Piłka nożna jest grą zespołową i na sukcesy zawsze składa się gra całej drużyny. Jeden zawodnik nigdy nie wygra meczu sam, nawet jeśli wzniesie się na wyżyny swych umiejętności. Jednak wiele indywidualnych występów zapadło kibicom w pamięć. Zwłaszcza, gdy były to występy w reprezentacji Polski. One sprawiły nam najwięcej radości. W tym tekście przypomnimy dziesięć meczów, które zapamiętaliśmy w dużej mierze dzięki indywidualnym popisom konkretnych piłkarzy.
Miejsce 10. Andrzej Iwan przeciwko Hiszpanii, mecz towarzyski, Barcelona, 12 listopada 1980
Ten występ zajmuje w naszym zestawieniu dziesiąte miejsce, gdyż miał miejsce tylko w meczu towarzyskim. Mimo że tego dnia reprezentacja Polski nie walczyła o punkty, to jednak gra Andrzeja Iwana w spotkaniu z Hiszpanią zasługuje na wyróżnienie. Zwłaszcza, że było to pierwsze, i jak na razie jedyne, zwycięstwo Polaków nad Hiszpanami.
Kadrę prowadził wówczas Ryszard Kulesza. Iwan pierwszy raz został powołany do niej nieco ponad dwa lata wcześniej przez Jacka Gmocha i zadebiutował w narodowych barwach na mistrzostwach świata w Argentynie. Przygoda na tym mundialu skończyła się dużym niedosytem, ale urodzony w Krakowie napastnik był najmłodszym zawodnikiem turnieju i już wtedy jego kariera była bardzo obiecująca.
Na mistrzostwach zagrał w dwóch meczach. Wrócił do kadry w 1980 roku, z powodzeniem grając w potyczkach towarzyskich. Strzelił choćby hattricka w spotkaniu przeciwko Kolumbii w Bogocie. Jednak to występ w rywalizacji z Hiszpanią był dla niego najważniejszym momentem w narodowej drużynie. Tak wspominał tamte wydarzenia w książce „Spalony” napisanej wspólnie z Krzysztofem Stanowskim:
Rzecz działa się na stadionie w Barcelonie, a mnie już w pierwszej połowie udało się strzelić na 1:0. W przerwie meczu Kulesza zarządził głęboki odwrót i grę rozważną, jeśli się da, to z kontrataku – ale to dopiero w sprzyjających okolicznościach i raczej rzadko.
Podobno jednak w tunelu, przed wyjściem na drugą część, Zbigniew Boniek zmienił nieco koncepcję selekcjonera. Zmotywował swoich kolegów do ofensywnej gry i nakręcił na strzelenie kolejnego gola. Polacy rozgrywali zatem otwarty mecz. Niestety, w końcówce padła bramka wyrównująca.
Biało-czerwonych wcale to nie podłamało. Stać ich było na odpowiedź w postaci kolejnego trafienia Iwana. Polska wygrała z Hiszpanią 2:1, a o Iwanie było bardzo głośno. To on przyczynił się do pokonania reprezentacji z Półwyspu Iberyjskiego.
Czterech piłkarzy ograło Hiszpanię – Boniek, Iwan, Skrobowski i Młynarczyk – napisała po meczu hiszpańska prasa.
Sam Iwan nie uważał się za bohatera. W wywiadzie przeprowadzonym przez Bogdana Rymanowskiego na potrzeby książki „Gracze” powiedział:
To cufal, jak mówią na Śląsku, czyli normalny przypadek. Przy pierwszej bramce tylko dobiłem piłkę, a przy drugiej dostałem piłkę od Krzysztofa Adamczyka i strzeliłem między nogami Arconady. I mecz się skończył.
Jak widać zdobywca dwóch bramek we wspomnianym meczu nie chełpi się swoim wyczynem i podchodzi do niego z dużym spokojem. Niby był to tylko mecz towarzyski, a areną zmagań nie było słynne Camp Nou, tylko mały stadionik, na który spoglądali kibice siedzący na balkonach. Warto jednak pamiętać o tym spotkaniu, bo nie codziennie wygrywa się z Hiszpanią. Polsce udało się to tylko raz, więc tym bardziej wyczyn Iwana i spółki należy docenić.
Miejsce 9. Artur Boruc przeciwko Austrii, mistrzostwa Europy, Wiedeń, 12 czerwca 2008
To był drugi mecz reprezentacji Polski na turnieju w Austrii i Szwajcarii. Ów turniej był natomiast pierwszym europejskim czempionatem, na którym wystąpiła nasza narodowa kadra. Do spotkania ze współgospodarzem imprezy piłkarze prowadzeni przez Leo Beenhakkera przystępowali w złych nastrojach po porażce z Niemcami 0:2.
By przedłużyć nadzieję na wyjście z grupy należało uniknąć porażki, a najlepiej wygrać, gdyż remis pozostawiałby tylko teoretyczne szanse na awans. Polska była faworytem tego starcia. Austria wydawała się najsłabszym zespołem nie tylko w naszej grupie, ale w ogóle w całych mistrzostwach.
Nikogo nie zadowoliłby inny scenariusz niż pewne zwycięstwo biało-czerwonych. Niestety, początek meczu pokazał, że Austriacy nie zamierzają zadowolić się rolą turniejowego kopciuszka. Od pierwszych minut ruszyli do ataku. To, że nie straciliśmy gola w ciągu pierwszych trzydziestu minut, możemy zawdzięczać wyłącznie Arturowi Borucowi. Nasz bramkarz spisywał się tego dnia fenomenalnie. Bronił jak z nut, co chwilę popisując się wspaniałymi interwencjami.
W 30. minucie do polskich piłkarzy uśmiechnęło się szczęście. Roger Guerreiro zdobył bramkę na 1:0. Gol padł ze spalonego, ale sędziowie go nie zauważyli. Prowadziliśmy na stadionie Ernsta Happela, mimo ogromnej przewagi rywali.
