Anglia – Polska 1966, czyli jak to wszystko się zaczęło

Czas czytania: 12 m.
0
(0)

Piłkarskie starcia Anglików z Polakami dla kibiców zawsze są wydarzeniem szczególnym i mają już całkiem bogatą historię. Nie jest ona jednak długa. Po raz pierwszy obie ekipy stanęły naprzeciw siebie w 1966 r. Skazywani wówczas na porażkę Polacy okazali się dla Anglików bardzo wymagającym rywalem. To nasi piłkarze sprawdzili też formę przyszłych mistrzów świata w przededniu turnieju. Dziś przypominamy okoliczności i przebieg tamtych pojedynków.

Po dość pechowo przegranych eliminacjach do mistrzostw świata w Anglii i wysokiej porażce 1:6 w Rzymie z Włochami z pracy z reprezentacją postanowił zrezygnować Ryszard Koncewicz. Poproszono go jednak, żeby poprowadził narodowy zespół raz jeszcze w meczu z Anglią i szkoleniowiec się na to zgodził. W grudniu zabrał swoich podopiecznych na dwutygodniowe zgrupowanie do Bułgarii, gdzie jako reprezentacja Warszawy dzień przed wigilią przegrali 0:1 w Sofii z gospodarzami. Po świętach kadra zebrała się jeszcze na parę dni w Wołominie. Tam w prawdziwie zimowych warunkach pracowano nad ostatnimi szlifami formy. 3 stycznia nasza reprezentacja wyleciała do Londynu, a stamtąd do Liverpoolu, gdzie zaplanowano spotkanie.

Mimo solidnie przepracowanego czasu na zgrupowaniu i stosunkowo dobrej formy fizycznej zawodników zdecydowanym faworytem meczu byli gospodarze. Anglicy byli w pełni sezonu, podczas gdy początek stycznia w Polsce większość piłkarzy spędzała zwykle w domach, a kluby dopiero szykowały się do zimowych zgrupowań. Na łamach Przeglądu Sportowego zwracał na to uwagę Grzegorz Aleksandrowicz.

Wystąpimy w Liverpoolu w roli outsidera, stającego do walki z kandydatem na mistrza świata w warunkach dla nas nietypowych, w środku zimy, kiedy buty piłkarskie wiszą w całej Polsce na przysłowiowych kołkach. W tej sytuacji nie można liczyć na powodzenie, jeśli idzie o rezultat meczu, a jedynie na stoczenie ambitnej walki, ze sławnym przeciwnikiem oraz na godne zaprezentowanie przez nasz młody zespół polskich barw w ojczyźnie nowoczesnego futbolu – pisał Aleksandrowicz.

Koncewicz stawia na młodość

W składzie gospodarzy zagrało ośmiu piłkarzy, którzy za pół roku zdobędą mistrzostwo świata. W bramce pewnie spisywał się Gordon Banks, obronę w ryzach trzymali kapitan Bobby Moore i Jack Charlton. W drugiej linii w roli defensywnego pomocnika bardzo dobrze prezentował się Nobby Stiles, ważnymi elementami zespołu byli też Alan Ball i grający w ataku Roger Hunt. W perspektywie zbliżającego się wielkimi krokami turnieju każdy z nich chciał się pokazać z jak najlepszej strony i zdobyć uznanie w oczach Alfa Ramseya.

Przeciwko takiej ekipie Ryszard Koncewicz wystawił jedenastkę, w której szeregach było aż czterech debiutantów. Byli to obrońcy Henryk Brejza i Andrzej Rewilak, a także pomocnicy Zygmunt Schmidt i Jan Wilim. W defensywie pierwszych dwóch wspierać mieli Jacek Gmoch i Stanisław Oślizło, który debiutował w roli kapitana. Między słupkami trener postawił na Mariana Szeję, a w ataku zagrali Jerzy Sadek i Janusz Kowalik. Skład uzupełnili Piotr Suski i Józef Gałeczka. Trudno więc było oczekiwać cudów od tego zespołu i rzeczywiście należało się raczej skupić na ambitnej walce i godnej postawie.

