Spośród wielu określeń funkcjonujących w polskim futbolu, na początku drugiej dekady obecnego stulecia największą medialną karierę zrobił termin „farbowane lisy”. Tymi słowami Jan Tomaszewski określił piłkarzy polskiego pochodzenia urodzonych lub dorastających poza naszymi granicami powołanych do reprezentacji Polski przez Leo Beenhakkera i Franciszka Smudę, którzy mieli podnieść poziom gry Biało-Czerwonych. Jak ten eksperyment się zakończył, wszyscy doskonale pamiętamy.
W ciągu ostatnich kilkunastu lat w mediach przewijały się nazwiska wielu piłkarzy, którzy deklarowali chęć gry w koszulce z orzełkiem na piersi, jednak do ich powołania do kadry nigdy nie doszło. Przypomnijmy sobie sylwetki niektórych z nich.
Sonny Kittel
Zacznijmy od najświeższego przykładu. Temat ewentualnej gry Kittela w biało-czerwonych barwach pojawił się w listopadzie 2017 roku, krótko po zakończeniu udanych dla polskiej reprezentacji zmagań kwalifikacyjnych do mistrzostw świata w Rosji. Główną przeszkodą w powołaniu występującego na środku lub na lewej stronie pomocy piłkarza na mecze towarzyskie przed mundialem były kwestie formalne – zawodnik nie posiadał polskiego paszportu.
Sonny Kittel urodził się w 1993 roku w Giessen, 85-tysięcznym mieście położonym ok. 65 kilometrów na północ od Frankfurtu nad Menem. Jego rodzice wyemigrowali z Katowic do Niemiec Zachodnich pod koniec lat 80. Pierwsze piłkarskie kroki stawiał w Vfl Giessen i Eintrachcie Frankfurt. U progu sezonu 2010/11 trener Michael Skibbe włączył 17-letniego Kittela do pierwszej drużyny Eintrachtu.
Sonny zadebiutował 13 sierpnia 2010 roku w meczu I rundy Pucharu Niemiec przeciwko SV Wilhelmshaven. Dwa tygodnie później miał już na koncie pierwszy mecz w Bundeslidze, przegrany 1:3 z HSV Hamburg. W grudniu 2019 roku przyznał, że nadal ma w swoim telefonie zdjęcie swojego pojedynku z Ruudem van Nistelrooyem.
W 2016 roku Kittel zamienił Frankfurt na Ingolstadt. Rok wcześniej zespół z Bawarii wywalczył pierwszy w swojej historii awans do Bundesligi, którą opuścił w 2017 roku. Sonny występował w Ingolstadt przez trzy sezony, latem 2019 został zawodnikiem HSV Hamburg. W północnych Niemczech póki co radzi sobie znakomicie – w 29 spotkaniach 2. Bundesligi jedenastokrotnie pokonał bramkarzy rywali i zanotował 7 asyst (stan na dzień 15 czerwca 2020r.).
W latach 2009 – 2013 Sonny Kittel występował w młodzieżowych reprezentacjach Niemiec od U-16 do U-20. W 2011 Niemiecki Związek Piłkarski przyznał mu bardzo prestiżowy medal im. Fritza Waltera dla najlepszego zawodnika młodego pokolenia w Niemczech. Zgodnie z przepisami FIFA może bez przeszkód reprezentować Polskę. W czasie, gdy reprezentował niemiecką młodzieżówkę do lat 18 skontaktowali się z nim przedstawiciele Polskiego Związku Piłki Nożnej, jednak temat upadł ze względu na wspomniany brak polskiego paszportu Kittela.
Niewiele brakowało, a świetnie zapowiadająca się kariera Sonny’ego zostałaby zniszczona przez kontuzje. W 2011 i w 2015 zerwał więzadła krzyżowe, a z kolei w latach 2013 i w 2014 przeszedł operacje rekonstrukcji uszkodzonej chrząstki.
Sprawa ewentualnej gry pomocnika w polskich barwach narodowych powróciła w listopadzie 2019 roku. Przyznanie Kittelowi polskiego paszportu jest w toku. Selekcjoner Jerzy Brzęczek przyznał, że obserwuje tego zawodnika od początku swojej kadencji.
Dodatkową przeszkodą w jego powołaniu jest nastawienie Zbigniewa Bońka do powoływania zawodników urodzonych poza naszymi granicami. Jak wiadomo, prezes – podobnie jak naczelny krytyk polskiej piłki, czyli Jan Tomaszewski – jest zdecydowanie przeciwny grze tzw. „farbowanych lisów” w reprezentacji Polski.
Zibi odniósł się do kwestii powołania Kittela negatywnie. Zdaniem prezesa PZPN nie potrzebujemy zawodników, którzy czują się Polakami tylko dlatego, że jedziemy na dużą imprezę. Sam zawodnik przyznał w grudniu 2019r., że nikt ze strony władz piłkarskiej centrali nie kontaktował się z nim.
Póki co wielkich szans na oglądanie Sonny’ego Kittela w koszulce z orzełkiem na piersi nie ma. Ewentualna szansa na jego występy w biało-czerwonych barwach może pojawić się wraz ze zmianą prezesa PZPN. Wybory planowane są na jesień 2020 roku.