Wszyscy doskonale wiedzą jak się skończyło. W doliczonym czasie Howard Webb podyktował rzut karny dla Austrii. Jedenastkę wykorzystał Ivica Vastić, a cała Polska szalała z oburzenia. Na angielskiego sędziego spadła fala krytyki. Po latach wiele osób przyznało rację arbitrowi z Wysp. Jego decyzję zaczęto oceniać inaczej. Remis i tak był wynikiem szczęśliwym. Gdyby nie Artur Boruc, tego dnia miałaby miejsce dotkliwa porażka różnicą kilku goli.
W ostatnim meczu ulegliśmy 0:1 Chorwacji i na tym nasz udział w mistrzostwach się skończył. Nie udało się zachwycić Europy. Jeden z uczestników tamtych zmagań, Maciej Żurawski, mówił na łamach wydanej przez „Przegląd Sportowy” publikacji „Euro Historia. Od Francji do Francji”:
To nie jest tak, że przesadziliśmy z optymizmem. Chcieliśmy wyjść z grupy. Nikt przecież nie obiecywał złotego medalu, a właśnie to byłoby dramatyczną przesadą.
Występ Polaków na austriacko-szwajcarskim turnieju, co w pełni zrozumiałe, został bardzo negatywnie oceniony i odebrany jako klęska. Boruc był jednym z niewielu polskich zawodników, którzy mogli wrócić z mistrzostw z podniesioną głową. Na portalu 90 minut.pl możemy przeczytać pomeczową wypowiedź bramkarza. Mówił wówczas m.in.:
Nienawidzę takich sytuacji, nienawidzę. Coś sobie obiecujemy, mówimy, a potem… wygląda to kompletnie odwrotnie. No, ale od tego jestem, żeby bronić. Nie wyciągamy żadnych wniosków z pomyłek i to boli. Powtórzyła się sytuacja z mistrzostw świata 2006.
W Niemczech Polacy również nie wyszli z grupy i to także Boruc był jednym z tych graczy, którzy nie przynieśli wstydu. Bardzo dobrze spisał się zwłaszcza w meczu z Niemcami. Jednak to właśnie rywalizacja przeciwko Austrii na Euro 2008 trafia do naszego zestawienia.
Miejsce 8. Henryk Kasperczak przeciwko Włochom, Mistrzostwa Świata, Stuttgart, 23 czerwca 1974
Był to trzeci mecz reprezentacji Polski na wspaniałych dla nas mistrzostwach świata w RFN. Już po dwóch spotkaniach Polacy mieli zapewniony awans do kolejnej fazy turnieju. Zwycięstwa nad Argentyną i Haiti zagwarantowały pozostanie w walce o medale.
Włosi musieli walczyć. W przypadku porażki Italii, do dalszych gier awansować miała Argentyna. Nasza drużyna nie zamierzała odpuszczać. Kazimierz Górski wyszedł z założenia, że w takich meczach zawsze należy grać na sto procent.
Trzeba grać tak, żeby pokazać kibicom piękne widowisko. Nie będziemy kalkulować, które miejsce w grupie mamy zająć – powiedział selekcjoner.
Prawdziwy popis w tym meczu dał Henryk Kasperczak, który zaliczył dwie asysty. Był to jeden z najlepszych meczów nie tylko w karierze zawodnika Stali Mielec, ale w ogóle w historii reprezentacji naszego kraju.
W pierwszej połowie piękne bramki zdobywali Andrzej Szarmach i Kazimierz Deyna. Strzał Deyny był tak mocny, że pomocnikowi Legii Warszawa pękł but. W końcówce kontaktowego gola dla Włochów strzelił Fabio Capello, ale na więcej nie było ich stać.
Kasperczak był głównym architektem tego zwyciętwa. Szarmach wspominał swoją bramkę z tego meczu w książce „Diabeł nie anioł” napisanej wspólnie z Jackiem Kurowskim. Główną zasługę przypisał późniejszemu trenerowi Wisły Kraków:
Widziałem, jak do środka zbiega Henio Kasperczak. Robił to wolno, dostojnie, ale i tak nie doskoczył do niego żaden z rywali. W tamtym czasie stojący kilka metrów ode mnie Grzesiek Lato gwałtownie się zerwał i zaczął biec w kierunku prawego słupka Dino Zoffa. „Zabrał” przy okazji jednego z Włochów, a drugi, nie wiedząc, co ma robić, stał jak słup soli. Zrobiła się luka. Czułem, że w to miejsce Heniek za chwilę wrzuci piłkę. Wiedziałem, że tak zrobi. Miał niesamowite wyczucie, precyzję. I kiedy kopnął piłkę, ja już biegłem w miejsce, gdzie miała spaść.
Podanie Kasperczaka określił jako majstersztyk i podkreślił, że trafienie Deyny również było zasługą urodzonego w Zabrzu piłkarza. Wszyscy dobrze wiedzą, co było potem. Polska po zwycięstwie nad Italią przerodziła się z kopciuszka w jednego z najpoważniejszych kandydatów do medalu. Ostatecznie zajęła trzecie miejsce, zachwycając futbolowy świat.
Miejsce 7.Euzebiusz Smolarek przeciwko Portugalii, eliminacje mistrzostw Europy, Chorzów, 11 października 2006
Ważny mecz w eliminacjach Euro 2008. Były to dla nas eliminacje wyjątkowe, bo pierwsze zakończone awansem do mistrzostw Europy. Do sukcesu poprowadził nas Leo Beenhakker. Holenderski trener objął reprezentację Polski po nieudanych dla niej mistrzostwach świata w Niemczech. Walka o przepustkę do turnieju w Austrii i Szwajcarii zaczęła się fatalnie – od porażki u siebie z Finlandią.