Początek meczu

Nieoczekiwanie jednak młoda polska ekipa sprawiła gospodarzom spore problemy. Nasi piłkarze imponowali wybieganiem i przygotowaniem fizycznym. Konsekwentnie też wcielali w życie założony przez trenera plan na ten mecz. Anglicy od początku starali się narzucić swój styl gry, ale Polacy dzielnie stawiali im czoła. To nasi zawodnicy oddali pierwszy strzał w meczu, którego autorem w 2. minucie był Sadek. Ten sam piłkarz niedługo później ładnie zacentrował w pole karne, ale Kowalika uprzedził Charlton. Dobrą okazję miał też Wilim. Polacy grali uważnie w środku pola i starali się nie dopuszczać rywali pod własną bramkę. Angielska publiczność potrafiła docenić dobrą grę naszych zawodników, czego wyraz dała po dwójkowej akcji Sadek-Gałeczka, nagradzając ich oklaskami.

Ciężkie i grząskie boisko nie pozwalało piłkarzom obu ekip w pełni wykorzystać szybkości. Polski zespół szybko opanował nerwy i stworzył sobie kilka okazji, ale miarę upływu czasu coraz wyraźniejsza była przewaga Anglików. Raz po raz gościli pod naszą bramką, ale nasz blok defensywny spisywał się bez zarzutu, a Szeja swoimi efektownymi interwencjami wzbudzał aplauz wśród publiczności.

ZOBACZ TEŻ:

Polska defensywa musiała się dodatkowo zmierzyć z dość niecodziennym problemem. Debiutujący w reprezentacji obrońca Cracovii Andrzej Rewilak był według Stefana Szczepłka pierwszym naszym reprezentantem, który grał w szkłach kontaktowych. W ferworze meczowej walki jedno z nich mu jednak wypadło na murawę. Piłkarz zdołał je co prawda odnaleźć, wytrzeć i włożyć ponownie, ale szkło było na tyle zabrudzone, że niewiele przez nie widział. Występ na Goodison Park był jego pierwszym i jedynym w narodowych barwach.

Wejście Banasia i gol Sadka

W 39. minucie trener Koncewicz dokonał planowanej zmiany i w miejsce Wilima wprowadził do gry Jana Banasia. Skrzydłowy bytomskiej Polonii wprowadził sporo ożywienia w ofensywne poczynania naszego zespołu. Już pierwsze jego dośrodkowanie mogło być groźne, ale Gałeczka poślizgnął się i nie sięgnął piłki, która wyszła w aut. Chwilę później to Gałeczka zagrał do Banasia, a ten otrzymawszy futbolówkę, minął w pełnym biegu dwóch obrońców rywali i płasko zacentrował na przedpole bramki Banksa. Tam minimalnie szybszy od rywala okazał się Sadek i dostawiając nogę, skierował piłkę do siatki. Gracz ŁKS-u miał swoisty patent na wyspiarskie drużyny, bo przecież parę miesięcy wcześniej strzelił piękną bramkę Szkotom.

Anglicy ruszyli do odrabiania strat i mogli wyrównać jeszcze przed przerwą, ale Ball uderzył tuż nad poprzeczką. W drugiej połowie napór rywali wzrósł jeszcze bardziej, a Szeja dwoił się i troił, żeby zachować czyste konto. Kilkukrotnie wykazał się naprawdę klasowymi interwencjami. Nasz zespół dzielnie się trzymał, a gracze ofensywni kiedy tylko mogli, starali się swoimi wypadami pod angielską bramkę dać chwilę wytchnienia własnej defensywie. Groźnymi uderzeniami popisali się Gałeczka i Szmidt, ale w obu przypadkach piłka przeszła tuż obok słupka.

