Faszystowskie sympatie, pobicie arbitra, kłótnie z trenerami i kontrowersyjne wypowiedzi, ale także piękne gole, profesjonalne podejście do treningu i słynny gest fair play. Historia futbolu nie zna, wielu bardziej polaryzujących piłkarzy niż Paolo Di Canio. Przypomnijmy sobie wspólnie historię najlepszego Włocha, który nigdy nie przywdział reprezentacyjnego trykotu.
Paolo Di Canio – biogram
- Pełne imię i nazwisko: Paolo Di Canio
- Data i miejsce urodzenia: 09.07.1968 Rzym
- Wzrost: 178 cm
- Pozycja: Napastnik
Historia i statystyki kariery
Kariera klubowa
- Lazio Rzym (1985-1990, 2004-2006) 125 występów, 20 bramek
- Ternana (1986-1987) 27 występów, 2 bramki
- Juventus (1990-1993) 112 występów, 7 bramek
- Napoli (1993-1994) 28 występów, 5 bramek
- AC Milan (1994-1996) 53 występy, 7 bramek
- Celtic Glasgow (1996-1997) 37 występów, 15 bramek
- Sheffield Wednesday (1997-1999) 41 występów, 23 bramki
- West Ham United (1999-2003) 138 występów, 50 bramek
- Charlton Athletic (2003-2004) 33 występy, 5 bramek
- Cisco (2006-2008) 46 występów, 14 bramek
Kariera reprezentacyjna
- Włochy U-21 (1988-1990) 9 występów, 2 bramki
Kariera trenerska
- Swindon Town (2011-2013)
- Sunderland (2013)
Statystyki i osiągnięcia:
Osiągnięcia zespołowe:
Juvetnus
- 1x Puchar UEFA (1993)
AC Milan
- 1x mistrzostwo Włoch (1996)
- 1x Superpuchar UEFA (1995)
Od otyłego niezdary do stadionowego chuligana
I pomyśleć, że powyższy wstęp dotyczy chłopaka, który w dzieciństwie tak namiętnie obżerał się słodyczami, że koledzy z podwórka przezywali go kulą smalcu (palloca). Jeśli do tego dodamy fakt, że Paolo musiał nosić buty ortopedyczne i moczył w nocy łóżko, to nasze zdziwienie stanie się jeszcze większe.
Traumatyczne doświadczenia z pierwszych lat życia Di Canio posłużyły jednak za proces, przypominający hartowanie stali. Młokos zacisnął zęby i wziął się za siebie. Wyszczuplał, nabrał tężyzny fizycznej i ukształtował tym samym swój niebanalny charakter. Często wybierał kręte ścieżki, krocząc pewnie przez życie. Bo jak inaczej nazwać kibicowanie Lazio, gdy mieszka się w dzielnicy zdominowanej przez fanów AS Romy?
Zakazana miłość do Biancocelestich szybko przerodziła się w fanatyzm, okraszony dołączeniem do grupy kibicowskiej o nazwie Irriducibili. Najbardziej radykalnego odłamu stołecznych fanów. Wyjazdy na mecze, bójki i fascynacja ideologią faszystowską – która odcisnęła w przyszłości nieusuwalne piętno na jego karierze – stały się dla niego chlebem powszednim.
Niespełniony idol
Być może młody Paolo skończyłby jako członek rzymskiego półświatka, gdyby nie fakt, że tak samo jak kibicowskie życie kręciła go sama gra w piłkę. W dodatku jej kopanie wychodziło mu na tyle zgrabnie, że przebijał się przez kolejne szczeble kariery juniorskiej. Oczywiście w barwach ukochanego Lazio.
W drużynie seniorów zagrał po raz pierwszy, mając 20 lat. Wówczas Biancocelesti tułali się po Serie B. Niebawem wrócili jednak na najwyższy szczebel rozgrywkowy, a Di Canio wywalczył sobie miejsce w pierwszym składzie. Gdy został bohaterem Stadio Olimpico, strzelając zwycięskiego gola w Derby della Capitale, zapowiadało się na to, że fani Lazio zyskali nowego, długoletniego idola, który wychowywał się wśród nich.
Splot wielu niefortunnych wydarzeń sprawił jednak, że Paolo wkrótce opuścił rodzinny Rzym na długie lata.