Lukas Podolski
Zawodnik, którego nikomu przedstawiać nie trzeba. O ile jego kariera klubowa nie do końca potoczyła się tak dobrze, jak mogła, o tyle w reprezentacji Niemiec Poldi był niemal nie do zatrzymania.
W 131 meczach strzelił 49 goli, jest trzecim najlepszym strzelcem w historii niemieckiej drużyny narodowej, w której debiutował w wieku 19 lat. Trzykrotnie zagrał na mistrzostwach świata, czterokrotnie znalazł się w kadrze Niemiec na mistrzostwa Starego Kontynentu. Jest mistrzem świata z 2014 i dwukrotnym brązowym medalistą tej imprezy (2006, 2010), a także wicemistrzem (2008) i dwukrotnym półfinalistą (2012, 2016) mistrzostw Europy.
Podolski urodził się w 1985 roku w Opolu. Jego ojciec Waldemar również był piłkarzem, w 1980r. został mistrzem Polski z Szombierkami Bytom. Rodzina Podolskich wyemigrowała do Niemiec w 1987 roku. Lukas rozpoczął swoją przygodę z piłką w drużynie FC 07 Bergheim. Gdy miał 10 lat wypatrzyli go skauci 1. FC Köln, do których dotarły wieści o zdolnym chłopcu, który strzałami z lewej nogi złamał ręce trzem bramkarzom.
Jesienią 2003 roku Podolski po raz pierwszy wyraził chęć gry w reprezentacji Polski. Kilkukrotnie kontaktował się listownie z działaczami Polskiego Związku Piłki Nożnej. Bezskutecznie. Nikt po polskiej stronie nie był zainteresowany sprawdzeniem młodego napastnika, mimo że sam piłkarz rozmawiał telefonicznie z Edwardem Klejdinstem i potwierdził chęć gry w koszulce z orzełkiem na piersi. Paweł Janas dodał, że nie ma sensu powoływać zawodnika, który nie jest podstawowym graczem w swoim klubie.
Na początku sezonu 2003/04 Poldi faktycznie był zawodnikiem drugiej drużyny Kolonii. Szybko awansował do pierwszego zespołu. Sezon zakończył z dorobkiem 10 goli w 19 meczach w Bundeslidze. W czerwcu 2004 r. selekcjoner Rudi Völler powołał go do kadry Niemiec na Euro 2004. Młody napastnik zadebiutował w drużynie narodowej 6 czerwca w sparingu z Węgrami. Jego droga do reprezentacji Polski została definitywnie zamknięta.
Nieco inaczej całą sytuację przedstawiał niemiecki dziennik Bild. W artykule zatytułowanym „Polacy chcą nam ukraść Podolskiego”, który ukazał się 5 lutego 2004 r. napisano, że to Jerzy Engel chciał przekonać Poldiego do gry w polskich barwach, jednak ten zdecydował się na występy w kadrze naszych zachodnich sąsiadów.
Jak duża była to strata przekonaliśmy się 8 czerwca 2008 roku w Klagenfurcie podczas meczu z Niemcami w fazie grupowej Euro 2008. Przegraliśmy 0:2 po dwóch golach Podolskiego. Jak trudny to był moment dla samego zawodnika, najlepiej świadczą słowa Piotra Koźmińskiego, dziennikarza Super Expressu.
– Pamiętam dobrze tamten wieczór, gdy strzelił nam dwa gole. Zadzwonił mi telefon. To był Podolski. Chciał pogadać, mocno to wszystko przeżywał. Naprawdę nie cieszył się z tych goli. On zawsze mówił, że ma duże serce, w którym jest miejsce i dla Polski, i dla Niemiec. I to było szczere. Tamtego wieczoru jego kuzyn miał urodziny. Płakał, bo Polska przegrała. Podolski, ubrany w koszulkę Mariusza Lewandowskiego, pocieszał go na trybunach.
W czasach, gdy Podolski błyszczał w reprezentacji Niemiec, cieszyliśmy się z rosnącej formy Ebiego Smolarka w Dortmundzie i transferu Ireneusza Jelenia do Auxerre. Naprawdę mamy czego żałować.
Michael Delura
Zostajemy w Niemczech i przyjrzymy się kolejnemu zawodnikowi z tego kraju, który swego czasu znalazł się w orbicie zainteresowań sztabu szkoleniowego reprezentacji Polski.
Michael Delura to rówieśnik Podolskiego. Urodził się już w Niemczech, w Gelsenkirchen. W tym górniczym mieście rozpoczynał swoją piłkarską przygodę, a mając 14 lat trafił do Schalke 04. Występował głównie na prawej pomocy.
W 2003 roku został włączony do pierwszej drużyny i w sezonie 2003/04 wystąpił w barwach Die Königsblauen 19 razy, czterokrotnie wpisując się na listę strzelców. W kolejnym sezonie został wicemistrzem Niemiec i dotarł ze swoim zespołem do finału Pucharu Niemiec.
Latem 2005 roku trafił na wypożyczenie do Hannoveru 96. Udane występy w klubie z Dolnej Saksonii zaowocowały zainteresowaniem ze strony Pawła Janasa. Obaj panowie spotkali się w Niemczech jesienią 2005 r. Selekcjoner był gotów powołać Delurę na mecze towarzyskie przed mistrzostwami świata, jednocześnie podkreślając, że nie może zapewnić go o powołaniu do kadry na mundial. Zawodnik obiecał przemyśleć propozycję.
