Stadion Śląski w Chorzowie to miejsce szczególne w historii naszego futbolu. Dziś opowiemy wam o pewnym szczególnym spotkaniu, które rozegrano 2 maja 1959 r. Wtedy to bytomska Polonia, która była wicemistrzem Polski, podejmowała też Polonię, ale z Bydgoszczy. Siódma kolejka ekstraklasy. Teoretycznie mecz jak każdy inny, ale to właśnie te dwa zespoły jako pierwsze w Polsce zagrały w świetle jupiterów. Śląski gigant był pierwszym, na którym je zainstalowano.
Plany budowy dużego stadionu pojawiały się już przed wojną, ale dopiero 20 grudnia 1950 r. zapadła ostateczna decyzja. Wiosną 1951 r. ruszyły prace przygotowawcze, a rok później zatwierdzono projekt budowy. Podwoje otwarł 22 lipca 1956 r. w Narodowe Święto Odrodzenia Polski. Polska reprezentacja przegrała wtedy w towarzyskim meczu z NRD 0:2.
Przez lata na tym obiekcie grała kadra. Tutaj pokonaliśmy ZSRR i Anglię, tu przypieczętowaliśmy awans na mundial do Korei i Japonii. To na tym stadionie w europejskich pucharach swoje boje toczyły: Górnik Zabrze, Ruch Chorzów, GKS Katowice, Polonia Bytom, a nawet GKS Tychy. Był areną zmagań w derbach Górnego Śląska. Odbywały się tu zawody żużlowe i lekkoatletyczne. Koncertowały tutaj gwiazdy światowej muzyki, a nawet odbył się tu światowy kongres Świadków Jehowy. Sportowych widowisk, które na stałe zapisały się w pamięci kibiców, jest całe mnóstwo.
Mało kto jednak pamięta, że próby gry przy sztucznym świetle czyniono w naszym kraju już kilka lat wcześniej. Działacze piłkarscy z Rybnika dobrze zdawali sobie sprawę z atrakcyjności i nowości meczów przy sztucznym świetle. Pewnego razu zorganizowano spotkanie właśnie wieczorową porą.
Boisko było wtedy oświetlane przez zwykłe lampy zawieszone wokół boiska i kilka dodatkowych nad nim. Było to świadectwo pomysłowości i przedsiębiorczości tamtejszych działaczy, ale wyrażało też pragnienie nadejścia nowych technologii w futbolu. Innymi miastami, w których podejmowano podobne próby były Szczecin czy Łaziska, a jeszcze przed wojną próbowano tego w Poznaniu. Na „zepsutym Zachodzie” wieczorne spotkania nie były już niczym nowym. W Polsce jednak mieliśmy początkowo znacznie pilniejsze zadania na odcinku w-f i sportu, aby pozwolić sobie na taki luksus – pisano w Sporcie.
Próby
Dla polskich zespołów gra przy sztucznym oświetlaniu była czymś stosunkowo nowym. Niewiele drużyn miało okazję mierzyć się w takich warunkach. Z tego też powodu piłkarze musieli się zapoznać z realiami gry przy sztucznym świetle podczas treningów. Już w środę wieczorem na płytę Stadionu Śląskiego wybiegła jedenastka zespołu z Bytomia. Z racji położenia mogli już parę dni wcześniej przygotować się do spotkania. „Sport” donosił, że początkowo zawodnicy wykonywali ćwiczenia trochę niepewnie, ale już po kilku minutach trening odbywał się zupełnie normalnie, tak, jak każdego innego dnia. Kiedy dziennikarze zapytali Henryka Kempnego o wrażenia, ten odparł, że nie widzi żadnej różnicy.
Piłkę widać, ludzi widać. A czy światło jest bardziej żółte, czy bardziej białe – to wszystko jedno – wtórował mu Jan Liberda.
Trener Adam Niemiec również nie miał żadnych zastrzeżeń i podobnie jak zawodnicy stwierdził, że to kwestia przyzwyczajania. Spodziewał się też, że wieczorne mecze będą cieszyły się sporym zainteresowaniem kibiców, bo oprócz przeżyć sportowych, dojdą jeszcze wrażenia estetyczne.
Preludium
Zanim na boisko śląskiego giganta wybiegły jedenastki obu Polonii, ligowy pojedynek rozegrały Ruch Chorzów i Pogoń Szczecin. Niebiescy wygrali 1:0, po golu Eugeniusza Lercha, ale poziom spotkania nie był powalający. Nikt też jednak nie oczekiwał porywającego widowiska, bo szczecinianie na wyjazdach zdołali strzelić ledwie jedną bramkę, a ligowe punkty zdobywali tylko u siebie. Liczono na to, że chorzowski Ruch wreszcie obudzi się z letargu i nawiąże do dawnych sukcesów. Niestety płonne to były nadzieje.
