Kiedy karny decyduje o Twoim sezonie – wspominamy spotkanie Deportivo z Valencią

Czas czytania: 6 m.
0
(0)

Przegranie mistrzostwa boli – szczególnie jeżeli walczysz o pierwszy tytuł w historii. Musi boleć tym bardziej, jeżeli przegrywasz go po ostatnim meczu. Trudno sobie wyobrazić jednak jak dużym bólem musi być stracenie tytułu w ostatniej kolejce, kiedy dodatkowo nie wykorzystujesz rzutu karnego w ostatnich minutach meczu. Z tym doświadczeniem musieli sobie poradzić kibice Deportivo La Coruna pewnej majowej nocy 1994 roku.

“To była 22.14 czasu miejscowego. La Coruna nigdy nie zapomni tej godziny. Boisko, które było miejscem pełnym pożądania i dążenia do celu, nagle zamilkło i umarło. Minutę później liga była zakończona.”

Małych wielkie marzenie

To miało być wielkie święto w 200 tys. galicyjskim mieście. Portowa aglomeracja kojarzona była wcześniej przede wszystkim z tego, że była siedzibą znanego na świecie koncernu odzieżowego Inditex. 14. maja 1994 miał to jednak zmienić i zaznaczyć wyraźnym kółkiem La Corunę na mapie piłkarskiego świata. Były to początki mitycznego “SuperDepor” – ekipy, która na ponad dekadę wdarła się szturmem do wielkiej czwórki w Hiszpanii, stając się jednocześnie postrachem całej piłkarskiej Europy. Zespół występował wcześniej w głównej mierze w Segunda Division i nikt w La Corunii nie brał nawet pod uwagę możliwości walki o najwyższe trofea. Wszystko zmienił rok 1988 i wybór na prezesa Augusto Cesara Lendoiro. Pod jego wodzą zespół w zaledwie sześć sezonów przepoczwarzył się w hiszpańskiego giganta.

Pierwsza eksplozja formy SuperDepor miała miejsce w sezonie 1993/1994. Zespół wykorzystywał kryzys Realu Madryt, a także nierówną formę Barcelony. Zresztą słabość “Królewskich” Galisyjczycy uwypuklili w bezpośrednim starciu na “El Riazor”, w którym zmiażdżyli gości z Madrytu 4:0. Był to manifest, potwierdzający mistrzowskie aspiracje zespołu z La Coruni. Od 18. kolejki Los Blanquiazules przewodzili ligowej stawce. W trakcie sezonu przegrali jedynie cztery spotkania i stracili tylko 18 goli – wynik, którego z pewnością nie powstydziłoby się Atletico Diego Simeone.

No właśnie – przewodzili do ostatniej kolejki. Wówczas na Riazor miała przyjechać Valencia, a bezpośredni rywal do tytułu – Barcelona, podejmował u siebie Sevillę. Deportivo miało dwa punkty przewagi, ale gorszy stosunek bramek. W efekcie każde zwycięstwo Blaugrany wymagało również wygranej zespołu z La Corunii. Rywalem był jednak doświadczony zespół, mający wiele do udowodnienia…

Djukić rzucił się bezwładnie na ziemię. Jego koledzy podbiegli do niego i zaczęli go podnosić. Ludzie próbowali dostać się do piłkarzy i ich objąć. Oczy Serba nie kontaktowały, kiedy Nando podbiegł do niego i podniósł go z ziemi.”

Specjaliści od wielkich meczów

W styczniu przedstawiałem na łamach naszego cyklu “Był sobie mecz” legendarne już spotkanie Barcelony z Valencią z 2001 roku, zapamiętane z dramatycznej końcówki i geniuszu Rivaldo. Ekipa “Nietoperzy” w latach 90 i na początku XX wieku miała tę niesamowitą przypadłość, że mecze z ich udziałem urastały do miana legendarnych. Oprócz wspomnianego spotkania z Barceloną były przecież finały Ligi Mistrzów z Realem i Bayernem (zwłaszcza ten drugi), półfinał Champions League z 2000 roku z Barceloną (słynne 4:1 na Mestalla) czy też pogrom, jaki zgotowali Lazio w ćwierćfinale w tej samej edycji, ogrywając ich w Walencji 5:2. I tym razem – w 1994 roku – Valencia odegrała swoją istotną rolę i chociaż nie uczestniczyła bezpośrednio w wyścigu o tytuł, praktycznie o nim zadecydowała.