Niczym sępy rzucili się na nas, nacierali z ogromną furią, strzelali z bliska i z dystansu. Mimo że miałem za sobą wiele trudnych, często jednostronnych pojedynków i przyzwyczajony byłem do najcięższej harówki, młyn, jaki nam wytworzyli Anglicy, przerastał wszystko, czego doświadczyłem dotąd. Umorusani w błocie, walczyliśmy z wyjątkową determinacją – opowiadał po latach Stanisław Oślizło.

Napór Anglików

Jednym z najbardziej aktywnych piłkarzy na boisku był Alan Ball. Ten rudowłosy skrzydłowy imponował swoją mobilnością i pojawiając się raz na prawej, a raz na lewej flance, sprawiał naszym defensorom sporo kłopotów. Kiedy do końca meczu pozostawało niewiele ponad kwadrans, wysiłki Anglików wreszcie przyniosły skutek. Grający na prawej obronie George Cohen znany był ze swoich ofensywnych zapędów i od czasu do czasu wspomagał kolegów pod bramką rywali. W 74. minucie znalazł się na wysokości naszego pola karnego i po ograniu obrońców zdołał zagrać górną piłkę na szósty metr. Tam najwyżej do niej wyskoczył Bobby Moore i chwilę później futbolówka wtoczyła się do bramki.

Stracony gol podziałał na Polaków mobilizująco. Nasi reprezentanci ruszyli do energicznych ataków, a Banks nie mógł narzekać na brak pracy. Szczególnie odważnie pod bramką rywali poczynał sobie debiutujący Szmidt, który próbując zaskoczyć angielskiego bramkarza, popisał się strzałem z przewrotki. Z kolei chwilę później próbował szczęścia strzałem z dystansu, ale również bezskutecznie. Anglicy odpowiedzieli akcją, w której po uderzeniu Balla Szeję wyręczyła poprzeczka. Kilka minut przed końcem bliski wpisania się na listę strzelców był Kowalik, ale trafił w słupek.

Koniec meczu i pochwały Polaków

Wyrównana walka trwała do końca, ale więcej bramek tego dnia nie padło. W drużynie gospodarzy najlepiej spisali się Moore, Stiles i Cohen. W zespole polskim bardzo dobre recenzje zebrali Sadek, Oślizło i Szmidt. Jednak tym, któremu w największej mierze nasza ekipa zawdzięczała tak korzystny rezultat, był rewelacyjny tego wieczoru Szeja. W pomeczowych wypowiedziach zwracał na to uwagę Alf Ramsey, któremu najbardziej podobała się gra Sadka. Anglik zaznaczał jednocześnie, że w naszych szeregach nie było żadnego zawodnika, który zagrałby słabo.

Polacy zagrali bardzo dobrze, jestem zachwycony postawą tych młodych chłopców na obcym terenie. Oni ani na chwilę nie rezygnowali z walki i chociaż w tym meczu mój zespół był częściej w ataku, to jednak muszę podkreślić, że na ten remis angielscy zawodnicy musieli bardzo ciężko pracować i o ile pamiętam, w meczu z Polską mieli z ostatnich trzech czterech spotkań najtwardszy orzech do zgryzienia. Polacy grali ze Szkocją pół meczu bardzo dobrze, a teraz okazało się, że stać ich na taką grę przez cały czas. Szczególnie to podkreślam, ponieważ na błotnistym terenie operowanie piłką musiało wszystkim sprawiać duże trudności. Mimo to Polacy zademonstrowali kilka fajerwerków technicznych spotykanych częściej za Oceanem niż w Europie – komplementował nasz występ Ramsey.

Swoim znakomitym występem uwagę angielskich klubów zwrócił na siebie Jerzy Sadek. Po ostatnim gwizdku na Goodison Park w polskiej szatni mieli się nawet zjawić działacze Evertonu, którzy oferowali za Polaka 100 tys. funtów. Czasy były jednak takie, że o legalnym transferze można było tylko pomarzyć. Innym graczem, po którego chcieli sięgnąć Anglicy był Jacek Gmoch, który w swojej biografii przekonuje, że dawano za niego nawet 150 tys. funtów.

