Wstyd, żenada, kompromitacja, hańba, frajerstwo – nie wracajcie do domu. Te słowa zna każdy, kto choć trochę interesuje się piłką. Okładka Faktu uzyskała status ikonicznej i doczekała się licznych przeróbek. Dziś wraca jak bumerang, po kolejnej (nie)oczekiwanej porażce Polaków na najważniejszym turnieju piłkarskim świata. Czy rzeczywiście jesteśmy patałachami na skalę światową? A może mundial pamięta większe dramaty od naszych? Z pewnością tak. Oto kilka z nich:
1950 i wyjście po angielsku
Brazylijskie mistrzostwa świata z 1950 roku były pierwszymi od czasów wojny. Był to zarazem premierowy turniej z udziałem Anglików, czyli najstarszej (obok Szkocji) reprezentacji narodowej. Oczekiwania wobec „ojczyzny futbolu” były bardzo wysokie – Wyspiarze byli traktowani jako jeden z głównych kandydatów do złota. Anglicy trafili do jednej grupy z Hiszpanami, Chilijczykami i Amerykanami. W pierwszym meczu nie dali szans drużynie Chile, pokonując ją 2:0, jednak to, co wydarzyło się później w meczu z Amerykanami przeszło do historii i po dziś dzień jest wspominane jako jedna z największych sensacji mistrzostw. Jankesi niespodziewanie postawili bardzo trudne warunki faworytom, a przed utratą bramki ratowały ich słupki i świetnie dysponowany tego dnia bramkarz. Jednak prawdziwym wstrząsem dla kibiców Anglii była bramka stracona w 38. minucie spotkania. Zdobył ją Joe Gaetjens (o którym możecie przeczytać osobny tekst).
Niesieni na oparach heroizmu Amerykanie nie oddali prowadzenia do końca meczu. Nie przeszkodził w tym nawet rzut karny, którego nie zdołali wykorzystać faworyci. Gdy do Londynu przesłano komunikat o wyniku 0:1, wielu sądziło, że to pomyłka drukarska i prawdziwy wynik to 10:1 – to obrazuje oczekiwania wobec meczu. Po potwierdzeniu wyniku londyński „Daily Herald” zamieścił na pierwszej stronie nekrolog angielskiego futbolu. Porażka została określona „cudem na trawie” i nawet powstał na tej podstawie film. Ostatni mecz fazy grupowej z Hiszpanią był walką o przetrwanie. Za zwycięstwo przyznawano wtedy dwa punkty. Anglicy musieli pokonać Hiszpanów różnicą czterech bramek. Zamiast tego doznali kolejnej porażki 0:1 i skompromitowani musieli wrócić do kraju.
1966 i sensacyjna Korea Północna
Mistrzostwa w 1966 roku zostały rozegrane w Anglii i były wyjątkowe z wielu względów. Po pierwsze towarzyszyło im świętowanie 100-lecia angielskiego związku piłkarskiego. Po drugie – był to pierwszy mundial, w którym Lwy Albionu nie były prowadzone przez legendarnego Waltera Wintebottoma – jednego z najsłynniejszych selekcjonerów, który prowadził kadrę najdłużej i osiągnął z nią najwięcej zwycięstw. Został on zresztą uhonorowany tytułem szlacheckim. I najważniejsze – gospodarze zdobyli upragniony tytuł mistrza świata.
Radości Anglików nie podzielali jednak Włosi. Drużyna pod wodzą Edmondo Fabbriego może nie liczyła na tryumf w rozgrywkach, jednak z pewnością nie spodziewała się tak szybkiego pożegnania z mistrzostwami. Otwarcie było obiecujące. Podobnie jak Anglicy 16 lat wcześniej, Włosi w swoim pierwszym meczu ograli Chile. Porażka ze Związkiem Radzieckim nie była dużym zaskoczeniem, a jej niski wymiar został przyjęty ze względnym spokojem. W końcu reprezentacja ZSRR była wówczas jednym z najlepszych zespołów w Europie i na świecie. Warto wspomnieć, że sześć lat wcześniej zwyciężyli oni w mistrzostwach Europy, a do angielskiego turnieju podchodzili jako ćwierćfinaliści poprzedniego mundialu oraz obecni wicemistrzowie Europy. Decydujące było starcie z Koreą Północną. Włochów urządzał nawet remis. Rywale sensacyjnie wygrali 1:0. Faworyzowani Włosi musieli pogodzić się z odpadnięciem z turnieju. Koreańczycy wrócili do domu niedługo później. W kolejnej fazie po prawdziwej strzelaninie ulegli Portugalii 3:5.