Według Delury selekcjoner nigdy więcej nie skontaktował się z nim. Polskie media podawały informację, zgodnie z którą piłkarz odrzucił propozycję Janasa, nie otrzymawszy gwarancji gry na mundialu. Prawda zapewne leży gdzieś pośrodku. Sam piłkarz był w tym samym czasie reprezentantem niemieckich drużyn młodzieżowych i prawdopodobnie czekał na telefon od selekcjonera pierwszej reprezentacji.
W ostatecznym rozrachunku Michael Delura nigdy nie zagrał ani w polskiej, ani w niemieckiej drużynie narodowej. Zawodową karierę zakończył w wieku zaledwie 28 lat z powodu problemów zdrowotnych – miał za sobą dwie operacje kolana. Dziś prowadzi klub fitness w Mönchengladbach.
Christoph Dabrowski
Jeszcze jeden przykład piłkarza, który zapragnął wystąpić w polskiej kadrze na mistrzostwach świata w 2006 roku. Christoph Dabrowski urodził się w 1978 roku w Katowicach jako Krzysztof Dąbrowski. W wieku 6 lat uciekł wraz z matką do Berlina Zachodniego. Od tego czasu posiada podwójne obywatelstwo.
Na początku października 2005r. defensywny pomocnik występujący wówczas w Hannoverze 96 zadeklarował na łamach niemieckiego Bilda chęć gry w reprezentacji Polski. Pojawiały się głosy krytyki kierowane w stronę piłkarza – według niektórych dziennikarzy i kibiców Dabrowski zdecydował się na grę w reprezentacji Polski dopiero w chwili utracenia szansy na występy w drużynie narodowej Niemiec.
Sam piłkarz komentował to następującymi słowami.
– Przyznaję, że nie mam raczej szans na grę w reprezentacji Niemiec, chciałbym więc wystąpić z orłem na piersi. O reprezentacji Polski jakoś wcześniej nie myślałem, bowiem reprezentowałem kadrę B mojej drugiej ojczyzny. Bardzo mi zależy, aby wystąpić w mistrzostwach świata. Byłoby to spełnienie marzeń.
Paweł Janas planował powołanie zawodnika Hannoveru na towarzyskie mecze z Ekwadorem i Estonią zaplanowane na listopad 2005 r. Władze PZPN miały wątpliwości, czy zaproszenie Dabrowskiego na zgrupowanie będzie zgodne z przepisami FIFA. Pomocnik występował w niemieckiej młodzieżówce U-21 oraz w reprezentacji Niemiec B, znanej jako Team 2006. Był to zespół powołany w 2000 roku, dedykowany młodym graczom, którzy mogli stanowić o sile Die Mannschaft podczas mistrzostw świata w 2006 roku. Wobec tego PZPN skierował wniosek do FIFA z prośbą o wyrażenie zgody na występ Dabrowskiego w reprezentacji Polski.
4 listopada 2005 FIFA nie zgodziła się na grę Christopha Dabrowskiego w biało-czerwonych barwach. W uzasadnieniu napisano, iż zawodnik, który reprezentował dany kraj w oficjalnych rozgrywkach, w jakiejkolwiek kategorii wiekowej, nie może wystąpić w barwach innej reprezentacji.
Przepis został zniesiony w 2009 roku, co otworzyło piłkarzowi furtkę do gry w koszulce z orzełkiem na piersi. Wówczas zawodnik miał już 31 lat na karku i nikt ze sztabu szkoleniowego polskiej reprezentacji nie był zainteresowany jego usługami.
Christoph Dabrowski zakończył karierę w 2013 roku. Ostatnie siedem lat przygody z futbolem spędził w Vfl Bochum. Obecnie jest trenerem drugiej drużyny Hannoveru 96.
Laurent Koscielny
Opuszczamy Niemcy i wędrujemy na zachód, do Francji. W polskiej reprezentacji występowali dwaj zawodnicy urodzeni w tym kraju – Ludovic Obraniak i Damien Perquis. Była szansa, żeby w trakcie Euro 2012 ten drugi piłkarz tworzył parę stoperów wraz z Laurentem Koscielnym.
Koscielny urodził się w 1985 roku. Jego dziadek ze strony ojca był Polakiem. Ojciec piłkarza, jak również on sam przyszli na świat we Francji. Seniorską karierę Laurent rozpoczął w Guingamp, następnie był zawodnikiem Tours. Na szersze piłkarskie wody wypłynął w wieku 24 lat, kiedy przed sezonem 2009/10 przeniósł się do Lorient i w końcu zadebiutował w Ligue 1. Tam zbierał bardzo dobre recenzje, a jego nazwisko coraz częściej zaczęło przewijać się we francuskich gazetach i portalach internetowych w kontekście ewentualnego powołania tego piłkarza do kadry Francji na mistrzostwa świata w RPA.
W międzyczasie, wiosną 2010 roku polskie media zaczęły spekulować o szansach na powołanie Koscielnego do reprezentacji prowadzonej przez Franciszka Smudę. W maju 2010 r. piłkarz powiedział w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego, że chce zagrać w reprezentacji, lecz nie zdecydował w której.
