcje Lecha przeprowadzane skrzydłami i nie dopuszczając, by piłkarze Smudy mogli stworzyć sobie szansę ze stałego fragmentu gry. Do końca meczu Lechici mieli tylko jedną sytuację bramkową, niewykorzystaną przez Roberta Lewandowskiego.
Los Lecha został przypieczętowany w pierwszej minucie doliczonego czasu gry. Piłkę na własnej połowie stracił Marcin Kikut, Kwadwo Asamoah jednym podaniem uruchomił Antonio Di Natale, który ustalił wynik meczu na 2:1. Do awansu Poznaniakom zabrakło niewiele i z perspektywy dwumeczu trudno było ocenić, czy Udinese awansowało zasłużenie.
– Chcieliśmy kontrolować mecz i wykorzystać błędy przeciwnika. Nam prawie się to udało, gdybyśmy wykorzystali te sytuacje, których jak na spotkanie wyjazdowe i z takim przeciwnikiem mieliśmy mnóstwo. Trzeba powiedzieć, że nikt się nie spodziewał, że dojdziemy tak daleko w pucharach i to z taką grą. Nie można się wstydzić żadnego naszego występu. Mam niesmak po dzisiejszym spotkaniu, bo mogliśmy przeciwnika ograć– powiedział Franciszek Smuda na pomeczowej konferencji prasowej.
Lech Poznań – Udinese Calcio 2:2 (0:0). Bramki: Rengifo 81’, Arboleda 84’ – Quagliarella 50’, Arboleda 55’ (sam.)
Udinese Calcio – Lech Poznań 2:1 (0:1). Bramki: Pepe 57’, Di Natale 90+1 – Rengifo 12’.
Udinese dotarło do ćwierćfinału Pucharu UEFA, w którym zostało wyeliminowane przez Werder Brema.
Był to ostatni sezon Lecha pod wodzą Franciszka Smudy. Po ostatnim meczu ligowym w sezonie 2008/09, który Kolejorz zakończył na trzecim miejscu, Franz poinformował o nieprzedłużeniu wygasającego kontraktu.
Szkoleniowiec pracował przy Bułgarskiej od lipca 2006 roku, kiedy to objął klub powstały z w wyniku fuzji Lecha z Amiką Wronki. W czerwcu 2009 r. klub poinformował, że stanowisko pierwszego trenera obejmie Jacek Zieliński. Rok później Kolejorz sięgnął po tytuł mistrzowski.
Ten ostatni sezon trenera w Wielkopolsce był dla Kolejorza Smudy najlepszy. Późniejszy selekcjoner reprezentacji Polski zdołał zbudować naprawdę mocną drużynę, umiejętnie opierając ją na młodych, lecz utalentowanych graczach – Lewandowskim, Štiliciu, Peszce czy Bandrowskim.
Świetną formę w pucharach prezentował Rengifo, który bramkarzy rywali pokonał sześciokrotnie (w lidze ta sztuka udała mu się dziewięciokrotnie). Popisy Lecha w Europie były jednocześnie ostatnim znaczącym sukcesem trenerskim popularnego Franza – trzykrotnego mistrza Polski.
Co za tydzień?
W kolejnym odcinku Pucharowej Środy zabierzemy Was w podróż do początku ostatniej dekady XX wieku i przypomnimy występy Legii Warszawa w Pucharze Zdobywców Pucharów w sezonie 1990/91. Serdecznie zapraszamy do lektury!
PRZEMYSŁAW PŁATKOWSKI