W tym tekście prezentujemy pięć wielkich, pamiętnych występów polskich piłkarzy w europejskich pucharach. Skupiamy się jednak na ostatnich latach, nie cofamy się poza XXI wiek. W całej historii rozgrywek nie brakowało wielkich polskich popisów. W latach 70. i 80. świetnie w międzynarodowych rozgrywkach spisywały się nasze kluby. Później było zdecydowanie gorzej. Drużyny znad Wisły coraz częściej ponosiły srogie porażki, a i występy naszych rodaków w zagranicznych zespołach rzadko przebijały się na pierwsze strony światowych gazet. Było jednak w ciągu ostatnich nieco ponad dwóch dekad kilka wieczorów, kiedy byliśmy dumni z gry Polaków. Pięć wybranych występów prezentujemy w kolejności chronologicznej. Nie układamy ich w typowy ranking. Oto naszym zdaniem najlepsze występy Polaków w Lidze Mistrzów.
Jacek Krzynówek w meczu Bayeru Leverkusen z Realem Madryt, 15 września 2004
https://www.uefa.com/uefachampionsleague/match/79468–leverkusen-vs-real-madrid/
To były czasy przed erą Roberta Lewandowskiego. Jeszcze nikt nie spodziewał się, że Polak będzie uznawany za najlepszego piłkarza na świecie. Każdy polski gol, a nawet polski występ w Lidze Mistrzów dawał nam dużą radość. Nie może więc dziwić to, jak duże zainteresowanie towarzyszyło występom Jacka Krzynówka.
Sezon 2004/2005 był jego pierwszym w barwach Bayeru Leverkusen. Drugi, a jednocześnie ostatni, nie był już tak udany. Już w debiucie w Lidze Mistrzów Krzynówek spisał się znakomicie. Jego drużyna grała u siebie z wielkim Realem Madryt. Mało kto dawał niemieckiemu klubowi szanse na zwycięstwo. Piłkarska Europa przecierała jednak oczy ze zdumienia. Tego wieczoru padły trzy gole. Wszystkie zostały strzelone przez gospodarzy. Przy wszystkich udział miał reprezentant Polski.
Krzynówek otworzył wynik na sześć minut przed końcem pierwszej połowy. Pokonał Ikera Casillasa przepięknym strzałem z dystansu. Tak wspominał to trafienie w wywiadzie udzielonym Leszkowi Milewskiemu na łamach portalu Weszło.com:
Zamknąłem oczy i strzeliłem. Mogła równie dobrze polecieć nad trybuny. Nigdy nie mówię, że tak chciałem uderzyć, nie zakładałem takiego strzału. Ale kto nie ryzykuje, ten nie ma.
Kolejne bramki padały w drugiej połowie – także przy udziale Krzynówka. Do siatki trafiali França i Dimityr Berbatow. A Polak strzelił gola także w rywalizacji z AS Roma. Ekipa z Leverkusen wygrała grupę. Póżńiej trafiła na Liverpool FC, którego bramki strzegł Jerzy Dudek i który ostatecznie sięgnął po najważniejszy klubowy puchar w Europie.
W starciu z drużyną „The Reds” już tak dobrze nie było, skończyło się na dwóch porażkach, ale polski pomocnik strzelił gola na otarcie łez w spotkaniu rewanżowym. Tamte występy wychowanka LZS Chrzanowice dały nam dumę i są wspominane do dziś.
Jerzy Dudek w meczu Liverpoolu z AC Milan, 25 maja 2005
To był jeden z najwspanialszych meczów w historii piłki nożnej. Przykład tego, jak wielki potrafi być futbol. Spotkanie wieńczyło sezon Ligi Mistrzów 2004/2005 opisywany przy okazji podrozdziału o występie Krzynówka przeciwko Realowi Madryt.
W finale rozegranym na stadionie w Stambule Liverpool mierzył się z Milanem. „The Reds”, z Jerzym Dudkiem w bramce, zaczęli najgorzej jak mogli. Już na samym początku prowadzenie drużynie Carlo Ancelottiego dał legendarny Paolo Maldini. Jeszcze przed przerwą dwa gole dorzucił Hernan Crespo. Mało kto wierzył, że zawodnicy Rafy Beniteza będą w stanie odrobić straty. Finały Champions League czegoś takiego nigdy wcześniej nie widziały.
