Wywiad: Maciej Tarnogrodzki

Czas czytania: 16 m.
0
(0)

Mało jest Polaków, którzy trenują za granicą kluby w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jednym z nich jest Maciej Tarnogrodzki, który w 2015 r. na chwilę przejął Bray Wanderers, a ostatnio przez pół sezonu 2019 prowadził University College Dublin AFC. Udało nam się z nim porozmawiać na temat jego pracy w Irlandii, dowiedzieliśmy się także sporo na temat realiów irlandzkiego futbolu.

Co u pana teraz słychać? Niewiele informacji można znaleźć w sieci o Macieju Tarnogrodzkim po odejściu z University College Dublin AFC pod koniec 2019 r.

Odszedłem z UCD AFC w grudniu 2019 roku, chwilę potem rozszalał się koronawirus i jak wiemy, futbol na całym świecie stanął. W tej chwili pomagam futsalowej drużynie Blue Magic Dublin; Piotr Piwowarczyk prosił mnie o pomoc dużo wcześniej, ale do tej pory ciągle gdzieś trenowałem i nie miałem czasu. Po odejściu z UCD AFC mogłem wreszcie się za to zabrać, jest to dla mnie świetna odskocznia i nowe doświadczenie szkoleniowe. W Blue Magic Dublin mamy kilku Polaków, ale trenują także Brazylijczycy i zawodnicy ze wschodniej Europy.  Ogólnie poziom jest całkiem dobry jak na piłkę halową, a drużyna jest aktualnym mistrzem Irlandii. Został nam jeden mecz do rozegrania i jak uda się go wygrać, obronimy tytuł mistrzowski i zagramy w futsalowej Lidze Mistrzów.

Nie było możliwości, aby został pan na dłużej w UCD AFC jako trener pierwszej drużyny?

To jest dłuższy temat, ale postaram się to dokładnie opisać. W UCD AFC pracowałem w sumie trzy lata, władze klubu ściągnęły mnie tutaj z Bray Wanderers, gdzie też przez chwilę prowadziłem pierwszą drużynę; nie mogłem jednak dłużej, bo nie posiadałem wtedy certyfikatu UEFA Pro License. Jeśli chodzi o drużynę U19 i w ogóle futbol młodzieżowy, to University College Dublin jest jednym z lepszych miejsc w Irlandii, ponieważ cala baza jest na terenie campusu Uniwersytetu i można korzystać z wszystkich obiektów. UCD AFC to ewenement na skalę europejską, bo klub składający się z samych studentów gra w najwyższej lidze. Są to topowi młodzi piłkarze z kraju, którzy również chcą się wykształcić i klub im w tym pomaga, udzielając stypendia sportowe.

Czyli jest to odpowiednik naszego AZS-u?

Zgadza się, to tak jakby AZS Uniwersytet Warszawski grał w ekstraklasie i to faktycznie samymi studentami w składzie. Miałem od nich propozycje przejęcia U19 jeszcze jak pracowałem w Bray, ale za pierwszym razem nie był to dobry moment, ponieważ chciałem kontynuować w poprzednim klubie. Za drugim razem, już po odejściu z Bray, zgodziłem się i przejąłem zespół U19.  Pierwsze dwa lata były bardzo dobre, natomiast ostatni rok już dużo trudniejszy. Pierwszy zespół awansował do Premier Division, ale mieli dość duże problemy z wynikami. Początek jeszcze był niezły, ale potem przyszła seria 11 przegranych z rzędu. Zawodnicy pierwszej drużyny wyglądali na sfrustrowanych i w przerwie letniej [liga irlandzka gra systemem wiosna-jesień – przyp. BB] odeszło sześciu z podstawowego składu. Praktycznie cały szkielet drużyny się rozpadł. Neil Farrugia i kapitan Gary O’Neil odeszli do Shamrock Rovers, a pozostali do innych klubów. Zanim jeszcze podstawowi zawodnicy poodchodzili z klubu, drużyna poniosła tę serię porażek  w lidze i wylądowali na dole tabeli. Po krótkiej przerwie letniej i po tych wszystkich osłabieniach pierwsza drużyna dobierała zawodników z prowadzonej przeze mnie drużyny U19, więc przy okazji nasz skład też został w pewnym sensie rozbity. Duża ilość młodych zawodników zaczęła trenować i grać  w pierwszej drużynie. Jest to normalne, że młodzi zawodnicy trenują i dostają szansę gry w pierwszej drużynie, ale w tym przypadku odchodziło ich zbyt wielu i niektórzy nie byli jeszcze gotowi na ten poziom. Kilku dopiero co przeszło z poziomu U17 do U19.  Dodam jeszcze, że władze klubu trzymały się bardzo ściśle swojej filozofii odnośnie gry studentów i nikogo spoza uczelni nie ściągnęli. W lipcu przyjechało do Dublina Portsmouth i wygrało z pierwszą drużyną w sparingu 11:0. Chwilę później przyszła porażka 0:7 z Shamrock Rovers, a w sierpniu 1:10 z Bohemians. I ja po tym meczu drużynę przejąłem.

