Urugwaj – Argentyna 1930, czyli pierwszy finał mundialu

Czas czytania: 11 m.
0
(0)

Pierwszy turniej o mistrzostwo świata rozgrywany w 1930 r. w Urugwaju nie zachwycał frekwencją. Zabrakło wielu znakomitych drużyn. Nie było obrażonych na FIFA zespołów brytyjskich, nie pojawili się też coraz więcej znaczący w świecie futbolu Hiszpanie. Również znakomite reprezentacje Czechosłowacji, Węgier czy Austrii zrezygnowały z udziału w mistrzostwach. Głównymi faworytami imprezy stały się więc zespoły Urugwaju i Argentyny. To one właśnie spotkały się w meczu o złoto.

Nie mogło być inaczej, bo nawet jeśli przyjechałyby wszystkie wymienione we wstępie drużyny, to musiałyby się one bardzo postarać, żeby nawiązać walkę z Argentyną i Urugwajem. Reprezentacje obu tych państw udowodniły swoją klasę na igrzyskach olimpijskich. W 1924 r. w Paryżu Urugwaj zachwycił piłkarskich kibiców w Europie swoją grą i we wspaniałym stylu sięgnął po złoto. Cztery lata później obronił tytuł, a w finale pokonał Argentynę, która zdobyła na turnieju najwięcej bramek. Już wtedy pojedynki obu ekip rozpalały kibiców nad La Platą, a wkrótce miały one napisać kolejny rozdział ich wspólnej piłkarskiej historii.

Droga na Centenario

Argentyna swój marsz do meczu finałowego rozpoczęła od starcia z Francją. Gracze znad Sekwany ledwie dwa dni wcześniej mierzyli się z Meksykiem, więc mogli czuć się nieco zmęczeni. Na dodatek już na początku meczu Lucien Laurent, który w kronikach zapisał się jako strzelec pierwszego mundialowego gola, został solidnie sponiewierany przez Luisa Montiego. Francuz musiał opuścić boisko i Argentyńczycy grali z przewagą jednego zawodnika. Jakby tego było mało, to bramkarzowi Alexisowi Thépot odnowił się uraz z pierwszego  meczu. Osłabiona drużyna z Europy nie miała prawa wygrać tego meczu i poległa. Argentyna miała jednak kłopoty ze skutecznością i dopiero w 81. minucie zdobyła zwycięskiego gola po uderzeniu Montiego.

W drugim grupowym spotkaniu Albiceleste mierzyli się z Meksykiem. Jeden z czołowych piłkarzy zespołu Manuel Nolo Ferreira po meczu z Francją na kilka dni wyjechał do Buenos Aires, gdzie musiał wziąć udział w egzaminach na studia prawnicze. Przez jego nieobecność otworzyła się możliwość występu dla Guillermo Stábile. Niewysoki napastnik Huracánu wykorzystał swoją szansę i strzelając hat-tricka, poprowadził swój zespół do zwycięstwa. Argentyna wygrała 6:3, a o awansie do półfinału miał zadecydować pojedynek z Chile. Również w tym meczu Stábile pokazał się z dobrej strony i strzelił dwie bramki. Wśród Chilijczyków ładnie zaprezentował się Guillermo Subibare, który po powrocie do kraju stał się niemal narodowym bohaterem. Spotkanie przeszło do historii jednak głównie ze względów pozasportowych. Po faulu Arturo Castro na Montim Argentyńczyk zdecydował się sam wymierzyć sprawiedliwość i uderzył rywala pięścią w nos. Rozgorzała prawdziwa bójka między zawodnikami, którą przerwała dopiero interwencja policji.

