Polska na mistrzostwach świata w 1974 roku

Czas czytania: 10 m.
2.5
(2)

Ostatnio ze zgrozą odkryliśmy w naszej redakcji, że pomimo tego, iż przez ostatnie lata ukazały się na łamach Retro Futbol setki artykułów, to brakuje wśród nich kilku tekstów, poświęconych tematom, których zwyczajnie tutaj zabraknąć nie może. Jednym z nich jest tak kluczowe dla rodzimego futbolu wydarzenie jak udział polskiej reprezentacji na mistrzostwach świata w 1974 roku. Drodzy czytelnicy, nadrabiamy zaległości. Zabieram was w podróż do RFN. Przeżyjmy to jeszcze raz!

Wpadka w Cardiff i wygrana z Anglią

W 1972 roku kadra pod wodzą Kazimierza Górskiego wywalczyła w Monachium złote medale olimpijskie. Kolejnym krokiem naszej drużyny narodowej, na który liczyli kibice, był awans na pierwszy od 36 lat światowy czempionat. By tego dokonać, nasi zawodnicy musieli przejść sito eliminacyjne, a los nie miał zamiaru ich oszczędzać.

Podopieczni Górskiego trafili do trzyzespołowej grupy wraz z Anglikami i Walią. Awans uzyskiwał jedynie zwycięzca tej rywalizacji. Murowanym faworytem zdawali się być Synowie Albionu. W naszym kraju liczono na dobrą formę mistrzów olimpijskich i łut szczęścia.

Kampania eliminacyjna zaczęła się jednak dla naszego zespołu od falstartu. Polacy w pierwszym meczu ulegli w Cardiff Walijczykom 2:0. Od początku zakładano, że jeśli nasza drużyna marzy o awansie na mundial, to na popularnych The Dragons musi wywalczyć komplet punktów. Wiele osób wieszczyło już po pierwszym meczu, że wpadka zespołu Górskiego w stolicy Walii jest równoznaczna z zaprzepaszczeniem szans na awans.

Polacy szybko się pozbierali i w drugim meczu eliminacyjnym wznieśli się na wyżyny swoich umiejętności. W Chorzowie odprawili z kwitkiem faworyzowanych Anglików 2:0. Do dziś trwają spekulacje, kto strzelił w tym meczu pierwszego gola dla biało-czerwonych. Czy ostro bijący piłkę z rzutu wolnego Gadocha, czy dokładający w tej sytuacji nogę Jan Banaś?

Takich wątpliwości za to nie ma przy ocenie drugiego trafienia. Włodzimierz Lubański zaatakował Bobby’ego Moore’a, odebrał mu piłkę i pognał na bramkę Shiltona, po czym podwyższył nasze prowadzenie. Zdecydowana szarża Lubańskiego była podobno wypadkową wskazówek, udzielanych zawodnikowi Górnika Zabrze przez Jacka Gmocha.

Szef banku informacji miał uczulać napastnika na fakt, że praktycznie wszystkie akcje Anglików rozpoczynają się od doświadczonego obrońcy. Gmoch chciał, by Lubański wykorzystał swoją przewagę pod względem zwrotności i szybkości, którymi górował nad Moorem. Tak też uczynił. Niestety as Górnika zakończył ten mecz bardzo pechowo, a mianowicie z kontuzją więzadła krzyżowego, której nabawił się po brutalnym faulu Roya McFarlanda. Ta natomiast wykluczyła go z gry na dwa lata.

Cud na Wembley i przygotowania do mundialu

Wygrana Polaków odbudowała nadzieje na wyjazd do RFN, chociaż sytuacja nadal była trudna. We wrześniu 1973 roku biało-czerwoni dokonali odwetu na Walijczykach, którzy wyjechali z Chorzowa z bagażem trzech goli.

Stało się jasnym, że o wszystkim zadecyduje ostatni mecz kampanii eliminacyjnej na Wembley. A tam? Kapitalny Jan Tomaszewski. Brian Clough, który nazwał naszego golkipera po meczu klaunem. Futbolówka, która przyszła, naszła, zeszła i weszła Domarskiemu. Wokół spotkania w angielskiej Świątyni futbolu narosło mnóstwo legend, a sam mecz jest jednym z najsłynniejszych, które nasza kadra kiedykolwiek miała okazję rozegrać. Wynik 1:1 promował Polaków. Niemożliwe stało się faktem. Kazimierz Górski i jego piłkarze wywalczyli pierwsze od 36 lat przepustki dla Polski na światowy czempionat.