Jednak nadziei nie tracili ludzie związani z Liverpoolem. Kibice w przerwie chóralnie odśpiewali „You’ll never walk alone” – jedną z najpiękniejszych futbolowych pieśni dającą wiarę w to, że nigdy nie będziemy szli sami. A kapitan Steven Gerrard powiedział:
To ja podniosę puchar, nie Maldini. Tak to sobie wyobrażałem i tak musi być.
Warto było wierzyć. W drugiej połowie piłkarze Liverpoolu grali jak natchnieni. Najpierw trafił wspomniany Gerrard. Dwie minuty później kontaktową bramkę zdobył Vladimir Smicer, a gdy sędzia podyktował rzut karny dla angielskiej drużyny, wszyscy oglądający to spotkanie zdali sobie sprawę, że uczestniczą w czymś wyjątkowym.
Do piłki podszedł Xabi Alonso. Jego strzał obronił Dida, ale dobitka była już skuteczna. W ciągu kwadransa od rozpoczęcia drugiej części straty zostały odrobione. Graczom Milanu zostały totalnie podcięte skrzydła. Tak wspominał tamte chwile ówczesny szkoleniowiec Milanu Carlo Ancelotti na łamach napisanej wspólnie z Alessandro Alciato autobiografii „Nienasycony zwycięzca”:
Staliśmy się bohaterami swoich najczarniejszych snów. Świat stanął na głowie. Wskazówki mojego zegarka zaczęły przesuwać się w odwrotną stronę. Panie i panowie, oto zaczął obowiązywać czas apokalipsy.
Zupełnie inaczej wyglądało to z perspektywy kibiców z Anglii. Tak przedstawiali to autorzy książki „LFC 125 lat: historia alternatywna” wydanej z okazji jubileuszu klubu z Anfield:
Hałas, który eksplodował na ¾ stadionu, kiedy dobitka Alonso znalazła drogę do siatki, był niewiarygodny. Była to eskalacja ulgi zmieszana z okrzykami radości.
Zgromadzeni w Stambule kibice byli świadkami dogrywki. Na trzy minuty przed jej zakończeniem włoski zespół miał piłkę meczową. Oko w oko z Jerzym Dudkiem stanął Andrij Szewczenko. Polak jakimś cudem obronił dwa strzały wybitnego ukraińskiego napastnika. Tak opisywał to w swojej anglojęzycznej autobiografii „A Big Pole In Our Goal”:
Strzał głową był naprawdę mocny. Udało mu się skierować piłkę w dół lekko w moją prawą stronę. Rzuciłem się, aby ją zablokować, a ona odbiła się ode mnie na niecałe dwa metry od bramki. Byłem na kolanach. Wydaje mi się, że jedną nogę miałem za linią bramkową. Wszystko było przeciwko mnie. W jednej sekundzie, z graczem Milanu niemal na mnie, instynktownie podniosłem w górę ręce. To był czysty impuls. Widziałem, że Szewczenko biegł do piłki. Odbiła się w jego stronę idealnie. Uderzył co sił w nodze, jakby chciał tym strzałem wyrzucić z siebie całą złość. Piłka uderzyła mnie w rękę. Mogłaby spokojnie przełamać mi dłoń i wpaść do siatki. John Arne Riise wzniósł do góry ręce z radości, jakbym strzelił gola. Po części tak się czułem.
Do wyłonienia triumfatora rozgrywek potrzebne były rzuty karne. Przed ich rozpoczęciem obrońca Jamie Carragher w rozmowie z Dudkiem nawiązał do klubowej historii. Przypomniał finał Pucharu Europy z 1984 roku, kiedy to Liverpool pokonał w karnych AS Roma, a ówczesny golkiper „The Reds” Bruce Grobbelaar tańczył przed strzałami rywali, by tym sposobem ich zdekoncentrować.
Dudek powtórzył sztuczkę swojego poprzednika. Na oczach piłkarskiego świata, przed każdym rzutem karnym wykonywanym przez zawodnika Milanu, prezentował między słupkami specyficzny taniec.
Być może właśnie to wpłynęło na Serginho, który przestrzelił z jedenastu metrów. Później Dudek obronił strzał Andrei Pirlo, by na koniec odbić piłkę również po karnym wspomnianego Szewczenki. Stało się jasne, że to Liverpool został najlepszą klubową drużyną w Europie. A bohaterem był Polak. Nazajutrz jego taniec pokazywały telewizje na całym świecie.
Tego wieczoru piłka nożna pokazała swoje piękno w całej okazałości. Jerzy Dudek został natomiast trzecim polskim zdobywcą Pucharu Europy, po Zbigniewie Bońku i Józefie Młynarczyku. Do tej pory do tego wąskiego grona udało się dołączyć tylko Tomaszowi Kuszczakowi i Robertowi Lewandowskiemu.