Później było zdecydowanie lepiej, chociaż zdarzały się wpadki, jak wyjazdowa przegrana z Armenią. Meczem, który najmocniej zapamiętaliśmy z tamtych eliminacji była konfrontacja z Portugalią. Rywale kilka miesięcy wcześniej zajęli czwarte miejsce na mundialu. Byli także wicemistrzami Europy. Nikt nie dawał gospodarzom dużych szans.
Kibice zgromadzeni tego dnia na trybunach Stadionu Śląskiego zobaczyli jednak coś, o czym pewnie opowiadają do dziś. Nasz zespół zagrał koncertowo, a nieznani piłkarskiemu światu tacy zawodnicy jak Paweł Golański i Grzegorz Bronowicki przyćmili samego Cristiano Ronaldo. Był to jeden z najlepszych meczów polskiej kadry w dziejach.
Piłka latała od nogi do nogi, nasi zawodnicy co chwilę zagrażali portugalskiej bramce. Mecz życia rozegrał Euzebiusz Smolarek, który strzelił dwa gole. Był to jego wieczór, jego popis. Zapisał się w historii polskiego futbolu. Jego trafienia dały nam zwycięstwo 2:1.
Koncertowa gra biało-czerwonych. I wspaniały doping publiczności, którą dwoma cudownymi golami porwał Ebi Smolarek – pisał nazajutrz „Przegląd Sportowy”.
Całe eliminacje były w wykonaniu Smolarka szalenie udane. Zdobył dwie bramki także w meczu z Belgią, również rozgrywanym na chorzowskim gigancie. Wygrana nad rywalem z Beneluksu przypieczętowała historyczny awans. Jednak to rywalizacja z Portugalią zapisała się w pamięci polskich kibiców najmocniej. Smolarek poprowadził polską drużynę do jednego z najpiękniejszych zwycięstw w ostatnich latach.
Miejsce 6. Kazimierz Deyna przeciwko Węgrom, finał Igrzysk Olimpijskich, Monachium, 10 września 1972
Zanim drużyna Kazimierza Górskiego zajęła trzecie miejsce na mistrzostwach świata, osiągnęła inny sukces. Również wielki, chociaż niedoceniony aż tak bardzo przez futbolowy świat. Pierwszym wielkim osiągnięciem tej reprezentacji było bowiem wywalczenie mistrzostwa olimpijskiego na igrzyskach w Monachium.
Medal olimpijski w piłce nożnej nie miał takiej renomy jak krążek zdobyty na mundialu. Na igrzyskach najmocniejsze reprezentacje wystawiały bowiem jedynie kraje bloku wschodniego. Państwa zachodnie przysyłały drużyny amatorskie.
Nikt jednak nie ma wątpliwości, że mistrzostwo olimpijskie należy docenić, tym bardziej że dwa lata po triumfie w Monachium, biało-czerwoni potwierdzili klasę na mistrzostwach świata. W pierwszej rundzie Polacy pokonali Kolumbię, Ghanę i NRD. W kolejnej zremisowali z Danią oraz wygrali z ZSRR i Marokiem. Dzięki temu dostąpili prawa gry w wielkim finale, gdzie czekali mocni Węgrzy.
Finał był popisem Kazimierza Deyny. Zawodnik Legii Warszawa zdołał odwrócić losy tego meczu, chociaż po pierwszej połowie bliżej złota byli nasi rywale. To oni prowadzili do przerwy 1:0. Co ciekawe, gol padł po błędzie Deyny, który stracił piłkę pod własną bramką, co wykorzystali przeciwnicy.
W momencie, gdy polska drużyna traciła bramkę, w monachijskiej sali bokserskiej spiker ogłaszał zwycięstwo pięściarza Jana Szczepańskiego nad Węgrem Laszlo Orbanem. Piłkarze dowiedzieli się o tym sukcesie rodaka w przerwie, po zejściu do szatni. Łatwo było to więc wziąć za dobry prognostyk. Być może taka wiadomość dodała naszym zawodnikom otuchy, bowiem po zmianie stron wszystko zaczęło się dla nas układać pomyślnie.
W drugiej części gole strzelał już tylko Deyna. Trafił do siatki dwukrotnie i sprawił, że najlepszą drużyną turnieju olimpijskiego okazała się reprezentacja Polski. Już na początku drugiej połowy urodzony w Starogardzie Gdańskim piłkarz doprowadził do remisu. Popisał się efektownym dryblingiem, minął kilku węgierskich graczy, po czym skierował piłkę do bramki, tuż obok jej lewego słupka. Takie wspomnienie samego piłkarza można przeczytać w jego biografii „Deyna. Geniusz futbolu. Książę nocy” napisanej przez Wiktora Bołbę:
Stracona bramka była czymś, o czym nie mogłem zapomnieć. Dokuczała mi ta świadomość. Wszystko minęło, kiedy zdobyłem wyrównanie. Było to tak. Dostałem piłkę trzydzieści metrów od bramki. Idę naprzód. Atakuje mnie Węgier, mijam go zwodem. Biegnę dalej, szarżuje następny przeciwnik. Tego też przechodzę. Wyprowadziłem piłkę na lewą nogę. Jest szesnaście, może siedemnaście metrów od bramki. Widziałem całą bramkę. Miałem swobodę ruchów. Pięć metrów ode mnie nie było Węgra. Zdecydowałem się na strzał. Piłka poleciała tam, gdzie chciałem. W lewy róg. Idealnie tuż przy słupku.
W 68. Minucie padła druga bramka. Do podanej z głębi pola piłki wyskoczyło trzech węgierskich defensorów oraz Włodzimierz Lubański. Deyna przyczaił się obok nich, przejął piłkę, ograł bramkarza i trafił do siatki niemal z linii końcowej. Jeszcze raz sięgnijmy do wspomnianej książki, by przeczytać opis zwycięskiego trafienia:
Bramkarz wyruszył w moją stronę. Zrobiłem ruch, że będę strzelał, i Geczi siadł. Przeczekałem ten moment. Potem do linii było już najwyżej pół metra. Rzuciłem piłkę do bramki. Prawą nogą w prawą stronę. Jakbym uderzał ją rakietą. Ale innej możliwości już nie było. To był rzeczywiście ostatni moment.