Tak długa przerwa biało-czerwonych w mundialowych zmaganiach wiązała się również z trudnym zadaniem, przed którym stanęli związkowi działacze z ówczesnym prezesem PZPN Janem Majem na czele. Polacy od podstaw musieli planować wszystkie szczegóły wyjazdu do RFN.

Z krytycznymi opiniami kibiców spotkał się plan przygotowań reprezentacji, która za sparingpartnerów częstokroć miała drużyny klubowe, a nawet tak egzotyczną ekipę jak Reprezentacja Armii Algierskiej. W dodatku wyniki i gra polskich piłkarzy nie napawały zbytnim optymizmem. Trener Górski uspokajał jednak, że takie mecze również są potrzebne, a forma ma nadejść dopiero w czasie pobytu RFN.

Ubranych w modne garnitury, uszyte przez firmę Wólczanka reprezentantów Polski, żegnały na Okęciu tłumy. Wśród piłkarzy udających się na turniej, zabrakło niestety kontuzjowanego w meczu z Anglią Lubańskiego, ale także Joachima Marxa z Ruchu Chorzów czy mającego zakaz rozgrywania meczów w Niemczech Jana Banasia. Na siedzibę naszej reprezentacji wybrano malowniczo położoną miejscowość Murrhardt nieopodal Stuttgartu i znajdujący się tam pensjonat Sonne Post (Słoneczna Poczta).

Przyjazne otoczenie i wymarzony początek

Już na miejscu nasi kadrowicze spotkali się z bardzo przyjaznym nastawieniem miejscowych, w tym licznej Polonii niemieckiej. Co rusz byli zapraszani na rozmaite bankiety, mające uświetnić ich pobyt w RFN.

Działacze odwdzięczali się kibicom, obdarowując ich licznymi materiałami promocyjnymi, takimi jak proporczyki czy plakaty. Przywieźli też ze sobą specjalny nakład tygodnika Piłka nożna, który z okazji mundialu wydał numer poświęcony reprezentacji Polski i w całości został przetłumaczony na język niemiecki. Największą niedogodność stanowiła pogoda. Za naszą zachodnią granicą bardzo często lał deszcz, co znacząco utrudniało sztabowi trenerskiemu przeprowadzenie wszystkich zaplanowanych jednostek treningowych.

Jeszcze zimą dokonano podziału na grupy. Biało-czerwoni nie mogli uznać losowania za udane. Ich przeciwnikami zostali Włosi, Argentyńczycy oraz Haiti. Pierwszą przeszkodę na drodze podopiecznych Kazimierza Górskiego mieli stanowić piłkarze z Ameryki Południowej.

Do pojedynku z Albicelestes doszło 15 czerwca na stadionie w Stuttgarcie. Kibice w kraju po cichu liczyli, że biało-czerwoni zdołają urwać, podopiecznym mającego polskie korzenie trenera Vladislao Capa jakieś punkty. Żaden z nich jednak nie spodziewał się, że chłopcy Górskiego już po dziewięciu minutach znajdą się na dwubramkowym prowadzeniu.

Najpierw Grzegorz Lato wykorzystał błąd bramkarza Daniela Carnevali, który niepewnie wyszedł do dośrodkowania z rzutu rożnego, a kilkadziesiąt sekund później Andrzej Szarmach z zimna krwią zamienił na drugiego gola podanie od Kazimierza Deyny. Tego nie spodziewali się nawet najwięksi optymiści. Argentyńczycy byli w szoku, Polacy kompletnie ich zdominowali w początkowych fragmentach meczu.