Późniejsze losy Dudka w Liverpoolu nie były już tak udane. Ale tamten majowy wieczór pozwolił mu zapisać się w historii nie tylko Liverpoolu, ale całego piłkarstwa. Polscy kibice mogą mieć satysfakcję, że nasz rodak brał udział w meczu, który stał się legeną europejskich pucharów.
Ireneusz Jeleń w meczu Auxerre z Zenitem Petersburg, 25 sierpnia 2010
W sezonie 2010/2011 do fazy grupowej Ligi Mistrzów awansował zespół z niewielkiego francuskiego miasteczka. Po zajęciu trzeciego miejsca w Ligue 1, drużyna Auxerre uzyskała prawo startu w eliminacjah najważnisjzych europejskich rozgrywek klubowych. W ekipie występowało dwóch Polaków – Ireneusz Jeleń i Dariusz Dudka.
Piłkarze Auxerre przystąpili do rywalizacji w ostatniej rundzie eliminacji. Trafili na Zenit St.Petersburg, który trzy lata wcześniej zdobył Puchar UEFA. To właśnie rosyjski zespół był faworytem tego starcia. Jednak w pierwszym meczu, rozgrywanym u siebie, wygrał tylko 1:0. Taki wynik sprawiał, że Francuzi nie byli bez szans przed rewanżem.
Kibice Auxerre pokładali duże nadzieje w będącym w bardzo dobrej formie Jeleniu. Także piłkarscy fani znad Wisły liczyli na to, że napastnik z naszego kraju zabłyśnie tego wieczoru na europejskiej arenie. W tamtych czasach nie mieliśmy wielu zawodników na wysokim poziomie, więc z utęsknieniem wypatrywaliśmy udanych polskich występów.
Zainteresowanie było duże. Spotkanie pokazywał otwarty Polsat, dzięki czemu wyczyny Ireneusza Jelenia mogli obejrzeć wszyscy. Już na początku gospodarze objęli prowadzenie po bramce Cedrica Hengbarta. Wiara miejscowych kibiców rosła z każdą chwilą.
W 52. minucie Ireneusz Jeleń sprawił, że stadion w 40-tysięcznej miejscowości oszalał ze szczęścia. Polak pokonał bramkarza gości efektowną przewrotką i wprowadził Auxerre do piłkarskiego raju. Tak mówił o tej bramce w wywiadzie przeprowadzonym przez Roberta Błońskiego na portalu Sport.pl:
Jednym kopnięciem piłki spełniłem marzenia swoje i przede wszystkim całego zespołu. Radość była wyjątkowa, wzruszająca, nawet bym powiedział. Cieszyliśmy się razem z kibicami, wypiliśmy po łyku szampana. Ciężko zapracowaliśmy na awans. Mówi o nas cała Francja, bo nikt nam nie dawał szans.
Auxerre trafiło do trudnej grupy z Realem Madryt, Milanem i Ajaksem. Rozgrywki nie były udane dla Ireneusza Jelenia. Zagrał tylko w dwóch pierwszych meczach. Nie miał udziału w jedynym zwycięstwie (u siebie nad Ajaksem). Trzy punkty to oczywiście za mało, by podbić Europę. Na pewno jednak wszyscy kibice Auxerre do dziś pamiętają pewien sierpiowy wieczór, którego bohaterem był ówczesny napastnik reprezentacji Polski.
Robert Lewandowski w meczu Borussi Dortmund z Realem Madryt, 24 kwietnia 2013
https://www.youtube.com/watch?v=DkL-kz2MG4c
Strzelenie czterech goli w jednym meczu jest wielkim wyczynem. Strzelenie czterech goli w półfinale Ligi Mistrzów jest wyczynem jeszcze większym. A strzelenie czterech goli na tym etapie wielkiemu Realowi Madryt jest czymś, o czym wielu nawet nie śni. Czegoś takiego dokonał Robert Lewandowski.
Sezon 2012/2013 był wyjątkowy dla niemieckiej piłki. Do finału Ligi Mistrzów awansowały dwie drużyny z kraju naszych zachodnich sąsiadów. Obie eliminowały w półfinałach hiszpańskich gigantów. Bayern Monachium dwukrotnie rozbił Barcelonę, zaś Borussia Dortmund okazała się lepsza od wspomnianego Realu.