Urugwaj swoją drogę rozpoczął 18 lipca. Dopiero wtedy nowo wybudowany stadion Centenario był gotowy na przyjęcie najlepszych piłkarzy na świecie. W pierwszym spotkaniu z Peru zagrali po prostu słabo. Defensywa rywali, która w starciu z Rumunią straciła trzy gole, tym razem postawiła bardzo twarde warunki. Gospodarze wymęczyli jednobramkowe zwycięstwo po bramce Héctora Castro. Piłkarz ten w wieku trzynastu lat pomagał ojcu w fabryce ciąć drewno i w wyniku wypadku podczas pracy przy pile mechanicznej stracił prawą dłoń i część przedramienia. Mimo kalectwa nie załamał się. Został jednym z najlepszych piłkarzy w kraju i z powodzeniem radził sobie w narodowych barwach na arenie międzynarodowej.

Trzy dni później Urugwaj pokazał jednak, że wie, jak strzela się bramki. Rozbili Rumunię aż 4:0. Jednoręki zawodnik zasiadł tym razem na ławce, a bramki zdobywali Pablo Dorado, Héctor Scarone, Peregrino Anselmo i José Pedro Cea. Zwycięstwo oznaczało zajęcie pierwszego miejsca w trzyzespołowej grupie i awans do półfinałów.

Półfinałowe boje

W półfinałach Argentyna i Urugwaj były nie do zatrzymania. Albiceleste wspierani tysiącami kibiców, którzy przebyli La Platę, żeby dopingować swoich ulubieńców, rozbili 6:1 Stany Zjednoczone. Pierwsza połowa była dość wyrównana, dobre okazje miał Falph Tracey, ale kiedy w 20. minucie Monti wyprowadził Argentyńczyków na prowadzenie, stało się jasne, że to oni awansują. Sytuacji Amerykanów nie poprawił fakt, że w przerwie Tracey ze zwichniętym kolanem opuścił boisko, a bramkarz Jim Douglas w drugiej połowie doznał urazu nogi. Dziesięć minut po wznowieniu gry podwyższył Alejanrdo Scopelli, a wkrótce potem po dwie bramki dorzucili Guillermo Stábile i Carlos Peucelle. Amerykanie mieli pecha, a podsumowaniem ich występu jest  fakt, że fizjoterapeuta Jack Coll upuścił butlę z chloroformem, czasowo oślepiając pomocnika Andy’ego Aulda. W końcówce honorową bramkę zdołał uzyskać Jim Brown i spotkanie zakończyło się rezultatem 6:1. Argentyna pokazała klasę i wielką siłę w ofensywie. Kibice z niecierpliwością czekali na finał.

Gospodarze dzień później mierzyli się z Jugosławią, która samotnie broniła honoru europejskich drużyn. 80 tysięcy widzów zgromadzonych na Estadio Centenario już w 4. minucie przeżyło szok. Aleksandar Tirnanić wykonywał rzut rożny, a Đorđe Vujadinović pokonał Enrique Ballestrero i ambitni Jugosłowianie wyszli na prowadzenie. Po kwadransie wyrównał Cea, a dwie minuty później Anselmo strzałem głową pokonał Milovana Jakšicia i było już 2:1. Spotkanie prowadził Brazylijczyk Gilberto de Almeida Rêgo. Jego sędziowanie podczas całego turnieju pozostawiało wiele do życzenia. Mecz Francji z Argentyną zakończył kilka minut przed upływem regulaminowego czasu i zawodnicy podobno zdążyli już opuścić boisko, ale szczęśliwie w porę zmienił decyzję i dograno spotkanie do końca.

Jego praca w półfinale również była szeroko komentowana. Najpierw w 13. minucie nie uznał bramki, którą strzelił Blagoje Marjanović z powodu rzekomego spalonego. W kuriozalnych okolicznościach padła z kolei trzecia bramka dla Urugwaju. Piłka wyraźnie wyszła za linię bramkową, ale stojący za nią policjant zagrał ją z powrotem w pole. Zrobił to na tyle skutecznie, że futbolówka trafiła pod nogi Anselmo, który nie miał kłopotów z umieszczeniem jej w bramce. Arbiter przyznał później, że ani on, ani jego asystent na linii nie widzieli dobrze tej sytuacji, bo zasłaniali im fotoreporterzy i służby porządkowe. Niektórzy zarzucali mu niechęć do graczy z Europy, bo w grupie pokonali oni Brazylię. Jugosławia z podciętymi skrzydłami była w coraz większych opałach, a ataki Urugwajczyków nie ustawały. W drugiej połowie strzelili jeszcze trzy bramki i wygrali całe spotkanie 6:1. Wynik jednak trochę zaciemnia obraz spotkania, bo Jugosławia wcale tak bardzo nie odstawała, co zdaje się potwierdzać statystyka rzutów rożnych – 8:2 dla piłkarzy z Bałkanów.

