Wolves – Honved 1954. Geneza powstania Pucharu Europy

Czas czytania: 7 m.
5
(1)

Zanim Liga Mistrzów stała się maszynką generującą gigantyczne zyski, czołowe kluby kontynentu mierzyły się ze sobą w Pucharze Europy. Wcześniej francuski dziennikarz – Gabriel Hanot – musiał jednak wpaść na ideę utworzenia turnieju, wyłaniającego najlepszy klub Starego Kontynentu. Aby ten pomysł zrodził się w jego głowie, potrzebny był mecz, po którym Wolverhampton Wanderers zostało mianowane przez angielskie media „mistrzami świata”. Spotkanie to zostało rozegrane 13 grudnia 1954 roku, a rywalem Wilków był węgierski Honved z Sandorem Kocsisem i Ferencem Puskasem w składzie.

Seria sparingów przy jupiterach

W 1953 roku stadion Molineaux został wyposażony w sztuczne oświetlenie. Inwestycja kosztowała około 25000 funtów. Ówczesny menadżer Wolves – Stan Cullis – w porozumieniu z zarządem klubu, postanowił wykorzystać ten fakt do zorganizowania serii meczów towarzyskich. Chciał, żeby do Anglii przyjechały drużyny z różnych zakątków świata, co pozwoliłoby podpatrzeć inne style gry. Jako pierwsza do hrabstwa West Midlands zawitała reprezentacja Republiki Południowej Afryki. Odbywali oni dwumiesięczne tournée po Wielkiej Brytanii, w czasie którego zagrali 20 sparingów. 30 września 1953 roku byli rywalem Wilków, podczas pierwszej towarzyskiej gry przy nowych jupiterach. Anglicy zwyciężyli 3:1. W przeciągu roku Wolverhampton zagrało kolejnych pięć spotkań towarzyskich. Z oświetlonego Molineaux na tarczy wracały kolejno: Celtic, argentyński Racing Club de Avellaneda, Maccabi Tel Aviv (wygrana 10:0) i Spartak Moskwa. Jedynie austriackiemu First Vienna udało się bezbramkowo zremisować. Drużyna Cullisa zwyciężyła także w lidze angielskiej, zdobywając swój pierwszy tytuł mistrzowski. Wyspiarze potraktowali te mecze towarzyskie bardzo poważnie. Dość powiedzieć, że BBC transmitowała je na żywo, a taki przywilej miały jedynie finały FA Cup oraz spotkania reprezentacji. Dzięki tym transmisjom, miłość do futbolu rozkwitła w pewnym małym urwisie z Irlandii Północnej. George Best w swojej autobiografii wspominał o tym, że te spotkania wywarły na nim olbrzymie wrażenie. Do tej pory liczył się dla niego jedynie ojczysty Glentoran, ale atmosfera spotkań przy sztucznym oświetleniu zmieniła ten stan rzeczy:

Dzięki magii telewizji zakochałem się w innej drużynie piłkarskiej: Wolverhampton Wanderers. Po zwycięstwie w lidze w 1954 roku Wolves rozegrali kilka meczów z najważniejszymi drużynami z całego świata na swoim stadionie Molineaux. Nie było wówczas oficjalnych europejskich rozgrywek, więc mecze te miały znacznie większe znaczenie niż zwykłe spotkanie towarzyskie. Oczarowały mnie. Były wspaniałe, a na stadionie Molineaux każdy z nich oglądało 55 tysięcy widzów. Ale to jupitery sprawiały, że wydawały mi się magiczne. Światła zmieniały piłkę w teatr.

Najważniejszy ze sparingów miał się jednak dopiero odbyć…

Odwet za historyczny pogrom

Zwieńczeniem serii spotkań rozegranych jesienią 1954 roku miał być rewanż z mistrzem Węgier, którym był Budapest Honved FC. W dwóch ostatnich spotkaniach z reprezentacją Madziarów Anglicy doznali dotkliwych porażek. W listopadzie 1953 roku, w obecności ponad 100 tysięcy widzów, Synowie Albionu zostali rozbici na Wembley 3:6. Była to ich pierwsza domowa przegrana z drużyną spoza Wielkiej Brytanii. Dla przeświadczonych o swojej potędze Anglików był to kubeł zimnej wody wylany prosto na łby. Pół roku później rozegrano w Budapeszcie rewanż. Tam „Złota jedenastka” Gusztava Sebesa ośmieszyła jeszcze bardziej i zdeklasowała buńczucznych rywali, gromiąc ich 7:1. Do dziś jest to najwyższa porażka, jakiej Trzy lwy doznały w swojej historii. Angielski związek piłkarski nie mógł dostać bardziej czytelnego sygnału. Europa uciekała. Wyspiarski styl i taktyka nijak się miały do nowoczesnego futbolu prezentowanego przez „Magicznych Madziarów”.