Obrońca nie posiadał polskiego paszportu. Przygotował wszystkie dokumenty niezbędne do jego uzyskania, jednak przed ich złożeniem w konsulacie chciał porozmawiać z kimś ze sztabu szkoleniowego polskiej reprezentacji. W kwietniu 2010 r. miał spotkać się z asystentem Smudy Jackiem Zielińskim. Wizyta byłego kapitana Legii nie doszła do skutku ze względu na wybuch wulkanu Eyjafjallajökull na Islandii.
Poczynania ze strony PZPN krytykował ojciec Laurenta Koscielnego, Bernard.
– Obawiam się, że przy takim podejściu polskiej federacji nic z tego nie będzie. Przez ostatni rok nic się nie wydarzyło. Jestem rozczarowany, że ani polski selekcjoner, ani nikt z szefów związku nie okazał większego zainteresowania. Wyjątkiem jest mieszkający we Francji polski skaut. Nie twierdzę, że po jednej wizycie pana Smudy syn od razu podjąłby decyzję, ale na pewno miałby dylemat. Macie dużo atutów. Budujecie nowy zespół, organizujecie EURO 2012. To może przyciągnąć. Ale najpierw trzeba chcieć – mówił Koscielny senior.
Świetne występy obrońcy w Lorient zaowocowały transferem do Arsenalu. Transakcję sfinalizowano w lipcu 2010 r. Już miesiąc później nadarzyła się doskonała okazja do spotkania zawodnika z trenerem Smudą. Nowy klub Koscielnego przyleciał do Warszawy na mecz towarzyski z Legią, którym otwarto przebudowany stadion przy Łazienkowskiej.
W dniu meczu piłkarz miał spotkać się z selekcjonerem polskiej reprezentacji, aby porozmawiać o ewentualnej grze w biało-czerwonych barwach. Koscielny w ostatniej chwili z niego zrezygnował i poinformował, że chce grać dla Francji. Na Łazienkowskiej rozegrał 90 minut, a Arsenal wygrał 6:5.
Laurent Koscielny zadebiutował w reprezentacji Francji podczas meczu towarzyskiego z USA w listopadzie 2011 roku. W latach 2011-2018 zagrał w barwach Les Blues 51 razy i strzelił jednego gola. W 2018r. zakończył karierę reprezentacyjną. Z powodu kontuzji nie pojechał na mundial do Rosji. Dziś jest zawodnikiem Bordeaux.
Robert Acquafresca
Z Francji przenieśmy się do jej sąsiada, do Włoch. Tamtejsza liga jest ostatnio często obieranym kierunkiem przez polskich piłkarzy. W czasach, kiedy z Serie A boleśnie zderzył się Radosław Matusiak i próżno było szukać naszych reprezentantów we włoskich klubach, furorę robił tam Robert Acquafresca, napastnik polskiego pochodzenia, uznawany za jeden z największych talentów we włoskim futbolu.
– Acquafresca jest jak Filippo Inzaghi. Tylko szybszy i lepszy technicznie. To jeden z najbardziej uzdolnionych włoskich napastników. Media wróżą mu wielką karierę. Nie można go porównywać do polskich napastników. Spokojnie zdobędzie ponad 100 ligowych goli w karierze. Jeśli uda się nam go przekonać do gry dla Polski, będziemy mieć załatwioną pozycję środkowego napastnika na następne 12 lat – mówił w marcu 2008 r. Zbigniew Boniek.
Robert Acquafresca urodził się w 1987 roku w Turynie. Jest synem Polki i Włocha. W wieku sześciu lat rozpoczął treningi w drużynie Torino. Z biegiem lat jego klub popadał w coraz większe problemy finansowe. W ich rezultacie Il Toro zostali zmuszeni do wyprzedawania swoich graczy.
W 2005 r. Acquafresca trafił do Interu Mediolan, lecz w barwach Nerazzurrich nie miał żadnych szans na grę. Mediolańczycy sprzedali połowę praw do zawodnika drużynie Treviso występującej w Serie B i to w niej Robert zadebiutował w seniorskich rozgrywkach. W ciągu dwóch lat spędzonych w zespole z północno-wschodnich Włoch rozegrał 43 mecze i strzelił 11 goli. Od 2004 r. występował także we włoskich reprezentacjach młodzieżowych.
W 2007r. napastnik trafił do Cagliari. Jego dobra gra sprawiła, że piłkarza dostrzegł Zbigniew Boniek, uchodzący za faworyta do przejęcia schedy po Michale Listkiewiczu na stanowisku prezesa PZPN. Zibi natychmiast rozpoczął kampanię medialną, mającą na celu zainteresowanie włodarzy piłkarskiej centrali i sztab szkoleniowy usługami tego obiecującego piłkarza. Sam Acquafresca podkreślał, że jest do dyspozycji, jeśli tylko ktoś będzie zainteresowany skontaktowaniem się z nim.
Występy we włoskich młodzieżówkach nie blokowały możliwości powołania piłkarza do reprezentacji Polski. Napastnik tonował jednak nastroje, mówiąc, że nie będzie się spieszył z wyborem reprezentacji. Włoskie media upatrywały w nim następcę Alessandro Del Piero i Filippo Inzaghiego.
