Wraz z ponownym pojawieniem się Polski na mapach świata po stu dwudziestu trzech latach zaborów do rywalizacji o najwyższe cele powrócili polscy sportowcy, w tym również piłkarze. Marszałek Józef Piłsudski, który przez znaczną część okresu dwudziestolecia międzywojennego sprawował niepodzielne rządy w kraju, kładł olbrzymi nacisk na wychowanie fizyczne oraz przysposobienie wojskowe w polityce narodowej kraju. Uważał bowiem, że wobec rosnących w siłę europejskich totalitaryzmów oraz narodowościowych problemów wewnętrznych, należy wykorzystać sport jako czynnik integrujący ludzi wokół nowo odrodzonego państwa. Znakomicie z tej roli na Wileńszczyźnie, w rodzinnych stronach Marszałka, wywiązał się klub inny niż wszystkie, prawdziwa Duma Kresów, Śmigły Wilno.
Społeczny i historyczny obraz Wileńszczyzny
Niezaprzeczalny sukces naszych przodków, którym bez wątpienia było odzyskanie przez nasz kraj niepodległości, nie oznaczał jednak rozstrzygnięcia w kwestii kształtowania się granic II Rzeczypospolitej. Szczególnie ciężka sytuacja panowała na wschodnich rubieżach, gdyż kończący I wojnę światową traktat wersalski pozostawiał kwestię przynależności tych terenów jako wciąż otwartą.
W poglądach rodzimych polityków ścierały się wtedy dwie koncepcje rozwiązania owego problemu. Marszałek Piłsudski skłaniał się ku idei federacyjnej, która zakładała utworzenie niepodległych Białorusi, Litwy oraz Ukrainy.
Przy okazji rzuć okiem na statystyki klubów z Wilna i Lwowa
Państwa te miały stworzyć z Polską federację (konfederację) i stanowić swego rodzaju zaporę przed rosyjskim najazdem. Inną koncepcję, inkorporacyjną, forsował natomiast Roman Dmowski, który w swoim programie politycznym zakładał włączenia do Polski tych ziem litewskich, białoruskich oraz ukraińskich, na których Polacy stanowili znaczny odsetek ludności.
Żadna z owych koncepcji nie doczekała się jednak realizacji, gdyż ,,niepokonana” Armia Czerwona rozpoczęła swój marsz na Zachód, zajmując w sposób stopniowy tereny dawnej I Rzeczypospolitej.
Bolszewicki plan zakładał wsparcie mających charakter rewolucyjny wystąpień w Niemczech, nazywanych potocznie rewolucją listopadową, oraz rozszerzenie ich na inne europejskie kraje. Powstanie niepodległego państwa polskiego stało się więc przeszkodą w realizacji tego celu.
Mając na uwadze niebezpieczeństwo płynące ze Wschodu, polskie siły Frontu Litewsko-Białoruskiego podjęły więc kontrofensywę przeciwko bolszewikom.
19 kwietnia 1919 roku Polacy wkroczyli do Wilna, gdzie Józef Piłsudski wydał odezwę ,,Do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego”, która w dłuższej perspektywie dawała nadzieję na samookreślenie polityczne tego obszaru. W trakcie wystąpienia w Mińsku Komendant powiedział natomiast:
,,Ziemia ta sama rozstrzygnie, jak żyć ma, jakim prawem się rządzić. Będę dumny z Polski (…), jeżeli będę mógł tej nieszczęsnej ziemi dać najcenniejszy dar Boży – dar swobody”.
Niestety, niepowodzenia doznane na Froncie Ukraińskim pod koniec maja 1920 roku, doprowadziły w ostatecznym rozrachunku do odwrotu na całej szerokości frontu.
W sierpniu niebezpieczeństwo klęski zajrzało Polakom głęboko w oczy, gdyż Rosjanie stanęli u bram Warszawy. W dniach 13–15 sierpnia na przedpolach stolicy miała rozegrać się decydująca batalia, określana dziś mianem ,,cudu nad Wisłą” i uznawana za 18. przełomową bitwę w historii świata. Wydarzenie to zapoczątkowało kontrofensywę, która uratowała polską niepodległość i zahamowała marsz komunizmu ku Zachodowi.