Nastroje przed finałem

Finałowy pojedynek zaplanowano na środę 30 lipca. Spotkały się w nim dwie najlepsze drużyny ostatnich lat. Dwa lata wcześniej spotkały się w finale igrzysk, gdzie lepszy był Urugwaj. Z kolei w listopadzie 1929 r. w Copa América lepsi okazali się Argentyńczycy. Jonathan Wilson pisał, że finałowy pojedynek z 1930 r. był prawdopodobnie najważniejszym meczem w dziejach regionu. Nastroje wśród kibiców po obu stronach La Platy sięgały zenitu.

W Buenos Aires ludzie organizowali sobie transport do Montevideo, żeby zdążyć na finał. Naczelnik argentyńskiej poczty wynajął statek towarowy, który jego i jego przyjaciół miał przetransportować na drugi brzeg La Platy. Podobnie postąpiło około 15 tysięcy kibiców, którzy ochoczo korzystali z parowców i transatlantyków, które w drodze do Europy zatrzymywały się Montevideo. Jeszcze więcej Argentyńczyków pojawiło się w dokach Buenos Aires, żeby pożegnać odpływających kibiców słowami Argentina si! Uruguay no! Popołudniu w dniu meczu fabryka General Motors przerwała produkcję, Izba Deputowanych odwołała posiedzenie, a biura pozamykano. Dziesiątki tysięcy sympatyków futbolu gromadziło się przed redakcjami gazet, gdzie wystawiono głośniki, przez które nadawano sprawozdania z meczu.

Pojedynek miał rozpocząć się po czternastej, ale bramy stadionu otwarto już o ósmej rano. W południe na trybunach był już komplet. Oficjalne dane mówią o nieco ponad 68 tys. kibiców, ale w rzeczywistości miało być ich ponad 80 tys. ci, którzy nie zdołali pomieścić się na stadionie, zgromadzili na przylegających do niego ulicach. Przed wejściem sprawdzano kibiców, czy nie wnoszą ze sobą broni. Relacje pomiędzy sympatykami obu zespołów były dość napięte.

Obawy o bezpieczeństwo

Rozjemcą pierwszego w historii finału mistrzostw świata był John Langenus. Belg był wówczas czołowym arbitrem świata, ale zgodę na sędziowanie uzależnił od zapewnienia mu bezpiecznej drogi ewakuacji. Zaraz po zakończeniu spotkania chciał mieć możliwość jak najszybszego dostania się na czekający w porcie statek. Po latach przyznawał, że czuł wtedy prawdziwy strach. Na liniach pomagali mu jego rodak Henri Christophe i Ulises Saucedo z Boliwii. Ten drugi prowadził na tamtym turnieju mecz Argentyny z Meksykiem, w którym podyktował aż pięć rzutów karnych, a oprócz tego jako trener prowadził reprezentację Boliwii. Langenus okazał się dobrym wyborem, co potwierdził jeszcze przed meczem. Przedstawiciele obu drużyn zgłosili się do niego z własnymi piłkami i nalegali, żeby to właśnie ich futbolówką rozegrać finał. Belg zdecydował, że w pierwszej połowie piłkarze grać będą piłką argentyńską, a w drugiej urugwajską. Inna wersja mówi, że przeprowadził losowanie, które wskazało na futbolówkę z Argentyny.

