Tytuł mistrza kraju to ogromna nobilitacja dla klubu i marzenie każdego kibica. Często bywa tak, że rozgrywki są zdominowane przez kilka silnych drużyn i to one między sobą rozgrywają walkę o mistrzostwo. Nie inaczej jest w Polsce. Ruch Chorzów, Górnik Zabrze, Wisła Kraków, czy Legia Warszawa to zespoły, które na przestrzeni lat zdobywały najwięcej trofeów. Rzadko zdarzało się, żeby mistrzostwo wywalczył klub, który przed sezonem nie był wymieniany w gronie faworytów. Taka historia wydarzyła się w sezonie 1979/80, kiedy to najlepszym zespołem w kraju zostały Szombierki Bytom.
Śląsk wielu ludziom nierozerwalnie kojarzy się z kopalniami i wydobyciem węgla. W drugiej połowie XIX w. w miejscowości Schomberg koło Bytomia oddano do użytku jedną z najnowocześniejszych wówczas kopalń w Europie. W Hohenzollerngrube po raz pierwszy na kontynencie używano podziemnego elektrowozu, a szyb Kaiser Wilhelm napędzany był najsilniejszym w Europie silnikiem. To właśnie z tą kopalnią, którą po II wojnie światowej przemianowano na Szombierki, związana jest historia klubu.
Kiedy Polska odzyskała niepodległość, wzrosła świadomość narodowa. Ślązacy coraz częściej określali się jako Polak lub Niemiec. Nowopowstające wówczas kluby sportowe często były manifestacją patriotyzmu i przywiązania do Polski. W 1919 r. polska społeczność założyła klub Poniatowski Schomberg. W odpowiedzi Niemcy powołali do życia Sport-Verein Schomberg. Polski klub grał nie tylko z lokalnymi rywalami, ale podejmował też u siebie tak klasowe zespoły, jak Pogoń Lwów, Warta Poznań, czy Polonia Warszawa. Wielu zawodników Poniatowskiego brało udział w śląskich powstaniach. Po przeprowadzonym plebiscycie i po trzecim powstaniu Bytom i okolice pozostały jednak w granicach Niemiec. W 1922 r. klub został przez niemieckie władze rozwiązany. Odrodził się co prawda na krótko w 1928 r. jako Poniatowski Godula, ale z Szombierkami nie miał wiele wspólnego.
Powojenne początki
Dramatyczna historia tego regionu i pogmatwane losy rodzin sprawiły, że ci, którzy mimo wielu przeciwności zdecydowali się pozostać na tej ziemi, najchętniej określali się jako tutejsi, czyli po prostu Ślązacy. Z dystansem odnosili się do obcych, szczególnie do przesiedlonej ludności z Kresów, której po wojnie w tych okolicach osiedliło się 100 tys. Kiedy już życie zaczynało wracać do normy i uporządkowano tereny wokół kopalni, jej pracownicy mieli więcej czasu i coraz chętniej zaglądali na boisko przy ul. Orzegowskiej. Trudno to nazwać boiskiem, ale w okolicach nie było żadnego innego placu, na którym można było uprawiać sport. To tam właśnie powstał Robotniczy Klub Sportowy Szombierki, który założony 25 maja 1945 r. Członkowie klubu odwoływali się do tradycji przedwojennego Poniatowskiego, ale wybierając nową nazwę, chcieli podkreślić swój związek z kopalnią. Mimo że niezbyt ufnie podchodzili do przybyszów ze Lwowa, to kiedy ci reaktywowali bytomską Pogoń, to właśnie od przedstawicieli Szombierek otrzymali sprzęt sportowy.
Początki klubu były skromne i trudne. Tak jak w wielu innych dziedzinach życia, tak i w sporcie brakowało wszystkiego. Sprzętu szukano po mieszkaniach, a boisko wymagało wielkich nakładów pracy, żeby nadawało się do gry. Było jednak jedynym stałym majątkiem klubu i to wokół niego toczyło się życie drużyny. Wielu zawodników wywodziło się z SV 22 Schomberg. Wśród nich był Jerzy Krasówka, który występował na pozycji środkowego napastnika. Swoją przebojową grą, wspaniałą techniką i silnymi strzałami wzbudzał zachwyt wśród kibiców i niepokój u rywali. Przez wiele lat był związany z Szombierkami. Mimo że w klubie radził sobie znakomicie, to w reprezentacji nie przekonywał. Mówiło się, że nie było mu po drodze z Gerardem Cieślikiem, ale znalazło się dla niego miejsce w kadrze, która reprezentowała nas na igrzyskach w Helsinkach. Razem z Krasówką do Finlandii pojechało dwóch innych graczy Szombierek – błyskotliwy skrzydłowy Paweł Sobek i solidny obrońca Hubert Banisz.
Krasówka był naprawdę klasowym zawodnikiem. Mówi się, że Cieślik był dobry, ale Krasówka był, jakby to powiedzieć chłopak z głową. Grał perfekcyjnie technicznie, wiele bramek strzelał głową. Kiedy dostał piłkę, to ciężko było mu ją odebrać. Taki był. Bardzo lubiany w Szombierkach i na Śląsku, ale i Polsce też – mówił o pierwszej wielkiej gwieździe Szombierek Helmut Śladek.