Dość szybko jednak na terenach Wileńszczyzny doszło do niemałej konsternacji, gdyż już dwa miesiące później Piłsudski, realizując plan przyłączenia tych terenów do Polski w myśl faktów dokonanych, upozorował bunt generała Lucjana Żeligowskiego.
Ten zajął Wilno i okolice, a następnie ogłosił powstanie ,,niezależnego” państwa, tak zwanej Litwy Środkowej. Ponieważ negocjacje z przodkami Jagiełły zakończyły się niepowodzeniem, gdyż tamtejszy rząd odmawiał zrzeczenia się praw do Wilna, przeprowadzone zostały wybory do Sejmu nowo powstałej republiki.
W 1922 roku organ ten podjął uchwałę o włączeniu Litwy Środkowej do Polski. Niepodległa Litwa nie uznała aktu inkorporacji i proklamowała stan wojny z Polską, który trwał aż do roku 1938.
Wraz z podpisaniem traktatu ryskiego, który zdawał się stabilizować sytuację na Wschodzie, przyszła wreszcie pora na scalenie tych terenów z państwem polskim. Z wielu powodów był to jednak proces niezwykle trudny i czasochłonny.
Wschodnie województwa były bowiem bardzo słabo zaludnione, o czym najlepiej zdają się mówić suche statystyki. W Polsce na kilometr kwadratowy średnia gęstość zaludnienia wynosiła siedemdziesiąt osób, podczas gdy w przypadku terenów za Bugiem tylko trzydzieści cztery. Ziemie wschodnie były również bardzo zacofane cywilizacyjnie, posiadały najniższy współczynnik urbanizacji w kraju (zaledwie trzynaście procent).
Inkorporacja Kresów zdawała się mieć jednak również kilka plusów. Polska znacząco zwiększyła bowiem przestrzeń geostrategiczną, co w wojskowych planach obronnych miało mieć decydujące znaczenie w przypadku ewentualnej wojny z Rosjanami.
Ponadto województwa wschodnie były miejscem przenikania się kultur, które w dłuższej perspektywie mogło prowadzić do współpracy oraz wzajemnego ubogacania się.
Wileńszczyzna, będąca obiektem mitycznych westchnień współczesnych, nie posiadała jednak przemysłu, a poziom rolnictwa stał tam na niezwykle niskim poziomie.
Sytuacja nie była może aż tak dramatyczna jak na Polesiu, gdzie mieszkańcy wsi byli zmuszeni funkcjonować w ramach gospodarki pierwotnej (handel wymienny, życie z wytworów pracy własnych rąk), lecz również nie do pozazdroszczenia.
Ponadto na Kresach przyszło rządzącym borykać się z problemami natury narodowościowej, gdyż aż sześćdziesiąt procent mieszkańców stanowili tam przedstawiciele mniejszości narodowych: Białorusinów, Litwinów, Rosjan, Żydów czy Ukraińców.
W województwie wileńskim statystyki nie wyglądały co prawda aż tak źle, liczba Polaków zamieszkujących te tereny oscylowała wokół dwóch trzecich całej ludności, lecz to właśnie tutaj komunistyczni agitatorzy starali się podsycać jak tylko się da nastroje społeczne.
Wpływali oni na białoruską ludność tych terenów, skądinąd jej najliczniejszą mniejszość, która z powodu ogromnej biedy była podatna na radykalne postulaty społeczne.
Nasilająca się na początku lat trzydziestych działalność białoruskich bojówek doprowadziła ostatecznie do zakończenia polityki ustępstw wobec niej. Podobnie rzecz miała się z Litwinami, których mniejszość przez długi czas była finansowana przez państwo litewskie.
Religijną mozaikę Kresów tworzył natomiast zlepek najróżniejszych wyznań, choć historycy dalecy są od stwierdzenia, aby można było je zaszufladkować. Punkt orientacyjny, który zazwyczaj stanowiły poszczególne obiekty sakralne, zwłaszcza na Wileńszczyźnie wydawał się być zawodny.
Polacy nie zawsze byli bowiem wyznania rzymskokatolickiego, często przyjmując wierzenia ewangelików, a Białorusinów w pojedynczych przypadkach można było spotkać w katolickich świątyniach, choć przeważało wśród nich prawosławie. Rosjanie często należeli do staroobrzędowców, choć część z nich nigdy nie uznała rozłamu w kościele prawosławnym.