Gdy Gadocha trafił z rzutu wolnego w słupek, przybysze z Kraju Tanga mogli czuć się kompletnie skołowani. Niebiosa znów czuwały nad Latynosami na początku drugiej połowy. Tym razem w aluminium trafił Szarmach. W 60. minucie nadzieje przybyszów z Ameryki Południowej przedłużył strzałem ze skraju pola karnego Ramon Heredia, ale już dwie minut później Lato przechwycił niedokładny wyrzut Carnevaliego i prowadzenie Polaków znów wzrosło do dwóch bramek. Albicelestes było stać na jeszcze jedno trafienie. W podbramkowej kotłowaninie najlepiej odnalazł się blond włosy Carlos Babington i doprowadził do wyniku 3:2. Więcej goli w tym meczu nie padło. Polacy nieoczekiwanie odnieśli zwycięstwo w swoim pierwszym meczu.

Przecież w tym meczu nikt na nas nie stawiał. Teraz już wiemy, że cztery lata później Argentyna zdobyła mistrzostwo świata, a przeciwko nam grał już supersnajper złotych medalistów Mario Kempes. Trener Kazimierz Górski przed meczem powtarzał nam, byśmy się im postawili i zagrali tak, jak umiemy. Tylko tyle od nas wymagał. Niby banał, ale on dobrze wiedział, że to może wystarczyć, bo nasz zespół od olimpijskiego złota w Monachium rósł w siłę, a legendarny mecz na Wembley skonsolidował drużynę. To był chrzest bojowy. Skoro wyeliminowaliśmy mistrzów świata z 1966 roku, mogliśmy wierzyć, że w Niemczech nie damy plamy. Wszystko zaczęło się właśnie od Argentyny.

Antoni Szymanowski

Rozgromione Haiti

Świetne humory polskiej ekipy próbował zmącić tabloid Bild, który węszył w naszej kadrze aferę dopingową. Miało rzekomo chodzić o Jana Domarskiego i Antoniego Szymanowskiego, którzy po spotkaniu z Argentyną zostali poddani testom antydopingowym. Okazało się, że niemiecka bulwarówka tradycyjnie wszystko przekręciła. Temat dopingu był, ale podejrzenie padło na graczy z Haiti.

Reprezentanci strefy CONCACAF byli zresztą kolejnym przeciwnikiem biało-czerwonych. Mecz z nimi był doskonałą okazją do odreagowania stresów. Uczący się futbolu przybysze z Karaibów wyjechali z Monachium z bagażem siedmiu goli. Do dziś wynik ten stanowi najwyższy triumf Polaków na światowym czempionacie i taki stan rzeczy zapewne nieprędko się zmieni.

Przed ostatnim meczem rundy eliminacyjnej Polacy byli pewni awansu do kolejnej fazy turnieju i to oni rozdawali karty. To właśnie ze spotkaniem z Włochami wiąże się pewien wstydliwy epizod, który rzuca się cieniem na ten jakże szczęśliwy dla nas mundial.

Łapówkarskie kontrowersje

Antybohaterem tej historii jest Robert Gadocha i zapewne wielu z was drodzy czytelnicy zna tę kontrowersyjną sprawę.

Wspomniany Gadocha miał otrzymać 18 tysięcy dolarów premii motywacyjnej od Argentyńczyków w zamian za zwycięstwo biało-czerwonych z Włochami. Pierwotnie były to 24 tysiące, ale swój procent postanowił z tego wziąć, pośredniczący w transakcji Rubén Ayala. Problem w tym, że ówczesny gracz Legii nie poinformował o tym kolegów z drużyny i przywłaszczył sobie całą sumę.

O całej sprawie dowiedział się kilka lat później Grzegorz Lato, gdy grał w Meksyku razem z jednym z ówczesnych reprezentantów Albicelestes. Lato poinformował o tym opinię publiczną dopiero w 2004 roku w wywiadzie udzielonym Przeglądowi Sportowemu. Wielu byłych kolegów z kadry odwróciło się wówczas od Gadochy.

Powiedziałem, że nigdy już nie podam mu ręki. Mam do niego wielkie pretensje nie tylko o te pieniądze, ale i ze względu na to, że z tego powodu to na pewno nie mógł skupić się na grze. Przecież on cały czas musiał myśleć, co się stanie, jeśli go złapią. W takim przypadku czekałaby go dożywotnia dyskwalifikacja 

Jan Tomaszewski

Skorumpować próbowali nas również Włosi, ale nie było mowy o odpuszczaniu meczu ze Squadra Azzurra. Polacy wygrali po golach Szarmacha i Deyny. Honorowego gola dla Italii zdobył pięć minut przed końcem Fabio Capello. Włochy wracały do domu już po rundzie eliminacyjnej.