W pierwszych latach po wojnie Krasówka był liderem i największą gwiazdą zespołu. Kiedy jesienią wznowiono rozgrywki na Śląsku, to on prowadził zespół do zwycięstw. Szombierki grały w klasie A Śląska Opolskiego w grupie bytomskiej. Wygrali swoją grupę, a w starciu o prymat w regionie pokonali w dwumeczu Lwowiankę Opole – 4:3 na wyjeździe i aż 7:0 u siebie. Zdobyte w czerwcu 1946 r. trofeum uprawniało Szombierki do wzięcia udziału w rozgrywkach finałowych o mistrzostwo Polski. Podobno zgłoszenie do zawodów wpłynęło do PZPN o tydzień za późno i zespołu nie uwzględniono w losowaniu. Mówiło się jednak też, że wpływ na taką decyzję związku miały mieć względy narodowościowo-etniczne.
Do kolejnej kampanii o prymat w regionie przystąpił lokalny rywal Szombierek – Polonia. Tym razem Szombierki zajęły trzecie miejsce, uznając wyższość Polonii, która wygrała i Piasta Gliwice. Wkrótce piłkarskie władze po licznych sporach i dyskusjach podjęły wreszcie decyzję o reaktywacji ligi piłkarskiej. Do eliminacji, które rozgrywano w sezonie 1947, dopuszczono, oprócz mistrza okręgu Polonii, także Szombierki. W ten sposób niejako wynagrodzono drużynie wcześniejsze pominięcie w walce o prymat w kraju. Po całkiem obiecującym początku i krótkim liderowaniu w stawce przyszedł jednak spadek formy i marzenia o ekstraklasie trzeba było odłożyć.
Awans do elity
Te urzeczywistniły się już w sezonie 1949 . Wcześniej Szombierki po raz kolejny okazały się najlepsze w klasie A. W 14 meczach zespół stracił tylko cztery punkty i uzyskał imponujący stosunek bramek 47:17. O siedem punktów wyprzedzili drugie w tabeli Zjednoczenie (późniejszy Górnik) Zabrze. Dzięki temu mogli po raz kolejny spróbować swoich sił w eliminacjach do ekstraklasy. O dwa miejsca rywalizowało 20 drużyn podzielonych na pięć grup. Szombierki zajęły w swojej pierwsze miejsce, stosunkiem bramek wyprzedzając Pomorzanina Toruń. W fazie finałowej ich przeciwnikami byli Lechia Gdańsk, Radomiak Radom, Skra Częstochowa i PTC Pabianice. Bezkonkurencyjni byli gdańszczanie, którzy stracili tylko jeden punkt. Losy Szombierek ważyły się do końca, ale ostatecznie zespół zajął premiowane awansem drugie miejsce i tylko o jeden punkt wyprzedzili ekipy z Radomia i Częstochowy. Wielki udział w wywalczeniu miejsca w ekstraklasie miał Jerzy Krasówka, który strzelił 14 bramek.
Początki w elicie były trudne. Zespół w każdym meczu dawał siebie wszystko. Grał ambitnie i ofiarnie. Zawodnicy nie odstawiali nogi, często grali ostro, na granicy przepisów. Piłkarzom brakowało doświadczenia na takim szczeblu, braki w umiejętnościach starali się nadrabiać cechami wolicjonalnymi, ale nie zawsze to wystarczało. Kilka razy zaznali bolesnych porażek takich jak te z Lechem w Poznaniu 0:8, czy z Ruchem u siebie 1:6. Były jednak też momenty, które dobrze zapisały się w pamięci kibiców.
Transmisja w kopalni
28 sierpnia Szombierki gościły u siebie krakowską Wisłę. Krakowianie byli wówczas jednym z czołowych zespołów w lidze. Spotkanie to wywołało wielkie zainteresowanie wśród kibiców, ale również wśród pracowników kopalni. Zaniosło się na to, że trzeba będzie wstrzymać wydobycie, a kierownictwo nie wiedziało, jak wybrnąć z tej sytuacji. Wreszcie ktoś wpadł na pomysł, żeby przeprowadzić radiową transmisję z meczu, której mogli słuchać pracujący na dole górnicy. Była to prawdopodobnie pierwsza taka relacja w Polsce, a kto wie, czy nie na świecie. Przeprowadził ją Jerzy Benesz, a kiedy górnicy usłyszeli, że ich ulubieńcy strzelili drugą bramkę, przyjęli to co najmniej tak samo entuzjastycznie, jak kibice zgromadzeni na stadionie.