Spotkanie pomiędzy mistrzem Anglii i mistrzem Węgier mogło chociaż trochę zagoić rany, które powstały na skutek traumy ze wspomnianego dwumeczu. Billy Wright, kapitan Wolves, był szczególnie zdeterminowany, żeby udowodnić Węgrom, że angielska piłka nie nadaje się tylko do tarcia chrzanu. Wszak był kapitanem nie tylko Wilków. To na jego ramieniu znajdowała się opaska w czasie lekcji futbolu, których Węgrzy udzielili Synom Albionu. Jego również zaskoczyły niuanse stosowane przez „Złotą jedenastkę”.

Zupełnie nie doceniliśmy postępów, których dokonały Węgry, nie tylko taktycznych. Gdy wyszliśmy na Wembley tamtego popołudnia, obok drużyny gości, spojrzałem w dół i zauważyłem, że Węgrzy mieli te dziwne, lekkie buty, ścięte pod kostkami jak kapcie. Zwróciłem się do wielkiego Stana Mortensena i powiedziałem: „Powinno być dobrze, Stan, oni nie mają właściwego stroju”.

Teraz pałał rządzą rewanżu. Przecież eksperci nie mogli się mylić, nadal był jednym z najlepszych obrońców na świecie.

Gierki Cullisa

Stan Cullis był inteligentnym trenerem. Wiedział, że jego piłkarze w starciu z bajecznymi technicznie Węgrami mogą polec z kretesem. Dokładnie obmyślił więc plan, mający na celu zwiększenie prawdopodobieństwa wygranej Wilków. Była połowa grudnia, pogoda ponura i deszczowa. Mimo to Cullis zaangażował trzech młodych chłopców, by przez cały poranek i popołudnie zraszali murawę Molineaux. Jednym z tych dzieciaków był… Ron Atkinson, późniejszy trener m.in. Manchesteru United i zwycięzca dwóch Pucharów Anglii. Tak wspomina tamto wydarzenie:

Stan Cullis kazał nam podlewać boisko, a następnie wałować je, gdy było już mocno nasiąknięte.

Treningi, które przeprowadzał menadżer w dużym stopniu były poświęcone wzmocnieniu mięśni nóg. Piłkarze Wolves do znudzenia biegali w górę i w dół po stadionowych schodach. Ich kończyny były silne, niczym u konia pociągowego. Miejscowe szwaczki uszyły ręcznie komplet koszulek, który zawodnicy Wolves mieli ubrać specjalnie na ten mecz. Złociste stroje z satyny były obiektem westchnień dzieciaków, które mogły podziwiać grę swoich ulubieńców.

Marzyłem, żeby włożyć ich słynną, złotą koszulkę, chociaż musiałem sobie wyobrazić jak naprawdę wygląd, bo w czarno-białym telewizorze równie dobrze mogła być błękitna, jasnozielona lub w kolorze spłowiałej bieli – pisał George Best w swojej autobiografii.

Nadszedł dzień próby…

Na trybunach znów komplet – 55 000 widzów. Piłkarze Wolverhampton musieli prezentować się kapitalnie, wychodząc z tunelu w swoich błyszczących koszulkach. Efekt potęgowało sztuczne oświetlenie odbijające się od złotej satyny. Nic dziwnego, że zdobyli serce młodego Besta. Zresztą… nie tylko jego. Transmisję z tamtego meczu oglądał również Gordon Banks, który 12 lat później zdobył z reprezentacją Anglii mistrzostwo świata. Być może gdyby nie postawa Berta Williamsa w bramce Wilków, Banks nie zdecydowałby się na karierę golkipera. W składzie Honvedu znajdowało się sześciu zawodników, którzy rok wcześniej upokorzyli Anglików na Wembley. Drużyna z Budapesztu cztery razy z rzędu zdobywała mistrzostwo Węgier i była na najlepszej drodze, żeby zdobyć piąte. W poprzednich rozgrywkach załadowali ligowym rywalom 100 bramek. Na ich czele stał „galopujący major” – Ferenc Puskas – jeden z najlepszych piłkarzy lat 50. Czy jakiemukolwiek sympatykowi futbolu trzeba uświadamiać kim była i co znaczyła ta postać? Kibice z hrabstwa West Midlands mieli prawo się martwić.

U wielu fanów mistrza Anglii strach przerodził się w rozpacz już po 14 minutach gry. Węgrzy za sprawą Sandora Kocsisa i Ferenca Machosa objęli dwubramkowe prowadzenie. Zaczęły odzywać się demony przeszłości. Znów miało się skończyć kompromitacją? Na szczęście w bramce świetnie spisywał się wspomniany wcześniej Bert Williams.