Z postawy swoich podopiecznych bardzo zadowolony był trener Ryszard Koncewicz. Zwracał uwagę na dobre przygotowanie całego zespołu do tego pojedynku, ambitną postawę na boisku i cieszył się, że postawione przed zawodnikami zadania zostały zrealizowane.

Do meczu z Anglią drużyna była najlepiej przygotowana ze wszystkich meczów minionego roku, ponieważ były ku temu możliwości: dwa tygodnie zgrupowania w Bułgarii, trzy mecze kontrolne, a więc czas i warunki do dobrego zestawienia składu. Mimo dużych zmian zespół polskiej piłce wstydu nie przyniósł. Mecz w Liverpoolu wykazał, że w reprezentacji nie ma etatowych zawodników, a jest w niej miejsce dla wszystkich, którzy mają ambicję dobrze grać w piłkę nożną. Nie mam zastrzeżeń do żadnego z zawodników, wszyscy grali tak, jak powinno się grać, tzn. z pełnym poświęceniem do ostatnich minut, co w przeszłości w naszym zespole nie zawsze się zdarzało. Podkreślam również znakomitą dyscyplinę taktyczną i wprost wzorowe realizowanie wszystkich zaleceń dotyczących tego pojedynku – chwalił postawę Polaków Koncewicz.

Również piłkarze po powrocie do kraju przyczyn tak dobrego wyniku szukali w znakomitym przygotowaniu do meczu. Oślizło zwracał uwagę, że zespół jest jeszcze młody, ale czeka go duża przyszłość. Wtórował mu Janusz Kowalik, który zauważał, że niektórym zawodnikom ciągle brakuje bezcennego doświadczenia na arenie międzynarodowej. Szeja przyznawał, że był bardzo stremowany przed spotkaniem, ale po wyjściu na boisku trema ustąpiła, a po pierwszych pewnych interwencjach, był pewny, że nie zawiedzie. Sadek z kolei cieszył się ze zdobytej bramki i podkreślał dużą w niej zasługę Banasia. Młodzi polscy piłkarze pokazali, że do światowej czołówki wcale tak wiele im nie brakuje.

Wynik 1:1 w Anglii jest dla nas wystarczająco pięknym i cennym osiągnięciem, rehabilitującym w znacznym stopniu nasze piłkarstwo na arenie międzynarodowej po rzymskiej porażce i pełną satysfakcją dla tych, którzy nie wahali się sięgnąć po młodych zawodników i świetnie ich do gry przygotowali – podsumował nasz występ Grzegorz Aleksandrowicz.

Lipcowy rewanż

Nasz dobry występ nie pozostał niezauważony. Krótko po meczu z Anglią poinformowano, że 5 i 8 czerwca zagramy towarzysko z Brazylią na wyjeździe. Do związku wpłynęły też oferty rozegrana sparingów od reprezentacji Chile, Urugwaju i Argentyny. Ostatecznie do skutku doszło tylko to ostatnie starcie. W czerwcu w Ameryce Południowej Polacy dwukrotnie ulegli Brazylii, a z Argentyną zremisowali. Pokazali się jednak przy tym z bardzo dobrej strony i zebrali cenne doświadczenie. Polski futbol nawiązał wreszcie kontakt ze światową czołówką, a nasi gracze udowodnili, że są w stanie toczyć wyrównaną walkę z najlepszymi. Wiary we własne umiejętności dodały im też wartościowe remisy ze Szwecją i z Węgrami.