Droga banity
Pierwszym przystankiem w czasie włoskiej pielgrzymki Di Canio był Turyn. W ekipie Juventusu Paolo spędził trzy lata. Mając jednak za rywali do gry w pierwszym składzie takie tuzy piłkarstwa jak: Gianluca Vialli, Roberto Baggio czy Pierluigi Casiraghi, młody buntownik z Rzymu miał problem z tym, by na stałe przekonać do siebie trenerów. W dodatku szkoleniowcy starali się przekwalifikować go, a to na skrzydłowego, a to na podwieszonego napastnika, co nie sprzyjało jego stabilizacji w zespole.
Przygodę Di Canio z Juve zakończyła kłótnia napastnika z Giovannim Trapattonim, w której czasie niemal doszło do rękoczynów. Trudny charakter rzymianina objawił się po raz kolejny, gdy ten dołączył do innego giganta Serie A. Poprzez Neapol i roczną grę w miejscowym Napoli, Paolo zawędrował do Mediolonu, by reprezentować barwy Rossonerich.
W Milanie doszło do powtórki z rozrywki. Tym razem jednak Carlo Ancelotti i Di Canio musieli być rozdzielani przez resztę drużyny. Takie występki wychowanka Lazio spowodowały, że na stałe przylgnęła do niego łatka zawodnika o wybuchowym charakterze, trudnego do prowadzenia. W Italii nie mógł już liczyć na angaż w żadnym poważnym klubie. Rzymski banita musiał opuścić już nie tylko Wieczne Miasto, ale też cały półwysep Apeniński. Zbliżał się do trzydziestki i wydawało się, że świat piłki zapamięta go jedynie jako kłótliwy, niespełniony talent.
Rok w Szkocji
Latem 1997 roku Di Canio parafował umowę z Celtikiem. Rok spędzony na Parkhead był dla niego pod względem piłkarskim bardzo udany. Zagrał w barwach The Bhoys 37 razy i zdołał ustrzelić 15 goli, a Stowarzyszenie Piłkarzy uznało go za zawodnika sezonu w lidze szkockiej. Niestety wraz z wysoką formą nie poszła w parze zmiana sfery mentalnej włoskiego buntownika. Inaczej mówiąc – Di Canio pozostał sobą.
W meczu z Hearts dostał czerwoną kartkę, gdy zaczął przepychać się z graczami rywala, chcąc zabrać piłkę na środek boiska po celnie wykonanym rzucie karnym. Natomiast w czasie Old Firm Derby spiął się z piłkarzem Rangersów Ianem Fergusonem tak, że po końcowym gwizdku arbitra koledzy z zespołu musieli go trzymać siłą, by nie narobił głupot. Mimo to Włoch i tak został wezwany do pokoju arbitrów, gdzie obejrzał drugą żółtą kartkę.
Gdy w przerwie pomiędzy sezonami klubowi włodarze nie zgodzili się na żądanie Paolo, który domagał się podwyżki, wychowanek Lazio postanowił wytłumaczyć kolegom z zespołu i sztabowi szkoleniowemu, dlaczego od dekady nie potrafią zdetronizować Rangersów.
Wiecznie przegrywamy z Rangersami, bo jesteście gówniani! Dajecie gówniane podania i jesteście gównianymi piłkarzami. To wszystko jest gówno warte!
Te słowa musiały podziałać mobilizująco na resztę ekipy The Bhoys, gdyż rok później odzyskali mistrzowski tytuł. Oczywiście już bez Di Canio w składzie. Rzymianina zastąpiono Henrikiem Larssonem, który niebawem wyrósł na największą gwiazdę zespołu i idola trybun, w związku z czym po Włochu raczej nikt na Celtic Park nie płakał.
Kolejny spalony most
Wychowanek Lazio postanowił pozostać w Wielkiej Brytanii. Zamienił jednak Szkocję na Anglię i podpisał kontrakt z Sheffield Wednesday. W barwach The Owls znów zaliczył dobry debiutancki sezon, strzelając 12 goli w rozgrywkach Premier League. A później? Wszystko po staremu. Protokół o kryptonimie- „rozkochać w sobie kibiców i zburzyć pomnik” – został odpalony po raz kolejny.