Mierny ten pojedynek i minimalnej ilości podbramkowych spięć ani przez moment nie miał większego rozmachu. Przeważna część zagrań rwała się już daleko od bramek, a to skutkiem pomyłkowych podań lub też tak wolnego tempa, że zarówno Pohl wraz z kolegami, jak i Nowacki z współtowarzyszami mogli niemal zawsze w odpowiedniej chwili unicestwić zamiary przeciwnika – podsumowano poziom spotkania w „Sporcie”.
Powoli zbliżał się kulminacyjny moment wieczoru. Po piłkarzach przed publicznością zaprezentowali się lekkoatleci. Kiedy około 19:30 delikatnie zaczynało się ściemniać, spiker poprosił publiczność o zapalenie zapałek.
I oto setki ogników rozpalają się na trybunach, migocą krótko i gasną na wietrze. Ale pierwszy efekt iluminacyjny już jest – relacjonowano w „Sporcie”.
Po pokazach lekkoatletycznych pojawiła się górnicza orkiestra kopalni Wujek, która odegrała Mazurka Dąbrowskiego. Później nadszedł czas na bardziej oficjalną część wieczoru. Do mikrofonu podszedł przewodniczący Wojewódzkiego Komitetu Kultury Fizycznej Roman Stachoń, który zwrócił się do zgromadzonych słowami:
Sportowcy Śląska otrzymują pierwsze w Polsce elektryczne oświetlenie stadionu. Pozwoli ono na oglądanie imprez sportowych w dni powszednie i zwiększy jeszcze i tak dużą popularność sportu na terenie województwa katowickiego.
Na koniec podziękował inżynierom, technikom i robotnikom chorzowskiego Konstalu za terminowe i dokładne wykonanie konstrukcji. Życzył też wszystkim miłośnikom sportu jak najwięcej emocji i rozrywki. W końcu kilkanaście minut przed godziną 20:00 płyta stadionu została oświetlona przez potężne snopy światła, płynące z umieszczonych na imponujących masztach tablic jupiterów. Na każdej z nich umieszczono 20 lamp.
Burza oklasków urywa się na trybunach! Jednocześnie tarcza zegara boiskowego rozbłyska efektownym łukiem żarówek. Trzykrotne „hip hura” na cześć budowniczych stadionu rozlega się z siłą grzmotu. Publiczność patrzy. Jak urzeczona. Znana dobrze murawa piłkarskiego boiska w świetle 400 kW nabrała przedziwnej świeżości, soczystości. Wszystko teraz takie nowe, pociągające. Na białą lśniącą piłkę przerzucaną przez trenujących piłkarzy patrzymy z zainteresowaniem, jakbyśmy ją pierwszy raz w życiu widzieli. Jakie zabawne efekty cieni powstają w świetle reflektorów: na środku boiska rysują się nieznacznie cztery cienie każdego z zawodników i sędziego. Są one jednak tak subtelne, że absolutnie nie przeszkadzają w śledzeniu akcji na boisku – pisał wyraźnie zachwycony reporter „Sportu”.
Spektakl czas zacząć
Wreszcie nadeszła pora rozpoczęcia meczu. Polonia Bytom grała w składzie: Edward Szymkowiak, Józef Dymarczyk, Aleksander Olejniczak, Bogusław Widawski, Józef Wieczorek, Ryszard Grzegorczyk, Wacław Sąsiadek, Jan Liberda, Henryk Kempny, Norbert Pogrzeba i Bernard Skwara, którego po przerwie zastąpił Stanisław Krasucki. Goście z Bydgoszczy zagrali w następującym zestawieniu: Henryk Burchardt, Ryszard Dziadek, Józef Boniek (ojciec Zbigniewa), Teofil Murzyn, Janusz Jędrzejczak, Ryszard Malinowski, Henryk Norkowski, Marian Cirkowski, Marian Norkowski, Roman Armknecht i Roman Komasa. Zaszczytu sędziowania tego wyjątkowego pojedynku doznał arbiter Józef Misiak z Opola.
Mecz rozpoczął się od mocnego uderzenia. Już w pierwszej minucie bytomski atak po wymianie kilku podań znalazł się pod polem karnym bydgoszczan. Kempny znakomicie wypuścił Liberdę i obrońcy rywali musieli ratować się faulem. Liberda rozciągnął się jak długi i sędzia bez wahania wskazał na jedenasty metr. Przed spotkaniem zawodnicy ustalili, że jeśli będą wykonywali rzut karny, to zrobią to „na raty”. Takie właśnie zagranie widział Kempny, kiedy jeszcze z Legią grał w Jugosławii i zawodnicy uznali, że pierwsze w Polsce spotkanie przy świetle jupiterów będzie dobrą okazją do zaprezentowania go szerszej publiczności.