Ponadto wśród lokalnej społeczności można było spotkać między innymi baptystów, metodystów czy zielonoświątkowców. Dla Żydów Wilno stało się Jerozolimą Północy, prawdziwym centrum nauki talmudycznej. Nutę egzotyki wprowadzali natomiast podwileńscy Tatarzy oraz troccy Karaimi. Śmiało można rzec, że był to prawdziwy tygiel kulturalny.
A jak wyglądała sytuacja w samym Wilnie? Było ono prawdziwą wizytówką północno-wschodnich terenów II Rzeczypospolitej. Hotele, kina, teatry, restauracje czy choćby Uniwersytet im. króla Stefana Batorego, cieszący się wielkim uznaniem w świecie akademickim, nadawały uroku powoli odradzającemu się miastu.
Metropolia emanowała historią, w powietrzu czuć było ducha Moniuszki, Mickiewicza, Słowackiego. Nad Wilnem nigdy nie milkła również modlitwa, zanoszona w stronę opiekunki miasta, Matki Boskiej Ostrobramskiej.
To tutaj w 1927 roku należy szukać początków historii rozgłośni Polskiego Radia, na czele którego stanęli Witold Hulewicz i Tadeusz Łopalewski. Olbrzymią popularnością cieszyły się również wileńskie Środy Literackie, które odbywały się w dawnym klasztorze Bazylianów. ,,Słowo”, redagowane przez Stanisława Cata Mackiewicza, sprawiło, że miasto znalazło się wreszcie na prasowej mapie Polski.
Popularnością nic jednak nie było w stanie przebić Kaziuków, wielkiego jarmarku odpustowego, organizowanego z okazji święta patrona miasta, świętego Kazimierza.
W ich trakcie można było kupić praktycznie wszystko (od masła i wędlin aż po obwarzanki), choć nie obywało się również bez udziału najróżniejszych cwaniaków, którzy między innymi bogacili się na grze w trzy karty.
Historia walki o ligę
Mozaikę kulturową, która wytworzyła się na Kresach po zakończeniu działań wojennych, należało jednak mieć pod kontrolą.
Józefowi Piłsudskiemu nie zależało w końcu na tym, aby poszczególne mniejszości narodowe wywalczyły sobie zbyt dużą autonomię względem państwa polskiego.
Ponadto ważne było, aby zintegrować polską społeczność, mocno zdziesiątkowaną przez ledwo co zakończone konflikty zbrojne. W tej sytuacji ważną rolę miały odgrywać kluby oraz towarzystwa sportowe, które oprócz funkcji konsolidacyjnych, wpływały na rozwój tężyzny fizycznej, tak ważnej przy wychowaniu zdrowych pokoleń Polaków.
W Wilnie trzeba było czekać jednak niezwykle długo na powstanie jednej konkretnej drużyny, wokół której skupiłaby się miejscowa polska ludność. Ostatecznie stało się to dopiero w 1933 roku, gdy pułkownik Zygmunt Wenda ,,połączył wszystkie siły wojskowe w jedno i nazwał je tak, że przegrać po prostu nie mogły – nazwał je imieniem Marszałka Śmigłego (ten tytuł otrzymał dopiero trzy lata później)”.
Decyzja ta stała się promyczkiem nadziei na sforsowanie ,,zaklętych bram ekstraklasy”, w której Wilno nie miało swojego przedstawiciela od momentu powstania ligi w 1927 roku.
Przez lata Duma Kresów nie mogła jednak rywalizować jak równy z równym z czołowymi polskimi ekipami, co związane było z atrakcyjnością, a właściwie jej brakiem, tutejszych garnizonów.
Najlepsi wojskowi gracze w kraju trafiali bowiem do innych ekip, na przykład do klubów stołecznych: mającej legionowe korzenie Legii czy będącej oczkiem w głowie generała Sosnkowskiego Polonii. I choć ,,piernikowe serca kaziukowe miały od tylu już lat kształt futbolówki”, klub musiał skupić się na stworzeniu warunków do rozwoju przede wszystkim dla miejscowej młodzieży.
Wreszcie przyszła pora na debiut Śmigłego, który jak miało się okazać, wypadł nadzwyczaj okazale. Nad Wilię przyjechała bowiem drużyna 22 pp Siedlce, którą 8 kwietnia ,,kombinowany zespół 1 p.p. leg., 6 p.p. leg i WKS Śmigły” pokonał 3:1, zaś dzień później aż 6:1.