Di Canio następną kampanię ligową również zaczął z przytupem, zdobywając trzy gole w sześciu pierwszych spotkaniach sezonu. Aż nadszedł feralny mecz z Arsenalem…
Gdy w czasie spotkania doszło do scysji pomiędzy Patrickiem Vieirą i Wimem Jonkiem, pierwszy na odsiecz Holendrowi ruszył oczywiście Di Canio. Odepchnął Francuza, a chwilę później wziął się za łby z innym Kanonierem – Martinem Keownem. Gdy arbiter Paul Alcock ukarał obydwóch piłkarzy czerwonymi kartonikami, Paolo postanowił wyrazić swoje niezadowolenie z tej decyzji… odpychając sędziego i powodując jego upadek.
Oczywiście tak idiotyczne zachowanie Włocha musiało się skończyć poważnymi konsekwencjami. 11-meczowa dyskwalifikacja i 10 tysięcy funtów kary to jedno. Działacze z Sheffield postanowili jednak, że Di Canio już więcej w barwach The Owls nie zagra.
Pomocna dłoń Redknappa
Paolo zostawił za sobą spaloną ziemię w kolejnym klubie i wydawało się, że już nikt więcej nie zaryzykuje zakontraktowania gracza, który bardziej niż regularne strzelanie goli, gwarantował permanentne kłopoty dyscyplinarne.
I wtedy pojawił się Harry Redknapp. Cały na biało. A przynajmniej tak mógł go widzieć sam Di Canio, gdyż fani prowadzonego przez doświadczonego Anglika West Hamu, wymownie pukali się w czoło.
Wszak menadżer Młotów wydał półtora miliona funtów na 31-letniego gościa, który zdawał się być tykającą bombą. Jak mawiał klasyk – a na co to komu?
Sam Di Canio posypał głowę popiołem i przeprosił za ostatni incydent – Popełniłem duży błąd i przepraszam za to. West Ham dał mi szansę i jestem bardzo szczęśliwy – Te słowa włoski napastnik wypowiedział na pierwszej konferencji prasowej w nowym klubie.
Redknapp dodawał – Wiem, że podpisując kontrakt z Di Canio wiele ryzykuję, ale on potrafi robić z piłką rzeczy, o których zwykli ludzie mogą tylko pomarzyć.
Pomimo tego, że wychowanek Lazio nie byłby sobą, gdyby nie przysporzył nowemu menadżerowi masy problemów, to Redkanpp tej decyzji nigdy nie pożałował.
Ziemia obiecana
Kultowa koszulka Młotów z reklamą Dr. Martensa i logiem firmy FILA, jako sponsora technicznego klubu oraz pełna pasji i determinacji, wiecznie wkurzona twarz Di Canio mogłyby służyć za symbol Premier League przełomu wieków. Szczególnie reklama wspomnianej, legendarnej firmy obuwniczej, produkującej popularne glany, tak ukochane przez subkulturę skinheads, dopełnia tutaj tę mieszankę wybuchową, gdy weźmiemy pod uwagę ciągotki ideologiczne buntownika z Rzymu.
Wszystko to jednak nie miałoby znaczenia, gdyby włoski napastnik nie potrafił się odnaleźć na Upton Park. On jednak wykorzystał daną mu przez Redknappa szansę na maksa, stając się czołową postacią Premier League przełomu wieków.
16 ligowych goli strzelonych w 30 meczach. Pierwszy pełny sezon Paolo w barwach West Hamu był zarazem jego najlepszym w karierze. Wizytówką tamtej kampanii stał się przepiękny gol, strzelony przez Di Canio nożycami w meczu przeciwko Wimbledonowi. Bramka ta regularnie znajduje się w przeróżnych zestawieniach, klasyfikujących najpiękniejsze trafienia w historii ligi angielskiej.
Druga twarz Paolo
Znany z ciągłego przysparzania kłopotów Włoch, pokazał w czasie pobytu w Londynie, że jeśli chce, to może pełnić także rolę wzoru dla młodych piłkarzy. Rzymianin zasuwał na treningach za dwóch i prowadził ascetyczny styl życia. Zdrowo się odżywiał, nie pił alkoholu i odbywał dodatkowe, indywidualne jednostki treningowe.
Zarazem tego samego wymagał od innych kolegów z zespołu. Oczywiście żelazny reżim ćwiczeń niekoniecznie był wpisany w kodeks zasad starych angielskich boiskowych weteranów.
-Hej, szefie! – pieklił się – K**wa! Rozgrzewamy się, powinniśmy się rozciągać, a Neil Ruddock opowiada o ruchaniu i piciu zeszłej nocy. Czy to w porządku? Nie, to nie w porządku! A Johnny Moncur rechocze, zamiast się skupić na treningu. O co tu k**wa chodzi?