Do zaplanowanego na 5 lipca rewanżowego spotkania z Anglią podchodziliśmy więc raczej ze spokojem. Dla nas była to kolejna okazja do sprawdzenia się z silnym rywalem, a dla podopiecznych Alfa Ramseya ostatni sprawdzian przed zaczynającymi się lada dzień mistrzostwami świata. Zanim zawitali do Chorzowa, odwiedzili wcześniej Helsinki, Oslo i Kopenhagę i w każdym z tych miast pewnie pokonywali gospodarzy. Wizyta w Polsce była też dla Anglików jedną z niewielu okazji, żeby zobaczyć, jak wygląda życie codzienne za żelazną kurtyną. Refleksjami na ten temat w swojej autobiografii Banksy. The Autobiography podzielił się Gordon Banks, którego w swoim tekście o tym piłkarzu cytował Bartosz Bolesławski:

Po wyjściu z samolotu od razu zauważyliśmy, jak naprawdę wygląda życie za żelazną kurtyną. Nawet w słonecznym lipcu Katowice wydawały się szare i złowieszcze. Panorama miasta prezentowała się ponuro i niebezpiecznie, wszędzie straszyły nas brudne bloki i dymiące kominy, fabryki, szyby kopalniane i koła zębate. Ludzie wyglądali bardzo biednie, a te kilka aut, które udało nam się zauważyć, zdawały się należeć do dawno minionej epoki. Jimmy Graves przyglądał się temu chwilę, po czym zwrócił się do Alfa: – Ok, Alf, wykonałeś plan. Teraz zabierz nas szybko do samolotu i wracajmy do domu! – wspominał angielski bramkarz.

Kłopoty ze składem

Stery reprezentacji, po tym jak ze stanowiska ustąpił Ryszard Koncewicz, przekazano w ręce Antoniego Brzeżańczyka. Na miejsce przedmeczowego zgrupowania trener wybrał ośrodek ZS Start w Wiśle. Rozpoczynało się ono we wtorek 28 czerwca, czyli na tydzień przed starciem. Już pierwszego dnia okazało się, że sztab nie będzie mógł skorzystać z dwóch (oprócz Szei) najlepszych graczy styczniowego pojedynku. Pierwszym z nich był Stanisław Oślizło, który leczył kontuzję, a drugim Jerzy Sadek, który był świeżo po zmianie stanu cywilnego i kierownictwo kadry zwolniło go z udziału w zgrupowaniu. Dodatkowo z urazami zmagali się Zygmunt Anczok i Jacek Gmoch, ale szczęśliwie okazało się, że wykurowali się na czas.

W miejsce niedostępnych zawodników trener powołał Józefa Jandudę z Ruchu i młodego Włodzimierza Lubańskiego z Górnika. Pierwsza jedenastka nie różniła się zbyt mocno od tej, która grała w Liverpoolu. W bramce Brzeżańczyk postawił na Szeję, na lewej obronie wystawił Anczoka, który był wówczas w bardzo dobrej formie, a na prawej zagrał Roman Strzałkowski. Parę stoperów utworzyli Walter Winkler, który w ostatniej chwili wskoczył do składu i Henryk Brejza. Przed nimi środek pola mieli zabezpieczyć Jacek Gmoch i Piotr Suski. W napadzie obok grających na bokach Józefa Gałeczki i Janusza Kowalika szansę sprawdzenia się w starciu z Anglią dostał Włodzimierz Lubański. Partnerem młokosa na środku ataku był znakomity Jan Liberda, który pełnił w tym meczu funkcję kapitana.

Alf Ramsey desygnował do gry swoich najlepszych zawodników. Bramki strzegł oczywiście Gordon Banks, przed nim linię obrony tworzyli George Cohen, Jack Charlton, kapitan Bobby Moore i Ray Wilson. Przewagę w środku pola mieli zapewnić Nobby Stiles i Bobby Charlton, a także ustawieni bliżej linii Alan Ball i Martin Peters. Duet napastników stworzyli Roger Hunt i Jimmy Greaves. W rozgrywanym parę tygodni później finałowym meczu mistrzostw świata w składzie Anglików zabraknie tylko Greavesa, którego zastąpił Geoff Hurst.