Klub jest praktycznie prowadzony przez kilka osób, a główny dyrektor odpowiadający za piłkę nożną w UCD AFC nie był zbytnio za moją kandydatura na objęcie pierwszej drużyny. Na początku tego nie wiedziałem, ale z czasem zacząłem zauwazać pewne zachowania. Zresztą zostało mi to powiedziane w naszej ostatniej indywidualnej rozmowie, gdy już odchodziłem z klubu.

Po tych wszystkich bardzo wysokich porażkach była presja wewnątrz klubu na odejście wcześniejszego trenera i zdaje się, że bylem kandydatem innego członka zarządu, a dyrektor sportowy został do tego trochę na siłę przekonany w tym trudnym dla klubu czasie. Po tak sromotnych porażkach widać było, że drużyna jest rozbita i potrzebna była szybka zmiana. Wstępnie umówiliśmy się na moją pracę do końca sezonu, ale jeśli drużyna „podniosłaby się z kolan” i byłaby competitive. to miałem kontynuować pracę w przyszłym sezonie.

No i chyba udało się spełnić ten warunek.

Tak, ale kończąc już ten wątek, to muszę przyznać, że zwyczajnie brakowało „chemii” z dyrektorem sportowym; dało się to odczuć, że nie było dla mnie przyszłości w pierwszej drużynie. Działy się różne dziwne rzeczy po zakończeniu sezonu. Zostałem poinformowany, że mój asystent chce też prowadzić drużynę, więc zrobili interview tylko dla nas dwóch. Czyli pracowałem z asystentem Ianem Ryanem (który był również w sztabie poprzedniego trenera) przez kilka miesięcy, walcząc o utrzymanie drużyny w lidze, a na koniec sezonu dowiedziałem się, że on tez chce objąć drużynę – nigdy się z czymś takim nie spotkałem przez 11 pracy trenerskiej. Ogólnie to muszę przyznać, że już wtedy podjąłem decyzję, żeby odejść z klubu przed tym całym dziwnym procesem rekrutacyjnym, ponieważ zachowanie klubu było bardzo nieprofesjonalne (brak informacji o interview, jego formacie – totalnie zero komunikacji ze strony klubu), ale w dzień poprzedzający rozmowę dyrektor finansowy przekonał mnie przez telefon, że chcą posluchać wizji nas obydwu i dlatego ten proces. W końcu poszedłem, zrobiłem prezentację i tego akurat najbardziej żałuję, bo była to kompletna strata czasu, niesamowita farsa. Na końcu okazało się, że trenerem został Andy Myler, który podczas rozmowy zadawał pytania. On dostał posadę menedżera, a Ian Ryan pozostał na stanowisku asystenta. Po tym interview nie dostałem żadnej informacji o decyzji przez okres 5-6 tygodni. W końcu sam się z klubem skontaktowałem, bo miałem kilka formalnych rzeczy do zamknięcia w UCD AFC. Nie wyszedł żaden oficjalny komunikat o moim odejściu. Niestety tak to czasem bywa… Na pewno to końcowe doświadczenie dużo mnie nauczyło. Praktycznie nikt spoza UCD nie wiedział, że odszedłem z klubu.

Patrząc na to z perspektywy czasu, moim zdaniem poprzedni trener Collie O’Neill powinien zostać na swoim stanowisku, ewentualnie jego asystent mógł przejąć drużynę, nawet gdyby dalej przegrywała wysoko i spadła z ligi. Oni wprowadzili tę drużynę do Premier Division, i z moich obserwacji, dobrze dogadywali się z głównym dyrektorem; miałem wrażenie, że nadawali na tych samych falach. Trzeba mieć w UCD poparcie dyrektora sportowego, bo inaczej nie ma to w ogóle sensu.

Musze przyznać, że przed przejęciem pierwszej drużyny starałem się o posadę w innym klubie z Premier Division i nawet przeszedłem tam już pierwszy etap rozmów, ale w tym samym czasie dostałem tę propozycję z UCD i z tamtej potencjalnej opcji zrezygnowałem. Głównym powodem do pozostania w klubie było to, że wielu zawodników w pierwszej drużynie UCD było moimi wychowankami z U19. Pracowałem z nimi z sukcesami i graliśmy dobrą piłkę, wiec chodziło mi o kontynuację tej pracy. Dyrektor finansów zapewniał mnie pod koniec sezonu, że będę miał czas popracować z drużyną w okresie przygotowawczym i przygotować ją do nowego sezonu. Ogólnie to płynęły z klubu sprzeczne informacje.