Tak Harry Redknapp wspominał w swojej autobiografii jeden z pierwszych treningów Paolo na Upton Park i zniesmaczenie Włocha postawą swoich nowych kolegów. Możemy podejrzewać, że profesjonalizm, jakim Di Canio odznaczał się w czasie treningów, odcisnął piętno na grupie utalentowanych młodych graczy, którzy otaczali go wówczas w ekipie ze stolicy Anglii. Wśród nich byli Frank Lampard, Rio Ferdinand, Joe Cole i Michael Carrick. Postacie, które kilka lat później stanowiły filary reprezentacji Trzech Lwów.
Emocjonalna karuzela
Oczywiście Paolo nie stał się aniołkiem i nadal potrafił dać upust swoim emocjom w stylu przywodzącym na myśl rozzłoszczonego byka. Jak wtedy, gdy zdemolował szatnię w przerwie meczu Pucharu Ligi, po tym, jak bramkarz Shaka Hislop zwrócił mu uwagę, że nie ustawił muru przy rzucie wolnym, po którym Młoty straciły gola.
Najlepszym przykładem jego częstej huśtawki nastrojów był jednak mecz przeciwko Bradford, rozegrany w lutym 2000 roku. Wówczas to Di Canio sfrustrowany postawą sędziego – który jego zdaniem pozwalał na zbyt ostrą grę wobec niego – zasygnalizował w pewnym momencie Redknappowi, że chce, by menadżer ściągnął go z boiska, po czym usiadł obrażony za linią boczną. Bradford prowadziło wówczas 4-2, a w czasie szopki odstawianej przez Włocha, obiło dodatkowo słupek bramki The Hammers.
W tym momencie sprawy w swoje ręce biorą kibice, zgromadzeni na Upton Park. Cały stadion na melodię piosenki “La donna è mobile”, zaczyna skandować imię i nazwisko swojego krnąbrnego idola. Di Canio wraca na boisko.
Chwilę później Joe Cole jest faulowany w polu karnym, a arbiter w końcu wskazuje na jedenasty metr. Piłkę na wapnie chce ustawić Frank Lampard, ale włoski napastnik postanawia kolejny raz tego wieczora skraść show. Bezceremonialnie wyrywa piłkę z rąk młokosowi i samemu wymierza sprawiedliwość. Kilka minut później jest już remis po golu Cole’a. Siedem minut przed końce meczu Di Canio asystuje do Lamparda, a ten daje wygraną gospodarzom. Buntownik z Rzymu pisze kolejny niesamowity scenariusz.
Dualizm postaci
Zresztą jeśli wpiszecie w przeglądarkę internetową nazwisko Di Canio, wujek google wyświetli wam na dwóch pierwszych miejscach dwie skrajnie różne podpowiedzi. Dwie sytuacje, z których Di Canio zasłynął najbardziej, a które dobitnie pokazują z jak niejednoznaczną postacią mamy do czynienia.
Pierwsza? Grudzień 2000 roku i mecz West Hamu z Evertonem. Di Canio dostaje dobre dośrodkowanie. Ma przed sobą pustą bramkę, ale zauważa, że bramkarz Paul Gerrard leży kontuzjowany poza polem karnym. Łapie piłkę w dłonie, nakazuje przerwać akcję i udzielić pomocy golkiperowi rywala. Dostaje za ten gest nagrodę Fifa Fair Play.
Druga sytuacja? Chyba jeszcze bardziej znana, gdyż związana jest z tytułowym piętnem faszysty. Paolo zasłużył na nie kilkoma wydarzeniami, o których napiszę później, ale ta najbardziej znana miała miejsce w styczniu 2005 roku, już po powrocie napastnika do macierzystego Lazio. Di Canio znów strzelił gola w zwycięskich dla Biancocelestich Derbach Rzymu, ale nie to było tego wieczora najważniejsze.
Już po spotkaniu świat obiegły zdjęcia Paolo, który świętował wygraną na murawie Stadio Olimpico, pozdrawiając trybunę najzagorzalszych fanów poprzez rzymski salut. Starzy znajomi z Irriducibili pogrążyli się w ekstazie. Reszta świata patrzyła na to zszokowana i zniesmaczona.