W ciągu dwóch lat Acquafresca strzelił w barwach Cagliari 24 gole. Powołanie od Marcello Lippiego nie nadchodziło, a wraz z upływem kolejnych miesięcy media coraz mniej miejsca poświęcały na szukanie odpowiedzi na pytanie „Zagra dla Polski czy nie zagra?”.
Mama Roberta zarzucała Polskiemu Związkowi Piłki Nożnej opieszałość i brak jasnego stanowiska w sprawie powołania dla jej syna. Pojawił się też dodatkowy problem – forma napastnika uleciała niczym powietrze z przebitego balonika.
Po latach okazało się, że dyspozycja prezentowana w Cagliari była najlepszą w karierze Roberta Acquafreski. Opuścił klub z Sardynii mając 22 lata i całą karierę przed sobą. W kolejnych zespołach szło mu coraz słabiej. Najwięcej bramek – 14 – zdobył dla Bolonii. Potrzebował na to aż 124 występów, co daje średnią zaledwie 0,11 gola na mecz. Karierę zakończył w 2019 roku, po dwuletnim pobycie w szwajcarskim FC Sion.
Robert Acquafresca ani nie okazał się lepszy of Pippo Inzaghiego, ani też nie zdołał strzelić 100 ligowych goli. Jego licznik zatrzymał się na 64 trafieniach. Patrząc z perspektywy czasu, Zibi kompletnie się pomylił w ocenie potencjału tego napastnika.
Tak naprawdę miał rację tylko z długoletnim obsadzeniem pozycji napastnika, choć urzeczywistnieniem jego słów nie był zawodnik urodzony w Turynie, lecz napastnik, który zadebiutował w kadrze tuż po Euro 2008, a dziś śrubuje własne rekordy w reprezentacji Polski i Bayernie Monachium.
Maor Melikson
W 2010 roku pierwszym szkoleniowcem Wisły Kraków został Holender Robert Maaskant, zaś jego rodak Stan Valckx objął stanowisko dyrektora sportowego. Choć obaj panowie zasłynęli przede wszystkim ściąganiem do klubu przepłaconych zawodników, którzy lata świetności mieli już za sobą, to jednak zdołali wyłowić prawdziwą piłkarską perełkę. Był nią pochodzący z Izraela pomocnik Maor Melikson.
Piłkarz przyszedł na świat w 1984 r. Jego mama urodziła się w Polsce, lecz sam Maor po raz pierwszy przyjechał do Polski w styczniu 2011 r., kiedy podpisywał kontrakt z Białą Gwiazdą. Nie przyjechał nawet na wycieczkę do miejsc poświęconych pamięci ofiar Holocaustu, na którą izraelska młodzież zwyczajowo udaje się w wieku 16 lat. Powód? Wyjazd kolidował mu z meczem.
Szybko okazało się, że Melikson prezentuje nieprzeciętne umiejętności i niemal z miejsca stał się jednym z najlepszych piłkarzy w polskiej lidze. W rundzie wiosennej sezonu 2010/11 rozegrał w barwach Wisły 15 meczów i czterokrotnie pokonał bramkarzy rywali. Po zakończeniu rozgrywek mógł cieszyć się z tytułu mistrza Polski. Podczas gali podsumowującej sezon ekstraklasy Melikson odebrał statuetkę dla odkrycia sezonu.
W międzyczasie media odkryły polskie pochodzenie matki piłkarza. Tym razem włodarze PZPN wyciągnęli wnioski, w namówienie Meliksona na grę w biało-czerwonych barwach osobiście zaangażował się szef piłkarskiej centrali Grzegorz Lato.
To właśnie sternik polskiego futbolu poinformował we wrześniu 2011 roku, że Maor Melikson wyraził chęć gry dla Polski. Informacja pojawiła się na oficjalnej stronie PZPN, nie było zatem powodów, by traktować ją jak kaczkę dziennikarską. Dzień później potwierdził to Robert Maaskant.
Powołanie go do kadry Franciszka Smudy było możliwe, ponieważ pomocnik nadal nie miał na koncie występu w oficjalnym meczu reprezentacji Izraela. Był zawodnikiem drużyn młodzieżowych U-19 oraz U-21, natomiast w dorosłej kadrze zagrał tylko w dwóch meczach towarzyskich. W myśl przepisów FIFA uchwalonych na początku 2009r. mógł swobodnie wybrać, który kraj chce reprezentować.
Po wydaniu oświadczenia Grzegorza Laty w izraelskich mediach rozpętała się burza. Opinia publiczna zgodnie krytykowała Meliksona, niektórzy nazywali go zdrajcą. Sam piłkarz otrzymał wiele wiadomości z pogróżkami. W efekcie dwa dni po ukazaniu się komunikatu Laty głos zabrał sam piłkarz. Maor Melikson ogłosił, że póki co nie zagra ani dla Izraela, ani dla Polski i poprosił o czas na ponowne przemyślenie decyzji.
– Chce reprezentować kraj, w którym przed siedemdziesięciu laty większość jego obywateli dokonała mordu na jego dziadku i babci i w ogóle na społeczności, kraj, który będzie nam przypominał hańbę światową – pisał jeden z izraelskich publicystów.