Przebieg meczu był interesujący. Już w pierwszej minucie Szombierki były o krok od zdobycia punktu. Renk jednak pudłuje, a w minutę później Flanek wybił piłkę toczącą się do pustej bramki. Stale w ataku są Górnicy, a w 11. minucie Krasówka przenosi ponad poprzeczkę. Chwila przewagi Wisły i notujemy: dwa przeboje Kohuta pewnie zlikwidowane wybiegami bramkarza Junga. Jeszcze raz piłka toczy się do bramki, tym razem do Górników, nadlatuje jednak Podeszwa i główką wybija. W 43. minucie z podania Fuchsa Gaweł główką zdobywa prowadzenie. Jeszcze raz Górnicy mają okazję, sędzia bowiem dyktuje rzut karny za rękę Dudka, Krasówka trafia w słupek. Po przerwie Wisła rusza do huraganowego ataku. Cisowski fatalnie przestrzelił i na tym kończą się wypady gwardzistów. Inicjatywę przejmują całkowicie Górnicy i raz po raz goszczą na polu karnym. Gra toczy się od połowy boiska do bramki Wisły. W 8. minucie wypuszczony Krasówka oddaje silny strzał, Jurowicz odbija, powstaje zamieszanie, jednak Krasówka przytomnie wyłuskał piłkę i podwyższył wynik na 2:0 – relacjonowano na łamach Przeglądu Sportowego.
Po tym spotkaniu Szombierki zajmowały wysokie piąte miejsce w ligowej tabeli. Później nastąpiła jednak seria słabszych wstępów i ostatecznie zespół zakończył sezon tuż nad strefą spadkową, o dwa punkty wyprzedzając swoich rywali zza miedzy. W kolejnym sezonie nie mieli już jednak tyle szczęścia. Drużynie różnie się wiodło w lidze, a o spadku przesądził mecz z chorzowskim Ruchem. Przez długi czas utrzymywał się remis 2:2. Sytuacji Ruchu ten rezultat nie zmieniał, a Szombierkom przedłużał szanse na utrzymanie. Niestety Niebiescy zdołali przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść i wygrali 3:2, czym praktycznie przekreślili nadzieje Szombierek na pozostanie w elicie. Oddany klubowi gospodarz Jan Bramer tak się przejął tą porażką, że na oczach przyjaciół zmarł na zawał serca.
Chude lata
Po dwuletnim pobycie w elicie nastąpił nieco słabszy okres w historii klubu. Z drużyną pracowało kilku uznanych trenerów. Pierwszym był Mieczysław Niemiec. Po kilku eksperymentach personalnych i taktycznych zespół zaczynał się docierać. Zajęli trzecie miejsce w swojej grupie, ale widoki na przyszłość były dobre. W 1952 r. drużyna grała bardzo dobrze. Zdobyła uznanie wśród kibiców, ale doceniali ją także fachowcy. Mimo że Szombierki grały na zapleczu ekstraklasy, to jak już wspomniałem wyżej, trzech zawodników zespołu znalazło się w kadrze olimpijskiej. Brak trójki podstawowych graczy mocno dał się we znaki klubowi i ostatecznie zakończyli rozgrywki na czwartym miejscu.
Warto wspomnieć, że praktycznie wszyscy piłkarze Szombierek cały czas byli zatrudnieni w kopalni. Nie było to zatrudnienie tylko „na papierze” takie jak w innych górniczych zespołach. Zawodnicy normalnie zjeżdżali na dół. Nie pracowali co prawda w przodku i mieli skrócony czas pracy, ale codzienne rano musieli meldować się w kopalni.
Rano do pracy, tak, jak każdy. Zaczynaliśmy pracę o szóstej i pracowaliśmy do dwunastej. Później mieliśmy zwolnienie od dyrektora i od wpół do pierwszej do trzeciej, nieraz do czwartej trenowaliśmy – wspominał Henryk Peszke.
Po trenerze Niemcu zespół objął Hubert Skolik, a po nim drużynę przejął Augustyn Dziwisz. Po pierwszych miesiącach jego pracy zauważono zmianę stylu gry zespołu. Szombierki, które słynęły dotychczas z gry twardej, siłowej gry, zaczęły grać coraz bardziej technicznie. Drużyna grała dobrze, plasowała się w czołówce tabeli, ale ciągle czegoś brakowało, żeby wrócić do ekstraklasy. O krok od awansu byli w 1954 r., kiedy to szansę na powrót do elity zaprzepaścili w przedostatniej kolejce. Zgubili wtedy punkty na boisku Tranovii, a do promocji zabrakło im jednego oczka.
W 1958 r. po raz kolejny awans mieli na wyciągnięcie ręki, ale w ostatecznym rozrachunku lepsi okazali się górnicy z Radlina, a Szombierki musieli zadowolić się drugim miejscem. Po dobrym sezonie nastąpił jednak dużo słabszy i po serii kiepskich występów bytomianie spadli z ligi. Fakt ten próbowano tłumaczyć tym, że drużyna jest młoda i potrzebuje czasu, żeby nabrać doświadczenie.
Drużyna braci Wilimów
Na trzecim poziomie rozgrywkom nie spędzili jednak dużo czasu. Już w pierwszym sezonie w grupie katowickiej nie mieli sobie równych. Górnika Mikulczyce wyprzedzili o sześć punktów, ale zabrakło im szczęścia w barażach o wejście II ligi. Coraz lepiej prezentował się utalentowany Jerzy Wilim, który 18 razy pokonywał bramkarzy rywali. Rok później rywalizacja o pierwsze miejsce była bardziej wyrównana. Szombierki i Dąb Katowice zakończyły ligową kampanię z takim samym dorobkiem. Żeby wyłonić mistrza, trzeba było rozegrać dodatkowy mecz. Ten odbył się na Stadionie Śląskim i ku uciesze kibiców z Bytomia zakończył się pewną wygraną Szombierek 4:1. Baraże o II ligę tym razem okazały się łatwiejsze i po dwóch latach nieobecności bytomianie wrócili na zaplecze ekstraklasy.