Na pewno drużyna miała zawodników, aby grac piłkę kreatywną i dobrze zorganizowaną z ofensywnego punktu widzenia. Zresztą my tak graliśmy w rozgrywkach U19. Ale na to potrzeba trochę czasu, żeby wypracować pewne schematy wlaśnie w okresie miedzy sezonami.

Jeśli chodzi o ligę irlandzką, to z taktycznego punktu widzenia, uwagę przykłada się głównie do defensywy, ofensywa przeważnie działa na zasadzie improwizacji i zdawaniu się na umiejętności zawodników. Tak to w uproszczeniu, z mojego doświadczenia i obserwacji na przestrzeni lat, wygląda w większości klubów.

Coś w stylu starego angielskiego „kick and rush”?

Nie, tak też nie mogę upraszczać. W UCD zawodnicy z przodu grali dużo piłką za czasów poprzedniego trenera, ale jednak czegoś zabrakło w następnym sezonie. Jak byłem na stażach w Hiszpanii czy Holandii – w Ajaxie, Valencii czy Levante – to tam przekonałem się, jak istotne jest wypracowanie odpowiednich schematów ofensywnych. Trzeba je ćwiczyć bardzo długo, ale w lidze Irlandzkiej koncentracja jest przede wszystkim na defensywie i przygotowaniu fizycznym. Jest to futbol bardzo pragmatyczny

Od razu mi się przypomina historia Bartłomieja Pawłowskiego. Poszedł do hiszpańskiej Malagi jako wyróżniający się polski ligowiec. Był najlepszy w swojej nowej drużynie jeśli chodzi o parametry fizyczne: najszybciej biegał, miał najlepszą wytrzymałość, nie odstawał również technicznie na treningach. Problem był taki, że jak przyszło do meczu, kompletnie nie rozumiał, co się dzieje na boisku.

Dokładnie, to jest właśnie to. Z mojego punktu widzenia staram się studiować nie tylko piłkę nożną i najlepszych trenerów pod kątem taktycznym, ale czerpać także inspiracje i nowe pomysły z innych sportów. Np. w koszykówce dobrze widać, jak powinno się wykorzystywać wolne pole i grać trójkąty w ciasnej przestrzeni, a także z hokeja na trawie czy lodzie.

Patrząc na to z perspektywy czasu – mógł pan zrobić coś lepiej przez te pół roku jako pierwszy trener UCD AFC?

Na pewno nauczyłem się na przyszłość, że obejmując zespół, muszę mieć większy wpływ na pewne decyzje, czego tutaj zabrakło.

Z punkt widzenia stricte sportowego na pewno można było niektóre rzeczy zrobić trochę lepiej, ale kiedy obejmowałem drużynę, zostało osiem kolejek do końca sezonu i zajmowaliśmy ostatnie miejsce w tabeli z 7 punktami straty do miejsca dającego baraże. Drużyna była po kilku sromotnych porażkach, do tego kilku doświadczonych zawodników było kontuzjowanych – np. Paul Doyle miał pękniętą stopę, pauzowali też najbardziej doświadczony Josh Collins, który nie zagrał już w zadnym meczu, gdy ja ich prowadziłem, i Sean McDonald, który wrócił dopiero na ostatni mecz. Chodziło o to, żeby skończyć sezon z twarzą i być competitive, ponieważ drużyna zatraciła to w ostatnich meczach; wydaje mi się, że ten cel udało się zrealizować. Zaczęliśmy od zwycięstwa w Pucharze Irlandii 3:1 z St. Patrick’s Athletic, potem graliśmy dwa spotkania w trzy dni (jeden zaległy) z Dundalk, najlepszą drużyną w lidze od kilku lat. Ciężko było coś „urwać” w tych meczach, ale na pewno podjęliśmy walkę. Udało się wywalczyć dwa bezbrakowe remisy na wyjedzie z St.Patrick i rywalem do spadku Finn Harps. W meczu o „utrzymanie” w Donegal z Finn Harps w 11. minucie sędzia nie dal ewidentnej czerwonej kartki zawodnikowi Harps za atak wyprostowaną noga. Nie udało się wygrać, a tylko bezbramkowo zremisować. W Corku na wyjeździe przegraliśmy 2:3; oni również byli w dolnym rejonie tabeli, ale my ten mecz powinniśmy wygrać bez problemu, bo nie wykorzystaliśmy kilku 100-procentowych sytuacji. To były ważne momenty, które mogły zadecydować nawet o utrzymaniu, ale tak się jednak nie stało.