W ekipie BVB grało wówczas trzech Polaków. Obok Lewandowskiego byli to Łukasz Piszczek i Jakub Błaszczykowski. Cała trójka miała duży wkład w sukcesy odnoszone przez drużynę Jurgena Kloppa. Borussia sięgała w 2011 i 2012 roku po mistrzostwo Niemiec. W 2012 zdobyła też krajowy puchar, bijąc Bayern aż 5:2 po hattricku Lewandowskiego. Polacy stanowili o sile zespołu z Signal Iduna Park.
W meczu z Realem Madryt reprezentanci naszego kraju podbili piłkarską Europę. Zwłaszcza Lewandowski dokonał czegoś, o czym będzie się pamiętać już zawsze. Strzelanie goli rozpoczął już w 8. minucie. Pod koniec pierwszej połowy wyrównał Cristiano Ronaldo, ale w drugiej części trafiał do siatki już tylko Polak. W trakcie nieco ponad kwadransa zaliczył trzy trafienia. Podobno Pepe, ówczesny obrońca „Królewskich”, pod koniec spotkania przekonywał Lewandowskiego, że ten już się nastrzelał, więc może dać sobie spokój. Borussia Dortmund wygrała 4:1.
Wydawło mi się, że wiem o Lewandowskim wszystko. Myliłem się
– powiedział po meczu Jose Mourinho, ówczesny trener druzyny z Madrytu.
Nikt wcześniej nie strzelił czterech goli w półfinale Champions League. Lewandowski zapisał się w historii futbolu. W książce „Robert Lewandowski. Nienasycony”, biografii polskiego napastnika napisanej piórem Pawła Wilkowicza, możemy znaleźć taką wypowiedź piłkarza:
Zszedłem z boiska, usiadłem w szatni i zacząłem się śmiać sam do siebie. Kurczę, czy to się zdarzyło naprawdę? Strzeliłem cztery gole w półfinale Ligi Mistrzów? Przez kilka dni to do mnie nie docierało.
W rewanżu Real wygrał 2:0, ale do odrobienia strat zabrakło jeszcze jednej bramki. Do rozgrywanego na Wembley finału weszła Borussia, lecz tam przegrała z Bayernem 1:2. To był wielki sezon nie tylko dla niemieckiej piłki klubowej, ale i dla fanów polskiego futbolu. Pierwszy raz w meczu o najważniejsze klubowe trofeum zagrało aż trzech naszych rodaków. W 2014 roku Lewandowski został zawodnikiem Bayernu i święcił z nim ogromne sukcesy, doczekawszy się także triumfu w Lidze Mistrzów.
Grzegorz Krychowiak w meczu Sevilli z Dnipro, 27 maja 2015
Liga Europy nie ma tego prestiżu i splendoru, co Liga Mistrzów, ale triumf w tych rozgrywkach to także duży sukces. Dla nas finał w sezonie 2014/2015 miał wyjątkowe znaczenie z dwóch powodów. Po pierwsze rozgrywany był w Polsce – na Stadionie Narodowym w Warszawie. Po drugie zagrał w nim nasz rodak – Grzegorz Krychowiak. Polski pomocnik nie krył radości z faktu, że będzie miał możliwość wystąpić w tak ważnym meczu przed polskimi kibicami.
To dla mnie dodatkowa motywacja i niespotykana sytuacja, że będę grał na Stadionie Narodowym w klubowej koszulce. Na tym stadionie zawsze jest super atmosfera. Gdy będę wchodził na boisko na pewno pojawią się ciarki. Liczę na mocne wsparcie, które popchnie nas do zwycięstwa. Ten finał to dla mnie ogromne przeżycie i powód do dumy
– opowiadał w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”.
Jego Sevilla mierzyła się z rewelacyjnym Dnipro. Ukraiński zespół wcześniej eliminował m.in. Ajax i Napoli. Faworytem najważniejszego starcia była jednak ekipa z Hiszpanii. Krychowiak wyszedł oczywiście w podstawowym składzie.
Mecz zaczął się lepiej dla piłkarzy z Ukrainy. Objęli oni prowadzenie już w 7. minucie. Nieco ponad 20 minut później reprezentant Polski doprowadził do remisu. Świetnie przyjął piłkę w polu karnym, poradził sobie z obrońcą rywali i mocnym strzałem po ziemi pokonał bramkarza.
Chwilę później Carlos Bacca dał prowadzenie drużynie z Andaluzji, ale Dnipro nie miało zamiaru się poddać i tuż przed przerwą znów był remis. Na nieco ponad kwadrans przed końcowym gwizdkiem Bacca trafił po raz drugi. Sevilla wygrała 3:2. Polscy kibice mogli zobaczyć rodaka cieszącego się europejskim pucharem zdobytym we własnej ojczyźnie.