Odmłodzona drużyna, którą opiekował się Jerzy Krasówka, prezentowała się coraz lepiej. Już w pierwszym sezonie po powrocie zajęli w swojej grupie drugie miejsce, tuż za szczecińską Pogonią. Sezon później rozgrywki w II lidze prowadzone były już w jednej szesnastozespołowej grupie. Szombierki już na półmetku zaczęły liderować tabeli. Dla fachowców było jasne, że zespół braci Wilimów (oprócz Jerzego grał też jego młodszy brat Jan) jest na najlepszej drodze do powrotu do elity. Przewaga nad drugim zespołem momentami wynosiła nawet osiem punktów, ale na koniec sezonu stopniała do czterech. Kibice nie posiadali się ze szczęścia, a przed drużyną stały nowe wyzwania. Bracia Wilimowie mieli wkrótce potwierdzić swoją wartość na najwyższym szczeblu.
Ja miałem ten zaszczyt, że koło mnie mieszkali. To ja ich prowadziłem do Szombierek. To byli dobrzy zawodnicy. Bez nich takich sukcesów byśmy nie odnieśli. Jeden, ten młodszy grał ze mną w pomocy, a ten starszy był napastnikiem – mówił o Wilimach Henryk Peszke.
Beniaminek pokazał się z bardzo dobrej strony. Mało kto wróżył Szombierkom udaną kampanię, ale zawodnicy pokazali się z bardzo dobrej strony. Potrafili wygrać z 4:0 z Ruchem, 3:1 z Wisłą, czy z Gwardią. Sezon zakończyli na wysokim szóstym miejscu w tabeli i udowodnili, że ich obecność w elicie nie jest dziełem przypadku. Znakomicie prezentował się Jerzy Wilim. Strzelił aż 18 bramek i wspólnie z Lucjanem Brychczym z Legii i z Józefem Gałeczką z Zagłębia Sosnowiec był najlepszym strzelcem w lidze.
Jerzy Wilim to był wielki gracz. Był niewielkiego wzrostu, ale za to był wspaniałym technikiem. Jak on pięknie się poruszał… fantastycznie. I te główki jego… Jerzy był mistrzem chyba Europy Środkowej w udawaniu faulu. On potrafił się tak rzucić, że na sędzim robiło to takie wrażenie, jakby został pchnięty. Chociaż on wcale nie był pchnięty – to trzeba obiektywnie powiedzieć. No ale był nadzwyczajny… nadzwyczajny – wspominał Wilima Jan Golla, który kibicuje Szombierkom od 1947 r.
Pierwsze podium
Rok później bytomianie zaskoczyli wszystkich kibiców jeszcze bardziej. Przez sporą część sezonu drużyna zmagała się z problemami kadrowymi. Jesienią Jerzy Wilim leczył kontuzję, karierę zakończył już doświadczony Sobek. Mimo to zespół pokazał się z bardzo dobrej strony. Napastnicy imponowali skutecznością, a każdy z piłkarzy na pierwszym miejscu stawiał dobro drużyny. Wszystko to sprawiło, że stosunkowo niezbyt doświadczony jeszcze zespół, sięgnął po wicemistrzostwo kraju. Od bytomian lepszy okazał się tylko zabrzański Górnik, który budował wtedy swoją potęgę.
Do historii przeszedł mecz z warszawską Legią. 25 kwietnia 1965 r. bytomianie podejmowali u siebie zawsze groźny zespół ze stolicy. Legioniści jeszcze na kilka minut przed końcem prowadzili 4:2. Część kibiców gospodarzy zdążyła już opuścić stadion, nie wierząc, że wynik może ulec zmianie.
Prowadziliśmy 4:2 jeszcze na siedem minut przed końcem meczu. W meczu tym grałem w pomocy, nie w obronie. Nikt nawet nie przypuszczał, że my możemy ten mecz przegrać, nie mówiąc o zremisowaniu nawet. Wystarczyły dwa rzuty rożne prawego skrzydłowego Śladka. On te dwie piłki wkręcił prawie w bramkę, a Fołtyn mijał się z tymi piłkami i zrobiło się 4:4 – opowiadał Antoni Piechniczek.
Ale to nie był koniec. W ostatniej minucie wynik meczu na 5:4 dla Szombierek ustanowił Helmut Nowak. Bohater meczu, którym okrzyknięto Helumta Śladka, wspominał, że trener Legii Popescu bił głową w murawę, nie mogąc uwierzyć, że w pięć minut można przegrać wygrany praktycznie mecz.