Według mnie nie były to złe wyniki, biorąc pod uwagę, że drużyna chwilę wcześniej przegrywała w lidze 1:10 i 0:7. O utrzymanie było ciężko, mając sporo straty do drugiego miejsca od końca i trochę niewygodny grafik spotkań, szczególnie z tym dwumeczem przeciwko Dundalk na początku mojej pracy. Liczyłem, że dane mi będzie odbudowywać tę drużynę po spadku, ale wyszło inaczej. Dobrze w sumie się stało, bo w tym klubie i tak nie byłoby dla mnie przyszłości na poziomie pierwszej drużyny w dłuższej perspektywie i mogę teraz skoncentrować się na innych planach. Na pewno jestem bardzo zmotywowany do dalszych wyzwań w piłce.

Musze też przyznać, że zawodnicy dali z siebie wszystko. Z punktu widzenia zaangażowania było super – błędy się zdarzały, ale na pewno nikt nie mógł powiedzieć, że drużyna odpuściła sezon. To na pewno nie miało miejsca.

Miał pan jeszcze jakieś inne propozycje z ligi irlandzkiej?

O tej sprawie z jednym z klubów Premier Divison już mówiłem, odmówiłem na etapie rekrutacyjnym, bo zostałem w UCD. Jeśli chodzi o propozycje z innych klubów, to po moim odejściu z UCD zabrakło oświadczenia ze strony klubu i nawet mało kto wiedział, że jestem do wzięcia. To też mogło mieć jakiś wpływ na potencjalne propozycje. Jakieś dwa i pół roku temu, pracując z U19, miałem wstępną propozycję i zapytanie odnośnie prowadzenia seniorów Longford Town z First Division, ale dopiero co objąłem wtedy UCD, więc nie bylem zainteresowany. Graliśmy wówczas w młodzieżowej Lidze Mistrzów. Trafiliśmy na Molde FK z Norwegii i odpadliśmy dość pechowo w karnych – u nas było 2:1, w Norwegii 1:2. Tak na marginesie, w rewanżu całą druga połowę zagrał jeden z najlepszych obecnie napastników na świecie, Erling Haaland. Chyba około 6 miesięcy później przeszedł do Red Bull Salzburg i grał w dorosłej Lidze Mistrzów. Pod koniec meczu mieliśmy jeszcze strzał w słupek na 2:2, co dawałoby nam awans, ale niestety nie wpadło i odpadliśmy w karnych.

Natomiast jeśli chodzi o stan na dzisiaj – wracamy z rodziną do Polski. Osobiście mieszkam w Irlandii już 20 lat, moja żona też jest Polką i wspólnie podjęliśmy decyzję, że chcemy teraz spróbować w naszym kraju; także szykuje się totalna zmiana. Planowaliśmy to od pewnego czasu, a sytuacja w piłce na pewno to trochę przyśpieszyła. Mamy trzyletniego syna i uznaliśmy, że warto sprawdzić, jak nam się będzie żyło w Polsce.

Nie wiem jeszcze, kiedy dokładnie wyjedziemy, ale już powoli zamykamy swoje sprawy w Irlandii a ja będę szukał pracy jako trener w Polsce. Miałem ostatnio propozycję ze Stanów Zjednoczonych z akademii, ale odmówiłem. Zamknąłem pewien etap życia; myślę, że miałem wpływ na rozwój wielu młodych piłkarzy, którzy grają teraz na boiskach Premier i First Division. W jakimś sensie daje to satysfakcję z bycia trenerem.

Czyli możemy napisać, że czeka pan na propozycje z polskich klubów?

W tej chwili jeszcze nie szukam pracy, ponieważ jesteśmy w trakcie tej zmiany. Mamy dużo spraw do zamknięcia w Dublinie, nie mógłbym tak z dnia na dzień zostawić żony z synkiem i polecieć do Polski. Jak już będziemy w kraju, wtedy zacznę szukać. Kocham piłkę nożną i chcę się rozwijać w zawodzie trenera, nawet teraz to trenowanie chłopaków z Blue Magic Dublin sprawia mi radość. Planujemy osiedlić się w Krakowie, mimo że to nie są nasze rodzinne strony. Ale to też ze względu na futbol, bo przecież w tym mieście jest sporo drużyn, a blisko jest Śląsk z wielkimi piłkarskimi tradycjami.

A jak pan w ogóle trafił do Irlandii? Czy ten wyjazd 20 lat temu był związany z piłką nożną?

