K iedy myślimy o mundialu 1954 r. w Szwajcarii, pierwszym skojarzeniem jest Ferenc Puskás i legendarna już „Złota Jedenastka” węgierska, dowodzona przez równie legendarnego trenera Gusztáva Sebesa. A przecież mistrzami zostali wtedy Niemcy, dla których był to pierwszy jasny moment w historii od zakończenia II wojny światowej. „Cud w Bernie” opisywało już wielu autorów, ale Norbert Tkacz, Daniel Karaś i David Zeisky jako pierwsi tak dogłębnie opisali ten węgierski fenomen. Ich książka „Mistrzowie bez tytułu. Legenda Złotej Jedenastki” ukazała się nakładem wydawnictwa Arena w 2018 r.
Publikacja Areny to mieszanka reportażu ze zbiorem wywiadów. Już w 2011 r. powstały pierwsze teksty, które ostatecznie dopiero po siedmiu latach przybrały formę książkową. Dzięki temu znajdziemy wewnątrz rozmowy z Jenő Buzánszkym (zmarł w 2015), Gyulą Grosicsem (zmarł w 2014) i rezerwowym bramkarzem Lajosem Faragó (zmarł w 2019), który niekiedy zastępował Gyulę Grosicsa. Rok 2011 jest tutaj kluczowy, bo właśnie wtedy powstał Blog 358, którego założyli trzej autorzy „Mistrzów bez tytułu”. Norbert Tkacz, Daniel Karaś (nagradzani za swoje reportaże radiowe) i Dávid Zeisky pracowali razem w krakowskim radiu Radiofonia. Zainteresowania piłkarskie i wspaniały bonus w postaci tłumacza (Dávid Zeisky jest z pochodzenia Węgrem) zaowocowały wieloma wyprawami do Budapesztu i innych węgierskich miejscowości. Niesamowite spotkania przyniosły skutek w postaci niesamowitej książki.
Na początku miał powstać jedynie (i powstał) reportaż o Złotej Jedenastce na potrzeby audycji radiowej. Materiału jednak przybywało, autorzy spotykali się z kolejnymi ważnymi figurami madziarskiej piłki (ich rozmówcami byli m.in. międzynarodowy sędzia Viktor Kassai czy zasłużony trener Péter Bozsik, syn zawodnika Złotej Jedenastki Józsefa Bozsika), rozmawiali także z Polakami o Węgrach (np. bramkarzem, mistrzem olimpijskim z Monachium Hubertem Kostką i dziennikarzem Krzysztofem Vargą). W końcu powstała bardzo ciekawa opowieść nie tyle o Złotej Jedenastce, co o węgierskiej najnowszej historii, a także związkach Polski z Węgrami; „Mistrzowie bez tytułu. Legenda Złotej Jedenastki” to tylko z założenia książka o piłce nożnej. Mało która drużyna w historii była tak zależna od bieżącej polityki, jak Węgry w latach pięćdziesiątych XX wieku. Autorzy opisują zamieszki, jakie wybuchły w Budapeszcie po przegranym z Niemcami Zachodnimi 2:3 finale MŚ, traktują je jako swego rodzaju preludium do Powstania Węgierskiego w 1956 r. Znajdziemy także relacje na temat zatrważających metod działania totalitarnej władzy. Wspomina bramkarz Gyula Grosics:
Ale to było nic w porównaniu z tym, co zrobili w 1954 roku. Wówczas co tydzień przyjeżdżali po mnie czarną wołgą i zawozili do budynku partyjnego. Wsadzali mnie do windy i Bóg jeden wie, przez ile godzin mnie tą windą wozili. Góra, dół. Góra, dół. Nie wiedziałem po pewnym czasie, czy jestem na dole, czy u góry. Nie wiedziałem, jaka jest pora dnia. Wymyślali piekielne rzeczy. Co prawda fizycznie mnie nie maltretowali, ale mogę sobie wyobrazić, jak likwidowali innych więźniów.
Było takie pomieszczenie w piwnicy, które miało kanał wychodzący bezpośrednio na Dunaj. Stała tam metalowa maszyna do mielenia, jak to określali. Pobitych ludzi, z którymi nie mieli już co zrobić, wkładali do tej maszyny i mielili do Dunaju. Osobiście to widziałem. Pokazali mi to.