Obydwa spotkania odbyły się pod czujnym okiem Mariana Spoidy, objazdowego trenera PZPN, który po ich rozegraniu wyraził pochlebne opinie o grze wileńskich nowicjuszy. Dobra gra Wojskowych sprawiała, że mogli oni patrzeć w przyszłość z wielkimi nadziejami.
Niestety, w pierwszym roku rywalizacji o elitę, nie udało się uzyskać awansu, choć Śmigły był niezwykle blisko osiągnięcia celu. Po dość kontrowersyjnych spotkaniach z Naprzodem Lipiny, zwycięstwo 4:2 w niedokończonym dodatkowym meczu, Wojskowi musieli uznać wyższość stołecznej Polonii.
W następnych miesiącach klub zdobywał jednak cenne doświadczenie, które miało zaprocentować w następnych sezonach. Zacięte mecze z gdańską Gedanią, węgierskim Budafokiem czy zwycięstwo 4:2 z Cracovią, mistrzem kraju sprzed roku, były dobrym prognostykiem przed następną wyczerpującą kampanią.
Następne próby również niestety kończyły się niepowodzeniem. Śmigły odpadał kolejno ze Śląskiem Świętochłowice i Naprzodem Lipiny w grupie, Czarnymi Lwów oraz ponownie w grupie z Cracovią, Brygadą Częstochowa i AKS-em Chorzów.
Nie pomogły zagraniczne nazwiska na ławce trenerskiej, takie jak ,,węgierski b. gracz zawodowych drużyn z Budapesztu, Singer” czy Schneider, ,,wiedeńczyk, który wracając z Łotwy został zaangażowany na trenera ,,żubrów””. Wybawieniem okazało się dopiero zatrudnienie poznaniaka z krwi i kości, Stefana Sella.
Pod jego wodzą drużyna z Wileńszczyzny poczyniła olbrzymie postępy. Wzięła ona między innymi udział w międzynarodowym turnieju wielkanocnym na Śląsku w 1936 roku, gdzie udało się pokonać gliwicki Vorwäts 4:3 oraz po dramatycznej walce minimalnie ulec 2:3 Victorii Berlin.
W maju w kierunku ekipy Żubrów posypała się jeszcze większa fala komplementów, gdy w meczu o Puchar Polski Prezydenta RP pokonali oni reprezentację ligi 2:1. Co prawda nie powiodła się próba zajęcia miejsca w elicie po zdegradowaniu Dębu Katowice na wiosnę 1937 roku, lecz tylko kwestią czasu stawało się, gdy Śmigły wreszcie osiągnie zamierzony cel.
Ten udało się zrealizować 3 października 1937 roku, gdy w ostatnim meczu sezonu Śmigły przed własną publicznością rozgromił lubelską Unię aż 8:1. Nie obyło się jednak bez kontrowersji, gdyż niedługo po rozegraniu ostatniej serii spotkań działacze Brygady Częstochowa, wyprzedzonej w tabeli bilansem bramkowym przez Dumę Kresów, oprotestowali skandaliczne według nich decyzje sędziowskie.
Według częstochowian clou całej ,,afery przekupstwa” tkwiło bowiem w tym, że ,,Wilno musi wejść do ligi, bo na wszystkich frontach zabezpieczyło swe marzenia”. Szefem kolegium sędziów od lutego był bowiem wilnianin Michał Frank, którego zarządzenia odnośnie ustalania ekip sędziowskich na poszczególne mecze miały faworyzować ekipę Śmigłego.
Z dzisiejszej perspektywy trudno oceniać te zarzuty, z całą pewnością można za to stwierdzić, że sytuacja ta źle wpłynęła na kondycję finansową Brygady, której działacze zmuszeni byli zlikwidować wiele swoich sekcji, zachowując jedynie piłkarską oraz bokserską.
Inauguracja sezonu 1938 zapowiadała się więc dla piłkarzy Śmigłego niezwykle ekscytująco. Jako pierwszego przeciwnika los przydzielił im ekipę czterokrotnych wtedy mistrzów Polski, Ruchu Wielkie Hajduki. Wyjazd na Śląsk, królestwo kopalń i hut, trwał niezwykle długo, gdyż ,,wileńskie ,,żubry” jechały pociągiem przez kilkanaście godzin”.