Zarówno sędzia, jak i zawodnicy argentyńscy byli przez cały czas pod ochroną policji. Nie powinno to dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że część z nich otrzymywała groźby ze strony kibiców rywali. Śmiercią grożono jednemu z liderów kadry – Luisowi Montiemu. Przestraszył się nie na żarty i odmówił wzięcia udziału w spotkaniu. Wywołało to małą konsternację wewnątrz drużyny, bo Adolfo Zumelzú, który ewentualnie mógł go zastąpić, był kontuzjowany. Wszelkimi sposobami próbowano przekonać Montiego do występu, ale bezskutecznie. W końcu postanowiono, że jego miejsce zajmie Alberto Chividini, który na swoim koncie miał ledwie trzy występy w reprezentacji. Nieoczekiwanie jednak w dniu meczu Monti zmienił zdanie i zgłosił swoją gotowość do gry. Z pewnością piłkarz z jego umiejętnościami był bardzo ważny dla drużyny, ale jej morale zostało już solidnie nadszarpnięte.

Zmiany w składach

Inną wątpliwością dotyczącą wyjściowego składu Argentyny była obecność w nim Francisco Varallo, którego nazywano Pancho. Doznał on urazu w spotkaniu z Chile, przez co nie mógł wystąpić w meczu z USA i również udział w finale stał pod znakiem zapytania.

Miałem kontuzję, więc myślałem, że nie zagram w tym finale. Ale rano przed meczem spróbowałem trochę pobawić się piłką w jakimś kurniku niedaleko naszego hotelu w Santa Lucia i kolano spisało się całkiem nieźle. Najbardziej doświadczeni członkowie drużyny uznali więc, że powinienem zagrać. W tamtych czasach to najstarsi piłkarze podejmowali decyzje. To prawda, mieliśmy trenera, ale on się nie liczył – nie pamiętam nawet, jak się nazywał. Okropnie chciałem grać, nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo myślałem o pokonaniu tych całych Urugwajczyków. Wiecie, prawdziwe derby Ameryki Południowej to mecze Argentyna – Urugwaj. To tutaj grali najlepsi piłkarza, a meczami z jakąś Brazylią nikt się wtedy nie przejmował – mówił po latach Varallo.

Tym trenerem, które nazwiska nie pamiętał Varallo, był Juan José Tramutola, któremu asystował Francisco Olazar. Podobno, kiedy Olazar tłumaczył zawodnikom taktykę, rysował ustawienie na wilgotnym jeszcze cemencie w szatni, a narysowane linie miały zachować się do dziś. Fajna, romantyczna historia, ale należy ją raczej włożyć między bajki. Piłkarze doskonale zdawali sobie sprawę z rangi spotkania. Przed meczem asystent trenera wręczył Varelli plik telegramów z życzeniami powodzenia od kibiców.

Wysyłali je krewni, przyjaciele, lekarze, ale też wielu mieszkańców mojego rodzinnego miasta, La Platy, których osobiście nie znałem. Lektura tych telegramów była tak poruszająca, że wielu z nas miało łzy w oczach. Trudno było się skupić przed grą – wspominał piłkarz.

Wielu zawodników bało się reakcji wrogo nastawionych kibiców urugwajskich. Varallo po latach mówił, że jednymi, którzy nie czuli strachu, był on, Guillermo Stábile, Carlos Peucelle i Pedro Suárez, który w finałowym meczu zastąpił w składzie Rodolfo Orlandiniego. Trzeba jednak przyznać, że na zachowanych archiwalnych filmach nie widać przesadnej agresji ze strony urugwajskich fanów.

W zespole Urugwaju zaszła tylko jedna zmiana w porównaniu z półfinałem. Wielkiego pecha miał Peregrino Anselmo, który wcześniej wystąpił w dwóch spotkaniach. W starciu z Rumunami zastąpił kiepsko spisującego się Pedro Petrone. Strzelił bramkę, czym zapewnił sobie miejsce w składzie również na półfinałowy mecz z Jugosławią. W boju z Europejczykami zdobył drugą i trzecią bramkę dla Urugwaju, czym wyprowadził swój zespół na prowadzenie 3:1. Stał się objawieniem mundialu. Wielu obserwatorów widziało w nim jednego z najlepszych graczy mistrzostw. W finale jednak nie było mu dane wystąpić. Tuż przed nim rozchorował się, źle się czuł i był osłabiony. Zastąpił go Héctor Castro.