Do piłki podchodzi Heniu Kempny, zagrywa piłkę lekko do przodu, ja podbiegam do niej, kiwam zwodem bramkarza i zdobywam bramkę. Konsternacja wśród zawodników Polonii Bydgoszcz czy bramka została prawidłowo zdobyta, lecz sędzia znający przepisy gry w piłkę nożną uznaje bramkę i było 1:0. Wśród publiczności toczyły się długie dyskusje o tej sytuacji. Zapytania o przepisach gry toczyły się wszędzie i zostały wyjaśnione w środkach masowego przekazu – wspominał tamtą sytuację Jan Liberda na łamach księgi jubileuszowej Polonii Bytom.
Teatr jednego aktora
Po tym, jak Liberda z elegancją primabaleriny wyprowadził swój zespół na prowadzenie, bytomianie zaczęli grać jak w transie. Piłka chodziła jak po sznurku, a w ataku stosowano wyjątkowo szeroki repertuar zagrań. Bydgoszczanie zostali zepchnięci do defensywy, a golkiper Burchardt miał pełne ręce roboty. W 10. minucie Liberda fantastycznie minął czterech rywali i świetnym podaniem obsłużył Kempnego, który jednak fatalnie przestrzelił z sześciu metrów. Trzy minuty później niemal taka sama sytuacja, tym razem jednak Liberda podaje do Pogrzeby, który z zimną krwią wykorzystuje znakomitą sytuację i nie daje szans bramkarzowi rywali.
Goście próbowali grać długie piłki na swojego najlepszego strzelca – Mariana Norkowskiego, ale zagrożenie płynące z jego strony świetnie neutralizował pilnujący go Olejniczak. Kilka razy udało się bydgoskiemu zespołowi zagościć pod bramką bytomian, ale łącznicy byli zbyt zajęci walką na własnej połowie, żeby w porę zdążyć pod pole karne Szymkowiaka.
W 34. minucie na świetlnej tablicy widniał już wynik 3:0. Strzelcem bramki był Sąsiadek, a asystował nie kto inny jak znowu Liberda. Znakomitą partię rozgrywał również Kempny, który jak pisano w „Sporcie”, przypomniał sobie swe najlepsze chwile i przez cały czas znajdował się w ruchu. Opiekujący się nim Boniek napracował się przy tak, jak w żadnym innym meczu sezonu. Do przerwy rezultat nie uległ zmianie i do szatni w wyraźnie lepszych humorach schodziła Polonia z Bytomia.
W drugiej odsłonie tego spektaklu obraz gry nie uległ specjalnie zmianie. Bytomianie zwolnili tylko nieco tempo, mając z tyłu głowy wtorkowy mecz w Halle w NRD. Jan Liberda, który był głównym aktorem tego widowiska, swój występ ukoronował dwoma pięknymi strzałami, które przypieczętowały zwycięstwo Polonii. Świetnym występem zwrócił na siebie uwagę obserwatorów z PZPN-u Leszka Rylskiego i Ryszarda Łysakowskiego. Obaj zgodnie stwierdzili, że Liberda stał się właśnie głównym kandydatem do gry w kadrze w meczach z RFN i Hiszpanią.
Bramkarz bydgoszczan Burchardt pięć razy musiał wyciągać piłkę z siatki, ale przy każdej z nich nie miał nic do powiedzenia. Według Jerzego Badnera z „Przeglądu Sportowego” zasłużył on nawet na pochwały, bo uchronił swój zespół od jeszcze wyższej porażki. Bydgoska Polonia pozostawiła po sobie pozytywne wrażenie. Grała otwarty, ambitny futbol i nie dawała za wygraną. Błędem było oparcie gry ofensywnej tylko na Norkowskim, który pieczołowicie pilnowany nie miał wiele szans na pokazanie swoich umiejętności. Swoją postawą goście zasłużyli jednak na przynajmniej honorową bramkę.
„Przegląd Sportowy” pisał o wieczornej serenadzie, a katowicki „Sport” o urzekającym spektaklu wicemistrza Polski. Piękny wieczór zakończył się barwnym korowodem tysięcy widzów z płonącymi pochodniami z gazet i wspaniałym pokazem sztucznych ogni. Rok później w świetle jupiterów finiszował tutaj Stanisław Gazda. Był pierwszym i jedynym polskim kolarzem, który wygrał tu etap Wyścigu Pokoju. Po Śląskim przyszła kolej na założenie oświetlenia na stadionach w Warszawie, Zabrzu, Krakowie, Łodzi, Sosnowcu, Szczecinie czy Opolu, a wieczorne zmagania piłkarzy w świetle jupiterów na stałe wpisały się w kibicowskie kalendarze.
BARTOSZ DWERNICKI