Na boisku w ogóle nie było jednak widać zmęczenia podróżą, co Wojskowi udowodnili już w trzeciej minucie. Indywidualną akcją popisał się Longin Pawłowski, przyszły dowódca plutonu w 5 pułku piechoty Legionów we wrześniu 1939 roku, który minął obrońców niczym slalomowe tyczki i pokonał bezradnego Broma.
Po historycznym golu dla wileńskiej ekipy w szeregach gości wkradło się jednak rozprężenie. Wykorzystali to gospodarze, którzy dwukrotnie pokonali ,,zachowującego się jak doświadczony bramkarz ligowy” Jachimowicza ,,Czarskiego”.
Do wyrównaniu doprowadził jeszcze Henryk Biok, lecz do pokonania śląskich hegemonów to nie wystarczyło. Po przerwie gościom zaaplikowano trzy bramki, lecz nie przeszkodziło to redaktorom katowickiej ,,Polonii” napisać na swoich łamach kilku ciepłych słów pod adresem wilnian.
,,Na dobrą ocenę zasłużyło przede wszystkim trio obronne z bramkarzem Czarskim i lewym obrońcą Zawieją. Bardzo pracowity był ponadto środkowy pomocnik Bukowski (…). Poza tym Śmigły dzięki fair grze zyskał sobie sympatię śląskiej publiczności” – głosił jeden z artykułów.
Pierwszy mecz w Wilnie, rozegrany dwa tygodnie później z lwowską Pogonią, cieszył się niespotykanym do tej pory zainteresowaniem, gdyż ,,na stadion przy ulicy Werkowskiej pojawiło się około ośmiu tysięcy widzów, a więc tłum w Wilnie jeszcze na meczu futbolowym nie oglądany.” Minimalna porażka 0:1 zasmuciła na pewno wszystkich wilniuków, lecz co się odwlecze to nie uciecze.
W następnej domowej batalii, jednostronnie rozstrzygniętej z AKS-em (3:1), gospodarze pokazali lwi pazur. Radości nie było końca, o czym świadczyć może choćby historia jednego z kibiców, który po zakrapianej imprezie w jednej z lokalnych knajp musiał tłumaczyć policjantowi: ,,Kochanieńki, ja tylko trocha wypiwszy!”, a po obudzeniu się następnego dnia zastanawiał się który but ,,jest na prawa, a który na lewa noga?”
W następnych meczach Śmigłemu wiodło się jednak w kratkę. Cenne zwycięstwa, jak choćby to nad Wartą w Poznaniu 3:2, przeplatał kompromitującymi porażkami. Najbardziej bolesne okazały się spotkania w delegacji z Warszawianką (2:6) oraz AKS-em (1:7).
Dobre recenzje zbierali jednak pojedynczy zawodnicy: Marian Jachimowicz ,,Czarski” (obronił dwie jedenastki, w tym strzał Teodora Peterka), Kazimierz Marzec (zdobywca sześciu ligowych bramek) czy Juliusz Ballosek (specjalista od rzutów wolnych).
Ostatecznie premierowy sezon na najwyższym szczeblu ekipa znad Wilii zakończyła na ostatniej pozycji w tabeli. Wojskowi pozostawili jednak po sobie dobre wrażenie w postaci stylu gry, który na większości stadionów był oklaskiwany przez miejscową publikę.
Po meczu z Wisłą Kraków w Wilnie ,,Przegląd Sportowy” pokusił się nawet o stwierdzenie, że Śmigły dla swoich przeciwników ,,jest trudnym i gorzkim orzechem do zgryzienia”.
W tym miejscu warto przytoczyć anegdotę, która związana była z ostatnim ligowym meczem tego sezonu, rozegranym we Lwowie z tamtejszą Pogonią. 30 października, w przededniu 35. rocznicy powstania ekipy Poganiaczy, obiektom klubowym gospodarzy nadano imię Edwarda Śmigłego-Rydza.
Działacze ze Lwowa zakładali bowiem, że przy okazji meczu z ekipą, której nazwę nadano na cześć Marszałka, uda się zebrać odpowiednie dotacje. Myślenie perspektywiczne okazało się strzałem w dziesiątkę, lecz równie wiodącym mógł być w tej sytuacji fakt, że polski przywódca urodził się w oddalonych o zaledwie dziewięćdziesiąt kilometrów Brzeżanach.