Pierwsza połowa

Niezależnie od tego, która z historii o wyborze piłki jest prawdziwa, to mecz rozpoczęto futbolówką argentyńską. Grający nieswoją piłką Urugwajczycy jako pierwsi wyszli na prowadzenie. Już w 12. minucie strzelał Scarone, ale jego uderzenie zablokował Paternoster. Piłka trafiła do Castro, który zagrał na prawo do Pablo Durado. Ten uderzył z całej siły, a piłka przeleciała pod brzuchem Juana Botasso i wpadła do siatki. Stracona bramka podziałała mobilizująco na Argentyńczyków, którzy źle weszli w mecz. Odzyskali pewność siebie i przejęli inicjatywę. Jedynie Monti nie potrafił znaleźć sobie miejsca na boisku.

Stał dosłownie bez ducha w środku pola, nie przypominając ani trochę znakomitego rozgrywającego, którego pamiętaliśmy z tylu meczów – pisano w El Gráfico.

Mimo że nie rozgrywał zbyt dobrego meczu, to miał udział w akcjach bramkowych swojego zespołu. Osiem minut po stracie gola Argentyna przeprowadziła akcję, po której padła wyrównująca bramka. Juan Evaristo wymienił padania z Montim i zagrał piłkę do Nolo Ferreiry, który wrócił do składu po powrocie z egzaminów. Ferreira dobrym podaniem obsłużył grającego na prawym skrzydle Peucelle, który minął Alvaro Gestido i strzałem przy dalszym słupku pokonał Enrique Ballestrero.

Obroną Urugwaju dyrygował José Nasazzi. Był jednym z liderów i niekwestionowanym przywódcą drużyny, który z dumą nosił kapitańską opaskę. Przez cały turniej prezentował się znakomicie i imponował przeglądem pola i pewnością siebie. W finale przydarzył mu się jednak błąd. Kiedy Monti zagrał długą piłkę do Stábile, Nasazzi minął się z nią, dzięki czemu Argentyńczyk mógł strzelić swoją ósmą bramkę w mistrzostwach. Kapitan Urugwajczyków próbował reklamować u sędziego pozycję spaloną, ale Belg pozostał niewzruszony. Gospodarze przegrywali 1:2.

La Garra Charrúa

Argentyna prowadziła i kontrolowała grę. W drugiej połowie mieli dopełnić formalności i utrzymać korzystny wynik. Wydawało się, że rewanż za igrzyska w Amsterdamie będzie udany. Urugwajczycy nie zamierzali się jednak poddawać i pokazali swoją determinację, waleczność i twardość, co zawiera się w określeniu garra, co dosłownie tłumaczy się jako pazur. Zanim jednak tym pazurem zrobili krzywdę rywalom, to Argentyńczycy mieli szansę na podwyższenie prowadzenia. Dobrą okazję zmarnował Stábile, a chwilę później zdarzyło się coś, co według Varallo odwróciło losy kraju.

Pamiętam, że kontratakowaliśmy, byłem przy piłce, strzeliłem na bramkę, piłka minęła bramkarza, szła w samo okienko i… trafiła w spojenie słupka z poprzeczką… Na całym stadionie zapadła cisza. Piłka wyszła poza boisko, a najgorsze było to, że uderzyłem tak mocno, że moje kolano kompletnie się już rozsypało. Próbowałem grać dalej, kulejąc. Tamten gol mógł wszystko zmienić. Tymczasem zamiast 3:1 zaraz zrobiło się 2:2, a ja nie mogłem już biegać. Przeszedłem na skrzydło, ale w gruncie rzeczy powinienem zejść z boiska. Problem w tym, że wtedy nie można było jeszcze dokonywać zmian. Grałem więc ze straszliwym bólem. A potem mecz zamienił się w piekło – wspominał Varallo.