1982 i obrońcy bez obrony
Jednym z kandydatów do zwycięstwa mistrzostw świata w Hiszpanii był obrońca tytułu – Argentyna. Ten turniej miał być jednak inny niż poprzednie – zmieniono formułę rozgrywek, poszerzając jednocześnie liczbę drużyn biorących udział w turnieju. Główną armatą Argentyny była wschodząca gwiazda – Diego Maradona. Udowodnił on swoją wartość już w drugim meczu mistrzostw, gdy strzelił dwie z czterech bramek przeciwko Węgrom. W drugiej rundzie przyszło im się zmierzyć z Brazylią i Włochami. Włosi pokonali Argentynę 2:1 i skomplikowali ich szanse na awans. Mecz z Brazylią był więc nie tylko starciem odwiecznych rywali, ale również walką o pozostanie w turnieju. To Canarinhos byli tego dnia lepsi. Gdy w 75. minucie meczu na zegarze widniał wynik 0:3, drużyna Cesara Luisa Menottiego nie miała już nawet najmniejszych nadziei na awans. Na domiar złego czerwoną kartkę za brutalny faul na przeciwniku zobaczył Maradona.
Bramka na 1:3 w 89. minucie meczu nic nie zmieniła. Argentyńczycy wrócili do domu na tarczy i musieli przyjąć zasłużoną krytykę kibiców. W końcu oczekiwania wobec drużyny z takimi nazwiskami jak Kempes, Valdano, Bertoni czy Passarella, były zdecydowanie wyższe. W niedużo lepszych nastrojach wrócili do kraju Brazylijczycy – oczywiście ich wygrana z Argentyną osłodziła gorycz odpadnięcia z turnieju, jednak nie było to szczytem ambicji piłkarzy, którzy cztery lata wcześniej zajęli III miejsce na turnieju w Argentynie. Piłkarze pokroju Zico, Falcão czy Socratesa mieli za cel poprawienie tego wyniku. Nie udało się.
1990 – gdy awans to za mało
Włoskie mistrzostwa świata z 1990 roku były czempionatem wielu faworytów. Grupy mundialowe wydawały się mocno obsadzone, a kibice żyli w przekonaniu, że to ich kraj zasługuje na końcowy tryumf. Z pewnością Holendrzy i Brazylijczycy mieli solidne podstawy do tak ambitnego patrzenia na mistrzostwa. Jednak historia pokazała, że zbyt wielkie oczekiwania potrafią podciąć skrzydła.
Niewiele zabrakło, by Holandia pożegnała się z mundialem już na etapie fazy grupowej. Mistrzowie Europy i jedna z najlepszych drużyn eliminacji, mająca w swoim składzie Van Bastena, Gullita, Blinda czy Rijkaarda, zremisowała każdy z trzech meczów grupowych. Szczególnie dotkliwa była utrata punktów z outsiderem grupy – Egiptem. Ostatecznie to Anglicy okazali się najlepszą drużyną, a drugie miejsce zajęła Irlandia, która zakończyła etap z identycznym bilansem co Holendrzy, ale miała więcej szczęścia w losowaniu. W efekcie w 1/8 finału Irlandczycy trafili na Rumunów, a ekipie Oranje przyszło się zmierzyć ze zwycięzcą grupy (i późniejszym tryumfatorem rozgrywek) RFN. Mistrzowie Europy odpadli, a mecz został zapamiętany głównie przez niezdrową rywalizacje Völlera i Rijkaarda.
Brazylia z kolei zakończyła fazę grupową z kompletem zwycięstw. Pech sprawił, że już w 1/8 finału przyszło jej się zmierzyć z Argentyną, która niespodziewanie zajęła trzecie miejsce w grupie B za Kamerunem i Rumunią. Była to pierwsza okazja do rewanżu za mistrzostwa z 1982 roku i tym razem to Albicelestes wyszli z niego zwycięsko. Argentyna dotarła do finału, zajmując ostatecznie drugie miejsce. Brazylijczycy natomiast po raz kolejny wrócili do domu z poczuciem zbyt wcześnie zakończonej przygody.
1994 w cieniu Andresa Escobara
Trudno wskazać największego przegranego mistrzostw tego turnieju, bo z jednej strony mówimy o upadku Argentyny i jej legendy – Diego Maradony, z drugiej o dramacie Kolumbii, której serce pękło wraz z wydarzeniami po mistrzostwach. Argentyna podchodziła do mistrzostw z nadzieją odzyskania utraconego cztery lata wcześniej tytułu mistrza świata. Cały kraj skierował swój wzrok na amerykańskie boiska, wierząc, że wielki Maradona znów poprowadzi drużynę do sukcesu. Zespół był personalnie słabszy niż podczas poprzedniego turnieju, jednak to nie przeszkadzało w traktowaniu drużyny jako jednego z faworytów. Pierwszą fazę zakończyli na trzecim miejscu w grupie, po zwycięstwie nad Nigerią i Grecją oraz porażce z Bułgarią. I to było wszystko, na co stać było Argentynę. W 1/8 finału Albicelestes ulegli Rumunii. W organizmie Maradony ponownie wykryto narkotyki. Upadek Boskiego Diego był prawdopodobnie większym rozczarowaniem dla kibiców, niż samo odpadniecie drużyny z turnieju.