Nie. Kolega z Poznania wyjechał i dostał pracę, ja go odwiedziłem i spodobało mi się jego życie w Irlandii. Po pewnym czasie do niego dołączyłem, gdy skończyłem studia. W Polsce grałem w juniorach Lecha Poznań, potem także w Sokole Pniewy, ale byłem podatny na kontuzje, musiałem przejść kilka operacji, więc o poważniejszym graniu musiałem zapomnieć. Ale ja bardzo kocham piłkę i zawsze chciałem być z nią związany, dlatego szukałem jej od samego początku pobytu w Irlandii. Najpierw trochę pograłem, potem zrobiłem kursy trenerskie i zacząłem od prowadzenia zespołów U15. Zacząłem się kształcić na trenera na początku w Irlandii, ale zrobiłem tylko te podstawowe kursy, później edukację kontynuowałem w Wielkiej Brytanii. Udało mi się przejść wszystkie szczeble trenerskie od piłki juniorskiej do pierwszej ligi, a także ukończyć kwalifikacje trenerskie dwa lata temu certyfikatem UEFA Pro License.

W jakich klubach pan grał w Irlandii?

Na początku byłem w Bray Wanderers. Grałem tam pół roku w rezerwach, bo nie mogłem grać w pierwszej drużynie. Był jakiś problem z certyfikatem, Sokół Pniewy nie chciał go wysłać do Irlandiim, bo chcieli chyba pieniądze i nie mogłem wystąpić w pierwszej drużynie w Premier Division. Ale to były stare czasy. Potem grałem jeszcze na trzecim poziomie rozgrywkowym, czyli odpowiedniku polskiej II ligi i skończylem w wieku 33 lat. Wtedy zacząłem z trenowaniem.

Co można powiedzieć o poziomie ligi irlandzkiej?

Troszkę się to zmienia na plus, szczególnie jeśli chodzi o Shamrock Rovers i Dundalk. Mają dobrych zawodników, w Shamrock gra reprezentant Irlandii Jack Byrne – nie powiodło mu się w Anglii, ale to bardzo dobry zawodnik. Jest tam też zawodnik, z którym pracowałem w UCD AFC U19, Neil Faruggia, piłkarz o dużym potencjale. Ekipa z Dundalk też jest groźna, nie tak dawno Legia miała z nimi duże kłopoty, a to przecież w tej chwili najlepszy polski klub. Śledzę teraz dokładniej ligę polską i mogę powiedzieć, że te dwie irlandzkie drużyny mogłyby być nawet w pierwszej piątce naszej ekstraklasy. Pozostałe kluby pewnie byłyby o wiele niżej i mogłyby mieć problemy. Preferowana jest przeważnie piłka bardziej toporna, defensywna gra oparta o stałe fragmenty gry. Jest kilka wyjątków, gdzie drużyny grają bardziej piłkę ofensywną i kreatywną. Ja jestem zdecydowanie po stronie tej piłki kreatywnej i ogólnie bazującej bardziej na ofensywie.

Dlatego też ta zmiana i planowany wyjazd, bo chciałbym coś osiągnąć w profesjonalnej piłce, a liga irlandzka niestety ma w Europie ten stereotyp bardzo fizycznej i defensywnej. Irlandczycy częściej nastawiają się na dectructive niż creative, głównym celem jest powstrzymanie przeciwnika. Ja bardziej chcę wygrać mecz, niż go nie przegrać i to będzie zawsze moja filozofia gry. Trzeba być oczywiście elastycznym, ale to jest mój styl.

Może takie podejście u Irlandczyków wynika z kompleksów? Oni nigdy nie słynęli z „produkcji” futbolowych wirtuozów.

Talenty rodzą się w każdym kraju, Irlandczycy też mogą grać finezyjną i techniczną piłkę, jednak nie jest to w ich kulturze, poczynając od bardzo młodych piłkarzy. Zawodnicy graja tak, jaki mają talent plus jak są szkoleni w akademiach, ale także wpływ ma na to, ile czasu sami spędzają na grze na przysłowiowej ulicy czy boisku szkolnym. Mówię tu o wczesnym dzieciństwie.

W marcu 2019 r. z funkcji szefa Irlandzkiego Związku Piłki Nożnej (FAI) odszedł John Delaney, który „zasłynął” z korupcji i wielu afer. Czy teraz jest większa szansa na to, aby szkolenie w Irlandii wróciło na właściwe tory?