Pamiętam ten mecz ze względu na to, że raz porażka, a dwa, że jak przyjechaliśmy w poniedziałek na trening, to na treningu na Legii, na tej drodze dojazdowej stało parę mercedesów czarnych, którymi przyjechali oficerowie, czy generałowie ze sztabu generalnego i zrobiono nam odprawę, że jak to jest możliwe, że myśmy ten mecz przegrali. Mecze na Śląsku były traktowane prestiżowo, bo to Warszawa grała przeciwko Śląskowi. Nikt nie zwracał uwagi, że trzy czwarte drużyny Legii to byli Ślązacy – mówił Piechniczek.
Srebrne medale były jednak w tamtym czasie jednymi, jakie zdobyli piłkarze z Bytomia. Dwukrotnie zajmowali też czwarte miejsca, ale w ścisłej czołówce nie byli w stanie się dłużej utrzymać. Rywale byli silniejsi i bogatsi. Mieli też bardziej wpływowych działaczy. Poza tym miasto bardziej sprzyjało Polonii, która odnosiła wtedy sukcesy w Pucharze Rappana i w Ameryce. W 1970 r. z klubu odszedł Jerzy Wilim, a bez niego jeszcze trudniej było o sukcesy. W końcu w 1972 r. zajęli ostatnie miejsce w tabeli i ponownie spadli do II ligi. Do utrzymania zabrakło im jednego punktu.
Światełko w tunelu
Na zapleczu spędzili tylko rok. Po odejściu Jerzego Wilima ciężar zdobywania goli wziął na swoje bramki jego brat Jan, który w II lidze strzelił 12 bramek i zajął drugie miejsce w klasyfikacji strzelców za Januszem Sybisem ze Śląska. Szombierki dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu wyprzedziły w tabeli właśnie Śląsk i z pierwszego miejsce ponownie awansowały do elity.
W ekstraklasie wiodło im się różnie. Zajmowali lokaty w dolnej części tabeli, czasem tuż nad strefą spadkową. Byli typowym zespołem średnich ligowych wyrobników. Grali solidnie, ale nic więcej. Sytuacja zmieniła się, kiedy zespół przejął Hubert Kostka. Ten znakomity bramkarz i mistrz olimpijski z Monachium był na początku swojej trenerskiej drogi. Już w 1974 r. pomagał bramkarzom w przygotowaniach do niemieckiego mundialu. Później pracował w Walce Makoszowy i w Górniku Zabrze. Z zabrzańskim klubem zajął trzecie miejsce w lidze, ale po serii słabych występów w następnym sezonie pożegnał się z posadą. Wtedy zgłosiły się po niego Szombierki.
Idąc do Szombierek Bytom, dużo ryzykowałem. Wtedy akurat odchodziłem z Górnika Zabrze, gdzie właściwie debiutowałem jako trener ligowy. Długo się zastanawiałem nad decyzją, bo kiedy ich przejmowałem po pierwszej rundzie, to byli na ostatnim miejscu w tabeli. Wiedziałem jednak, że ten zespół gra poniżej swoich możliwości, że tam jest zbyt dużo zawodników, żeby ta drużyna mogła spaść – opowiadał Hubert Kostka.
Kostka zdołał zapewnić zespołowi utrzymanie i uplasował się z nim w lidze na bezpiecznym, dwunastym miejscu. Chciał przemeblować klub od piwnicy aż po strych. Od wszystkich wymagał bardzo dużo. Nie tylko od piłkarzy, którym aplikował bardzo ciężkie treningi, ale też od swoich współpracowników, czy od działaczy. Postawił przed zespołem konkretne cele do zrealizowania i jeśli ktoś nie umiał się dostosować do jego wymagań, odpadał.
Tak mocno i tak intensywnie, jak trenowałem z Szombierkami, już nie trenowałem z żadnym zespołem. Jestem przekonany, że gdyby zawodnicy nie widzieli, że są efekty tego, to prawdopodobnie po pół roku by się zbuntowali. Zresztą jak się teraz spotykamy, to wielokrotnie to potwierdzają – wspominał Kostka.
Złoty czas
Pierwsze efekty jego rządów w klubie przyszły już w kolejnym sezonie. Kampanię 1978/79 Szombierki, ku zdumieniu wszystkich, zdołały ukończyć na bardzo dobrym czwartym miejscu. Kostka z grupy przeciętnych zawodników, wśród których byli tacy, którzy nie łapali się do kadr innych śląskich zespołów, stworzył drużynę, która przebojem wdarła się do krajowej czołówki. Mimo płynących pod jego adresem pochwał dostrzegał jeszcze w zespole rezerwy. Otwarcie też mówił, że klub nie ma tak wpływowych działaczy, jak inne i że Szombierki wcale nie są gorsze od Ruchu, który wówczas zdobył mistrzostwo. Twierdził, że jego zespół stać było na więcej, a kiedy Zygmunt Lenkiewicz na łamach Piłki Nożnej zapytał go, co poszło nie tak, trener odpowiedział:
Myślę, że przyczyna tkwi w sferze psychicznej. Od jakichś czterech lat, pięciu lat ci zawodnicy nieustannie walczyli o utrzymanie. Ta sytuacja wycisnęła na ich psychice jakieś piętno, stworzyła rodzaj niezwykle trudnej do przekroczenia bariery. Jeśli zapomną o niej, to Szombierki, już w bieżącym sezonie, mogą sprawić bardzo przyjemną niespodziankę.