Udział Kolumbijczyków w amerykańskim turnieju nie budził tak wielkich oczekiwań jak występ reprezentacji Argentyny. Niemniej jednak wierzono, że drużyna jest w stanie być niespodzianką mistrzostw. Na barkach złotego pokolenia kolumbijskiej piłki spoczywały nie tylko nastroje rodaków, ale przede wszystkim humory karteli narkotykowych. Piłkarze mieli szczególne względy u Pablo Escobara, który traktował piłkę jako jedno ze swoich drogich hobby. Zdarzało się, że reprezentacja przyjeżdżała do jego „więzienia”, by zabawiać się w oparach narkotyków, prostytutek i alkoholu. Kolumbijczycy rozpoczęli mistrzostwa od wysokiej przegranej z Rumunią, jednak prawdziwym dramatem była porażka ze Stanami Zjednoczonymi. Przegrana miała wymiar nie tylko sportowy. Dla karteli był to policzek wymierzony ze strony Ameryki. Mówi się również, że wielu ważnych gangsterów straciło ogromne pieniądze na zakładach bukmacherskich. Nawet wygrana w ostatnim meczu nie przywróciła utraconego honoru. Zawodnicy wrócili do kraju, a winą za porażkę obarczono Andresa Escobara – środkowego obrońcę, który strzelił bramkę samobójczą w meczu z USA.
Prawdziwy dramat rozegrał się jednak nie na mistrzostwach, a poza nimi. Po śmierci Pablo Escobara piłkarze nie mieli już tak mocnego wsparcia wśród karteli jak wcześniej i obawiali się powrotu do kraju. Był to słuszny strach. Andres Escobar został brutalnie zamordowany przed jednym z lokali w Medellín. Tego dnia duch sportu umarł, a kraj pogrążył się w żałobie. Możecie zapoznać się z naszym filmem o dwóch Escobarach.
2002 i kompromitacja podwójnego mistrza
Mistrzostwa z 2002 roku pamiętamy głównie za sprawą niespełnionych oczekiwań wobec kadry Jerzego Engela. Jego „futbol na tak” zakończył się blamażem z Koreą i gradem goli z Portugalią. Honor uratował mecz ze Stanami Zjednoczonymi. Drużyna wróciła do kraju w atmosferze ogólnopolskiej histerii. W końcu Jerzy Engel zapowiadał walkę o mistrzostwo świata. Co jednak powinni powiedzieć Francuzi?
Byli w tamtym okresie niekwestionowanym wzorem piłkarskiej potęgi. Zespół wypełniony gwiazdami z Zidanem na czele podchodził do mistrzostw jako główny kandydat do tytułu. Po wygranych mistrzostwach świata cztery lata wcześniej, a także tryumfie w mistrzostwach Starego Kontynentu, na Trójkolorowych stawiało się w ciemno. Dzieciaki prześcigały się, który będzie Zidanem, który Vieirą, a który Piresem. Kibiców nie zaniepokoił nawet fakt, że byli jedną z najstarszych drużyn turnieju (średnia 29 lat) oraz to, że Zidane doznał poważnej kontuzji, która wykluczyła go na dwa pierwsze mecze grupy. Rywale grupowi Francji mieli być jedynie rozgrzewką. Jednak już w pierwszym meczu Trójkolorowych spotkała niemiła niespodzianka ze strony Senegalczyków. Ówczesny wicemistrz Pucharu Narodów Afryki postawił twarde warunki i sensacyjnie wygrał 1:0. Francja stanęła pod ścianą, ale trener postanowił nie mieszać w składzie na kolejny mecz z Urugwajem. Ten zakończył się remisem 0:0, co… wciąż pozwalało wierzyć w awans do kolejnej rundy. Francuzi później ulegli jednak Duńczykom 0:2, a drużynie nie pomogła nawet obecność Zidane’a. Obrońcy tytułu pożegnali się z azjatyckim turniejem już po trzech meczach, nie strzelając nawet jednej bramki.