Faktycznie w FAI jest nowe rozdanie i będą jakieś zmiany. Sytuacja po Delaneyu była fatalna, z tego co czytałem: kolosalne długi (ok. 45 milionów euro), zaczęto pisać o różnych niewyjaśnionych sprawach w prasie. Musi trochę potrwać, zanim nowe władze wyprostują to wszystko. Zmiany powinny być wprowadzane dużo wcześniej, ale jakoś nikomu nie zależało, żeby liga irlandzka się rozwijała. Trzeba tutaj trochę pomieszkać, żeby zrozumieć pewne mechanizmy społeczne i kulturowe. Irlandczycy przez 800 lat byli zależni od Anglii i cały czas patrzą na ligę angielską jak na lepszy świat. Młodzi chłopcy marzą przede wszystkim o Anglii, wyjeżdżają przy pierwszej możliwej okazji, nawet jak nie są na to gotowi. Z tego co mi wiadomo FAI też nie koncentrował się za bardzo na rozwoju rodzimej ligi – powoli się to zmienia, ale ciągle jest dużo do zrobienia.

Na tym też polegał sukces reprezentacji Jacka Chartlona – ściągano z Anglii piłkarzy o irlandzkich korzeniach, a trener wprost mówił, że na bazie rodzimych graczy nie jest w stanie zagwarantować sukcesów.

Dlatego powinni się cieszyć, że teraz trenerem reprezentacji Irlandii został Stephen Kenny, szkoleniowiec z ligi irlandzkiej, prowadzący wcześniej Dundalk. Obserwuję go od lat, to naprawdę dobry trener. Jest szansa, żeby wiele zmieniło się na lepsze, ale czas pokaże, jak to będzie.

Liga irlandzka w końcu wznowiła rozgrywki, ale przerwa spowodowana koronawirusem trwała bardzo długo. Jak pandemia wpłynęła na futbol w Irlandii? Czy mecze bez kibiców to będzie duży problem dla tutejszych klubów?

Liga irlandzka ma niesamowity problem, jeśli chodzi o fundusze. Poziom nie jest aż tak zły, ale nie za dużo płacą i niełatwo się tutaj pracuje z tej perspektywy. Przez te 20 lat właściwie nigdy trenowanie nie było moją pracą na cały etat, musiałem normalnie pracować poza piłką w biznesie. A trzeba pamiętać, że treningi często odbywały się tak jak piłce profesjonalnej, wiele razy w tygodniu. Musiałem więc pracować na dwa pełne etaty i kosztowało mnie to dużo wyrzeczeń, czasami po nocach przygotowywałem taktykę, treningi itd. Do tego życie rodzinne, więc ogólnie grafik był zawsze bardzo napięty. Tylko te najlepsze kluby, jak Shamrock Rovers czy Dundalk, dają ten komfort, że trenerzy i piłkarze mogą w pełni skupić się na futbolu. W Premier Division przed wybuchem pandemii było chyba 8 klubów, które zatrudniały zawodników i trenerów full time. Nie są to jednak aż tak wielkie fundusze, dlatego tak długo trwały negocjacje na temat wznowienia – liga chciała po prostu jak najwięcej pieniędzy od rządu. W końcu doszli do porozumienia, rząd przeznaczył duży pakiet pomocowy [40 mln Euro – przyp. BB] do podziału na piłkę nożną, rugby i sporty gaelickie. Tutaj cała liga ma budżet porównywalny do Legii Warszawa, a przecież Legia w skali europejskiej jest raczej średniakiem. W Irlandii są małe pieniądze, ale mimo wszystko ciężko jest się przebić. Poziom, jak na fundusze, jest całkiem dobry.

Czyli jeśli nie gra się w Shamrock Rovers albo Dundalk, ciężko wyżyć z piłki nożnej w Irlandii?

Oczywiście, te porównania wypadają zdecydowanie na niekorzyść w odniesieniu choćby do polskiej ligi. W Shamrock Rovers czy Dundalk faktycznie zarabia się w miarę przyzwoicie, ale nie wiem dokładnie ile, bo nie znam detali. Ale jeśli stracisz pracę w zespole ze środka tabeli, to nie masz tego komfortu, że przez kilka miesięcy możesz zastanawiać się nad przyszłością. Portfel bardzo szybko pustoszeje i niemal od razu trzeba czegoś szukać.

W sezonie 2020 tytuł mistrza Irlandii rozstrzygnie się między Shamrock i Dundalk?

Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe. Ale głównie te dwie drużyny będą się liczyć. Zainwestowano tam naprawdę niezłe pieniądze (jak na Irlandię oczywiście), w Rovers dobrze pracują z młodzieżą, poczynili umiejętne inwestycje – chyba właśnie Dublińczycy to główny faworyt ligi. Ale szans Dundalk nie przekreślam.

Pytanie od kibica Sligo Rovers: czy utrzymanie standardowych zasad awansu i spadków w sezonie skróconym o połowę jest sprawiedliwe?