Szwedzki kryzys

Chłopcy Górskiego w kapitalnym stylu awansowali do czołowej ósemki turnieju. Drużyna, której najsilniejszym punktem miała być żelazna defensywa, została jednym z najefektowniejszych i najbardziej bramkostrzelnych zespołów prezentujących się na niemieckich boiskach. Dość powiedzieć, że po pierwszej rundzie Andrzej Szarmach przewodził klasyfikacji strzelców z pięcioma golami na koncie, a za nim plasował się Grzegorz Lato mający cztery trafienia. W kolejnej fazie Polacy musieli się zmierzyć ze Szwecją, Jugosławią oraz gospodarzami mistrzostw.

Spotkanie ze Skandynawami było jednym z najtrudniejszych starć na tym turnieju. Biało-czerwoni wyraźnie przeżywali w tym meczu kryzys, co przy takim natłoku spotkań musiało mieć w końcu miejsce. Na szczęście w 43. minucie Grzegorzowi Lacie udało się przełamać defensywę reprezentacji Trzech Koron i głową pokonać bramkarza Ronnie Hellstroma, który skapitulował w tym turnieju dopiero po raz pierwszy.

Największym bohaterem biało-czerwonych został jednak Jan Tomaszewski, który wybronił rzut karny wykonywany przez Steffana Tappera. Warto dodać, że w składzie Polaków zabrakło Adama Musiała, który został pominięty przez Kazimierza Górskiego po tym, jak spóźnił się z wieczornej przepustki i podchmielony wdał się w wymianę zdań z legendarnym selekcjonerem.

To była taka zagrywka trenera Górskiego. Był świetnym psychologiem, mimo że nie miał odpowiedniego wykształcenia. Wyczuł, że po pierwszej fazie grupowej drużyna poczuła się zbyt pewnie i stwierdził, że trzeba nami wstrząsnąć. Sztab szkoleniowy był za tym, żeby odesłać mnie do domu. Ostatnie zdanie należało jednak do trenera Górskiego. Po latach przyznał, że koledzy, którzy byli w radzie drużyny, wstawili się za mną i uprosili go, żeby mnie zostawił.

Adam Musiał

Awans do strefy medalowej

Stało się jasnym, że ewentualna wygrana z Jugosławią zagwarantuje nam najprawdopodobniej awans do strefy medalowej. Zawodnicy z Bałkanów przystępowali do tego meczu z nożem na gardle.

Pierwszy mecz przeciwko RFN przegrali 0:2. Jedynie zwycięstwo z Polską przedłużało ich nadzieje na walkę o medal. Na domiar złego Plavi musieli grać bez swojej największej gwiazdy Dragan Džajicia, zawodnika Crvenej Zvezdy, a w 24. minucie przegrywali już 0:1 po rzucie karnym wykorzystanym przez Deynę. Polacy tracą prowadzenie tuż przed przerwą. Polskich obrońców i Tomaszewskiego wymanewrował Stanislav Karasi. Mecz zaczyna się od początku.

Spotkanie kosztuje biało-czerwonych mnóstwo sił. W 56. minucie boisko musi opuścić poobijany Szarmach. Kilka minut później znów radość Polaków. Gadocha bije rzut rożny, a Lato strąca piłkę głową i pakuje do bramki rywala. To jego szósty gol na tym turnieju.

Mimo tego, że boisko przedwcześnie opuszcza Deyna, a Tomaszewski kończy mecz nie w pełni sił, to chłopcy Górskiego dociągają zwycięstwo do ostatniego gwizdka arbitra. Strefa medalowa już jest w kieszeni. Wygrana w ostatnim meczu z RFN da nam finał!

Mecz na wodzie

Przy normalnych warunkach, nie mielibyśmy prawdopodobnie żadnych szans.

Franz Beckenbauer

Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka. Gdyby się nie przewrócił, byłaby rzecz wielka. Śpiewał Kazik Staszewski w utworze Plamy na słońcu. W historię gdybologii polskiej piłki najmocniej wryło się jednak stwierdzenie: Gdybyśmy w 1974 roku grali z Niemcami na normalnym boisku, to bylibyśmy mistrzami świata.