Ostatni sprawdzian

Faworytami spotkania byli oczywiście Anglicy, którzy powoli osiągali już turniejową formę. Kończące przygotowania starcie z Polakami raczej nie mogło już mieć wpływu na hierarchię w zespole. Ważne dla gości było przetestowanie różnych wariantów rozegrania z solidnym rywalem, ale przede wszystkim chcieli oni uniknąć jakichkolwiek urazów, które mogłyby pokrzyżować ich turniejowe plany.

We wtorkowy wczesny wieczór 5 lipca na Stadionie Śląskim w Chorzowie zjawiło się około 70 tys. spragnionych piłkarskich emocji kibiców. Ci, którym nie udało się zdobyć wejściówki na stadion, musieli zadowolić się transmisjami w radiu i telewizji. Poziom meczu jednak nie zachwycił. Od pierwszych minut przewagę wypracowali sobie goście, którzy starali się nie forsować tempa. Pierwszy groźny atak przeprowadzili już na początku gry, ale dobre dogranie Bobby’ego Charltona zmarnował Jimmy Greaves, który głową posłał piłkę obok słupka.

Jeszcze przed upływem kwadransa na indywidualną akcję zdecydował się Roger Hunt. Wygrał on pojedynek ze Strzałkowskim i ruszył z piłką wzdłuż pola karnego. Polscy defensorzy liczyli, że Anglik odegra do któregoś z partnerów, ale mylili się. Nieoczekiwanie dla wszystkich Hunt zdecydował się na strzał, czym zaskoczył całą naszą obronę. Uderzył precyzyjnie w górny róg bramki, a Szeja nie był w stanie nic zrobić.

Ostra gra i brak pomysłu

Po objęciu prowadzenia goście wyraźnie spuścili z tonu i oddali nam nieco inicjatywę. Dzięki temu polscy piłkarze zdołali przeprowadzić kilka ataków, ale niewiele z nich wynikało. Z dobrej strony pokazał się młody Lubański. Starał się zmieniać pozycje, błyskawicznie ruszał do piłki i siał coraz więcej zamętu pod bramką Banksa. Za krycie napastnika Górnika odpowiadał wysoki i silny Jackie Charlton. Włodek niewiele sobie robił z jego opieki i dwukrotnie był nawet bliski zdobycia gola. Chwila nieuwagi jednak wystarczyła, żeby Anglik ostro wszedł w naszego piłkarza i powalił go na ziemię, wybijając z głowy techniczne fajerwerki. Lubański dokończył co prawda pierwszą połowę, ale skutki starć z angielską obroną okazały się na tyle dotkliwe, że po przerwie zmienił go Jerzy Wilim.

Innymi zawodnikami, którzy ucierpieli w wyniku ostrej gry rywali i musieli skorzystać z pomocy lekarskiej byli Anczok i Gałeczka. Węgierski sędzia István Zsolt postanowił w końcu przywołać do siebie obu kapitanów i wezwać ich do zaprzestania gry faul. Polacy niepotrzebnie wdali się w twardą wymianę ciosów, a większości bezpośrednich starć z przeciwnikami mogli uniknąć, gdyby tylko szybciej i dokładniej rozgrywali piłkę.

Z tego właśnie powodu nieskuteczne były też nasze akcje w ofensywie. Wszystko szło w miarę dobrze do momentu podejścia pod pole karne Anglików, gdzie wyraźnie brakowało pomysłu na złamanie szyków obronnych rywali. Nasz atak grał niezaradnie, a skomasowana obrona Wyspiarzy nie miała większych kłopotów z rozbijaniem naszych akcji. O tym, jak wyglądały nasze ofensywne poczynania najlepiej świadczy fakt, że w pierwszej części gry nie oddaliśmy na angielską bramkę ani jednego celnego strzału.