2010 i poprzedni finaliści odpadają w grupie
Dwóch finalistów poprzedniej edycji odpada w fazie grupowej? Taka sytuacja miała miejsce w 2010 roku. Francuzi okazali się słabsi od Urugwaju, Meksyku i RPA, kończąc mistrzostwa z jednym punktem w tabeli i toksyczną atmosferą w zespole, nie mówiąc już o tym, że Thierry Henry w barażu oszukał Irlandczyków, zagrywając piłkę ręką. Włosi ulegli Słowacji i zremisowali w meczach z Nową Zelandią i Paragwajem. Obie drużyny zajęły ostatnie miejsce w grupie. Obie odpadły z rywalami wiele słabszymi. Gdy Nicolas Anelka otwarcie skrytykował trenera kadry po meczu z Urugwajem, ten odesłał zawodnika do domu. Domenech stracił tym samym panowanie nad szatnią, a drużyna narodowa, która jeszcze niedawno była przekonana o swojej potędze, niemal uległa rozsypce. Co ciekawe – Nowa Zelandia, która odpadła z turnieju, nie przegrała żadnego meczu.
Nie tylko wielcy zawiedli na mistrzostwach w RPA. Na szczególną uwagę zasługuje reprezentacja Korei Północnej – drużyna, wobec której nikt nie miał jakichkolwiek oczekiwań. Nikt, z wyjątkiem krajowego reżimu, który traktował udział w mistrzostwach jako narzędzie propagandy. Koreańczycy rozpoczęli turniej całkiem nieźle, strzelając bramkę Brazylii i przegrywając zaledwie 1:2. Niestety Portugalia i Wybrzeże Kości Słoniowej nie były tak przyjazne dla piłkarzy z komunistycznej republiki, wbijając jej łącznie 10 bramek. Podobno piłkarze nie zostali potraktowani przez władze swojego kraju zbyt przychylnie. Najwyraźniej to pomogło, bo już cztery lata później Koreańczycy zdobyli tytuł mistrzowski. Po raz kolejny mądrość i doświadczenie wielkiego wodza poniosło naród ku chwale!
2014 i najsmutniejsze 1:7
Wszyscy doskonale pamiętamy ból przeszywający serca gospodarzy turnieju w 2014 roku. Mimo osiągnięcia półfinału, to oni byli największym przegranym mistrzostw sprzed czterech lat. Ciążyła na nich wielka presja. Każdy wynik inny niż mistrzostwo był traktowany jako porażka. Droga do finału nie była łatwa, jednak Brazylijczycy pokonywali kolejne etapy turnieju. To, co wydarzyło się w półfinale przeszło do historii. Gospodarze przegrali aż 1:7, co było najwyższą porażką od 94 lat (przegrana 0:6 z Urugwajem). Rozbici psychicznie nie zdołali wywalczyć nawet trzeciego miejsca, ulegając Holendrom aż 0:3. Przed ostatecznym upokorzeniem całego narodu uchroniła… reprezentacja Niemiec, która pokonała w finale Argentynę. Warto przypomnieć, że już na etapie fazy grupowej z turniejem pożegnały się murowani faworyci, czyli Anglia, Włochy, Hiszpania (która zresztą broniła tytułu mistrzowskiego), Chorwacja i Portugalia.
2018, czyli Polacy nic się nie stało
Dziś tworzy się kolejny etap niechlubnej historii. Odpadnięcie Polski z turnieju jest niewątpliwie tematem numer jeden i przez długi czas będzie towarzyszyć wszelkim rozmowom o piłce. Czy jednak wypadliśmy tak fatalnie, jak jest to kreowane przez kibiców? Z pewnością powinniśmy pokazać więcej – może nie w kontekście wyników, ale zaangażowania i stylu. Szczególnie mecz z Japonią był zaprzeczeniem ducha fair play i walki o honor. Co nam po trzech punktach, skoro ostatnie minuty to kompletne ośmieszenie sportowej rywalizacji, na które sami daliśmy przyzwolenie. Dziś dowiedzieliśmy się, że Adam Nawałka kończy swoją przygodę z naszą kadrą. Trenerze, dziękujemy za dwukrotnie udane eliminacje i emocjonujący turniej Euro 16 we Francji.
Niemcy muszą przełknąć gorycz porażki z Koreańczykami oraz Meksykanami, którzy przygotowywali się do turnieju w atmosferze skandalu wokół seksualnego spędu. A mieli przecież bronić mistrzostwa świata. Argentyna także rozczarowała i to nie wyłącznie na boisku. Media nie tylko dywagują o problemach Messiego i spółki. Wystarczająco dużo tematów dostarczyła im niegdysiejsza legenda – Diego Maradona. Wygląda na to, że finalistów poprzedniego turnieju znów dopadła klątwa.
BARTŁOMIEJ MATULEWICZ