Każdy patrzy na swój interes i rozumiem, że kibice zespołów z dołu tabeli woleliby, aby spadków w tym sezonie nie było. Dla mnie jednak gra w piłkę musi być o coś, bo gdyby nie było spadków, reszta meczów dla drużyn poza „wielką dwójką” przypominałaby sparingi. W Holandii, Hiszpanii, Portugalii – poza rezultatem również sam styl gry jest niezwykle istotny przy ocenie, ale w Irlandii (zresztą tak w wielu innych krajach) liczy się praktycznie tylko rezultat i rywalizacja. Gdybym ja prowadził drużynę z dołu tabeli, miałbym 3 punkty straty do miejsca dającego utrzymanie i kilkanaście meczów do rozegrania, to bym nie narzekał. Trzeba po prostu trenować, grać i walczyć o punkty w każdym meczu.

Dyskutuje się sporo o połączeniu dwóch irlandzkich lig w All Island League. Co pan o tym sądzi?

Nigdy nie mów nigdy, ale ja osobiście tego nie widzę. Głównie z powodów organizacyjnych. Oni tutaj zawsze ciężko się dogadują, było to widać chociażby w kwestii wznowienia rozgrywek. Zawsze jest dużo improwizacji, a mało profesjonalizmu. Liga Irlandii Północnej jest słabsza niż ta w Republice, więc żeby nie obniżyć poziomu, musieliby wziąć pięć najlepszych klubów z północy (przede wszystkim Linfield oraz kilka innych) i resztę z League of Ireland. Z ostatnich wiadomości, które przeczytałem, to widzę, że są jakieś pozytywne informacje, ale czas pokaże, czy do tego faktycznie dojdzie.

Czemu tak mało Polaków gra w lidze irlandzkiej? Przecież w Irlandii jest bardzo duża Polonia, nawet pod względem marketingowym byłby to dobry ruch, gdyby jakiś klub ściągnął do siebie polskiego zawodnika.

Też właśnie o tym myślałem pod względem marketingowym. Polaków faktycznie mieszka tutaj dużo i tacy piłkarze mogliby ich ściągnąć na stadiony. Generalnie jest kilka rzeczy. Pierwsza sprawa – pieniądze. Do Shamrock Rovers i Dundalk mogliby przyjechać polscy piłkarze, ale musieliby już prezentować w miarę niezły poziom, ale jeśli już taki prezentują, to wolą wybrać inny kierunek lub grac w Polsce, gdzie mogą zarobić lepsze pieniądze i się potencjalnie lepiej rozwinąć. Nie ma po prostu wśród polskich piłkarzy apetytu na ligę irlandzką. Druga sprawa to planowanie swojej ścieżki kariery. Czasem jak się podejmie jedną nietrafioną decyzję, to cała kariera może się źle potoczyć. Polscy piłkarze nie traktują ligi irlandzkiej jako dobrego miejsca do promocji, dużo bardziej wolą np. wyjechać do drugiej ligi belgijskiej czy niemieckiej, gdzie często płacą więcej niż w Irlandii. Niby z ligi irlandzkiej jest się łatwo wybić do angielskiej, ale mało który polski piłkarz postrzega grę tutaj jako krok do przodu w swojej karierze.

Inna sprawa, że wielu młodych Polaków zaczyna się pojawiać w juniorskich drużynach irlandzkich. To dzieci Polaków, którzy wyemigrowali na Zieloną Wyspę po 2004 r. Sam kilku takich trenowałem, widziałem też polskie nazwiska w innych klubach. Ale na razie ciężko wskazać jakiś wielki polski talent, który za kilka lat wybije się w lidze irlandzkiej. Muszę panu powiedzieć jedną rzecz – tutaj jest trochę inna kultura niż w Polsce. Dużo bardziej pasjonują się walką fizyczną, lubią rugby i GAA, piłka nożna też zawsze szła w tę stronę: walka, pot i krew, choć w ostatnich latach trochę się to zmieniło.

Dobrze ilustruje to Roy Keane, który dość często wypowiada się w angielskiej telewizji na temat zniewieścienia dzisiejszej piłki. Widać po nim tęsknotę za typowo fizyczną grą.