Dwa wydarzenia, dwie różne postawy. Di Canio jako krzewiciel najpiękniejszych idei sportu. Di Canio w geście przywodzącym na myśl najczarniejsze rozdziały nowożytnej historii.
Powrót na stare śmieci
Rzymianin reprezentował barwy West Hamu do 2003 roku. W ostatnim sezonie spędzonym przez niego na Upton Park, Młoty zleciały z Premier League. Cieżko jednak winić za taki stan rzeczy Paolo, który przez znaczną część kampanii był odsunięty od składu przez menadżera Glena Roadera.
Po sezonie przeniósł się na rok do Charlton Athletic, z którym wykręcił siódme miejsce w lidze. Najlepsze dla The Addicks od 50 lat.
W sierpniu 2004 roku postanowił wrócić do ukochanego Lazio. Chciał pomóc macierzystemu klubowi, który pogrążył się w kłopotach finansowych. Kilka lat spędzonych na Wyspach Brytyjskich pozwoliło mu zaistnieć i pozostać w świadomości kibiców na lata.
Ten kraj ożywił moją karierę. Wprowadził mnie w nowy rodzaj piłki nożnej. To był styl gry, który prawdopodobnie nosiłem w sobie przez całą piłkarską karierę. Serie A nie potrafiło go ze mnie wydobyć. We Włoszech czułem się inny. Tutaj mogę być sobą.
Tak mówił jeszcze w czasie pobytu w Anglii. Trudno mu nie przyznać racji. Premier League stanowiła wówczas azyl dla wszelkiej maści piłkarskich banitów, a on wspaniale się odnalazł jako aktor tego brawurowego show.
Trudna miłość
W Lazio spędził po powrocie dwa sezony. Był ważną postacią zespołu, ale jego gra została przyćmiona przez pozaboiskowe wybryki. Przytoczony wcześniej salut, wykonany po spotkaniu z Romą to nie był jedyny taki występek byłego piłkarza West Hamu.
Wyprostowana prawa ręka Di Canio była przez niego traktowana jak niewinna cieszynka. Prowokował w ten sposób jeszcze kilkukrotnie. Chociażby w meczach z Torino i Livorno, którego kibice słyną ze skrajnie lewicowych poglądów.
Dla radykałów z trybun stał się idolem, dla klubowego zarządu zbędnym balastem. Właściciel biancocelestich, pan Claudio Lotitto postanowił zaoszczędzić sobie kolejnych skaz na wizerunku klubu i w 2006 roku zakończył tę kłopotliwą współpracę.
Ostatecznie Paolo zakończył karierę dwa lata później, w międzyczasie kopiąc piłkę w trzecioligowym Cisco Roma.
Skrajne fascynacje
Fascynuje mnie Mussolini. Myślę, że był głęboko niezrozumiałą jednostką. Oszukiwał ludzi. Jego czyny były często podłe. Ale wszystko to było motywowane wyższym celem. Był osobą opartą na zasadach. Mimo to zwrócił się przeciwko swojemu poczuciu dobru i zła. Naraził na szwank swoją etykę.
Tak Di Canio pisał jeszcze w 2001 roku w swojej autobiografii. Kolejną pożywkę mediom dał w 2010 roku, kiedy wziął udział w pogrzebie Paolo Signorellego. Neofaszysty z ugrupowania Zbrojne Komórki Rewolucyjne, które było odpowiedzialne za zamach bombowy na dworzec w Bolonii, w którym życie straciło 85 osób. Rzesza ludzi pożegnała wówczas Signorellego, prezentując nad jego trumną rzymski salut.
Pracę jako ekspert w telewizji Sky stracił za to przez zdjęcie, na którym widać było zdobiący jego ramię tatuaż. Uwiecznione na skórze słowo Dux to łaciński odpowiednik przydomka Benito Mussoliniego – Duce (wódz).
To wciąż było lato, dlatego nosiłem koszulkę polo. Robiliśmy wówczas krótkie video, i to zdjęcie było jego częścią. Gdybym ubrał wówczas garnitur, ta sprawa mogłaby nigdy nie wyniknąć. Takie życie. Co się stało? Moja duma została zraniona. Czułem się jak trędowaty. Ten tatuaż zrobiłem w Bolonii w 2000 roku. Grałem wtedy w Anglii, ale we Włoszech leczyłem kontuzję. Dla mnie Mussolini przedstawiał ideały odpowiedniego społeczeństwa, z zasadami, których każdy przestrzegał. Trzech moich braci głosowało na ugrupowania lewicowe. Phil Spencer mój angielski agent jest praktykującym żydem. Chodziłem nie raz do baru prowadzonego przez jego syna. Nie mam w sobie rasizmu.