Trudno przewidzieć czy to zdanie jest prawdziwe. Murawa Waldstadionu we Frankfurcie nad Menem była taka sama dla obydwóch zespołów. Poza tym zostałoby jeszcze starcie finałowe przeciwko Holandii i nikt nie powiedział, że Cruyff i spółka ulegliby Polakom.

Prawda jednak jest taka, że godzinę przed meczem nad Frankfurtem przeszła wielka ulewa. Boisko nie nadawało się do gry, system drenażu nie nadążał odprowadzać wody. Na niewiele się zdała interwencja organizatorów, którzy przy pomocy straży pożarnej starali się odpompować wodę z zalanej murawy.

Mecz powinien zostać przełożony, ale terminarz był napięty, a presja zbyt duża. Starcie okrzyknięte przedwczesnym finałem odbyło się w anormalnych warunkach. Kolejną dziwną sytuacją był moment, gdy po dziesięciu minutach gry austriacki sędzia Erich Linemayr przerwał spotkanie i zarządził minutę ciszy z powodu śmierci argentyńskiego prezydenta Juana Perona, który zmarł… dwa dni wcześniej.

Oparta na mobilnych skrzydłowych gra biało-czerwonych była hamowana przez grząską murawę. W składzie zabrakło kontuzjowanego Andrzeja Szarmacha, którego zastąpił Jan Domarski. Mimo to Polacy w początkowych fragmentach meczu częściej atakowali bramkę rywala i stworzyli sobie kilka dogodnych okazji do objęcia prowadzenia.

Nasi reprezentanci mogli niestety co najwyżej łapać się za głowę za każdym razem, gdy fenomenalnie dysponowany Sepp Maier odbijał ich strzały. Golkiper Bayernu Monachium rozgrywał mecz życia. Nie potrafili go pokonać ani Lato, ani Deyna, ani delegowany na końcowe fragmenty meczu Kmiecik. Wydawało się, że Maier złapie każdą piłkę w zęby.

Swoje pięć minut miał również Jan Tomaszewski. W 53. minucie gry obronił swój drugi rzut karny na tych mistrzostwach. Jego wykonawcą był Uli Hoeneß. Jednakże na kwadrans przed zakończeniem meczu jedną z nielicznych okazji Niemców wykorzystał Gerd Müller. Marzenia Polaków o grze w wielkim finale znacząco się oddaliły. Potrzebne były do tego dwa gole. Brakowało sił, czasu i szczęścia. Pozostała szansa na srebrny medal.

Srebrne medale i powrót do domu

W starciu o trzecie miejsce Polacy zagrali z aktualnymi jeszcze wówczas mistrzami świata z Brazylii. Pogoda różniła się zdecydowanie od tej, która miała miejsce podczas spotkania z RFN. Z nieba lał się żar. Polacy byli już mocno zmęczeni trudami turnieju. To Canarinhos udało się uzyskać optyczną przewagę.

Polacy musieli momentami ratować się grą nie fair, jak wtedy gdy Kasperczak faulował wychodzącego na czystą pozycję Mirandihnę, za co dziś zostałby wysłany przez arbitra pod prysznic. Biało-czerwonych stać jednak było na jeszcze jeden zryw.

W 76. minucie Grzegorz Lato urwał się rywalom prawym skrzydłem i posłał piłkę obok brazylijskiego bramkarza. Był to jego siódmy gol na tym turnieju, który przypieczętował tytuł króla strzelców dla napastnika Stali Mielec. Latynosi nie zdołali odpowiedzieć. Na szyjach Polaków zawisły srebrne medale!

Polacy wrócili do kraju w roli bohaterów narodowych. Przed ich wyjazdem nikt nawet nie śnił o takim sukcesie. Mistrzostwo olimpijskie traktowano w świecie wielkiej piłki po macoszemu. Biało-czerwoni mieli odegrać w RFN rolę statystów i odpaść po porażkach z Argentyną i Włochami. Wrócili jako trzecia drużyna na świecie, co z przebiegu turnieju wielu kibicom pozostawiło uczucie niedosytu.