178971462 1123560918162653 4388391181167925053 n
Skład Valencii

Wyczekiwanie

Całe miasto czekało na spotkanie i ewentualną – pomeczową fiestę. Napięcie wyczuwalne było już na kilka dni przed meczem. Mieszkańcy nerwowo stąpali z jednej nogi na drugą, restauracje wypełniły rozmowy o spotkaniu. Na samym stadionie w dniu meczowym, atmosfera była tak gęsta, że można by ją było pociąć na kawałki. Co gorsza, Deportivo musiało grać w roli atakujących, podczas gdy sukces całego sezonu oparty był na żelaznej obronie, doskonałej organizacji gry i konsekwencji zespołu. Owszem, w ataku szalał Brazylijczyk Bebeto, na skrzydle swoimi rajdami obronę przeciwnika rozbijać mógł Fran, a wszystkim z tyłu dowodził inny znakomity Brazylijczyk – Donato. DNA drużyny opierało się jednak na wartościach, których klub w tym przypadku nie potrzebował najbardziej.

Depor musiało atakować.

“Część piłkarzy Depor leżało bezwładnie na boisku, część w ciszy udała się do szatni stadionu. Ale Riazor powstawało, atmosfera miała się zmienić…”

Arsenio Iglesias, legendarny trener Deportivo miał tego świadomość. Przeczuwał też, że wynikające z tego faktu zagrożenia. Nic więc dziwnego, że przed rozpoczęciem spotkania na telewizyjnych zbliżeniach widać było nerwowo chodzącego wokół ławki rezerwowych Iglesiasa, rozglądającego się niepewnie po stadionie.

Ale Riazor wierzyło. Całe miasto wierzyło. Las rąk i szalików z herbem klubowym towarzyszyły pierwszemu gwizdkowi arbitra, a głośny doping miał zdeprymować gości z Valencii. Na stadionie pojawiły się transparenty “SuperDepor” obwieszczające nadejście nowej siły w hiszpańskim futbolu i być może – przyszłego mistrza.

Dominacja Deportivo

Spotkanie zaczęło się od fizycznej walki o środek pola. Już na samym początku spotkania żółtą kartką ukarany został Donato – etatowy wykonawca stałych fragmentów gry w zespole Iglesiasa. To na pierwszy rzut oka błahe upomnienie, okazało się kluczowym w kontekście całego sezonu i walki o mistrzostwo. Trener Deportivo zmuszony był ściągnąć Donato w drugiej połowie w obawie przed złapaniem przez niego czerwonej kartki, co pozbawiło zespół specjalisty od uderzeń stojącej piłki, a co za tym idzie – egzekutora potencjalnego rzutu karnego…

178812726 308316127470190 1967618688937618289 n
Skład Deportivo

“Ok. 2 tysięcy kibiców zaczęło kotłować się koło wejścia do szatni. Wypełnili całe boisko i byli z drużyną. Nagle cały stadion zaczął wiwatować na cześć piłkarzy, a Augusto Cesa Lendoiro machał do nich z trybun”.

Pierwsze 15 minut było wyrównane, przy czym zaczęła klarować się delikatna przewaga Deportivo, głównie za sprawą wszędobylskiego Mauro Silvy i kreatywnego Frana, szalejącego po całej szerokości boiska. Trybuny również nie odpuszczały, a stadion żył meczem, nagradzając swoich zawodników podwójną porcją braw za każde dobre zagranie. Dodatkowo trybuny oszalały z radości po informacji o bramce Diego Simeone, dającej prowadzenie Sevilli na Camp Nou. To były dobre złego początki.

Napór Deportivo wzrastał, czego efektem były dwie sytuacje bramkowe Bebeto czy też rzut rożny, po którym blisko szczęścia był Mauro Silva. Brakowało jednak postawienia kropki nad “i”. W międzyczasie stadion przeszedł cichy szmer – Christo Stoiczkow wyrównał i Barcelona wracała do gry o mistrzostwo. Wbrew swojemu defensywnemu stylowi gry Deportivo napierało jednak coraz mocniej, tłamsząc wszelkie ataki Valencii w zarodku i neutralizując świetnego Predraga Mijatovicia.

Ostatecznie Deportivo nie przełamało obrony Valencii do przerwy, ale i tak sytuacja układała się dla zespołu z Riazor komfortowo. Davor Suker wyprowadził Sevillę ponownie na prowadzenie i Barcelona znów była pod kreską. Mistrzostwo było tuż, tuż.

“Lendoiro płakał, a ludzie wiwatowali i skandowali jego nazwisko. Krzyczeli też, że miasto nie zaśnie i utonie w morzu alkoholu. Młodzi ludzie chcieli, żeby idole poczuli ich wsparcie w tym momencie.”