Sądziłem, że Wolves będą mieli szczęście jeśli przegrają 0:6. Patrzyłem z podziwem jak Bert Williams broni wszystkie okazje w pierwszej połowie – mówił Gordon Banks w wywiadzie dla Daily Mail

W dużej mierze to właśnie dzięki postawie bramkarza, gospodarze schodzili do szatni z bagażem tylko dwóch bramek na plecach. Okazało się jednak, że sprzymierzeńcem miejscowych jest także czas. Plan Cullisa działał. Murawa na Molineaux zaczynała rozmiękać. W drugiej części spotkania piłkarzom przyszło grać na klepisku.

Honved prowadził 2:0, ale nagle ich gra na jeden kontakt przestała działać. Nie mogli operować piłką, utknęli w błocie – mówił z kolei Ron Atkinson w wywiadzie dla Daily Mail

Wilki szybko złapały kontakt, gdy kilka minut po przerwie Johnny Hancocks wykorzystał rzut karny. Ciężkie treningi fizyczne, które przeprowadzał Cullis zaowocowały. Krótkie podania zawodników Honvedu przestały być skuteczne na błotnistym placu gry. Złotym środkiem okazały się długie piłki, preferowane oczywiście przez silniejszych fizycznie Wyspiarzy. Bohaterem meczu został Roy Swinbourne, który w dwie minuty zdobył dwie bramki i Anglicy objęli prowadzenie. Niesamowita pogoń Wolves zakończyła się sukcesem. Zmęczeni i podłamani Węgrzy nie zdołali już odpowiedzieć. Gracze Wolverhampton Wanderers zemścili się za niepowodzenia reprezentacji. Molineaux oszalało ze szczęścia.  Miejscowe puby pękały w szwach, chociaż był to środek tygodnia.

„Nie, nie jesteście jeszcze mistrzami świata”

Brytyjska prasa nie szczędziła pochlebstw drużynie Wolverhampton i jej menadżerowi. Momentami zapominali o tym ,że w normalnych warunkach i na dobrze przygotowanej murawie Wilki prawdopodobnie zostałyby zmiażdżone przez rywala. Chwalili postawę Berta Williamsa w bramce, doceniali zdobywcę dwóch goli Roya Swinbourne’a, ale czuli, że prawdziwym ojcem sukcesu był Cullis. „Daily Mail” napisało, że murawa przypominała pastwisko po czterodniowej ulewie. Najważniejsze było jednak zwycięstwo Wolves. Cel uświęca środki. Wiele ciepłych słów pod swoim adresem usłyszał Billy Wright. Kapitan zespołu był odpowiedzialny za krycie Ferenca Puskasa i wywiązał się ze swojego zadania nienagannie. Asystent Stana Cullisa – Joe Gardiner – opowiadał na łamach prasy:

Po meczu podszedł do mnie jeden z trenerów Honved i zapytał skąd mamy takich zawodników jak Williams, Hancocks i Dennis Wilshaw. Tak się składa, że wszyscy trzej przyszli do nas z trzecioligowego Walsall. W odpowiedzi usłyszałem od Węgra: „Dobrze, że nie graliśmy dziś z Walsall”.

Wśród tytułów prasowych wychwalających mistrzów Anglii, najbardziej uderzał ten, który zamieścił na pierwszej stronie „Daily Mail”. Brzmiał on: Mistrzowie świata”. Mogło się wydawać, że angielscy dziennikarze zapomnieli o lekcjach futbolu, fundowanych im przez Madziarów kilka miesięcy wcześniej. Podobno określenie „mistrzowie świata” w stosunku do drużyny z Wolverhampton padło z ust samego Cullisa. Tak przynajmniej twierdzili dziennikarze. Sam menadżer zaprzeczył temu po czasie. Poza wyspami nie wszyscy mieli jednak zamiar ponownie uwierzyć w niekwestionowaną wyższość angielskiego futbolu. Na buńczuczny tytuł „Daily Mail” postanowił odpowiedzieć francuski dziennikarz Gabriel Hanot. Dzień później, pierwsza strona dziennika „L’Equipe” głosiła: Nie, nie jesteście jeszcze mistrzami świata! Dalej mogliśmy przeczytać:

Zanim ogłosimy, że Wolverhampton jest niepokonane, niech pojadą do Moskwy i Budapesztu. Są też inne renomowane kluby: Milan i Real Madryt to tylko dwa z nich. Klubowe mistrzostwa świata albo przynajmniej europejskie – większe, bardziej znaczące i bardziej prestiżowe niż Puchar Mitropa oraz oryginalniejsze niż te dla drużyn narodowych – powinny zostać stworzone.

Pomysł Hanota podchwyciła UEFA. Idea stworzenia Pucharu Europy została przedstawiona na kongresie w marcu 1955 roku. W następnym sezonie ruszyły same rozgrywki.