(W tym momencie widzimy, jaki ogromny stres przeżywa, tylko wspominając o tych sprawach łamiącym się głosem, cedząc każde słowo. Nerwowo gniecie trzymaną w dłoni gazetę. Twarz, co wydaje się niemożliwe, robi się jeszcze bardziej skupiona i zastygła w grymasie ni to bólu, ni to gniewu. Oczy uciekają gdzieś w przeszłość). (s. 91)
„Mistrzowie bez tytułu” to kolejna książka o futbolu z wielką historią w tle. Doświadczenia starcia z władzą totalitarną odcisnęły piętno na Gyuli Grosicsu na wiele lat, przemieszały się z traumą po finałowej porażce w Bernie i utraconą szansą na wielką karierę w najlepszych klubach Europy. Potwierdził to Hubert Kostka, zapytany przez autorów książki, czy bramkarz Złotej Jedenastki nie żałował tego, że nie został na Zachodzie w 1956 roku:
Gdyby Grosics został, to prawdopodobnie też grałby w Realu. Tematu żalu z podjętych w tym względzie decyzji nigdy nie podejmował. Próbowałem się dowiedzieć, jak doszło do tego, że część została, a reszta wróciła. Ale to było jakieś tabu dla niego. Domyślam się, że się bał. On doskonale zdawał sobie sprawę, w jakim systemie żyje. Rewolucję budapesztańską krwawo stłumiono, procesy toczyły się parę ładnych lat. Ludzi skazywano na kary wieloletnich więzień i na śmierć. Oni się tego bali. Kádár, choć najbardziej liberalny ze wszystkich rządzących w krajach komunistycznych, kiedy mu kazano zdławić powstanie, bezwzględnie to uczynił. Dlatego Grosics jak ognia unikał tematów politycznych. Zresztą ja byłem za młody, żeby narzucić tematy w rozmowie. Ale jeszcze raz powtarzam, że ciągle bolał, nie mógł przeżyć porażki w finale mistrzostw świata. (s. 180-181)
Legenda Złotej Jedenastki ma swoje jasne i ciemne strony. Przede wszystkim było to rzadko spotykane pokolenie fenomenalnych piłkarzy, którzy zadziwili cały świat. Każdy z członków Złotej Jedenastki był wybitnym piłkarzem, świadczą o tym kariery, jakie po ucieczce z Węgier zrobili w Realu i Barcelonie Ferenc Puskás, Sándor Kocsis i Zoltán Czibor. Z drugiej strony każdy z nich miał jakieś swoje piętno – Puskás długo był uznawany w ojczyźnie za zdrajcę, Kocsis stracił w wypadku obie nogi i w 1979 r. popełnił samobójstwo. Ta część Złotej Jedenastki, która pozostała nad Dunajem, musiała zmagać się z żalem za międzynarodową karierą, która ominęła ich przez politykę. Znajdziemy więc nie tylko historię świetnej drużyny, ale także jej wpływ na dzisiejsze Węgry. Mówi o tym w rozmowie z autorami dziennikarz Krzysztof Varga:
Po erze Złotej Jedenastki nie było już na Węgrzech równie uzdolnionej drużyny piłkarskiej i na znaczeniu zyskały inne dyscypliny, ponieważ był ogromny głód sukcesu. Ważna stała się piłka wodna, ale problem z tą dyscypliną polega na tym, że gra w nią – mówiąc w uproszczeniu – pewnie z osiem krajów na świecie. Natomiast krwawy mecz na igrzyskach w Melbourne z Rosjanami też jest legendą. W polskim sporcie nie ma podobnych legend.
Z piłką wodną na Węgrzech jest trochę tak, jak w Polsce ze skokami narciarskimi, które na świecie są niszową dyscypliną. Od czasów Małysza jest to u nas „orgazm zastępczy”. Jednak na świecie wyznacznikiem jest piłka nożna. Na Węgrzech cały czas trwa poszukiwanie, czym wypełnić tę pustkę. Bardzo popularne są wszystkie sporty wodne na czele z pływaniem. Pływacy Katinka Hosszú i László Cseh należą do najściślejszej światowej czołówki. Popularne jest również wioślarstwo i kajakarstwo. Obecnie na Węgrzech stosunek do piłki nożnej jest pogardliwy. (s. 219-220)
Książka „Mistrzowie bez tytułu” to bardzo ciekawy reportaż o Węgrach i Polakach. Punktem wyjścia jest oczywiście wspaniała Złota Jedenastka i wielka chwała autorom za to, że zdążyli dotrzeć do ostatnich żyjących jej przedstawicieli, zanim odeszli. Narrację ubarwiają rozmowy z ważnymi postaciami współczesnych Węgier czy Polakami mogącymi dużo o Węgrach opowiedzieć. Poruszane tematy są ważne i ciekawe, lektura „Mistrzów bez tytułu” znacznie poszerza horyzonty czytelnika. Czyta się ją bardzo lekko, czasem nawet możemy się lekko uśmiechnąć przy plastycznych opisach podróży:
Powoli zapada ciemność. Zbliża się wieczór. Niby zima, a pogoda jesienna. Bez prószącego z nieba śniegu. Bez przyjemnie szczypiącego mrozu. Zwichrowana połowa stycznia. Zwichrowana, bo wicher wieje, jakby całkowicie i z kretesem oszalał. Tniemy ciemność oplem astrą. Pędzimy zabójczym astrowym tempem na zachód, do Raciborza, a właściwie Markowic. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, za dwie godziny spotkamy się z Hubertem Kostką. (s. 163)
Dodatkowe słowa pochwały należą się Arenie za dodatki: 8-stronicową kolorową wkładkę ze zdjęciami (archiwalne i obecne, np. z wizyt autorów na Węgrzech), notki o budapesztańskich stadionach, dokładne biogramy wszystkich członków Złotej Jedenastki oraz kalendarium. Naprawdę solidna robota, za którą wydawnictwu i autorom należą się wielkie słowa uznania. Z pewnością jest to w tej chwili na polskim rynku pozycja numer jeden, jeśli chodzi o fenomen znakomitej węgierskiej reprezentacji z pierwszej połowy lat pięćdziesiątych.
BARTOSZ BOLESŁAWSKI