Druga połowa, która zmieniła wszystko

Tylko 45 minut dzieliło Deportivo od pierwszego w historii mistrzostwa. Jak się jednak miało okazać, było to bardzo długie 45 minut. Przede wszystkim, sytuacja zaczęła się diametralnie zmieniać na Camp Nou. Świetnie grająca do tej pory Sevilla załamała się pod naporem Barcelony, która w drugiej połowie zaczęła regularniej ostrzeliwać bramkę “Sevillistas”. Efektem były cztery gole dla Blaugrany, które totalnie rozbiły zespół z Sewilli i nałożyły olbrzymią presję na Deportivo. Co więcej, z boiska musiał zejść Donato, a Valencia odgryzała się coraz groźniejszymi kontratakami.

Ataki Deportivo stawały się coraz bardziej rozpaczliwe, ratując się dośrodkowaniami i strzałami z dystansu – w większości niecelnymi. Doszło też do zmian, z boiska zszedł m.in. Donato, a pojawił się na nim Alfredo. To właśnie ten zawodnik posłał w 87 minucie dośrodkowanie w pole karne, które przejął Bebeto i odegrał do dynamicznie wchodzącego w pod bramkę rywala Nando. Na jego drodze bezpardonowo stanął Alvaro Cervera i sędzia zagwizdał, wskazując na 11 metr. Stadion eksplodował. Deportivo dostało karnego, którego zespół tak mocno łaknął i którego tak mocno potrzebował…

“Kibice krzyczeli, że życie w La Corunii jest piękne. Skandowali też nazwisko Djukicia, nazywając przyjacielem całego miasta…”

Piętno Djukicia

Na boisku nie było już jednak Donato, a drugi strzelec w klubowej hierarchii – Bebeto, spudłował karnego tydzień wcześniej. Do piłki podszedł więc Miroslav Djukić. Był to jego czwarty sezon w Galicji. Szanowany serbski obrońca, o wielkim sercu do walki, trudny do przejścia, świetnie grający w powietrzu i respektowany w całej lidze. Wydawał się idealnym kandydatem, który wytrzyma tę niewyobrażalną presję.

Djukić położył piłkę, wziął głęboki oddech, rozbieg i … strzelił za słabo. Jose Luiz Gonzalez wyczuł jego intencje, a strzał był na tyle słaby, że mógł jeszcze piłkę złapać. Wyglądało to trochę tak, jakby Djukicia w trakcie rozbiegu opuściły siły witalne.

Nastała cisza.

Mistrzem została Barcelona, Deportivo musiało zadowolić się drugim miejscem. Dramatyczny finał rozgrywek, jaki La Liga widziała później jedynie jeszcze w postaci legendarnego “Tamudazo” w 2007 roku, zapewniającego tytuł Realowi, kosztem Barcelony.

Zespół z La Corunii stracił szansę na pierwsze mistrzostwo, ale to nie był koniec “SuperDepor”. Odbili sobie to niepowodzenie w 1999 roku, niespodziewanie wygrywając mistrzostwo Hiszpanii. Jednak już bez Miroslawa Djukicia, wówczas piłkarza Valencii, który przed sobą miał jeszcze dwa wielkie rozczarowania w swojej karierze, w postaci przegranych finałów Ligi Mistrzów…

PIOTR JUNIK

Wszystkie cytaty pochodzą ze strony ciberche.net

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Piotr Junik
Piotr Junik
Sympatyk Realu Madryt i wszystkiego, co związane z hiszpańskim futbolem. Zafascynowany polityczno-społecznym aspektem piłki nożnej. Zawodowo projektuje i buduje najlepsze stoiska targowe w kraju.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Przewodnik Kibica MLS 2024” – recenzja

Przewodnik Kibica MLS już po raz czwarty ukazał się wersji drukowanej. Postanowiliśmy go dokładnie przeczytać i sprawdzić, czy warto po niego sięgnąć.

Mário Coluna – Święta Bestia

Mozambik dał światu nie tylko świetnego Eusébio. Z tego afrykańskiego kraju pochodzi też Mário Coluna, który przez lata był motorem napędowym Benfiki i razem ze swoim sławniejszym rodakiem decydował o obliczy drużyny w jej najlepszych czasach. Obaj zapisali też piękną kartę występami w reprezentacji.

Trypolis, Londyn, Perugia, Dubaj – Jehad Muntasser i jego wszystkie ścieżki

Co łączy Arsene’a Wengera, rodzinę Kaddafich i Luciano Gaucciego? Wszystkich na swojej piłkarskiej drodze spotkał Jehad Muntasser, pierwszy człowiek ze świata arabskiego, który zagrał w klubie Premier League. Poznajcie jego historię!