Po zmianie stron obraz gry nie uległ zbyt wielkiej zmianie. Anglicy dość spokojnie kontrolowali przebieg spotkania, kilkukrotnie zmuszając Szeję do interwencji. Nasi reprezentanci jednak nie zamierzali rezygnować i dążyli do wyrównania. Składne akcje przeprowadzali Gałeczka i Liberda, ale naszym asom brakowało skuteczności. Nieco zamieszania w szeregach rywali swoją ruchliwością wprowadzał Kowalik, ale to wszystko było jednak za mało, żeby zagrozić gościom z Wysp. Mimo naszych starań korzystny rezultat zdołali oni utrzymać do samego końca.

Pomeczowe wypowiedzi

Alf Ramsey był zadowolony z wyniku i postawy swoich zawodników. Chwalił też Polaków, którzy według niego poczynili postępy i byli najbardziej wymagającym rywalem w sprawdzianach przed turniejem. Przyznał też, że skład z chorzowskiego spotkania będzie tym, który najprawdopodobniej rozpocznie mistrzostwa.

Zespół angielski prezentował się lepiej pod względem fizycznym, co świadczy o jego dobrym przygotowaniu do mistrzostw świata. Ogólnie biorąc, mecz dobry; Polacy zrobili postępy w porównaniu z występem w Liverpoolu, gdzie moja drużyna grała słabiej niż dzisiaj – mówił angielski szkoleniowiec po końcowym gwizdku.

W szeregach Anglików najlepiej zaprezentowali się Bobby Charlton, Jimmy Greaves, Bobby Moore, Ray Wilson i Jack Charlton. Ich też, jako najlepszych na boisku, wskazał trener Brzeżańczyk zapytany o postawę rywali. Jeśli chodzi o własnych podopiecznych, to był bardziej powściągliwy w ocenach i zauważał, że starcie z Anglią było dla nich dużym wyzwaniem.

To był trudny mecz, przy stosowanym przez Anglików sposobie gry. Goście atakowali z głębokiej defensywy i dzięki szybkiej wymianie piłek – łatwo zdobywali teren, stwarzając groźne sytuacje. Dobrze grał Suski i cała defensywa. W atakodwiedzi chorzowski stadion z prowajlepiej spisywał się Kowalik – oceniał nasz selekcjoner.

Anglia kilka tygodni po wygranej w Chorzowie sięgnęła po swoje jedyne mistrzostwo świata. Polska na swój powrót na tę imprezę musiała jeszcze chwilę poczekać. Niespełna siedem lat później Ramsey raz jeszcze odwiedzi chorzowski stadion z prowadzoną przez siebie reprezentacją, ale nastrój, jaki będzie mu towarzyszył po meczu, będzie już zupełnie inny.

BARTOSZ DWERNICKI

Przy pisaniu posiłkowałem się następującymi publikacjami:

  • Artykuły i relacje prasowe w Przeglądzie Sportowym:
    • Przegląd Sportowy nr 1 (4590) z 3 stycznia 1966 r.;
    • Przegląd Sportowy nr 2 (4591) z 6 stycznia 1966 r.;
    • Przegląd Sportowy nr 3 (4592) z 8 stycznia 1966 r.;
    • Przegląd Sportowy nr 4 (4593) z 10 stycznia 1966 r.;
    • Przegląd Sportowy nr 78 (4667) z 30 czerwca 1966 r.;
    • Przegląd Sportowy nr 80 (4669) z 4 lipca 1966 r.;
    • Przegląd Sportowy nr 81 (4670) z 7 lipca 1966 r.;
  • Artykuły i relacje prasowe w Dzienniku Łódzkim:
    • Dziennik Łódzki nr 4 (5931) z 5 stycznia 1966 r.;
    • Dziennik Łódzki nr 5 (5932) z 6 stycznia 1966 r.;
    • Dziennik Łódzki nr 8 (5935) z 8 stycznia 1966 r.;
    • Dziennik Łódzki nr 155 (6082) z 1 lipca 1966 r.;
    • Dziennik Łódzki nr 157 (6084) z 3 lipca 1966 r.;
    • Dziennik Łódzki nr 158 (6085) z 5 lipca 1966 r.;
    • Dziennik Łódzki nr 159 (6086) z 6 lipca 1966 r.;
  • Gordon Banks, Banksy: The Autobiography, Penguin Books, Londyn 2003;
  • Antoni Bugajski, Był sobie piłkarz…, Ringier Axel Springer Polska, Warszawa 2020;
  • Zbigniew Cieńciała, Dariusz Leśnikowski, Stanisław Oślizło. Droga do legendy, Zibi Media Sport, Zabrze 2012;
  • Jacek Gmoch, Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke, Najlepszy trener na świecie, W.A.B., Warszawa 2018;
  • Andrzej Gowarzewski i in., Biało-czerwoni. Dzieje reprezentacji Polski (2) 1947-1970; GiA, Katowice 1995;
  • Andrzej Gowarzewski i in., Biało-czerwoni. Dzieje piłkarskiej reprezentacji Polski 1921-2018, GiA, Katowice 2018;
  • Włodzimierz Lubański, Przemysław Słowiński, Włodek Lubański. Legenda polskiego futbolu, Videograf, Chorzów 2012;
  • Stefan Szczepłek, Moja historia futbolu. Tom 2. Polska, Sine Qua Non, Kraków 2016;
  • Stefan Szczepłek, Mecze polskich spraw, Sine Qua Non, Kraków 2021;
  • Jonathan Wilson, Bramkarz, czyli outsider, Bukowy Las, Wrocław 2014;
  • Artykuł Gordon Banks. „Banks of England” – część pierwsza (1937-1966) autorstwa Bartosza Bolesławskiego z 12 lutego 2020 r.;
  • Artykuł Ten to miał kopyto… Najlepsze z najlepszych Jerzego Sadka autorstwa Remigiusza Piotrowskiego z 13 stycznia 2021 r.
[/su_spoiler]

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 0 / 5. Licznik głosów 0

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

Bartosz Dwernicki
Bartosz Dwernicki
Pierwsze piłkarskie wspomnienia to dla niego triumf Borussii Dortmund w Lidze Mistrzów i mecze francuskiego mundialu w 1998 r. Później przyszła fascynacja Raúlem i madryckim Realem. Z biegiem lat coraz bardziej jednak kibicuje konkretnym graczom niż klubom. Wielbiciel futbolu latynoskiego i afrykańskiego, gdzie szuka pozostałości futbolowego romantyzmu. Ciekawych historii poszukuje też w futbolu za żelazną kurtyną. Lubi podróże i górskie wędrówki.

Więcej tego autora

Najnowsze

Debiut trenera Wojciecha Bychawskiego – wizyta na meczu OPTeam Energia Polska Resovia – Sensation Kotwica Port Morski Kołobrzeg

Retro Futbol obecne było na kolejnym meczu koszykarzy OPTeam Energia Polska Resovii w hali na Podpromiu. Rzeszowska drużyna tym razem rywalizowała z Sensation Kotwicą...

Ostatni pokaz magii – jak Ronaldinho poprowadził Atletico Mineiro do triumfu w Copa Libertadores w 2013 r.?

Od 2008 r. Ronaldinho sukcesywnie odcinał kupony od dawnej sławy. W 2013 r. na chwilę znów jednak nawiązał do najlepszych lat swojej kariery, dając...

Zakończenie jesieni przy Wyspiańskiego – wizyta na meczu Orlen Ekstraligi Resovia – AP Orlen Gdańsk

Już wkrótce redakcja Retro Futbol wyda napakowany dużymi tekstami magazyn piłkarski, którego motywem przewodnim będzie zima. Idealnie w ten klimat wpisuje się zaległy mecz...