Walka o powrót do elity rozpoczęła się obiecująco. Śmigły dwukrotnie porozbijał WKS Grodno oraz Ognisko Pińsk. Zmagania w drugiej grupie Duma Kresów rozpoczęła jednak od falstartu, a mianowicie porażki 1:2 w Świętochłowicach. Tydzień później, 20 sierpnia 1939 roku, przed własną publicznością piłkarze z Wilna nie pozostawili jednak złudzeń poznańskiej Legii (tak, istniał taki klub!), wygrywając aż 5:1.
Nikt z kibiców obecnych na stadionie w najśmielszych snach nie zakładał nawet, że tego dnia przyjdzie mu oklaskiwać swoich ulubieńców po raz ostatni. Następna potyczka, zaplanowana na 10 września z Junakiem w Drohobyczu, nie doszła bowiem do skutku.
Radzieckie oraz niemieckie bomby, które kilkukrotnie spadały na Wilno przez pięć lat trwania wojny, oraz litewska okupacja Wileńszczyzny w latach 1939-1940, bezpowrotnie odebrały miastu jego polską duszę. Wspomnienia o Śmigłym pozostały jednak głęboko w pamięci jego polskich mieszkańców, którzy ukochali go zwłaszcza za ,,godną podziwu ambicję wszystkich bez wyjątku graczy”.
Śmigły Wilno. Reaktywacja
Historia Śmigłego nie skończyła się jednak wraz z wkroczeniem wojsk sowieckich na tereny Wileńszczyzny. W 2019 roku, po osiemdziesięciu latach niebytu, Duma Kresów została reaktywowana w Warszawie w ramach rozgrywek Retro Ligi.
Na pomysł stworzenia owego turnieju wpadł wielki pasjonat historii z Łowicza, Piotr Marciniak, który swoją inicjatywą zaraził ludzi zaangażowanych dotychczas w działalność grup rekonstrukcyjnych oraz badanie dziejów pułków walczących w okresie II wojny światowej.
W Centralnej Bibliotece Wojskowej udało mu się znaleźć teczkę, wypełnioną projektami przedwojennych piłek, strojów oraz butów z epoki. Pomogła również zachowana ikonografia i zapiski z gazet, które stanowiły ważne uzupełnienie, zwłaszcza w temacie odtworzenia klubowych herbów. Ostatecznie cała ta ciężka praca dała znakomity efekt, który cieszy oczy kibiców w kilku miastach Polski.
W pierwszym sezonie Retro Ligi wystąpiły, oprócz Śmigłego Wilno (Warszawa), drużyny WKS 10 PP Łowicz, WKS 37 PP Kutno, LKS Lechii Lwów (Dzierżoniów) oraz WKS Grodno (Kozienice). W następnej kampanii dokooptowana zostanie ponadto ekipa Hakoachu Będzin. ,,Jest to pomysł przeniesienia widzów do lat 30., prosto na boiska II RP. To jest liga i nie wygląda to w ten sposób, że gramy jeden mecz pokazowy na rok” – stwierdził Jan Dubiel, piłkarz reaktywowanej ekipy Wojskowych, w wywiadzie dla Polskiego Radia.
PRZECZYTAJ TAKŻE: WACŁAW KUCHAR – CZŁOWIEK ORKIESTRA
Tytuł pierwszego mistrza rozgrywek uzyskała ekipa ze Lwowa (Dzierżoniowa), tymczasem Śmigły, podobnie jak w swoim jedynym przedwojennym sezonie, okupował ostatnie miejsce w tabeli. W Retro Lidze wyniki schodzą jednak na drugi plan.
,,Najważniejsze w tym całym wydarzeniu jest oddanie honoru tym żołnierzom (tworzącym przedwojenne polskie ekipy piłkarskie). W naszym projekcie chodzi przede wszystkim o to, aby ludzi przenieść w czasie, pokazać im jak wyglądał przedwojenny futbol (…) i ukazać w jaki sposób można uczyć historii przez sport” – przekonuje Piotr Marciniak.
Pozostaje mieć nadzieję, że w następnych sezonach Żubry będą potrafiły połączyć ze sobą zarówno wyniki sportowe, jak i ważność przesłania.
DAWID KOWALCZYK
Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno Śmigły Wilno