Tak tłumaczył tamten incident.
Niespełniony trener
Zanim Włoch zaczął pracować jako ekspert telewizyjny, marzył o karierze trenerskiej. Ukończył nawet w tym celu słynną szkołę Coverciano. Jako pierwsze, szansę zaprezentowania swojego talentu w roli menadżera, dało mu angielskie czwartoligowe Swindon Town. Tam pokazał się z niezłej strony, m.in. eliminując w FA Cup Wigan Athletic, grające wówczas w Premier League.
Dzięki dobrym wynikom uzyskiwanym z ekipą The Robins pracę zaproponował mu Sunderland, również znajdujący się wówczas na najwyższym angielskim szczeblu rozgrywkowym. Jego zatrudnienie wzbudziło jednak niemałe kontrowersje. Oczywiście wszystko przez radykalne poglądy polityczne wychowanka Lazio. Ze stanowiska wiceprezesa Sunderlandu ustąpił David Miliband, który należał do Partii Pracy. Związek Zawodowy Górników postanowił natomiast symbolicznie zabrać ze Stadium of Light, które jest zbudowane na terenie byłej kopalni, swój sztandar jako akt sprzeciwu wobec nowego menadżera i jego niewygodnych poglądów.
Rzymianin poprowadził Sunderland ostatecznie zaledwie w 13 meczach, zanim został zwolniony. Dużą cegiełkę dołożyli do tego podopieczni Włocha, którzy poskarżyli się zarządowi na nadmierne dokręcanie śruby przez menadżera.
Więcej okazji do podjęcia pracy w roli szkoleniowca Di Canio nie otrzymał. Wiele wskazuje na to, że zła reputacja ciągnąca się za wychowankiem Lazio zamknęła mu wiele drzwi, a kluby nie chciały ryzykować zatrudnienia trenera z kłopotliwym życiorysem i poglądami. A co po latach sam Di Canio miał do powiedzenia na temat ideologii, którą się fascynował?
Czy w dalszym ciągu jestem faszystą? Nie jest tajemnicą, że zawsze mówiłem to, co myślę. Ale jeśli spytasz mnie o rasizm, antysemityzm czy popieranie Hitlera, to te rzeczy przyprawiają mnie o ciarki na plecach. Mogę zatem przyznać, że kiedyś byłem faszystą. Co się tyczy zaś Mussoliniego, miał kilka dobrych pomysłów, ale poparcie Hitlera doprowadziło do jego końca
Niespełniony zawodnik?
Di Canio nigdy nie było dane zagrać w narodowych barwach. Po raz kolejny trudno tutaj nie brać pod uwagę tego, że na przeszkodzie stanął trudny charakter Paolo. Gdy prezentował najwyższą formę, reprezentację Italii prowadził Giovanni Trapattoni, z którym Rzymianin pozostawał w konflikcie od czasu ich wspólnej pracy w Juventusie.
Wcześniej Cesare Maldini ignorował przy powołaniach zawodników grających w Premier League, gdyż uważał, że Serie A zwyczajnie jest lepszą ligą.
A czy piłkarskie CV Di Canio mogło wyglądać bardziej okazale? Oczywiście. Gdyby tylko włoski napastnik nie odrzucił oferty przejścia do Manchesteru United, którą otrzymał od sir Alexa Fergusona, kiedy znajdował się w najwyższej formie, grając dla West Hamu.
Paolo twierdzi, że zrobił to, gdyż chciał być lojalny wobec klubu w którym mógł odbudować swoją karierę. Fergie w swojej autobiografii podaje bardziej prozaiczny powód – brak porozumienia w kwestii zarobków.
Jaka jest prawda? Cóż, jaka by nie była, nie ulega wątpliwości, że chociaż możemy wymienić setki graczy, którzy byli lepsi pod względem umiejętności piłkarskich od Di Canio i mieli o wiele bardziej imponujące CV, to ilość wrażeń i niebanalnych historii, jakich dostarczał kibicom wychowanek Lazio, była tak olbrzymia, że moglibyśmy nią obdzielić tuzin graczy. A właśnie takich zawodników wspomina się latami!
RAFAŁ GAŁĄZKA