Wtórował mu Eli Cohen, były trener Meliksona.
– Odrzucić patriotyzm? Reprezentować kraj, na którego ziemi zginęły miliony Żydów i który do dziś zmaga się z antysemityzmem? Powinien to przemyśleć dwa razy – mówił szkoleniowiec.
Decyzja piłkarza pokrzyżowała plany dwóch selekcjonerów. Franciszek Smuda chciał sprawdzić pomocnika Białej Gwiazdy w towarzyskich meczach z Koreą Południową i Białorusią, zaplanowanych na październik 2011 r. Prowadzący reprezentację Izraela Luis Fernandez także planował powołać Meliksona na mecze eliminacyjne do Euro 2012.
Pod koniec grudnia 2011 r. nowym selekcjonerem reprezentacji Izraela został Eli Guttman. Trener namawiał Maora Meliksona na grę dla kraju, w którym się urodził i wychował.
– Maor jest utalentowanym graczem, którego umiejętności z pewnością pomogą reprezentacji Izraela w osiągnięciu jej celów – mówił szkoleniowiec.
Na początku stycznia 2012 r. stało się jasne, że Melikson nie zagra dla Polski. Po rozmowie z nowym selekcjonerem Izraela pomocnik Białej Gwiazdy zadeklarował chęć gry właśnie w tej reprezentacji.
– To dla mnie wielki zaszczyt i powód do dumy, że będę mógł założyć koszulkę izraelskiej kadry. Nie mogę się doczekać, żeby dołączyć do zespołu. Czuję, że dla reprezentacji Izraela nadchodzi nowa era. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc drużynie w osiągnięciu celów, jakie sobie stawia – mówił zawodnik.
Ostatecznie Maor Melikson zagrał w dorosłej reprezentacji Izraela 25 razy i strzelił trzy gole. W styczniu 2013r. opuścił Wisłę Kraków. Klub spod Wawelu popadał w coraz większe tarapaty finansowe będące efektem braku kwalifikacji do europejskich pucharów w sezonie 2012/12 oraz stopniowego wycofywania się Bogusława Cupiała z finansowania klubu. Pomocnik trafił do francuskiego Valenciennes. Karierę zakończył na początku 2020 roku, jego ostatnim klubem w karierze był izraelski Hapoel Beer Sheva.
O znaczeniu Polski i Polaków w życiu Meliksona doskonale świadczy historia przytoczona przez pana Krzysztofa Dąbrowę w styczniu 2020 r. w grupie „Awangarda Piłkarska” na portalu Facebook. Pozwoliłem sobie ją przytoczyć w całości z zachowaniem oryginalnej pisowni.
Dziś przeczytałem o końcu kariery wielkiego Maora Meliksona. Tak, tak – wielkiego, bo jego miarą nie było to w jakim klubie grał (wówczas sportowo najlepszym, przyznaję to jako kibic Cracovii), ale jaką klasę pokazywał także poza boiskiem.
Mój świętej pamięci Dziadek całe życie kibicował Wiśle. Nie był to oczywisty wybór, bo Dziadziu urodził się tuż przed wojną w żydowskiej rodzinie. Większość jego, a tym samym mojej rodziny dotknęła tragedia Holocaustu. W Auschwitz zamordowany został jego ojciec, a mój pradziadek. Dziadziu przeżył, przyjął chrzest. W ciemnych latach PRL był internowany przez służby, które de facto sprawowały pieczę nad jego ukochanym klubem. Stare lata spędził mocno chorując i żyjąc w skromnych warunkach materialnych.
W 2011 roku spełniło się jedno z marzeń Dziadzia. W Wiśle zagrał pierwszy od czasów wojny Żyd polskiego pochodzenia, z miejsca stając się gwiazdą ligi i odkryciem europejskich pucharów. Czas jego sukcesu w Wiśle zbiegł się z rozpoczęciem mojego stażu, a następnie pracy dla Radia Kraków, która była marzeniem, nierealnym do spełnienia bez pomocy Dziadzia, który jako wierny słuchacz znał się z kilkoma dziennikarzami.
Tego jak ważny jest sport, a tym samym towarzyszące mu wartości, w tym poszanowanie dla przeciwnika, nauczył mnie właśnie on. Za to wszystko (i wiele więcej) postanowiłem mu się odpłacić. Z pomocą ówczesnego rzecznika Wisły, Adriana Ochalika, skontaktowałem się z Maorem. Opowiedziałem mu o dziadku, jego historii i marzeniu poznania Żyda grającego dla Białej Gwiazdy.
Kilka dni później Maor odwiedził Dziadka w jego mieszkaniu. Panowie spędzili uroczy czas, podczas którego Maor opowiadał dziadkowi o życiu w Izraelu, a dziadek wtajemniczał go w zawiłą i bardzo trudną historię jego rodziny. Powiedział o rodzinie która przeżyła wojnę i mieszkała w Izraelu. Opowiedział także o historii Wisły. Spotkanie, które miało trwać chwilę, zajęło ponad 2 godziny. Maor wręczył Dziadkowi swoją koszulkę i kilka klubowych gadżetów.