Nasz zespół grał lepiej od przeciwnika, dominował na boisku. Madziarzy potrafili jednak od czasu do czasu zaatakować i zagrozić bramce Huberta Kostki. Na szczęście nie zdołali go pokonać. Złote medale zawisły na szyjach Polaków. Deyna w całych igrzyskach zdobył dziewięć bramek i został królem strzelców turnieju.
Miejsce 5. Gerard Cieślik przeciwko ZSRR, eliminacje mistrzostw świata, Chorzów, 20 października 1957
Przed wielkimi sukcesami, jakie odnosiły drużyny Kazimierza Górskiego i Antoniego Piechniczka, w polskim futbolu nie brakowało pięknych momentów. Jednym z nich było zwycięstwo reprezentacji Polski nad Związkiem Radzieckim w ramach eliminacji mistrzostw świata 1958.
Ten mecz ma szczególne miejsce w dziejach polskiego sportu. Nie trzeba przecież wspominać jak wielkie znaczenie dla polskich kibiców miały w tamtych czasach potyczki z Sowietami. Gest Kozakiewicza, zwycięstwo hokeistów w Katowicach, triumf siatkarzy w Montrealu, pompka Królaka czy piękne pojedynki bokserów to wydarzenia, który obrosły legendą, wzruszyły do łez i przeszły do historii. Przypominane są do dziś.
Jednym z pierwszych po wojnie wielkim zwycięstwem Polski nad ZSRR na arenach sportowych była właśnie wygrana piłkarzy na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Nie ma znaczenia, że nasza drużyna przegrała na wyjeździe. Nieistotne jest również to, że biało-czerwoni przegrali także decydujący mecz rozegrany w Lipsku, na neutralnym terenie. Na mundial pojechali Rosjanie, ale chorzowska wygrana pozostała w polskich sercach.
Na trybunach zjawiło się 100 tysięcy kibiców. 318 tysięcy ludzi złożyło zamówienia na bilety. Zainteresowanie było ogromne. Związek Radziecki był mocną, uznaną drużyną. Rok wcześniej wywalczyli złoty medal na igrzyskach olimpijskich w Melbourne. W ich szeregach nie brakowało gwiazd światowego formatu. Borys Kużniecow, Igor Netto, Aleksiej Paramonow, Walentin Iwanow, Nikita Simonian, Eduard Strelcow i wreszcie legendarny bramkarz Lew Jaszyn, jeden z najlepszych golkiperów w dziejach.
Polacy potrafili ograć tak mocnego przeciwnika. Prawdziwy koncert dał tego dnia Gerard Cieślik. Co ciekawe, napastnik Ruchu Chorzów początkowo nie dostał powołania na ten mecz. W reprezentacji nie grał od roku. Ówcześni trenerzy uważali, że nie przyda się w spotkaniu z radzieckim zespołem.
Cieślik został jednak powołany na sparing pomiędzy kadrą narodową a reprezentacją Śląska. Do przerwy zagrał w jednej drużynie, zaś po zmianie stron – w drugiej. Po zakończonej potyczce pojechał do domu. Wieczorem, słuchając w radiu „Kroniki sportowej” usłyszał informację o tym, że jednak został powołany na mecz ze Związkiem Radzieckim. Nazajutrz poinformował go o tym osobiście trener Ewald Cebula.
Spotkanie było wyrównane. Lekką przewagę mieli jednak Polacy. Dwie minuty przed końcem pierwszej połowy Cieślik zdobył pierwszą bramkę, strzelając tuż nad ziemią. Pięć minut po przerwie trafił drugi raz. Tym razem pokonał Jaszyna uderzeniem głową po wrzutce Lucjana Brychczego.
Asystujący przy drugim golu legendarny piłkarz warszawskiej Legii wspominał ten mecz w książce „Kici. Lucjan Brychczy – legenda Legii Warszawa” będącej wywiadem – rzeką przeprowadzonym przez Grzegorza Kalinowskiego i Wiktora Bołbę. Jedno zdanie najlepiej opisuje wagę i ważność tego zwycięstwa:
To było takie nasze Wembley – powiedział Brychczy.
Przy dwubramkowym prowadzeniu nasi piłkarze wciąż atakowali i kilka razy byli bliscy kolejnego gola. Strzelili go jednak Rosjanie. W końcówce świetnie spisującego się w naszej bramce Edwarda Szymkowiaka pokonał Iwanow. Zwycięstwo padło jednak łupem gospodarzy. Po ostatnim gwizdku kibice znieśli piłkarzy z boiska do szatni na ramionach. To była wielka chwila dla polskiego piłkarstwa.
W takich chwilach chciałoby się przycisnąć do serca cały świat – pisał nazajutrz „Sport”.
Po latach mało kto pamięta o porażkach w Moskwie i Lipsku. Rzadko wspomina się, że eliminacje zostały przegrane i na awans do mistrzostw świata nadal trzeba było czekać. Dla kibiców pamiętających tamto spotkanie najważniejsze było to jedno zwycięstwo, wyjątkowe, symboliczne, niepowtarzalne. Dla późniejszych pokoleń również jest to wydarzenie, które zapisało się w historii złotymi zgłoskami. Minęło wiele lat, ale o tamtym wspaniałym występie Gerarda Cieślika nie możemy zapomnieć.
Miejsce 4. Ernest Wilimowski przeciwko Brazylii, mistrzostwa świata, Strasburg, 5 czerwca 1938
Był to pierwszy w historii występ reprezentacji Polski na mistrzostwach świata. Wówczas format mundialu był zupełnie inny niż obecnie. Nie było fazy grupowej. Można było odpaść już po pierwszym meczu. Polacy nie mieli szczęścia w losowaniu. Trafili na zawsze mocną Brazylię, w składzie której występował legendarny Leonidas.