Słowa te wypowiedział w wywiadzie opublikowanym 14 sierpnia 1979 r., a więc na początku ligowego sezonu. Jak się później okazało, był dobrym prorokiem. Podkreślał też, że do osiągnięcia dobrego wyniku niezbędna jest harmonijna współpraca w trójkącie działacz – trener – zawodnik. Chwalił sobie współpracę z zarządem i nie narzekał na warunki, w jakich pracował.
Drużyna była mieszanką doświadczenia z młodością. W bramce stał rutynowany Wiesłw Surlit. W obronie pierwsze skrzypce grał Andrzej Mierzwiak, któremu pomagali Henryk Sośnica, Janusz Sobol czy Grzegorz Skiba. O sile pomocy stanowili Rudolf Wojtowicz, Jan Byś, Paweł Janik i Eugeniusz Nagiel. W ataku brylował Roman Ogaza, który był chyba największą gwiazdą drużyny. Oprócz niego o bramki mieli zadbać Janusz Sroka, Stefan Herisz I Stanisław Kwaśniowski. Uzupełnieniem kadry byli Bogdan Włodarczak, Andrzej Gruszka, Józef Matura, Joachim Wieczorek i Wojciech Rabenda, który dołączył do zespołu wiosną 1980 r.
Szombierki mistrzem jesieni
Początek sezonu jednak nie był udany. Na dzień dobry Szombierki przegrały w Krakowie z Wisłą aż 0:4. Później jednak zespół Kostki ograł u siebie 3:1 Górnika, a kilka dni później wygrali na wyjeździe z mistrzem Polski – Ruchem. Po remisie u siebie z Polonią nastąpiła seria bardzo dobrych występów, w której piłkarze Szombierek odprawili zespoły Widzewa, Lecha i opolskiej Odry, a po wygraniu zaległego meczu z Zawiszą 19 września zameldowali się na fotelu lidera. Znakomita passa zwycięstw została przerwana dopiero w listopadzie w Gdyni, gdzie Szombierki uległy Arce 0:1. Po wpadce we Wrocławiu, gdzie przegrali ze Śląskiem 0:4, stracili na ich rzecz przodownictwo w tabeli. Jednak już w kolejnym meczu zrehabilitowali się za tę porażkę i rozbili u siebie Legię aż 5:0. Dzięki temu, że Arka pokonała Śląsk, Szombierki zakończyły rundę na pierwszym miejscu.
Mało kto wówczas przypuszczał, że zespół zdoła utrzymać tak dobrą formę na wiosnę. Jednak dzięki dobrej współpracy z działaczami, Kostce udało się przeforsować pracochłonny program przygotowań. Zaraz na początku roku zespół spotkał się na zgrupowaniu w Beskidach. Trener zaaplikował zawodnikom bardzo mocne jednostki treningowe. Wykonana praca miała przynieść efekty wiosną. Zanim jednak zaczęła się runda rewanżowa, zespół udał się do Grecji. Tam oprócz obozu przygotowawczego zaplanowano towarzyski mecz z Olympiakosem. Bezbramkowy remis ujmy nie przynosił i pozwalał z optymizmem patrzeć w przyszłość.
Harmonia trójkąta
Wiosna zaczęła się od dwóch remisów z Wisłą i z Górnikiem. Później przyszły wygrane kolejno z Ruchem, Polonią i Zawiszą, a przewaga na drugim w tabeli Śląskiem urosła do czterech oczek. Później Szombierkom przydarzyło się kilka potknięć. Przegrali z Widzewem i zremisowali z Lechem i mielecką Stalą, ale rywale nie potrafili tego wykorzystać. Po majowych wygranych z GKS-em Katowice i z Arką przewaga Szombierek wynosiła już siedem punktów. Marzenia o tytule w Bytomiu stawały się coraz bardziej realne. Mistrzostwo Szombierkom zapewnił ŁKS, który w zaległym meczu pokonał warszawską Legią i stało się jasne, że już nikt nie wyprzedzi bytomian.
Teraz już zbędne są wszelkie znaki zapytania. Mistrzostwo Polski w sezonie 1979/80 wywalczyły Szombierki Bytom. Jest to sukces zasłużony. Przez całe rozgrywki mocno wierzył w to trener Hubert Kostka, ale jego największą zasługą jest, że potrafił przekonać zawodników o celowości pracy i walki bez przestojów, żadnych ustępstw i… możliwości przewodzenia w krajowej ekstraklasie. Szombierki więc – świadome swoich zadań i celu – prawie przez cały sezon prezentowały równą formę, zawsze grały ambitnie i z pełnym zaangażowaniem. Gratulujemy takiej postawy, niecodziennego w historii klubu sukcesu i życzymy powodzenia w europejskich rozgrywkach pucharowych – pisano na pierwszej stronie Piłki Nożnej z 3 czerwca 1980 r.