Kibice Urugwaju, którzy pozostawali oszołomieni bramką Stábile i wynikiem meczu, ożywili się w 57. minucie.  Środkowy pomocnik Lorenzo Fernández, który razem z klubowym kolegą Álvaro Gestido stanowili żelazną zaporę w środku pola, wykonywał rzut wolny. Podał do Héctora Castro, który dostrzegł w polu karnym Héctora Scarone, stojącego tyłem do bramki. Ten przerzucił piłkę nad obrońcami, a José Pedro Cea z bliska wepchnął ją do siatki.

Dziesięć minut później utykającemu na skrzydle Varallo piłkę odebrał Ernesto Mascheroni. Pognał ile sił w nogach do przodu i zagrał do lewoskrzydłowego Santosa Iriarte. Piłkarz Racingu Montevideo uderzył tuż przy słupku, czym kompletnie zaskoczył Botasso i wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Argentyńczycy jednak nie rezygnowali i stworzyli sobie parę dobrych okazji. Nie byli jednak w stanie sforsować obrony Urugwaju. W środku pola niepodzielnie panował José Leandro Andrade. Ten ciemnoskóry zawodnik oczarował wszystkich swoją grą na turnieju. Nad piłką panował niczym cyrkowiec i był jednym z głównych architektów urugwajskiej wiktorii. To on w końcówce powstrzymał Varallo i uratował zespół przed utratą bramki. Marzenia Argentyńczyków o doprowadzeniu do remisu prysnęły w 89. minucie. Héctor Castro wyskoczył najwyżej do dośrodkowania Pablo Dorado i strzałem głową przypieczętował pierwszy mistrzowski tytuł dla Urugwaju.

Argentyna grała z wielką wyobraźnią i elegancją, ale jej techniczna doskonałość nie była w stanie zrekompensować zaniedbywania kwestii taktycznych. Z dwóch zespołów znad La Platy Urugwajczycy przypominali mrówki, a Argentyńczycy cykady – pisał włoski dziennikarz i historyk futbolu Gianni Brera.

Po meczu

Argentyńska prasa miała zastrzeżenia do sędziego, który miał przymykać oko na ostrą grę Urugwaju. Pisano o pogróżkach, anonimowych listach i telefonach. Krytykowano kierownictwo ekipy za wystawienie nie w pełni zdrowego Varalli. Gospodarzom faktycznie mogło pomóc to, że Varallo, Botasso i Evarsito zmagali się z mniejszymi lub większymi urazami, ale absolutnie nie może to umniejszać ich zwycięstwa. Zagrali mądrzej i lepiej taktycznie.

Urugwajczycy ograli nas, bo byli cwani. No i umieli wykorzystać to, że są gospodarzami. Niektórzy moi koledzy bali się, jakie będą konsekwencje naszej wygranej. Luis Monti był świetnym piłkarzem, ale tego dnia był kompletnie niewidoczny. Gdyby jakiś Urugwajczyk się przewrócił, pewnie próbowałby go podnieść. Podobno dostawał listy z pogróżkami – mnie by to nie obeszło. Był taki obrońca urugwajski, który krzyczał do mnie „Zostaw tę piłkę, bo cię zabiję!”, ale ja to olewałem – opowiadał Varallo.

W Urugwaju piłkarzy okrzyknięto bohaterami i tak też ich traktowano. Wszyscy byli pod wrażeniem gry reprezentacji, a władze państwowe ogłosiły święto narodowe. Z kolei w Buenos Aires zaatakowano urugwajską ambasadę i zorganizowano marsz kibiców, w którym argentyńskie flagi opuszczono na znak żałoby. Krytykowano i podawano w wątpliwość sens organizacji mistrzostw świata. Pacho Varallo nawet w wieku stu lat, na kilka miesięcy przed śmiercią w 2010 r., nie mógł ukryć żalu z powodu straconej szansy.