Jak się okazało, w barwach Wisły Maor już nie zagrał. Nim jednak trafił do Francji, zadzwonił do mnie i zaprosił na kolację. Podczas spotkania powiedział, że historia Dziadka na bardzo długi czas nie pozwalała mu myśleć o niczym innym (a to był czas transferu do ligi francuskiej). Zaproponował, że nim wyjedzie chciałby kupić Dziadkowi bilety na podróż do rodziny w Izraelu. Zaoferował opłacenie wszelakich kosztów.
Byłem wzruszony. Dziadek niestety musiał odmówić. Już wówczas bardzo cierpiał z powodu choroby Alzheimera, która ostatecznie odebrała mu życie. Izraelczyk zrozumiał sytuację i przekazał najszczersze życzenia. Wszystko to działo się dosłownie w ostatnich godzinach jego pobytu w Wiśle.
Kilka miesięcy później do Dziadka przyszła paczka z Francji. W środku koszulka Maora z Valenciennes, piękne zdjęcia z Izraela oraz list w którym piłkarz ponowił propozycję wyjazdu do Izraela. Tym razem jednak dodał, że pojadą razem i w razie kłopotów zdrowotnych zajmie się nim.
Ostatecznie do wyjazdu nie doszło. Maor przez wiele lat pamiętał o Dziadku. Za moim pośrednictwem wysyłał życzenia, czasami prezenty. Gdy po latach walki z chorobą Dziadek zmarł, chciał przyjechać na pogrzeb. Uroczystość odbywała się jednak w czasie, w którym jego obowiązki zawodowe nie pozwoliły mu opuścić klubu.
Niezależnie od wyników sportowych, zdobytych bramek, trofeów, Maor pozostanie dla mnie jednym z największych piłkarzy. Radości Dziadzia po poznaniu ulubionego piłkarza nigdy nie zapomnę. Teraz, gdy skończył karierę piłkarską, składam mu najwyższy hołd uznania.
Danny Szetela
Na koniec naszej podróży udajmy się za Wielką Wodę. To w Stanach Zjednoczonych urodził się piłkarz uchodzący swego czasu za bardzo duży talent, który w wieku 17 lat miał już na koncie kilka występów w MLS. Nazywał się Daniel Szetela, ale wszyscy zwali go Danny.
Piłkarz urodził się w 1987r. w Passaic w stanie New Jersey. Jego rodzice pochodzą z Polski, sam zawodnik od dziecka płynnie posługuje się językiem polskim.
W wieku 15 lat rozpoczął naukę w prestiżowej akademii w Bradenton na Florydzie, gdzie szkolą się największe piłkarskie talenty w Stanach Zjednoczonych. Ukończył ją w 2004 r. i trafił do Columbus Crew. Tam spotkał Roberta Warzychę, który należał do sztabu szkoleniowego. W swoim debiutanckim sezonie w MLS Szetela wystąpił w ośmiu meczach sezonu zasadniczego oraz dwukrotnie w fazie play-off. W stanie Ohio spędził łącznie trzy lata.
Właśnie w 2004 r. polskie media zaczęły się rozpisywać o niezwykle utalentowanym nastolatku zza oceanu, w którym upatrywano wieloletniego lidera środka pola reprezentacji Polski. Skoro 16-letni chłopak otrzymywał już oferty od klubów z Europy, to musiał prezentować nieprzeciętne umiejętności. Od szesnastego roku życia Szetela grał w młodzieżowych reprezentacjach Stanów Zjednoczonych, począwszy od kadru U-17.
W 2007 roku w Kanadzie odbywały się mistrzostwa świata do lat 20. Rywalami Polaków w grupie D byli Brazylijczycy, Koreańczycy z Południa oraz Amerykanie. W składzie tych ostatnich nie zabrakło Szeteli. W pierwszej kolejce Polska sensacyjnie wygrała z Brazylią 1:0, a Amerykanie zremisowali z Koreą Płd. 1:1. Gola dla Stanów Zjednoczonych strzelił Danny Szetela.
W drugiej serii gier grupowych doszło do spotkania reprezentacji Stanów Zjednoczonych i Polski. Choć mecz rozpoczął się kapitalnie dla Polski, bo prowadziliśmy od 5. minuty dzięki trafieniu Dawida Janczyka, to po 90 minutach na tablicy wyników widniał rezultat 6:1 dla USA. Szetela wpisał się na listę strzelców dwukrotnie.
– To był dla mnie szczególny mecz, nie tylko ze względu na moje pochodzenie. Chciałem także coś udowodnić Pawłowi Janasowi, który – jako selekcjoner reprezentacji Polski – wcześniej mnie skreślił
– wspominał 10 lat później. Nawiązanie do decyzji Janasa nie było przypadkowe. Popularny Janosik powiedział, że takich Szetelów ma w Polsce dwustu i nie zamierza zaprzątać sobie głowy pomocnikiem urodzonym w Stanach.
Danny Szetela pokazał światu na co go stać. Działacze Polskiego Związku Piłki Nożnej nie kwapili się z podjęciem rozmów z zawodnikiem oraz skierowaniem do FIFA zapytania o możliwość gry Danny’ego w koszulce z orzełkiem na piersi. O ile Janas definitywnie go skreślił, o tyle jego następca Leo Beenhakker mówił, że jeśli piłkarz będzie zainteresowany reprezentowaniem Polski, Holender rozważy jego powołanie.