W ostatnich meczach sezonu Szombierki bezbramkowo zremisowały z ŁKS-em i przegrały ze Śląskiem i z Legią, ale wyniki te nie miały już żadnego znaczenia i piłkarze nie grali z pewnością z pełnym zaangażowaniem. Trener Kostka pytany o przyczyny sukcesy powtarzał słowa o konieczności dobrej współpracy pomiędzy trenerem, działaczami i piłkarzami. Nazywał to harmonią trójkąta. Jego opinie podzielali działacze, ale zaznaczali, że nie zawsze było tak różowo.
Styl pracy trenera nie był początkowo zbyt mile widziany przez działaczy. Postępował zbyt autorytatywnie. To nie wszystkim się podobało, ale jednak przekonaliśmy się do niego. Piłka to przecież męska sprawa i czasami trzeba sobie coś ostro powiedzieć. Ale już od dłuższego czasu panuje pełne zrozumienie. Występują oczywiście różnice zdań, dyskutujemy, ale za każdym razem jedno jest pewne – dogadamy się – mówił na łamach Piłki Nożnej Antoni Kruszy.
Rudolf Wojtowicz, podstawowy zawodnik zespołu, który zagrał we wszystkich meczach, oceniał, że decydujące było przełamanie psychicznej bariery, o której na początku sezonu mówił trener Kostka. Początkowo nie wszyscy wierzyli w sukces, były pewne opory, bo obciążenia treningowe sporo wzrosły, ale kiedy zawodnicy zauważyli, że szkoleniowiec ma rację i praca zaczyna przynosić efekty, nikt już nie protestował. Po zajęciu pierwszego miejsca w rundzie jesiennej zespół jeszcze bardziej w siebie uwierzył, a wspólny cel stworzył w drużynie znakomitą atmosferę. Dodatkowym atutem zespołu było to, że poza Romanem Ogazą nikt nie zajmował w nim jakiejś bardzo eksponowanej pozycji, dzięki czemu ciężar prowadzenia gry rozkładał się równo na kilku zawodników.
Chłopcy bardzo pragnęli tego tytułu. Po raz pierwszy w mojej siedmioletniej karierze trenerskiej w styczniu i lutym tego roku nikogo nie musiałem poganiać. A obciążenia były ogromne. Surlit, który zimą „dostał w kość” jak jeszcze nigdy w życiu, powiedział, że jeśli Szombierki nie zdobędą tytułu, to nigdy nie da już się namówić na taką harówkę – mówił Hubert Kostka.
Nie wszyscy jednak byli przychylni świeżo upieczonemu mistrzowi. Pojawiły się głosy, że to jeden z najsłabszych mistrzów w dziejach. Kostka te zarzuty odpierał, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że w lidze jest kilka zespołów o potencjalnie większych możliwościach. Wiedział, że Szombierkom trudno będzie powtórzyć ten sukces, ale wierzył, że są w stanie na dłużej zadomowić się w czołówce.
Europejskie salony
Jako mistrz Polski Szombierki reprezentowały kraj w Pucharze Mistrzów. Piłkarzom brakowało doświadczenia na arenie międzynarodowej, a Kostka podkreślał, że wiele zależy od losowania:
Chcielibyśmy się dobrze przygotować do tego startu. Wiele zależy od losowania, gdyż drużyna nie ma odpowiedniego obycie międzynarodowego. Brak kontaktów z zagranicznymi przeciwnikami na szerszą skalę jest jedną z przyczyn słabego poziomu naszego piłkarstwa ligowego. Potrzeba nam życzliwej atmosfery. Są przecież tacy, którzy już w tej chwili martwią się, że skompromitujemy polskie piłkarstwo na międzynarodowej arenie. A ja bałbym się tego tylko wtedy, gdyby w latach poprzednich nasze drużyny odnosiły jakieś sukcesy w pojedynkach z zagranicznymi przeciwnikami. Ale tak przecież nie było – oceniał Hubert Kostka krótko po zdobyciu tytułu na łamach Piłki Nożnej.
W pierwszej rundzie przeciwnikiem bytomian był turecki Trabzonspor. Sytuacja polityczna w Turcji była wówczas bardzo napięta. Wojsko, które przejęło władzę, zamknęło granice i nie wiadomo było, czy Szombierki w ogóle do Turcji polecą. Ostatecznie jednak pojechali do Trabzonu, gdzie musieli zapłacić frycowe. Przegrali 1:2, ale wstydu nie przynieśli, a strzelona na wyjeździe bramka była dobrym prognostykiem przed rewanżem. Kostka tłumaczył porażkę brakiem doświadczenia i złym stanem murawy. Miał chyba sporo racji, bo w Bytomiu Szombierki pewnie wygrały 3:0.
W kolejnej rundzie piłkarze z Bytomia trafili na CSKA Sofia. Mistrz Bułgarii wyrzucił wcześniej z rozgrywek dwukrotnych triumfatorów – zespół Nottingham Forrest. Na wyjeździe podopieczni trenera Kostki nie mieli za dużo do powiedzenia i wyraźnie przegrali 0:4. Sprawy awansu były praktycznie przesądzone.