Bohaterowie tamtych dni

Stan Cullis i jego Wilki dwukrotnie mieli okazję wystartować w nowo utworzonych rozgrywkach. W sezonie 1958/59 odpadli już w pierwszej rundzie, kiedy wyeliminowała ich drużyna Schalke 04 Gelsenkirchen. Rok później dotarli do ćwierćfinału, w którym FC Barcelona rozgromiła ich w dwumeczu 9:2. Na krajowym podwórku Wolverhampton przeżywało pod wodzą Cullisa swoje złote czasy. Dzięki niemu zdobyli trzy tytuły mistrzowskie, jedyne jak do tej pory w historii klubu. Cullis zwyciężył także z Wolves dwa razy w rozgrywkach FA Cup. Jego pomnik wita kibiców przybywających na stadion Molineaux.

Stan był w 100% Wolverhampton, jego krew musiała być ze starego złota. Mógłby umrzeć za Wolverhampton – pisał Bill Shankly w swojej autobiografii

Nic dziwnego, że stał się legendą tego klubu. Mecz z Honvedem do dziś wspominany jest jako jedno z największych wydarzeń w historii Wilków, które już nigdy nie były tak drapieżne jak w erze Cullisa.

Honved za czasów swojej „złotej ery” zagrał w Pucharze Europy tylko raz. W sezonie 1956/57 odpadł z Athletikiem Bilbao w pierwszej rundzie (5:6 w dwumeczu).  Ten dwumecz poprzedził jednak wybuch powstania węgierskiego. Władze kazały wycofać się drużynie z rozgrywek. Odmówili. Rewanż musieli zagrać na boisku w Brukseli. Całe napięcie związane z wydarzeniami, które miały miejsce w ich kraju, spętało im nogi, co doprowadziło do porażki. Następnie zespół wbrew poleceniom władzy poleciał na tournée do Ameryki. Część zawodników z największymi gwiazdami na czele (Puskas, Kocsis czy Czibor), postanowiła w ogóle nie wracać do ojczyzny. Honved nie odzyskał dawnego blasku. Na kolejny występ w Pucharze Europy przyszło im czekać 24 lata.

Gabriel Hanot poza Pucharem Europy był również pomysłodawcą plebiscytu Złotej Piłki, dziś najbardziej prestiżowego trofeum indywidualnego, o jakim może marzyć piłkarz.

Pojedynek Wolves z Honvedem zapisał się złotymi zgłoskami nie tylko w kronikach klubowych obu zespołów. Jest również ważnym wydarzeniem w historii całej europejskiej piłki klubowej. Gdyby nie ten mecz pokazowy, nie wiadomo ile trzeba by było jeszcze czekać na utworzenie Pucharu Europy. Angielscy historycy futbolu stawiają zaś skuteczną pogoń Wilków w drugiej połowie na równi z odwróceniem losów finału Ligi Mistrzów przez Manchester United w 1999 roku i Liverpool FC w 2005 roku. Pamięć o wielkim Wolverhampton jest wieczna.

Wolverhampton Wanderers – Budapest  Honved FC 3:2 (0:2)

Sędziował: Reg Leafe
Bramki: Hancocks 49’ (karny), Swinbourne  76’ i 78’ – Kocsis 10’, Machos 14’

Wolves:  Williams – Stuart, Shorthouse, Slater, Wright, Flowers, Hancocks, Broadbent, Swinbourne, Wilshaw, Smith
Trener: Stan Cullis

Honved: Farago – Palicsko, Kovacs, Bozsik, Lorant, Banyai, Budai, Kocsis, Machos, Puskas, Czibor
Trener: Jeno Kalmar

Widzów: 55000

Rafał Gałązka

Źródła:

 

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 5 / 5. Licznik głosów 1

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Rafał Gałązka
Rafał Gałązka
Futbolowy konserwatysta. Przeciwnik komercjalizacji piłki, fan świateł rac na trybunach. Sympatyk Arsenalu i lokalnego LKS "Dąb" Barcin. Beznadziejnie zakochany w Reprezentacji Polski. Głównie piłka polska oraz angielska.

Więcej tego autora

Najnowsze

Nadzieja FC Futbol, ludzie, polityka – recenzja

Książka „Nadzieja FC Futbol, ludzie, polityka” to zapis z kilkunastomiesięcznej podróży Anity Werner i Michała Kołodziejczyka do Tanzanii, Turcji, Rwandy i Brazylii. Futbol jest...

Remanent 5. Pole karne z bliska.

Jerzy Chromik powraca z piątą częścią Remanentu, w którym przenosi czytelników na stadiony z lat 80. i 90. Wówczas autor obserwował zmagania drużyn eksportowych,...

Jakie witaminy i minerały są ważne dla biegaczy?

Bieganie to nie tylko pasjonująca forma aktywności, ale także sposób na zadbanie o zdrowie i kondycję. Odpowiednia dieta, bogata w witaminy i minerały, może...