Czasy to były odległe. Nie było telewizji. Wokół meczu zrodziło się wobec tego wiele legend, jak choćby ta mówiąca o tym, że wspomniany Leonidas grał w tym spotkaniu boso. Anegdota barwna i działająca na wyobraźnię, lecz niestety nieprawdziwa. Polscy kibice mogli śledzić przebieg tej rywalizacji dzięki transmisji radiowej. Polskie Radio wysłało do Francji sprawozdawcę. Był nim młody radiowiec Michał Frank. W niektórych miejscach w naszym kraju zostały wystawione głośniki, by ludzie mogli wspólnie przeżywać emocje. A było co przeżywać.
Spotkanie było szalone, wie o tym każdy, kto choć trochę interesuje się historią futbolu. Brazylia, która była faworytem tego starcia potrzebowała dogrywki. Ostatecznie wygrała 6:5, ale zawodnicy ówczesnego kapitana związkowego Józefa Kałuży pokazali się z bardzo dobrej strony, postawili się wielkiemu rywalowi, nie przestraszyli się go.
Człowiekiem, którego nazwisko kojarzymy z tym meczem jest Ernest Wilimowski. Piłkarz, o którym można napisać wiele. Postać nietuzinkowa, wielowymiarowa, fascynująca. Wybitny zawodnik, ale też osoba, której biografia jest szalenie ciekawa, a jego pogmatwane losy są idealnym scenariuszem na fascynujący film.
Nie będziemy w tym miejscu opisywać postaci Wilimowskiego. Wielu zrobiło to znakomicie, choćby Zbigniew Rokita w książce „Królowie strzelców”. Zresztą by napisać o tym piłkarzu, potrzeba oddzielnego tekstu. Skupimy się na jego występie w meczu przeciwko Brazylii na stadionie w Strasburgu.
Wilimowski dokonał w tym spotkaniu rzeczy wielkiej, strzelając aż cztery gole. Był to niezwykły wyczyn, pobity dopiero w 1994, kiedy to Oleg Salenko strzelił pięć goli w wygranym przez Rosję meczu z Kamerunem.
Potyczka z Brazylią była przykładem romantycznej porażki, jakich później w historii polskiej piłki będzie wiele. I chyba właśnie ta przegrana była najpiękniejsza. „Przegląd Sportowy” ogłosił konkurs na odgadnięcie wyniku. Do redakcji nadesłano 1725 kuponów. Końcowego rezultatu nie przewidział nikt.
To był prawdopodobnie najsłynniejszy polski mecz ery przedtelewizyjnej. Jednym z tych, którzy zatapiali się w emocjach przed radioodbiornikami był pewien siedemnastolatek, stojący pod oknem domu sąsiada, podobnie jak wielu innych ludzi niemogących wejść do środka, bo po prostu zabrakło dla nich miejsca. Ten młody człowiek nazywał się Kazimierz Górski. Gdy Wilimowski trafił na 4:4, późniejszy selekcjoner pomagał pewnemu starszemu kibicowi, który zasłabł z emocji.
W tym miejscu należy jednak wspomnieć o śledztwie, jakiego dokonał Leszek Jarosz, dziennikarz TVP Sport, w tekście „Tajemnice meczu, którego nikt nie widział” zamieszczonym w piątej części kultowej już „Kopalni”. Jarosz pisze o tym, że być może tego dnia Wilimowski strzelił tylko… trzy gole. Niektóre źródła podają, że bramkę w dogrywce zdobył Fryderyk Szerfke. Istnieją nawet podejrzenia, że do siatki trafił Gerard Wodarz, chociaż akurat ta wersja jest najmniej prawdopodobna. Sięgnijmy więc do wspomnianego artykułu:
Jedni widzieli strzał Szerfkego, drudzy zaklinali, że piłki dotknął jeszcze Ezi, ktoś mówił, że może Wodarz. Potrzebny jest film, tylko że może wcale go nie ma. Wszystkie dostępne dziś urywki z meczu Polska – Brazylia nie obejmują dogrywki. Może było już za ciemno dla kamer? Może taśma się skończyła? A może jednak gdzieś jest nagranie całego meczu?
Po więcej odsyłamy do Kopalni 5. Warto zapoznać się z tą historią i dowiedzieć się więcej. Jednak bez względu na to czy Wilimowski trafił w tym spotkaniu cztery razy, czy też jego bramkowy licznik zatrzymał się na trzech trafieniach, należy jego występ docenić. W rywalizacji przeciwko Brazylii zapisał się w historii nie tylko polskiej, ale też światowej piłki nożnej.
Mało kto widział ten mecz. Odnaleźć można jedynie czarno-białe fragmenty. Minęło wiele czasu od tego starcia. Futbol był wówczas zupełnie inny. W dodatku całe to szaleństwo skończyło się niepowodzeniem. Ale legenda przetrwała i zyskała szczególne miejsce w historii polskiego piłkarstwa. Cztery gole wbite Brazylii, w dodatku w meczu mistrzostw świata to wielki wyczyn. Ten występ Wilimowskiego już zawsze będzie ważnym rozdziałem w dziejach naszej piłki.
Miejsce 3. Grzegorz Lato przeciwko Argentynie, mistrzostwa świata, Stuttgart, 15 czerwca 1974
Podium naszego zestawienia otwiera kolejny – po będącej popisem Kasperczaka rywalizacji z Włochami – mecz z mistrzostw świata w RFN. Było to pierwsze spotkanie Polaków na medalowym dla nich mundialu. Tym spotkaniem rozpoczęli marsz po trzecie miejsce. Faworytem była Argentyna. Tym bardziej zaskoczeni byli kibice na całym świecie, gdy po ośmiu minutach zespół Kazimierza Górskiego prowadził już 2:0. Pierwszą bramkę zdobył Grzegorz Lato – bezdyskusyjnie najjaśniejsza postać tego meczu.