Jeśli miałbym wymienić jeden mecz, którego wolałbym nie pamiętać, byłby to finał mundialu Urugwaj – Argentyna. A przecież ciągle go pamiętam. Ciągle mam go w głowie. Zrobiłbym wszystko, żeby cofnąć czas i móc rozegrać go od nowa. Sprawa polega na tym, że spokojnie wygrywaliśmy, naprawdę spokojnie. W przerwie było 2:1 dla nas, ale powinno być więcej. Tańczyliśmy z nimi – wspominał.

Urugwaj pokonał Argentynę taktyką i wolą walki. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni pokazali swój pazur. W bramce dobrze spisywał się Enrique Ballestrero, w obronie pomagali mu Ernesto Mascheroni i kapitan José Nasazzi, którego z uwagi na zdolności przywódcze nazywano marszałkiem. W środku pola niepodzielnie panowali Lorenzo Fernández i Álvaro Gestido z Peñarolu. Prawdziwym liderem tej formacji i całego zespołu był jednak José Leandro Andrade. Urugwajskie ataki oskrzydlali Pablo Dorado z prawej i Santos Iriarte z lewej strony. Łącznikami byli Héctor Scarone i Pedro Cea z Nacionalu. Na środku napadu Urugwaj miał dwóch bohaterów. Peregrino Anselmo miał swój wielki udział w awansie do finału, a Héctor Castro, który zastępował go w pojedynku o złoto, znakomicie wywiązał się z powierzonych mu zadań i miał swój udział przy trzech z czterech goli zespołu.

Zwycięstwem w 1930 r. Urusi ukoronowali wspaniały okres dominacji w światowym futbolu. Jeśli kiedyś będziemy wybierać najlepszą drużynę w historii, to Urugwaj z tamtych lat musi znaleźć się w gronie kandydatów. Żal tylko, że nie wzięli udziału w kolejnych mistrzostwach we Włoszech…

BARTOSZ DWERNICKI

Przy pisaniu tekstu posiłkowałem się następującymi publikacjami:

  • Jerzy Cierpiatka, Marek Latasiewicz, Mirosław Nowak – Mundial. Historia. Od Urugwaju do Rosji
  • Brian Glanville – The Story of the World Cup
  • Stefan Szczepłek – Moja historia futbolu. Tom 1. Świat
  • Jonathan Wilson – Aniołowie o brudnych twarzach
  • Encyklopedia Piłkarska FUJI. Tom 44. Futbolowa wojna światów. Mistrzostwa świata 1930-1978

Zachęcamy do polubienia nas na FACEBOOKU, a także obserwacji na TWITTERZE , INSTAGRAMIE i YOUTUBE

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Poprzedni artykuł
Następny artykuł
Bartosz Dwernicki
Bartosz Dwernicki
Pierwsze piłkarskie wspomnienia to dla niego triumf Borussii Dortmund w Lidze Mistrzów i mecze francuskiego mundialu w 1998 r. Później przyszła fascynacja Raúlem i madryckim Realem. Z biegiem lat coraz bardziej jednak kibicuje konkretnym graczom niż klubom. Wielbiciel futbolu latynoskiego i afrykańskiego, gdzie szuka pozostałości futbolowego romantyzmu. Ciekawych historii poszukuje też w futbolu za żelazną kurtyną. Lubi podróże i górskie wędrówki.

Więcej tego autora

Najnowsze

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” – recenzja

„Manchester City Pepa Guardioli. Budowa superdrużyny” to pozycja znana dzięki wydawnictwu SQN na polskim rynku od kilku lat. Okazją do wznowienia publikacji było zwycięstwo...

GKS Katowice – historia na 60-lecie klubu

10 marca 2024 roku Retro Futbol gościło na Stadionie Miejskim w Rzeszowie, gdzie w meczu 23. kolejki Fortuna 1. Ligi Resovia podejmowała GKS Katowice....

„Semiologia życia codziennego” – recenzja

Eseje związane jakkolwiek z piłką nożna to rzadkość. Dlatego "Semiologia życia codziennego" to niezwykle interesująca lektura. Tym bardziej, że jej autorem jest słynny humanista,...