Na ustach wszystkich były takie gwiazdy jak król strzelców Grzegorz Lato, genialny kapitan Kazimierz Deyna czy Robert Gadocha. Wspomniana trójka oraz bramkarz Jan Tomaszewski zostali zresztą wybrani do Drużyny Mistrzostw.

Polacy otrzymali też trofeum dla reprezentacji grającej najbardziej ofensywny futbol. Ale największymi niespodziankami była fenomenalna postawa młodziutkiego stopera Gwardii Warszawa Władysława Żmudy, który przed turniejem miał na koncie zaledwie dwa występy w pierwszej reprezentacji i napastnika Górnika Zabrze Andrzeja Szarmacha, wicekróla strzelców niemieckiej imprezy.

Popularny Diabeł jeszcze dwa sezony wcześniej zdobywał tytuł najlepszego snajpera… w drugiej lidze polskiej, reprezentując barwy Arki Gdynia. Zresztą do historii ojczystego futbolu przeszła cała drużyna, a występ Orłów Górskiego w RFN na zawsze zapisał się złotymi zgłoskami w kronikach polskiego sportu.

Skład reprezentacji Polski na X mistrzostwa świata w RFN:

Bramkarze: Jan Tomaszewski (ŁKS Łódź); Zygmunt Kalinowski (Śląsk Wrocław); Andrzej Fischer (Górnik Zabrze)

Obrońcy: Antoni Szymanowski (Wisła Kraków); Jerzy Gorgoń (Górnik Zabrze); Władysław Żmuda (Gwardia Warszawa); Adam Musiał (Wisła Kraków); Zbigniew Gut (Odra Opole); Mirosław Bulzacki (ŁKS Łódź); Henryk Wieczorek (Górnik Zabrze)

Pomocnicy: Henryk Kasperczak (Stal Mielec); Kazimierz Deyna (Legia Warszawa); Zygmunt Maszczyk (Ruch Chorzów); Lesław Ćmikiewicz (Legia Warszawa); Kazimierz Kmiecik (Wisła Kraków); Roman Jakóbczak (Lech Poznań)

Napastnicy: Grzegorz Lato (Stal Mielec); Andrzej Szarmach (Górnik Zabrze); Robert Gadocha (Legia Warszawa); Jan Domarski (Stal Mielec); Zdzisław Kapka (Wisła Kraków); Marek Kusto (Wisła Kraków)

RAFAŁ GAŁĄZKA

Źródła

Jak bardzo podobał Ci się ten artykuł?

Średnia ocena 2.5 / 5. Licznik głosów 2

Nikt jeszcze nie ocenił tego artykułu. Bądź pierwszy!

Cieszymy się, że tekst Ci się spodobał

Sprawdź nasze social media - znajdziesz tam codzienną dawkę ciekawostek.

Przykro nam, że ten tekst Ci się nie spodobał

Chcemy, aby nasze teksty były możliwie najlepsze.

Napisz, co moglibyśmy poprawić.

spot_img
Rafał Gałązka
Rafał Gałązka
Futbolowy konserwatysta. Przeciwnik komercjalizacji piłki, fan świateł rac na trybunach. Sympatyk Arsenalu i lokalnego LKS "Dąb" Barcin. Beznadziejnie zakochany w Reprezentacji Polski. Głównie piłka polska oraz angielska.

Więcej tego autora

Najnowsze

Europejski triumf siatkarskiej Resovii – wizyta na finale Pucharu CEV

19 marca 2024 roku Retro Futbol było obecne na wyjątkowym wydarzeniu. Siatkarze Asseco Resovii podejmowali w hali na Podpromiu niemiecki SVG Luneburg w rewanżowym...

Jerzy Dudek – bohater stambulskiej nocy

Historia kariery jednego z najlepszych polskich bramkarzy ostatnich dziesięcioleci

Magazyn RetroFutbol #1 – Historia Mistrzostw Europy – Zapowiedź

Wybitni piłkarze, emocjonujące mecze, niezapomniane bramki, kolorowe miasta, monumentalne stadiony i radość kibiców na trybunach. Mistrzostwa Europy tworzą jedne z najlepszych piłkarskich historii. Postanowiliśmy...