Po błędzie argentyńskiej defensywy i nieporozumieniu bramkarza z obrońcą, piłka trafiła do napastnika Stali Mielec. Lato nie miał najmniejszych problemów z umieszczeniem jej w bramce rywala.
Uderzyłem leciutko – tyle, żeby wpadła do bramki. Prowadziliśmy 1:0 – wspominał zdobywca bramki w książce „Lato” napisanej wspólnie z Maciejem Polkowskim.
Chwilę później podwyższył Andrzej Szarmach. Na tym skończyło się strzelanie w pierwszej połowie, ale Lato dał jeszcze znać o sobie w tym meczu. Wprawdzie na pół godziny przed jego zakończeniem Argentyńczycy trafili do naszej bramki, jednak chwilę potem Lato strzelił kolejnego gola. Piłkarze z Ameryki Południowej zdołali jeszcze raz odpowiedzieć, ale zwycięstwo padło łupem Polaków.
Wygrana 3:2 nad jednym z kandydatów do złota. Dwa gole Grzegorza Laty w pierwszym powojennym występie biało-czerwonych na mistrzostwach świata. To musiało robić wielkie wrażenie. Andrzej Strejlau, wówczas asystent Kazimierza Górskiego, został po latach zapytany przez Nikodema Chinowskiego na łamach książki „Mistrzowskie rozmowy” o to, która chwila z tego turnieju najmocniej zapadła mu w pamięć. Odpowiedział, że wybór jest trudny, ale prawdopodobnie postawiłby na spotkanie przeciwko Argentynie:
Ten mecz otworzył nam turniej, był początkiem pięknej drogi i najważniejszym momentem naszych mistrzostw.
Już samo zdobycie dwóch bramek w jednym meczu mistrzostw świata jest dużym wyczynem. Lato dokonał tego w spotkaniu szczególnym, przeciwko wielkiej Argentynie, przyczyniając się w dodatku do zwycięstwa. Na turnieju w RFN trafił do siatki jeszcze pięciokrotnie, zostając królem strzelców najważniejszej futbolowej imprezy.
Miejsce 2. Zbigniew Boniek przeciwko Belgii, mistrzostwa świata, Barcelona, 28 czerwca 1982
Na mundialu w Hiszpanii reprezentacja Polski napisała piękną historię, drugi raz sięgając po medal mistrzostw świata. W ślady piłkarzy Kazimierza Górskiego poszli zawodnicy Antoniego Piechniczka, zresztą kilku zawodników biegających po hiszpańskich boiskach osiem lat wcześniej grało na stadionach w RFN.
Nie należał do nich Zbigniew Boniek. On na imprezie mistrzowskiej zadebiutował w 1978, jednak w Argentynie nie udało się stanąć na podium, mimo że aspiracje kadry prowadzonej przez Jacka Gmocha były ogromne.
Początkowo turniej w Hiszpanii nie układał się dla nas pomyślnie. Zaczęło się od dwóch bezbramkowych remisów z Włochami i Kamerunem. Polscy kibice długo musieli czekać na pierwszego gola. Doczekali się w meczu z Peru. W tym spotkaniu gola padały jak z rogu obfitości. Wygrana 5:1 zapewniła nam awans do kolejnej rundy.
Tam drużyna Piechniczka trafiła na Belgię i ZSRR. Zanim wywalczyła bezbramkowy remis z Rosjanami, pewnie ograła Belgię – ówczesnego wicemistrza Europy. To był prawdziwy popis Bońka. Dzięki jego trzem golom Polacy wygrali 3:0. Bez wątpienia był to jeden z najlepszych meczów w dziejach polskiego futbolu i prawdopodobnie najlepszy, jaki reprezentacja naszego kraju rozegrała na mundialu.
Rywalizacja toczyła się na słynnym Camp Nou. Stadion FC Barcelona stał się miejscem wielkiego polskiego triumfu. Pierwszą bramkę Boniek zdobył już w 4. minucie po asyście Grzegorza Laty. Zaczęło się znakomicie. Tak wspominał tę chwilę sam Boniek w książce „Na polu karnym” napisanej wspólnie z Krzysztofem Wągrodzkim:
Grzesiek ograł Millecampsa, będzie dośrodkowywał! Żeby tylko mnie dostrzegł – przemknęło mi wtedy przez głowę. Niepotrzebnie się martwiłem, Lato jest zbyt doświadczonym piłkarzem, by zawiódł w takiej chwili. Rzucił piłkę po ziemi, mniej więcej metr przede mną. Uderzyłem z całej siły. Trafiłem idealnie, jednak przez ułamek sekundy nie byłem pewien czy strzał nie pójdzie za wysoko. W takich chwilach zresztą nigdy nie ma się pewności…
W 26. minucie padł kolejny gol. Został strzelony po przepięknej, niemal podręcznikowej akcji. Belgowie nie mieli wiele do powiedzenia. Jeszcze raz oddajmy głos głównemu aktorowi tego widowiska:
Wreszcie jest akcja, jak z książki o futbolu. Dziuba – Lato – Dziuba, piłka wędruje do Kupcewicza, który przerzuca ją do Buncola – daleko, na lewą stronę. Buncol główką podaje do mnie, a ja też głową strzelam nad bramkarzem.
Trzecie trafienie miało miejsce w 53. minucie. Boniek ustalił wynik spotkania, przechodząc do historii polskiej piłki. To był wspaniały wieczór całej drużyny, ale pierwsze skrzypce zagrał urodzony w Bydgoszczy zawodnik. Ostatnią w tym meczu bramkę Boniek w przytoczonej powyżej książce opisał krótko:
Zasługa Laty, strzał znów mój.