Takich „Royów Keanów” miałem wielu w swoich drużynach, mam na myśli zaangażowanie i walkę. Oczywiście Roy Keane był bardzo dobrym piłkarzem, grał futbol prosty, ale bardzo mądry i ja go zawsze niezwykle ceniłem. Chodzi mi o jego podejście, takich właśnie chłopaków poznawałem już na samym początku mojej przygody trenerskiej w Irlandii. Prowadziłem drużyny U15 i U17 w Shelbourne, przychodzili do mnie chłopcy z robotniczych dzielnic północnego Dublina. Oni potrafili przyjść na trening z zapaleniem płuc – nie z przeziębieniem czy katarem, ale z prawdziwym zapaleniem płuc, na które lekarz im przepisał antybiotyki i różne leki. Irlandzki styczeń, pięć stopni na plusie i przenikliwie zimny wiatr, a tutaj chłopak z zapaleniem płuc w samym sweterku przychodzi mi na trening. A jego ojciec stoi z boku i się przygląda. Takie przypadki miałem. Roy Keane to jest właśnie taka szkoła – nie wolno wymiękać, żeby nie wiem co się działo.

Czy irlandzkie kluby stać na to, żeby regularnie występować w fazie grupowej Ligi Europy? Czy dojście tam Shamrock Rovers w sezonie 2011/2012 i Dundalk w sezonie 2016/2017 to były jedynie swego rodzaju „wypadki” przy pracy?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba popatrzeć dokładnie na ligę irlandzką. Wspominałem już, że możliwości finansowe są tutaj dużo mniejsze niż w naszej ekstraklasie, a i tak te dwa razy udało się zagrać w fazie grupowej Ligi Europy. Ile razy polskie kluby w ostatniej dekadzie docierały do fazy grupowej? Niewiele więcej. W tym wspomnianym sezonie 2016/2017 Dundalk było w stanie wyeliminować BATE Borysów, które przecież miało za sobą wielokrotne występy w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Irlandczycy wygrali 3:0 u siebie, to nie było przypadkowe zwycięstwo. To dowodzi, że nawet z tak małymi budżetami można osiągać sukcesy w Europie. Jeśli Dundalk i Shamrock Rovers będą miały odwagę grać piłkę ofensywną i taktyczną, a w dodatku poszczęści im się w losowaniu, to wszystko jest możliwe.

Gdyby jeden z pana podopiecznych w Irlandii dostał ofertę z Polski i chciał pana zapytać o radę – iść czy nie iść do polskiej ligi – co by mu pan poradził?

Tak jak wspomniałem, piłkarze tutaj są przede wszystkim zaprogramowani na Anglię i prawie każdy młody zawodnik marzy o grze w Premier League. Wyjeżdża tam większość zdolnych juniorów, wielu niestety wraca z podkulonym ogonem. Także wielu zawodników, których trenowałem, trafiło do Anglii i z niej wrócili. Oczywiście tam mają dużo łatwiej, choćby ze względu na język – czują się bardziej jak u siebie, mogą porozmawiać z każdym. Ale odpowiadając na pytanie: jak najbardziej polecałbym wyjazd do Polski. U nas liga stoi na wyższym poziomie, nieporównywalne są stadiony, oprawa, transmisje telewizyjne; całe opakowanie polskiej ligi jest dużo lepsze i polecałbym wielu młodym piłkarzom z ligi irlandzkiej, żeby spróbowali, jeśli tylko będzie okazja.

Czego można życzyć trenerowi Maciejowi Tarnogrodzkiemu na drugą połowię roku 2020?

Chcę kontynuować pracę trenerską i dostać pracę w klubie, gdzie są odpowiednie struktury i ma się plan na przyszłość. Bardzo lubię trenować i liczę, że przez wiele lat będę mógł to robić.

ROZMAWIAŁ: BARTOSZ BOLESŁAWSKI

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Bartosz Bolesławski
Bartosz Bolesławski
Psychofan i zaoczny bramkarz KS Włókniarz Rakszawa. Miłośnik niesamowitych historii futbolowych, jak mistrzostwo Europy Greków w 2004 r. Zwolennik tezy, że piłka nożna to najpoważniejsza spośród tych niepoważnych rzeczy na świecie.

Więcej tego autora

Najnowsze

Europejski triumf siatkarskiej Resovii – wizyta na finale Pucharu CEV

19 marca 2024 roku Retro Futbol było obecne na wyjątkowym wydarzeniu. Siatkarze Asseco Resovii podejmowali w hali na Podpromiu niemiecki SVG Luneburg w rewanżowym...

Jerzy Dudek – bohater stambulskiej nocy

Historia kariery jednego z najlepszych polskich bramkarzy ostatnich dziesięcioleci

Magazyn RetroFutbol #1 – Historia Mistrzostw Europy – Zapowiedź

Wybitni piłkarze, emocjonujące mecze, niezapomniane bramki, kolorowe miasta, monumentalne stadiony i radość kibiców na trybunach. Mistrzostwa Europy tworzą jedne z najlepszych piłkarskich historii. Postanowiliśmy...