Latem 2007r. Szetela opuścił Columbus Crew i przeniósł się do hiszpańskiego Racingu Santander. W tym samym czasie do stolicy Kantabrii trafił także Euzebiusz Smolarek.
– Z Ebim dobrze się rozumiałem. Chodziliśmy na kolacje i spędzaliśmy ze sobą święta, na które przyjeżdżała zarówno moja mama, jak i jego ojciec Włodzimierz. Dobrze było mieć bratnią duszę i kogoś, z kim można było porozmawiać po polsku – mówił Szetela.
Smolarek również podjął się trudu przekonania Szeteli do gry dla Polski, kusząc go perspektywą występu na Euro 2008. Do tego potrzebne było jakiekolwiek zaangażowanie ze strony sterników piłkarskiej centrali w Polsce.
– Mam polską krew, czuję się tak samo Polakiem, jak Amerykaninem i przez długi czas czekałem, aż odezwie się do mnie Leo Beenhakker albo wcześniej Paweł Janas – wyjaśniał piłkarz.
Był to również czas, kiedy kariera uzdolnionego piłkarza zaczęła mocno hamować. Nie zdołał przebić się do składu Racingu, po roku trafił na wypożyczenie do włoskiej Brescii. Po upływie kolejnych 12 miesięcy wrócił do MLS dzięki podpisaniu kontraktu z D.C. United.
W Waszyngtonie Szetelę dopadły problemy zdrowotne, które wyeliminowały go z gry w piłkę na blisko cztery lata. Przeszedł trzy operacje kolana. Piłkarz skończył poważną karierę w wieku zaledwie 22 lat. W 2013r. trafił na chwilę do Icon Football Club, a jeszcze w tym samym roku przeniósł się do reaktywowanego trzy lata wcześniej Cosmosu Nowy Jork, w którym gra do dziś.
Stary niedźwiedź mocno śpi
Oczywiście piłkarzy, w których polskie gazety i portale internetowe widziały przyszłych reprezentantów Polski, było znacznie więcej. Można wymienić choćby takie nazwiska, jak Timothee Kolodziejczak, Piotr Trochowski, Lukas Sinkiewicz, Tim Borowski, Phil Jagielka, Marcel Zylla, Dennis Krol, Paulo Dybala, Filipe Luis Kasmirski czy najlepszy napastnik Polski – Daniel Sikorski. Żaden z nich tak naprawdę nigdy nie był bliski powołania do polskiej kadry.
Odrzucenie ofert gry dla Polski przez zawodników przedstawionych w niniejszym artykule było spowodowane przede wszystkim dwoma czynnikami. Po pierwsze ich grą w biało-czerwonych barwach najbardziej byli zainteresowani kibice i dziennikarze, w dalszej kolejności sami piłkarze, a na końcu – działacze Polskiego Związku Piłki Nożnej.
Polska piłka traciła kolejne talenty, lecz związkowi włodarze nie wyciągali wniosków z własnych błędów. Jak pokazują przykłady Podolskiego i Szeteli czasami wystarczyło choćby minimalne zaangażowanie. Chlubnym wyjątkiem na tym tle jest postawa Grzegorza Laty, któremu bardzo zależało na grze Maora Meliksona w koszulce z orłem na piersi.
Drugim czynnikiem była niewielka atrakcyjność sportowa i marketingowa polskiej reprezentacji w omawianym okresie. Jeżeli młody piłkarz ma do wyboru walkę o medale mistrzostw świata i Europy lub grę w meczu otwarcia, o wszystko i o honor to nietrudno zgadnąć, jaką podejmie decyzję.
W takim właśnie tonie wypowiadał się Michael Delura w wywiadzie dla portalu weszlo.com.
– Trzeba to powiedzieć szczerze – oczywiście, że piłkarz myśli w ten sposób. Niemiecka kadra to inny prestiż, inne pieniądze, inna mentalność grania, inni zawodnicy, inny rozwój na najwyższym poziomie, zapewniona gra na największych imprezach. Jako reprezentant Niemiec masz inna pozycję na międzynarodowym rynku. Każdy by tak zdecydował. Wszyscy oczekują, że grasz dla swojego kraju i masz się decydować już teraz – wyjaśniał wychowanek Schalke.
Wydawać się może, że spośród wszystkich piłkarzy, którym media zakładały biało-czerwoną koszulkę tylko trzech z nich było gotowych zagrać dla Polski – Maor Melikson, Lukas Podolski i Danny Szetela. I choć z perspektywy 2020 roku rozważanie co by było, gdyby zagrali na Euro 2008 czy Euro 2012 nie ma większego sensu, należy zastanowić się czy polską piłkę stać na to, żeby przynajmniej nie zainteresować się zdolnym chłopakiem, który wyraża gotowość gry dla Polski. Podczas dziecięcych zabaw wielu z nas śpiewało piosenkę „Stary niedźwiedź mocno śpi”. Jej tytuł doskonale opisuje postawę działaczy Polskiego Związku Piłki Nożnej.
PRZEMYSŁAW PŁATOWSKI