Można żałować jedynie, że Boniek w wyniku żółtych kartek nie mógł zagrać w półfinale z Włochami. Italia wygrała z Polską, następnie sięgnęła po tytuł zwyciężając RFN. Polacy po pokonaniu Francji znów cieszyli się z trzeciego miejsca. „Zibi” był jedną z najjaśniejszych postaci turnieju. Po mistrzostwach święcił sukcesy na arenie klubowej, wchodząc na piłkarski szczyt z drużyną Juventusu. Mecz z Belgią w swojej książce „Mój Boniek” barwnie wspominał Jacek Sarzało:
Tym jednym meczem Zbigniew Boniek wszedł do galerii najwybitniejszych graczy świata, sobie dał prawo do piłkarskich rządów absolutnych, a nam, pięknym dwudziestoletnim, doznania silniejsze od orgazmu. Po 3:0 z Belgią nikt już w reprezentacji nie mógł się Bońkowi postawić.
Miejsce 1. Jan Tomaszewski przeciwko Anglii, eliminacje mistrzostw świata, 17 października 1973
Najważniejszy mecz w historii polskiego futbolu. Bez remisu na Wembley nie byłoby trzeciego miejsca na mistrzostwach świata w RFN. Nie byłoby pamiętnych zwycięstw nad Argentyną, Włochami czy Brazylią, słynnego „meczu na wodzie” i legendy „Orłów Górskiego”. Być może nie byłoby także medalu drużyny Antoniego Piechniczka w 1982 roku.
W tym meczu padła najważniejsza bramka w dziejach naszej piłki nożnej – zdobył ją, jak wszyscy doskonale wiedzą, Jan Domarski. Na słowa uznania zasłużyła cała drużyna, ale postacią numer jeden był Jan Tomaszewski. To był wspaniały występ polskiego bramkarza. Do dziś mówi się, że tego dnia zatrzymał Anglię.
Właśnie ten występ zajmuje w naszym zestawieniu pierwsze miejsce. Można dyskutować, który z przedstawionych w tym tekście indywidualnych popisów był najlepszy. Trudno to obiektywnie zmierzyć i ocenić. Ale ten był prawdopodobnie najważniejszy. Jego waga była największa. To, czego na słynnym londyńskim stadionie dokonał Tomaszewski miało ogromne znaczenie dla losów polskiego piłkarstwa. Wszyscy zaglądający na portal Retro Futbol znają tę historię, więc nie trzeba jej szczegółowo opisywać. Spróbujmy jednak przeżyć to jeszcze raz.
Przed spotkaniem na Wembley w teoretycznie lepszej sytuacji byli Polacy. Awans do finałów mistrzostw świata dawał im remis. Anglicy musieli wygrać. Tylko zwycięstwo zapewniało im przepustkę do najważniejszego futbolowego turnieju. Faworytem była reprezentacja Anglii. Gospodarze byli pewni siebie. Nie zważali na to, że Polacy rok wcześniej zostali mistrzami olimpijskimi. Na zachodzie piłkarskie sukcesy odnoszone na igrzyskach, na których walczyli amatorzy nie były w pełni doceniane. Nasi rywale nie przejmowali się również tym, że w Chorzowie musieli uznać wyższość biało-czerwonych. Traktowali to jak wypadek przy pracy.
Wszyscy nad Wisłą doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak wielką piłkarską potęgą jest Anglia. A jednak tlił się cień nadziei. Kibice w naszym kraju tak bardzo pragnęli pierwszego po wojnie awansu na mundial. Dalsze losy tej historii dobrze znamy. Na początku drugiej połowy świat przecierał oczy ze zdumienia, gdy Jan Domarski posyłał piłkę obok Petera Shiltona. Anglicy zdołali wyrównać, ale wynik 1:1 dał awans Polakom.
Radości by nie było, gdyby nie wspaniała tego dnia forma Jana Tomaszewskiego. Nasz golkiper bronił kapitalnie. Zaliczał wspaniałe interwencje, z każdą minutą przybliżając naszą drużynę do wielkiego sukcesu. W tekście poświęconym bramkarzowi, napisanym przez Pawła Strzeleckiego na łamach zbiorowej publikacji „Strzał w dziesiątkę”, można przeczytać wspomnienia Tomaszewskiego:
Bez wątpienia miałem wtedy więcej szczęścia niż umiejętności. Odzyskałem społeczne zaufanie. Ale tak naprawdę uwierzyłem w siebie wcześniej. Po pierwszym meczu z Anglią. Wtedy cała nasza drużyna przekonała się, że możemy jak równy z równym walczyć z najlepszymi. Ba, nie tylko walczyć, ale i wygrywać. Zwyciężyliśmy, a ja chodziłem dumny z tego, że tacy eksperci jak Anglicy pisali o mnie, że zdejmowałem piłki z głów ich napastników z taką łatwością, jakbym zrywał jabłka z drzewa.
Niewiele brakowało, ale tego świetnego występu w ogóle by nie było. Nie byłoby legendy i wspomnień żywych do dziś, a Tomaszewski nie miałby okazji do zaprezentowania swoich umiejętności. Już bowiem na początku spotkania doszło do groźnie wyglądającej sytuacji. Tak wspominał to sam bramkarz:
Dla mnie najważniejszym, przełomowym momentem była sytuacja z drugiej czy trzeciej minuty. Z tego strachu, szumu nie zauważyłem prawie dwumetrowego Clarke’a. Rzuciłem piłkę na ziemię i w ostatniej chwili zobaczyłem tylko wielką białą plamę, a nie zawodnika. Rzuciłem się na piłkę, on całkiem prawidłowo kopnął mnie w rękę, wiłem się bólu, wpadł lekarz, doktor Janusz Garlicki, publika wyje, on mi to mrozi jakimś prymitywnym chlorkiem etylu i dopiero to mnie otrzeźwiło. Od tej pory zacząłem grać.