Bytomianie przegrali ten mecz jeszcze zanim radziecki arbiter – Butienko dał im sygnał do rozpoczęcia spotkania. Wyszli na boisko jakby sparaliżowani, co tu dużo mówić, bali się dwudziestokrotnego mistrza Bułgarii – oceniano w Trybunie Robotniczej.
W rewanżu ponownie lepsi okazali się Bułgarzy, którzy wygrali 1:0. Szombierki miały szansę choćby na remis, ale karnego zmarnował Janusz Sroka. Po zajęciu w lidze trzeciego miejsca, w następnym sezonie rozpoczęli zmagania w Pucharze UEFA. Za rywala los przydzielił im holenderski Feyenoord ze słynnym Wimem van Hanegemem w składzie. W pierwszym meczu w Rotterdamie osłabieni barkiem Ruolfa Wojtowicza, który wyemigrował do RFN, bytomianie radzili sobie całkiem nieźle. Po jednej z akcji Grzegorz Kapica został sfaulowany w polu karnym i sędzia nie mając wątpliwości, wskazał na jedenasty metr. Do piłki podszedł Janusz Sroka, ale niestety i tym razem nie wykorzystał szansy.
Janusz zawsze strzelał w prawy róg bramki, a wtedy – nie wiedzieć czemu – spróbował w lewy. I nie wykorzystał szansy. W czasie rozbiegu słynny van Hanegem rzucił mu przed nogi kawałek zerwanej murawy. Potem były opinie, że to Srokę zdekoncentrowało. Ja tam nie wiem, w nogi Holender przecież go nie trafił – opowiadał Kapica.
Kilkanaście minut później przed szansą strzelenia bramki z karnego stanęli gospodarze. Jan van Deinsen jednak też nie wykorzystał tej okazji, ale chwilę później w odstępie kilku minut Holendrzy dwukrotnie pokonali Surlita i w dobrych nastrojach jechali na rewanż. W Bytomiu długo utrzymywał się bezbramkowy remis. Wreszcie w 53. minucie Roman Ogaza wykorzystał błąd holenderskiego bramkarza Joopa Hiele i wyprowadził Szombierki na prowadzenie. Wydawało się, że wyrównanie rywalizacji jest na wyciągnięcie ręki, ale Holendrzy kontrolowali przebieg spotkania. Na trzy minuty przed końcem Karel Bouwens wyrównał na 1:1 i przekreślił marzenia bytomian o korzystnym wyniku.
Zjazd w dół
Spotkania z Feyenoordem były ostatnimi występami Szombierek na europejskiej arenie. Sezon 1981/82 zakończyli na dalekim dziesiątym miejscu. W 1983 r. z klubu odszedł Hubert Kostka, a rok później zespół zajął ostatnie miejsce w lidze i zanotował kolejny spadek. Wrócili po trzech sezonach spędzonych na zapleczu. Brakowało już jednak w drużynie klasowych piłkarzy. Pod koniec lat 80. wyróżniali się Bogusław Cygan i Zenon Lissek, ale to było za mało, żeby na dłużej zostać w ekstraklasie. Na najwyższym szczeblu Szombierki zagrały jeszcze tylko raz – w sezonie 1992/93.
Po przemianach ustrojowych okoliczne kopalnie biedniały, aż w końcu wiele z nich upadło. Coraz więcej ludzi wyjeżdżało za granicę, a ci, którzy pojawiali się na ich miejscu, nie identyfikowali się już z Szombierkami. W efekcie na meczach pojawiało się coraz mniej kibiców, a do kasy wpływało coraz mniej pieniędzy. Zespół coraz bardziej obniżał loty, aż w końcu w 2007 r. wylądował w B klasie. Wcześniej próbowano jeszcze połączyć Polonię i Szombierki w jeden silny klub, ale ten eksperyment kompletnie się nie udał. Tak, czy inaczej Bytom pozostaje jednym z pięciu miast w naszym kraju, w którym rozgrywano derby pomiędzy zdobywcami mistrzostwa Polski. Szkoda tylko, że najbliższe derby pomiędzy Szombierkami a Polonią zostaną rozegrane na poziomie IV ligi…
BARTOSZ DWERNICKI
Przy pisaniu tekstu posiłkowałem się następującymi publikacjami:
- Andrzej Gowarzewski, Joachim Waloszek – 75 lat OZPN – księga pamiątkowa
- Andrzej Gowarzewski – 80 lat OZPN Katowice – księga pamiątkowa
- Joachim Waloszek – Księga Jubileuszowa Podokręg Zabrze
- Polskie kluby w europejskich pucharach – praca zbiorowa
- Zygmunt Lenkiewicz – Harmonia = tytuł – artykuł o Szombierkach opublikowany w tygodniku Piłka Nożna nr 26 (382) z 24 czerwca 1980 r.
- wywiad z Hubertem Kostką opublikowany w tygodniku Piłka Nożna nr 33(337) z 14 sierpnia 1979 r., którzy przeprowadził Zygmunt Lenkiewicz
- artykuł o historii klubu na oficjalnej stronie Szombierek
- film dokumentalny Krzysztofa Brożka o Szombierkach z 2008 r.