To fantastyczny wieczór. Przeszliśmy bardzo długą drogę. Ale chciałem także podziękować ukraińskiemu zespołowi, bo zrobił naprawdę fantastczną robotę i zasługuje na miano bohaterów
– powiedział po spotkaniu Krychowiak cytowany przez portal Interia Sport.
Najlepsze występy Polaków w Lidze Mistrzów – uzasadnienie wyboru
Teraz pora, by autor wytłumaczył się przed czytelnikami ze swoich wyborów. Albo przynajmniej je uzasadnił. A zatem w tym miejscu tekst musi nabrać osobistego charakteru. Otóż zdaję sobie sprawę, że w zestawieniu pominąłem kilka występów, których inni z pewnością by nie pominęli. Zabrakło choćby świetnych meczów Artura Boruca w Celtiku, czy triumfu Mariusza Lewandowskiego w Pucharze UEFA w barwach Szachtara Donieck.
Wszystkiego jednak nie da się zmieścić, gdy ogranicza się liczbę meczów do pięciu. Wiem doskonale, że Robert Lewandowski zaliczył w europejskich pucharach dużo więcej znakomitych występów, lecz w zestawieniu chciałem każdego zawodnika wyróżnić jednym, najważniejszym meczem. Nie chciałem, by jeden piłkarz pojawił się w tekście więcej niż raz.
Myślę, że spokojnie w takim zestawieniu mogły znaleźć się występy polskich piłkarzy dla rodzimych klubów. Wszak już w obecnym stuleciu piękne mecze na europejskiej arenie rozgrywały Wisła Kraków, Groclin Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, Lech Poznań czy Legia Warszawa. Jednak w tym tekście chciałem skupić się na spotkaniach Polaków grających w zagranicznych drużynach. Boje polskich klubów to temat na inną opowieść.
Każdy mógłby ułożyć swoje top 5 takich występów. Przedstawione zestawienie, jak każde tego typu, miało charakter subiektywny. Najważniejsze było to, żeby opisać pięć niezapomnianych dla nas meczów, podczas których byliśmy dumni z polskich piłkarzy. Chciałem wrócić wspomnieniami do wielkich spotkań naszych rodaków na międzynarodowej scenie.
Mam nadzieję, że ten tekst przywróci u czytelników miłe wspomnienia, rozbudzi piłkarską nostalgię i skłoni do poszukania w pamięci ważnych dla każdego z nas polskich występów, które przywołają uśmiech na ustach i dumę w sercu. Bo piękną rzeczą jest wspominanie sportowych uniesień i dzielenie się nimi.
Grzegorz Zimny
Żródła, z których korzystałem:
- David Cottrell, William Hughes, John Hynes, Chris McLoughlin – „LFC 125 lat: Historia alternatywna”
- Jonathan Wilson, Scott Murray – “Anatomia Liverpoolu. Historia w dziesięciu meczach”
- Paweł Wilkowicz – “Robert Lewandowski. Nienasycony”
- Praca zbiorowa – „Robert Lewandowski. Narodziny gwiazdy”
- Rafał Nahorny – „Wielkie kluby Europy. FC Liverpool” – publikacja wydana przez „Przegląd Sportowy”
- Maciej Szmigielski – „Wielkie kluby Europy. Bayer 04 Leverkusen” – publikacja wydana przez „Przegląd Sportowy”
- Wywiad Leszka Milewskiego z Jackiem Krzynówkiem dla portalu Weszło.com – https://weszlo.com/2017/02/06/zycie-pilkarza-sen/
- Wywiad Roberta Błońskiego z Ireneuszem Jeleniem dla portalu Sport.pl – https://www.sport.pl/pilka/7,65037,8300595,ireneusz-jelen-po-golu-na-wage-lm-fajnie-ze-wpadlo-teraz.html
- Wywiad Tomasza Włodarczyka z Grzegorzem Krychowiakiem dla „Przeglądu Sportowego” – https://przegladsportowy.onet.pl/pilka-nozna/liga-europy/grzegorz-krychowiak-o-finale-ligi-europy/6skczg6
- Artykuł o finale Ligi Europy 2015 na portalu Interia Sport – https://sport.interia.pl/pilka-nozna/liga-europejska/news-dnipro-sevilla-2-3-w-finale-le-grzegorz-krychowiak-mam-nadzi,nId,1825893