Z jednej strony mało brakowało, a Tomaszewski nie rozegrałby tego dnia meczu życia. Z drugiej – być może właśnie to zdarzenie dodało mu skrzydeł. Tak czy inaczej bramkarz Łódzkiego Klubu Sportowego dokonywał wówczas w polskiej bramce rzeczy niezwykłych. Po końcowym gwizdku w polskich domach zapanowała radość. Anglicy natomiast nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Kazimierz Górski opowiadał o tym w wywiadzie udzielonym Krzysztofowi Guzowskiemu na łamach wydanej przez „Rzeczpospolitą” publikacji „Piłka w grze”:
Przejmująca cisza na trybunach. Starsi angielscy kibice mieli łzy w oczach. W czasie meczu panował taki huk, że nic nie było słychać. A teraz mogłem coś powiedzieć normalnym głosem i słychać by mnie było pod drugą bramką.
Na koniec oddajmy głos głównemu bohaterowi tego wydarzenia. Tomaszewski tak opisywał tamte wspaniałe chwile w swojej książce „Kulisy reprezentacyjnej piłki”:
Nie słyszałem kiedy sędzia skończył mecz. Zobaczyłem tylko podniesione w górę ręce moich kolegów, tych, którzy stali najbliżej sędziego. Tylko o ni w tej wrzawie mogli usłyszeć końcowy gwizdek.
Żaden mecz nie zapisał się w historii polskiej piłki tak mocno jak tamta potyczka z Anglią. To spotkanie stało się legendą, elementem popkultury. Polacy potrafili wówczas uciszyć szalejące i rozgrzane do czerwoności trybuny słynnego Wembley wypełnionego tego wieczoru do ostatniego miejsca. Głównym architektem tego sukcesu był Jan Tomaszewski. Niecały rok później potwierdził wielką klasę na medalowych dla nas mistrzostwach świata w RFN. Stał się tam pierwszym bramkarzem, który obronił dwa rzuty karne na jednym mundialu. Miał w karierze wiele pięknych występów, ale ten na Wembley był najważniejszy.
W tekście przedstawiliśmy dziesięć najlepszych zdaniem autora indywidualnych występów w historii reprezentacji Polski. Co do obecności niektórych występów w tym zestawieniu czy zajmowanych przez nie miejsc można mieć wątpliwości i uwagi. Każdy ma swoje zdanie i przyjmuje własne kryteria. Autor kierował się wieloma czynnikami. Liczyła się jakość gry wyróżnionych zawodników. Ale istotne były też waga meczu i klasa rywala. Andrzej Iwan strzelił dwa gole Hiszpanii, ale zrobił to jednak tylko w meczu towarzyskim. Artur Boruc rozegrał fantastyczne spotkanie na mistrzostwach Europy, ale przeciwnikiem była wówczas prawdopodobnie najsłabsza w całym turnieju Austria.
Można spierać się o to, co było większym osiągnięciem. Strzelenie czterech goli Brazylii na mundialu, jak zrobił to Ernest Wilimowski czy wbicie dwóch trafień również mocnemu Związkowi Radzieckiemu w czasach, gdy boje z Rosjanami były czymś więcej niż sport. Kogoś zachwycą dwie bramki Euzebiusza Smolarka w meczu eliminacyjnym z Portugalią, zaś ktoś inny wyżej będzie stawiał dwie asysty Henryka Kasperczaka w spotkaniu przeciwko Włochom na mistrzowskim turnieju. Obiektywnie nie da się tego ocenić, zmierzyć i rozstrzygnąć. Za każdym z tych występów stoją niesamowite historie, których sport dostarcza nam wiele. I właśnie przedstawienie i przypomnienie tych historii było głównym celem tego tekstu. Każdy z opisanych tu meczów ma szczególne miejsce w dziejach polskiego piłkarstwa. Warto o tak pięknych dla nas wydarzeniach pamiętać i wracać do nich po latach.
GRZEGORZ ZIMNY
- Stefan Szczepłek – „Moja historia futbolu” – tom 2 – Polska
- Jan Tomaszewski – „Kulisy reprezentacyjnej piłki”
- Kazimierz Górski, Andrzej Konieczny – „Z ławki trenera”
- Zbigniew Rokita – „Królowie strzelców”
- Andrzej Szarmach, Jacek Kurowski – „Diabeł nie anioł”
- Jacek Sarzało – „Mój Boniek”
- Zbigniew Boniek, Krzysztof Wągrodzki – „Na polu karnym”
- Marek Bobakowski – „Grzegorz Lato”
- Grzegorz Lato, Maciej Polkowski – „Lato”
- Wiktor Bołba – „Deyna. Geniusz futbolu. Książę nocy”
- Lucjan Brychczy, Wiktor Bołba, Grzegorz Kalinowski – „Kici. Lucjan Brychczy – legenda Legii Warszawa”
- Bogdan Rymanowski – „Gracze”
- Andrzej Iwan, Krzysztof Stanowski – „Spalony”
- Nikodem Chinowski – „Mistrzowskie rozmowy”
- Paweł Czado – „Biblioteka 90-lecia Polonii Bytom” – tom 2 – Edward Szymkowiak
- Leszek Jarosz – „Tajemnice meczu, którego nikt nie widział” – Kopalnia nr 5
- „Strzał w dziesiątkę” – praca zbiorowa
- „90 lat polskiego sportu” – publikacja wydana przez „Przegląd Sportowy”
- „Wielki finał” – praca zbiorowa
- „Piłka w grze” – część 1 „Polskie mundiale”
- „Piłka w grze” – część 10 „Gra na polską nutę”
- „Piłka w grze” – część 12 „Polska: powtórka z historii”
- „Przegląd Sportowy”
- „Sport”
- „Piłka Nożna”
- 90 minut.pl [/su_spoiler]